Po śmierci (Komorowski)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Po śmierci | |
Wydawca | Wydawnictwo „Nowin“ | |
Data wyd. | 1868 | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Osoby:
PAN TOMASZ NIEWlERSKI. Rzecz dzieje się w mieście teatralnem, w przeszłości
lub... w teraźniejszości.
|
Słuchaj-no mój Piotrusiu, rzuć już raz ten dziennik
Do djabła! — Ot, wolałbyś raczej patrzyć w sennik,
To choćbyś na loterji może spłatał terno —
A cóż ci z tego przyjdzie, że przeczytasz mierną
Gazeciarską krytykę mej aktorskiej famy?...
To balsam dla artysty!...
Niech takie balsamy
Kaci drą! na coż mi dziś wszelka sława zda się?...
A bah! wszakże złociste krzesło na Parnasie!...
Tak — miejsce na Parnasie! uniżony sługa!
Na ziemi niech artysta do muz sobie mruga
I cieszy parnasową twoją perspektywą,
Bo mniej dla niego pewnie byłaby godziwą
Ludzka żądza — naprzykład...
Bifsztek na pół krwawy...
Głupiś!...
Żónka — przepraszam!...
Co dzisiaj z tej sławy,
Która ani ogrzeje cię, ani przytuli?
Niech sobie kokietują z muzą ludzie czuli,
Głupcy niech poprzestaną na swoim Parnasie:
Dla mnie to nie wystarcza.
Lub raczej, w nawiasie
Powiedziawszy, gwałtowne dają się czuć braki
Pewnej połowy ludzkiej —
O losie w zygzaki
Wysnuty — losie głupi — losie czczy i mglisty
I grzęzki — losie... słowem, o losie artysty!
Niech cię... ha! nie dokończę tej prześlicznej ody...
Patrzcie ludzie! ot, przeciem taki zdrów i młody
Jak na świecie miliony innych — nawet może
Od innych ja czujący bardziej życie boże —
Ja — przecie ani gołąb’, ani też wymoczek:
Ja, z góry zrzec się muszę wszelkich ładnych oczek,
Aktor bowiem, mam muzę i bobkowe liście!
Ha, ha! do nóżek ścielę się panu artyście!
Dziękuję! bardzo pięknie dziękuję! upadam!...
Protoplastą artysty nie jest więc ten Adam,
Któremu na sam tęskno było nad Gangesem,
A Bóg się ulitował i złączył go...
Z biesem...
Nie wspomnę już o bardziej specjalnym przesądzie.
Ku aktorom!
Pan aktor jeździ na wielbłądzie
W oczach świata — strasznemi saharskiemi pustki:
Saharą artystyczna kieszeń, gdzie prócz chustki
Do nosa nic nie znaleźć...
Stare rękawiczki...
A! pardon!... Zaś wielbłądem, są owe pożyczki
Izraelskie...
Niestety! śliczne mi obrazy!
Mój dług!... (skłania głowę na piersi.)
Ten kończy jazdę: arab do oazy
Zawija — zaś artysta poznaje się z kozą...
O terminy!...
O pustki!...
O przesądów zgrozo!...
O serca zapatrzone!...
Ojcowie nieczuli!...
O węże! „coście serca dwa naraz zatruli!...“
O długu mój!...
O leku!...
O nicość!...
O światy!...
O dniu jutrzejszy!...
Sądny dniu!...
Mojej wypłaty!....
O żołądku tęskniący!
Artystyczna sławo!...
Muzo!...
Plumps!... teraz stoisz — ni w lewo, ni w prawo!...
Kędy spojrzeć chcesz — ciemno... przepaść z każdej strony
Pod nogami — tu termin Icka, jak szalony
Piorun wypadać zda się z chmur i godzić..
W kieszeń!
Bardzo smutną... Zginąłem! nie masz już pocieszeń
Dla mnie, tu na tym świecie!
Ej, a coż by na to
Rzekł ktoś — z pierwszego piętra...
Toć mniejsza z wypłatą —
Ale właśnie — i właśnie to piętro...
Rzecz inna!
Piętro — a raczej córka gospodarza: — zwinna
Jak muszka świętojańska — oczki jak dwa bratki —
Szatynka — miód tchnie z ustek, a liczka — opłatki...
To dalipan wartało już popuścić tręzle
Sercu — czyli tam raczej powiedziawszy zwięźle:
„Zakochać się po uszy!“
Ba! „zakochać“ samo
Głupstwem! ale co zrobić z tą przeklętą tamą
Co mię grodzi od Stasi? co zrobić z tym papą
Co ma herb, dom — i w domu swoim jest satrapą!
O, sęk ten pan gospodarz! z ócz można mu czytać
Że w aktorze nie bardzo rad zięcia powitać,
Człowiek wysokich progów i strasznego wąsa —
Przytem zrzęda, na sługi cały dzień się dąsa,
Łaje, gdera i wszystkiem co w domu pomiata,
A nawet, jak wiem pewnie, ma coś i z warjata...
Jako żywo!
Ba, właśnie wiem to od lokaja,
Który po kilku chorych dziennie mu naraja,
I ci służą za kozłów jakiejś tam praktyki
Durnopatycznej...
A więc papa ma swe bziki?
Dobrze wiedzieć.
Tfy! dziwne bo jakieś sposoby
Kuracji, a na wszystkie pod słońcem choroby
Jedne, i mianowicie: machanie rękami
Pod nos choremu, co też czasem i omami
Aż do snu...
To magnetyzm pewnie! a, rzecz nowa,
Teorja cudotwórcza!
Niech sobie kpi zdrowa
Z chorych ludzi! Więc papa ma pasją się biesić
Nad chorymi, i twierdzi, że nawet i wskrzesić
Już po śmierci możnaby owem cudotworstwem...
Mentykaptus widocznie!...
Co gorsza, z aktorstwem
Na bakier... Pietrze, Pietrze! coż że ty przekradać
Umiesz listy do Stasi, albo się ujadać
Z żydami? Jeśliś mądry, powiedz — ja za głupi —
Co będzie gdy mi moję Stasieńkę zakupi
Ten złoty Holofernes, co się o nią stara?
Ej, czyżby?
Ba, czy nie znasz starego tatara,
Którego los bezczelny robi ojcem Stasi,
Na psikus, najwyraźniej!
A któż to się łasi
Do panny Stanisławy? po pierwszy raz słyszę...
Ach, jakże ja ci tego Adonia opiszę?
Usta wprzód przypraw złote, na organ wymowy
Tchnij eterem złocistym — w pierścień brylantowy
Opraw nadto słóweczko każde — każdą zgłoskę —
Pod literą rozumiej tysiącduszną wioskę;
W każdej duszy...
Dość, gwałtu! dość, bo nie udźwignę.
Masz go!
Ej, bo pan mówi przez złotą malignę!
Masz go! z wszystkich stron jego świeci złoto bose!
Aj, aj!
On w złoto bardziej bogaty, niż w rosę
I w kwiaty i w promienie najczulszy poeta!
Ho! tutaj protestuję...
A jego kaleta
Po brzeg pełna pekunią, jak wodą Atlantyk...
Czy młody?
Grat — rudera — z podagrą romantyk!
Bryła złota, przelana na model barona!
A serce?
W bokobrodach i w szkiełku.
Coż ona?
Panna Stasia co na to?
Co? co? — biedne dziecię!
I coż zostaje dla niej oprócz łez na świecie?
Ten wielki mongoł — ojciec — każe iść za cielca:
Dwa dni zostają jeszcze na ślub do popielca,
I w tych dniach będzie może już po mojej Stasi!...
I artyście wieść przyjdzie nadal żywot ptasi!...
Och, och, och!...
Ej, bo coś mi pan naprawdę czmuci?...
Fe, dalipan żałośny!... mię to bardzo smuci,
Gdy pana widzę takim... Gdzie smutek — a aktor?...
Pochlebca!...
Ot, ja sobie już ćwierćwieczny faktor
Tego stanu, i muszę z nim być już do grobu...
Jak osioł wzwyczajony do jednego żłobu,
Nie kwapię się już nawet za wonniejszem sianem.
Kto czyim — moim tylko aktor będzie panem!...
Więc też znam ja już dobrze, dobrze swoich ludzi:
Przy takim panu człowiek nigdy się nie znudzi,
Mówi do cię — i jakby czytał z jakiej roli...
Gdy łaje — możesz przysiądz, że tylko swywoli,
A już o smutku jego człowiek nie zamarzy!...
Po prawdzie, smutek jemu nawet nie do twarzy!
I kiedy ujrzę czasem... ot, jakby w tej chwili
Mego pana — to myślę, że mię oko myli,
Że to nie ten sam pan mój... Gdzież humor? gdzie wena?...
Lecz wszystko dobrze będzie! Najprzód: wiwat scena!
A potem pomyślimy nad zgubą Krezusa...
Poczciwy!... Coż byś myślał?
A gdyby psikusa
Jakiego mu wypłatać, sążnistego?
Na nic!
Jego złoto możniejsze od wszystkich szatanic
I szatanów...
A biesy! użyczcie mi rogów?...
Widzisz, to nie tak łatwo...
Do miljon prologów!
I ta śliczna Stasieńka...
Oh, oh, jego żona!
Ho, to pytanie! hola!... choćbym miał Mamona...
Nie dopuszczę!... Co? w łapy tego...
Podagrzysty!
Tego złotorogiego Apisa?...
Tej glisty
Z żółtem sercem w monoklu?...
Lub w złotym guziku!
A, poczekaj no Waćpan!...
Stój hipochondryku!
Patrzcie, on tylko siebie chce widzieć brylantem!
Musi być egoistą!...
I kutwą!...
Pedantem!
I on miałby aniołka tego?...
Moją Stasię
Kochaną?!...
Stój łupieżco!
Bandyto! a zasię!...
Bah! lecz tu trzeba radzić, radzić przedewszystkiem,
Jakby najlepiej było uporać się z chłystkiem?...
Tak, tak! więc radźmy, radźmy jak się pozbyć łotra...
No — a gdyby naprzykład napędzić mu piotra?...
Pietrze, tyś zawsze piotrem!...
No, no — myślę: boja...
Ale coż to pomoże nam?...
Masz!
Stasio moja!...
Walery!...
Masz ci! widno, pojętna dziewczynka.
Lecz ty Stasieczko moja drżysz — a smutna minka
Coś niedobrego wróży?... O, czemuż tak trwożnie
Na drzwi spoglądasz? droga!
Nic — nic!... To bezbożnie
Było bardzo, lecz nie chciej mię już pytać dalej!...
Jam ci została wierną... masz mię!... Choć badali
I namawiali prośbą, wyrzuty i drwiny:
Ja ci zostałam wierną... Tyś pan mój — jedyny!
Biedna moja! o, jakżeż zdołam ci odwdzięczyć
Miłość twoją?... Wiem, wiem to — musiano cię dręczyć? —
Wiem — i stosunek ze mną robiono ołowiem
Twojej sławie?!...
O, nic to!... Lecz ja ci opowiem
Całe zajście fatalne, a ty już koniecznie
Zajmij się mną — bo z tobą tylko żyć mi wiecznie!
O wiecznie!...
To wyraźnie wypadło im z roli...
Słuchaj! dziś na dobitek tej naszej niedoli
Pan baron mej decyzji zażądał ostatniej.
Straszna to była chwila — ile, że do matni
Naszych losów przybyła jeszcze wola papy,
Który bardzo pokochał lokajów harcapy
Baronowskich, i piękny herb na ekwipażu —
A skłaniając mię bardzo do tego marjażu
Oświadczył najdobitniej, że choćby wbrew własnej
Woli zostanę żoną barona...
O jasny
Drabie!...
I coż, coż dalej?
Nie było sposobu...
Wyjawiłam mu wszystko, wołając: do grobu
Wy mnie raczej skłonicie niż na takie śluby —
Jedno jest życie moje i jeden mój luby,
Jedno szczęście, co dla mnie z świata się wynurza —
Walery!...
Ha!...
Okropna zerwała się burza
Nad biedną głową moją: — papa w niebogłosy
Krzyczał jakby w gorączce i rwał sobie włosy:
Wszystko struchlało jakby na widok upiora,
A papa łamiąc ręce pojękał: „aktora!...“
Ha, ha!... (po chwili boleśnie.)
I tyś o miła, tyle dla mnie zniosła?
Tyle goryczy?
Patrzcie-no starego osła!...
Dla ciebie mój kochany? O, choćby stokrotnie
Tyle mi znieść wypadło — i bardziej sromotnie
Przyszło wydać się oczom niespłukanym w niebie:
To ja bym nie zaparła mej miłości — ciebie!
O, tegom ja nie godny...
Dziewczysko poczciwe!
Jednak... przyszło te słowa, może nieco żywe,
Odpłakać bardzo ciężko...
Przezemnie! przezemnie!
Teraz zbiegłam do ciebie tu miły! tajemnie...
Oddano mię pod ścisły nadzór guwernanty —
Łzami, kupiłam chwilę...
Drogiemi brylanty
Kupiłaś!
Lecz dla ciebie! dla ciebie mój drogi!...
Ach, w obec takich ofiar jakżem ja ubogi!
Jak ty mi poczuć dałaś mą duszę poślednią!
Dość! o, dość! czy ty chciałeś mieć miłość wybrednią?...
Miłość, jak słup promieni powinna być prosta,
Serce wziąwszy za słońce.
To jest „prosto z mosta!...“
Dalipan, mądre dziewczę!
W oczach twoich, miła,
Leży taka prostoty niepomierna siła,
Że ust twoich nie słysząc można w nich wyczytać
Myśli twoje... Ty wzdychasz?... O, pozwól więc spytać:
Ile nam pozostało nadziei? — gdzie szukać
Gwiazdy naszej?...
My biedni!... Wprawdzie przestał fukać
Papa, lecz owszem ciągle trwają jeszcze fochy —
A nic też nie pomogły i prośby i szlochy;
Nakoniec mi oświadczył jako rzecz skończoną:
Że muszę baronową zostać... tak jest, żoną
Barona.
Co ty mówisz!...
To jakiś wisielec!...
Ty wiesz, że już za dwa dni nadejdzie popielec...
Więc jeszcze i ten pośpiech... Boże! na pojutrze
Naznaczono...
Zjesz pierwej djabła, stary lutrze!...
Pojutrze?... więc nam trzeba działać! ani chwili
Nie mamy do stracenia...
Cóżbyście radzili
Uczynić, moje państwo? Stoję na usługi...
Co do mnie: — pominąwszy ceremonjał długi,
Radziłbym — ot, poprostu — nie zważając jędzy,
Udać się krytym koczem — i to jak najprędzej —
Do pierwszego lepszego, co ma władzę stuły,
A zbywszy po zwyczaju ten obrządek czuły
Obdarzyć kawalera i tatusia — figą...
Nie, nie! ja nie chcę szczęścia zdobywać intrygą.
Zresztą, mój ojciec nie jest w istocie tak srogi,
Jakby się to zdawało... „Za wysokie progi“
Nie jest jego zasadą, lecz raczej obłędem —
Nie złą wiarą, lecz bardziej wyuzdanym względem
Którego wziął z swych czasów... człowiek starej daty!...
Ani słowa już o tem! nie chcę podejść taty —
Czyliż nie można znaleźć już radę godziwszą?
On jej godzien — on serce ma!
Mam myśl szczęśliwszą...
Cóż? gdybyśmy tak razem...
Ach, uchowaj Boże!
To byłoby za wcześnie... Mówił: — o aktorze
Nie chce i słówka więcej już słyszeć odemnie —
Nie pora na ten środek... Daremnie, daremnie!
Wszak lepiej już nie drażnić bardziej...
O mój drogi!
Tyś posmutniał?... Ach, wybacz jemu — mnie ubogiej
Wybacz, że jestem echem jego słów zelżywych!
O świecie, pełen jeszcze wyobrażeń krzywych!
Kiedyż te drożdże pojęć nareszcie dokisną?...
O, to boleśnie! do ócz gwałtem łzy się cisną...
O!... to smutno...
Walerku!...
Cóż-bo pan znów kwili?...
To nie ładnie!... dalipan, brzydko!... Do tej chwili
Miałem pana aktorem — teraz zwykły człowiek!...
Ej! corychlej ocieraj pan to morze z powiek,
Bo nie możesz popatrzyć nawet na panienkę...
Któż-bo widział?...
Najdroższy!...
Anioł złoty!... Rękę,
Rękę twoję najlepszą!...
I... dość już czułostek!
Lepiej nam myśleć warto, jakby rzucić mostek
Przez przepaść; co rozdziela papę od aktora —
Wszak ci to z tej miłości wciąż jak szydło z wora
Wyłazi!... Na frasunek dobry też i humor:
Smutek — won! śmiać się, śmiać się — a choćby na umór,
To może w dobrej myśli znajdzie się i rada —
A jeśli się śmiać chcemy, to niech pan wybada
Panienkę, co to papa mówił o scenarzach,
I będzie źródło śmiechu!... Ot, widzę na twarzach
Ucieszenie... Niech serce przesądom nie przeczy!
Uśmiechem zbyć należy właśnie takie rzeczy,
Co nie wyszły z złośliwych serc, lecz z jakichś mętów —
Cieszmy się więc!... Panienka zaś, bez żadnych wstrętów
Raczy nam opowiedzieć tę opinją papy
O aktorach...
Mój Pietrze!... (Stasia ukrywa uśmiech.)
Najprzód: — „To są capy“!...
Nieprawdaż panieneczko?... Uśmiecha się... zatem
Tak mówiono!... Cóż jeszcze jest powinowatem
Dobrem mych pryncypałów?... a! brak wychowania!
Ej, Pietrze! to nieładnie... Te naigrawania
Ranią bardziej...
Broń Boże!... wszak uśmiech wesoły...
O, daj mu mówić, droga!
Aktorzy są — woły,
Zdecydowano zatem...
Fe, będę się gniewać...
Ha, ha!... o moja droga! daj mu już dośpiewać
To miserere!
Aktor, ma ze szmat pałace!...
Aktory — komedjanty — skoczki — kpy — pajace: —
Były w wyrazie owej opinji słownictwem;
Krytyka gazeciarska jest całem dziedzictwem
Owych panów, choć czasem ta niewie co pisze...
Króciej: królowie sceny — to głośni hołysze!...
Walerku mój!...
O dzięki — jaki uśmiech słodki!...
Słuchaj, pokazywałam papie owe plotki
Gazeciarskie — wyrocznie liche twojej sławy...
A on?...
O drogi, nie bądź tylko znów tak łzawy
Jak przed chwilą... Wszak Piotr już dobrze nam objaśnił,
Że raczej śmiać się z tego! — Któżby serca waśnił
Z przesądami?... Więc papa spojrzawszy na dziennik
Rzekł: „Krytyka?... to błazen! to największy zmiennik
Pod słońcem! — Zresztą, cóż że na Parnas go wsadzą
Gdy on głodny — a jeść mu gazety nie dadzą!...
Krytyka, to szubrawstwo nikczemne — ladaco —
Ona poróżnia ludzi z wszelką dobrą pracą,
Trąbiąc o jakiejś sławie — o laurach — o wieńcu...“
Lecz tyś posmutniał znowu? O, w twoim rumieńcu
Czytam hańbę orzekań, których nam nie zmienić,
Ale właśnie wypada chyba się rumienić...
O sny moje!... Artysta! ulubieniec całej
Publiczności!
„Coż przyjdzie ludziom z takiej chwały?“
Mówił papa — „za życia jest to wielkie zero:
Artysta żyć zaczyna po śmierci dopiero,
I wtedy świat dopiero tworzy dziwolągi
Jego wielkości szczytnej, stawia mu posągi,
Gdy on ani łaknący już, ani spragniony...“
I kiedy — najważniejsza — nie trza mu już żony!...
Ach, po śmierci — po śmierci odżyjesz artysto!
Anieli cię ubiorą w koronę gwieździstą...
Po śmierci!
Gdy już robak serduszko powierci!
Oh! Stasieczko!...
Walerku!...
Po śmierci! po śmierci!...
Po śmierci?... hm, po śmierci!... Ej, ej — byłby wątek...
Papa twierdzi, że może wskrzesić?... na początek
Wcale nie złe to!... Pan zaś mój, nieraz w teatrze
Grał — umarłych... Do djabła! niech się lepiej wpatrzę
W to „po śmierci...“
O, jakżeż tak razem bezpiecznie!...
Ach, nie budź ty mię ze snu tego... Z tobą wiecznie!...
I ta wielkość pośmiertna — i te papy cuda —
I sąsiedztwo tych dwojga... Ha, może się uda!...
Co? powinno się udać! — pewne powodzenie,
Byleby chcieli przystać?... (do kochanków głosem tryumfu.)
Zbawienie! zbawienie!...
I coż znów za dziwactwo?
Dziwactwo? — zwycięztwo!...
Zużytkujemy dobrze całe czarnoksięztwo
Talizmanu „po śmierci!“...
Co mówisz?
Hosanna!...
Przedewszystkiem: żart na bok — zaś kochana panna
Musi się zgodzić z nami!... A teraz do rzeczy: —
Że wielkość z śmiercią wzrasta, czy mi kto zaprzeczy?
Otóż — śmierć! i raz jeszcze — śmierć, nadzieją całą!...
Czyś oszalał?
Ach, jeszcze by tego nie stało!...
Ha, ha, ha! przestraszyłem jak fuzją turkawki...
Ba, śmierć!
Aj, nie prawdziwa śmierć — ot, dla zabawki
Śmierć, udana!...
Udana?!...
Zaczynam pojmować...
Myśl dziwna!... Więc nie chciałbyś po śmierci pochować?...
Ale gdzie zaś...
Wybornie!
To by było ślicznie!...
Droga! on dobrze myśli!... Ha, umrzeć — praktycznie!
Tak... z poczuciem najlepszem swej pośmiertnej sławy!...
To, to, to... właśnie, umrzeć tylko dla zabawy,
I swoję wielkość trupią mieć jeszcze za życia...
Piotrusiu, niech cię kaduk!...
Lecz umrzeć...
Bez gnicia
I robaków, przysięgam!
Szalona idea!
Stasieczko!...
Ale nie czas teraz na Romea
Lub Karlosa — i chwili nie ma do stracenia...
Objaśnijże mi...
Miła, trochę powodzenia:
Dobrze będzie!... Ja zmieram...
Nagle —
Skrzydłem wiatru
Piotr roznosi wiadomość...
Do kawiarń — teatru —
Popłoch. — Każdy już widzi śmierć na własnym nosie,
Kto widział mię niedawno...
Wczoraj, w Don-Karlosie —
Nu afiszu najnowszym czytają mą rolę,
A to zpotęgowuje bardziej aureolę
Pośmiertną...
Tłum ciekawych roi się przed domem...
Kto wczoraj kpem nazywał, mieni już ogromem!...
Młodzieńczy trup rozczula najtwardsze centaury —
Pełen nadziei! krzyczą...
Znoszą kwiaty, laury
Na trumnę...
Ależ... przebóg! gdzież nam w tem porada?...
Już o nic więcej niechaj panienka nie bada —
O tem, co z tego może być, nie wiemy sami...
Podobny żarcik jednak nikogo nie splami,
Tem mniej skrzywdzi — a samym, bardziej nie zaszkodzi,
Nawet ulepszyć może: boć ta śmierć łagodzi
Najtwardszych nieprzyjaciół i największe wstręty —
Wierzaj, droga! to żadne nie będą wykręty
Podłe... Niech cię ta trupia maska nie przestrasza:
Jej celem, przekonanie naoczne Tomasza
Niewiernego o pewnych istot człowieczeństwie,
Których on dotąd w ludzkiem widział społeczeństwie
Wyrodkami — bez zasług — z pracą pożyteczną
Poróżnionych... (Stasia ociera łzę.)
O miła! w tę ranę serdeczną
Dłoń włożywszy, on uzna nasze ludzkie prawa,
I nie odgrodzi szczęściu... Czemużeś tak łzawa
Stasieńko?... O! bądź tylko dobrej, błogiej myśli —
To miłość nasza biedna takie środki kreśli...
Nadzieję!...
Dobrze, dobrze! więc coż mi wypada
Czynić?...
Niechaj panienka napowrót się skrada
Do swego pokoiku, tak niepostrzeżenie
Jak przedtem do nas — słówkiem nic więcej o scenie
Owszem, udać przed papą obojętność pewną
Dla... aktora —
Stasieńko, czemuś ty znów rzewną?...
Dalej — dalej —
O wszystkiem... nie pisnąć nikomu!
Aż gdy już głośne krzyki rozniosą po domu:
Żyje! żyje! zmartwychwstał!... jakby na skinienie
Potrzeba zejść tu do nas... (całuje jej rękę.)
Kłaniam uniżenie!
Dziej się więc...
Tyś najlepsza!...
Reszta się ułoży
Sama przez się... A teraz do dzieła, kto hoży!
Oddalam się — postąpię jak mi naznaczono...
Walery!...
O, miej ufność! wszakżeś powierzoną
Miłości mojej!
O, tak — tak! jestem spokojną. —
Bądź zdrowy!
Do widzenia... W szczęściu?...
Jak przed wojną
Kipi we mnie uczucie... Ha, dziej się!
Więc żywo!...
Z któregoż końca zacząć tę farsę prawdziwą?
Pierwszy akt jej odegram ja: — z miną warjata,
Jak się rzekło, oblecę wszystkie kąty świata
Dmąc w tę złowrogą tubę: nie żyje! nie żyje!...
Pan tymczasem, ot — w tym się pokoju ukryje —
Ja drzwi na klucz zamykam...
Rozumiem. — Coż potem?
Potem wpadam do papy z okropnym łoskotem
I proszę tu do trupa... Rwetes, gwałt się wzmaga...
Ba, maleńki skrupulik: czy papy powaga
Pozwoli mu zejść tutaj?...
Na to, jak na lato!
Mimo bowiem, że papa jest arystokratą
Wyżej uszu, ma przecie i zdrowsze popędy —
Mówiłem o tem panu, że ma pewne względy
Durnopatyczne...
Fiksum nader znakomite
Dla nas!...
Nawet dla niego — bo da mu niezbite
Dowody cudowności owego sposobu
Kuracji...
Więc on musi mię już z paszczy grobu
Wybawić swoją dłonią cudo-magnetyczną!...
Wybornie!
To, to właśnie... On famę publiczną
Musi zdobyć, że nawet wielkich ludzi wskrzesza
Przez samo rąk włożenie...
Ha, to mię pociesza!...
Znakomicie! i wszystko jak dobrze się schodzi!...
To łapka, w którę musi wpaść papa dobrodziej!
To — kluczem, osią w kole jest pańskiego losu:
Cudowna sztuka papy nabierze rozgłosu,
Bo jużci, nawet większym ten, co wraca życie
Wielkim... Więc papa sławnym! Jednak, mianowicie
Komuż będzie zawdzięczał owę wielkość swoję?...
Nam.
Nam!
To jest, panu!
Mnie!... Pietrze, czyś ty Troję
Zdobywał w dawnych czasach?... (ściska go.)
i znów się tu rodzisz
Na moje pocieszenie?... Czy ty się wywodzisz
Z Ulissesów, czy może z trojańskiego konia!
Ja? z aktorskich rupieci...
O losu ironja!
Papo! niech żyją twoje magnetyczne bziki!
Sławnym ty będziesz z swojej dzisiejszej praktyki,
Ale tę twoją sławę ja ci drogo kupię...
Więc on zejdzie doświadczać tu na moim trupie?
Łgać trzeba! więc naprzykład, że błąd organiczny
Sprowadził śmierć przedwczesną i nagłą — dziedziczny
Błąd, na któregoś często sam pan mi się skarżył...
Że warto, by ktoś z fachu na trupie rozważył
Ten błąd, a może odkryć ztąd jakie nowości,
Za które może wdzięczność mieć całej ludzkości —
Że wreszcie, gdy pan zmierasz nie zdrowy, nie chory,
Mogą to dla ócz zwykłych być tylko pozory
Śmierci, — ile że jeszcze niespełna godziny
Przed śmiercią pan stroiłeś różne pantominy,
Zdrów i wesół i czerstwy... Więc warto doświadczyć
Ten błąd za świeża jeszcze... można się odznaczyć...
I tam dalej — i dalej — — koniec sam się skleci!...
Omegą — ma Stasieńka!...
Ba, jeszcze ktoś trzeci
Zdałby się tu... Konieczność nawet pewna zmusza:
Bo dla zmarłych potrzeba gwałtem — notarjusza!
Bardzo słusznie...
Ej, głupstwo! mamy dość wybiegów —
Którego z pańskich można zaprosić kolegów
Na ten urząd —
Ach, prawda — więc można by Władka? —
On dobry do komedji — przyjaciel mój — gładka
Zresztą bardzo figura w takich sprawkach...
Basta!...
Kortyna się podnosi... Ja lecę do miasta
I w każde ucho bębnię śmierć, fatalną wróżbę —
Pana Władzia zapraszam tu na śmierci drużbę:
Notarjusza...
Wprzód dobrze nauczywszy roli —
Oczewiście... No, panu zostawiam do woli
Wypełnienie komedji swoją maską trupią
I w sam czas zmartwychwstaniem —
O, jakże mi głupio
Na samę myśl trupienia!... miłość i trup!...
Koniec!...
Raz — dwa — trzy... z człeka trup już — a zaś śmierci goniec
W swą drogę!... (wybiega i zamyka pokój na klucz.)
Bądźcież ze mną teraz wszyscy święci
Aktorowie! bo jeszcze w głowie mi się kręci
Cały kołowrot wątku tej dziwnej intrygi...
Trup — trup za chwilę! teraz ostatnie podrygi
Przypadłoby wykonać!... No, to dobrze przecie,
Że po śmierci żyć będę przynajmniej na świecie —
Co bardziej, że po śmierci może łatwiej będzie
Posiąść to szczęście, które w pewnej gdzieś legendzie
Zwie się: światłością wieczną — czasami: huryską...
A u mnie: mą Stasieczką dobrą, nad kołyską,
Z której mały aniołek wyciąga rączęta...
O niebo! niech ci tego Pan Bóg nie pamięta!...
Co do mnie? ja się wpraszam do mojego raju: —
Tam życie! tam natura zawsze jakby w maju,
Zamiast ptasząt, aniołki ci żywe szczebiocą,
Tam słońca czuwające i dniami i nocą
Nad każdą myślą twoją, chroniące od złego...
Jeśliś smutny — odgadną, pocieszą — ostrzegą —
I otuchą pokrzepią i chęć zrozumieją
I staną wieczną: wiarą — miłością — nadzieją! —
O edenie mój!... ba, ba — zapominam o tem,
Że eden trza zdobywać bardzo ciężkim potem,
Że pierwiej umrzeć musi, kto chciałby do nieba...
Umierajmy więc... (bierze z szafki pudełko z przyborami aktorskiemi.)
Najprzód ztrupić się potrzeba
W ten sposób... (maże twarz bielidłem.)
Melpomeno! niech ci nie ubliża,
Że trup w tym wieku nawet do farsy się zniża...
Wybacz! a gdy cię gorszy to, więc przymróż ślepię!...
Ach, jakiż ze mnie głupi trup!... (maże na twarzy dalej.)
Teraz podlepię
Policzki — trza wyrazić śmiertelną obrzmiałość...
Oczy w jamę... (smaruje węglem jamy ócz.)
Tak!... (przegląda się w lustrze.)
Jakaż trupia doskonałość!
Stało się! — już po śmierci! — teraz właśnie stoję
Przed furtą niebios... Pietrze! odchyl mi podwoje!
Dalipan żem zasłużył na to: bom już z mlekiem
Matki wyssał chęć nieba — wszak byłem — człowiekiem!...
Ha, słyszę pobrzęk klucza... (wpada Piotr.)
Ach, Pietrze mój, Pietrze!...
Śmierć poszła już przez niebo, ziemię i powietrze!
Ani słowa!... już wszystko dobrze!... żywo, żywo
Układaj się pan w trupa!... (patrzy na twarz Walerego.)
Aj, wyborne dziwo
Nagłej śmierci — śpiesz że pan co prędzej do łóżka!
Całe miasto już płacze...
O, poczciwa duszka!...
Teraz biegnę do papy...
Ja ci do pomocy
Zeszlę duchy z mojego świata...
Jakby z procy
Wpadam, i ściągam razem z magnetyzmem na dół!
A ja już okiem ducha patrzę na ten padół
Przez szczelinę w wieczności... (pokazując na drzwi z lewej.)
ot, dziurką od klucza...
Notarjusz wnet nadejdzie. Teraz się przyucza
Swej roli...
Brawo!
Potem — cud! —
W tym naszym wieku!...
Aż święci pozazdroszczą!... (wybiega zamknąwszy drzwi na klucz.)
Człowieku! człowieku!
Czemu ty masz zaufać nakoniec, lub komu,
Jeśli podstęp na ciebie czyha w własnym domu?!...
Nie dziw, aktor, wcielona dramatyczna sztuka
Że cię czasem znienacka podszedłszy, oszuka —
Ale ileż to razy oszuka cię własny
Rozum, rozsądek zwykły, — oszuka w dzień jasny,
W chwili, gdy słonko boże ogrzewa twe ciemię
I z taką wierną prawdą rysuje ci ziemię,
Że gdybyś ty miał oczy otwarte!... Daj katu!
Po śmierci się zachciewa ciąć perorę światu?...
Owwa! wielka mi sztuka, będąc czystym duchem
Prawić takie kazanie!... Tam to, pod obuchem
Swego nędznego ciała było tak zaśpiewać!...
Dawna ojczyzno moja! chce mi się poziewać,
Gdy teraz patrzę na cię z mego stanowiska
Niebieskiego — choć jeszcześ mi tak bardzo bliska,
Boć niespełna godziny jakem cię porzucił...
Oj, gdyby Bóg powtórnie w tobie mię ocucił,
To ja bym ci nauczkę powiedział na ucho:
Nie bardzo ty się kwap tam — gdzie ciemno i głucho...
Żyj zdrowa, gdy ci dobrze... (kroki za drzwiami.)
Sza, sza! kroki słyszę...
Nadchodzą. — Teraz trzeba rozpłynąć się w ciszę...
No, no — już dobrze, dobrze — iście: powód słuszny
Opatrzenia zmarłego —
Papo dobroduszny!
Zobaczysz go...
Hm, iście: ten błąd organiczny
Daje dość do myślenia..
Sza!... cud magnetyczny!...
Ha, więc panie sługusie pokaż tego trupa —
Jaśnie wielmożny panie, chwilkę! bo ta ciupa
Gdzie nieboszczyk, zamknięta...
Cóż, do paralusza?...
Jasny panie! chwileczkę — klucz u notarjusza,
Który wnet tu nadbiegnie względem testamentu...
Zaczeka się... (chodzi w myślach po pokoju.)
Na nudy, posłucha lamentu
Papa... (usiada na ziemi pod drzwiami i opuszcza głowę na kolana.)
Brawo!...
Ej, błąd ten — błąd! zwłaszcza, człeczysko
Było młode i zdrowe — to śmierci nie blisko!...
Iście: dziwnie!... Czy letarg?... Letarg! U kaduka,
Ślicznie się tu popisać może moja sztuka!...
Ej, letarg oczewisty!... gdybyż podziałało
Sposobem magnetycznym?... iście! jakąż chwałą
Okryła by się moja kochana teorja?
Dla mego magnetyzmu jaka świetna glorja?!...
Koniecznie trza korzystać kiedy się nadarza
Taka sposobność... (zażył tabaki.)
Cóż tam?...
Papa coś rozważa...
Aj!... taż to ja w mieszkaniu owego pajaca,
Co mojej Stasi — urwis ten! — rozum zawraca!...
Iście, że byłbym może i zapomniał o tem —
No, chwała Bogu, koniec już będzie z kłopotem!
Pan aktor w samą porę wyniósł mi się z świata...
I na szczęście!... nanieśli mi djabli warjata
W dom, by mi własne dziecko moje bałamucił!...
Szczęście, że w samą porę ten padół porzucił,
Więc już i Stasia chętniej barona poślubi...
Ba, a jeśli się uda wskrzesić?... on mię zgubi!
Z wdzięczności... Iście! ślicznie! zbudzić sobie licha
Na własną zgubę!... z własnej mądrości kielicha
Wypić głupstwo?... upadam! (zabiera się do odejścia — wpada Narowek.)
Co to? umarł?... gadaj
Kto żyw: czy ta wieść straszna...
Ach, panie! nie badaj —
Oszczędź serca!... niestety!
Ha, kłamco wierutny!
Więc to ma być koniecznie faktem?
Oh, fakt smutny!...
Bodaj bym był nie sprawdzał!...
Pewnie jakiś blizki
Aktora...
Patrzcie ludzie! człowiek co z kołyski
Wziął już misję genjuszu — mistrz w swojem dziedzictwie
Musi oto tak nagle w szczytnem posłannictwie
Ustać na świecie, cięciem powalony kosy,
Tej, co nie zna wielkości... ohydna!.. O losy!... (wybiega.)
Czego on chciał?
Ot, zwykle — wynurzył swe treny...
Znać musiał nieboszczyka zapewnie ze sceny,
Więc żali się nad losem tej ludzkiej wielkości...
Aj, aj... Iście to dziwnie. — — Więc niby ludzkości
Stała się wielka przykrość śmiercią komedjanta?...
Jużci...
To mi rzecz nowa!... (n. s.)
Patrzcie tego franta!..
Wskrzesić! wskrzesić! Ze Stasią damy sobie radę —
A ja z teorją moją w cały świat wyjadę!...
Gdyby wskrzesić... o, gdyby się tylko udało!...
Iście: sprobować warto... Tylko śmiało! śmiało!...
No, pokazujże wreszcie twojego genjusza...
Aha, wszak to czekamy pana notarjusza...
Aby wkrótce już nadszedł!...
Lada moment, panie!...
Przychodzę, aby spisać tutaj sprawozdanie
Tej smutnej katastrofy — smutnej...
Masz!... Na zdrowie!
Znów jakiś błazen!...
Chciejcie mi — z łaski — panowie,
Podać niektóre z życia ważniejsze szczegóły
Tego wielkiego męża...
Proszę, jaki czuły...
Ten nie zły!...
Państwo pewnie nieboszczyka blizcy?...
Może krewni...
Co?... jakto?... ja?! (n. s.)
A niech cię wszyscy!...
Ja? ja? krewnym aktora!...
A więc pan dobrodziej
Nie jesteś krewnym?
Co?!... nie!
Szkoda!...
Coż to szkodzi?!
Wszak nieboszczyk był wielki... Myślałem...
Wybornie!
Wielkim?! wielkim!...
Coż przecie?
Nic — tak, gdy upornie
Ma być wielkim...
Co?
Wielkim był! wielkim! ogromnym!...
A! dajże mi z nim pokój!... (odwraca się i chodzi zły po pokoju.)
Czy ja z nieprzytomnym
Mówię?... (po chwili.)
E, inne rzeczy! to jakiś posępny
Przyjaciel nieboszczyka, taki nieprzystępny...
Racz pan wybaczyć, jeślim dotknął go niemile
Wspomnieniem... A że umiem poszanować chwilę
Smutku ludzkiego — żegnam... O szczegóły później
Poproszę — jeśli łaska... (odchodzi.)
Jak mi ten łotr bluźni!...
Patrzaj — proszę!... Czy moja twarz go tak rozśmiesza?
Czy ja już także może patrzę na hołysza,
Że on śmie się mię pytać: czym krewny pajaca?!...
A bardziej: czy aktorstwo tak bardzo popłaca,
Że gdym się pokrewieństwa wyparł, on mi: szkoda!...
Szkoda!... hm, wielka szkoda!... A to paliwoda
Gazeciarz jakiś — proszę!... Szkoda!... no, dziękuję!...
Ha! jak widzę, kto żyje tylko, tu zlatuje...
Zakazane postacie same...
Ej, do kata!
I znowu djabli znoszą jakiegoś warjata!...
Z przyrządami... Czy myślą tu zdobywać szańce?...
Czego ci chcą?...
A szelmy jedne! a pohańce!...
Pozwoli pan zdjąć z trupa maskę — maska zda się,
Bo pewnie przyjdzie stawić posąg w swoim czasie...
Jakto?... posąg?!...
A ja zaś radbym mieć w portrecie...
Znakomicie!...
Czy wszystko kończy się na świecie?!...
Czy mnie się przewróciło we łbie?... tfy! do czarta!...
Więc pan sądzisz?...
Że taka osoba nie warta?...
Ja nic nie sądzę! — nie wiem nic — ja nic nie słyszę!...
Tu, na miejscu, najlepszą elegję napiszę,
Widząc te twarze smutne... (toczy wzrokiem po obecnych.)
i łez pełne oczy!...
Gwałtu!...
Patrz!... jeszcze jakaś czarna zmora kroczy...
Z wieńcem w ręku...
Komedja występuje z brzegu...
Na trumnę mu!... oh! (zawraca i odchodzi, słaniając się.)
Jezu!...
„Tyś już na noclegu
U aniołów!...“ Przepysznie!! (wybiega.)
Ratuj Jezu słodki!...
Tu przyjdzie pęknąć wkrótce... Poeci! dewotki!...
Czy możnaby wykonać? — już przysposobiono...
Nieco później panowie — pan notarjusz pono
Wnet nadejdzie...
Więc można i nam się powstrzymać...
A tymczasem... (kłaniają się panu Tomaszowi i odchodzą.)
Ha, wszystkich tych drabów poimać
I oddać do warjatów!...
Gotowi go zrobić
Wielkim!... to darmo!... w laury chcą trumnę ozdobić,
Posągi stawiać... darmo!... Iście: kara nieba!...
Pajacowi, co nie miał powszedniego chleba
Za życia — który zresztą, choć zawsze wesoły,
Przez całe nędzne życie jak bizun był goły:
Pajacowi, co umiał chyba dziwolągi
Robić z siebie — patrz! oto chcą stawiać posągi!
W niebo wynoszą — laury znoszą — wielkim głoszą —
O pośmiertną przysługę sami tutaj proszą — —
Koniec świata!!... (po długiej chwili niemego rozważania.)
A jednak... Czart ich wie?!... a może
Coś nareszcie i mogło być na tym aktorze?... (po chwili.)
Nie! mnie się to nie mieści... (po chwili.)
Bah! przecie nareszcie
Coś być musi, gdy taki hałas w całem mieście?... (po chwili.)
No, no... więc tem ci bardziej trza Koryfeusza
Wskrzesić... (idzie ku drzwiom niecierpliwy i przypomina sobie.)
Wszak to czekamy jeszcze notarjusza —
Prawda, prawda — (słychać głośne wrzaski przed domem.)
Coż znowu za głosy rozliczne?...
A niechże cię!.. już wszystkie kanalje uliczne
Ściągają się tu... Gapy! cała gawiedź miejska!...
Mon chèr — co to ma znaczyć? komedja dantejska!...
Co tu robisz? Pytałem: gdzieś wyszedł? Mówiono
Żeś tu zeszedł — (rozgląda się po pokoju.)
tu — jakto? (na wieniec laurowy.)
Wieniec ci złożono?...
Co znaczy to pospólstwo zebrane przed domem?...
To pewnie cielec!...
Robią aktora ogromem!
Nieśmiertelnym!...
Aktora?!
Stał tutaj komornem —
Czart mi naniósł!... no, umarł!...
A, to jest potwornem!...
Lecz co pan robisz tutaj?
Ja... ja?... chcę go wskrzesić...
A, fe!... to nie popłaci!
A potem, powiesić
Swoją drogą — to czyni się dla reputacji...
Objekt nie godny trudów...
Hm — tak... dla sensacji — —
Uspokój się narodzie! twój król...
Niechaj zdechną!...
Właśnie zdecydowano ogólnie powszechną
Żałobę! mianowicie: krepę — i przez trzy dni
Powściągliwość od zabaw i ślubów! Ohydni,
Co się wyłamią z tego, staną pod infamją
Publiczną!...
Jakto?...
Co to?... Niech karki połamią
Z tą żałobą...
Za dwa dni popielec, i oto
Dla żałoby nie można wziąść ślubu!...
To, to, to!...
Słyszałeś panie teściu?
Nie wolno się żenić?...
Przepadło — głos powszechny — tego nam nie zmienić!...
Słyszałeś panie?
Hola! już nadto tej drwiny!...
Złość się ty! lecz gdy nie chcesz utracić czupryny,
To nie wydawaj córki przed owym terminem —
Po prawdzie, mnie nie bardzo chce się być twym synem...
Myślałem coś o Stasi... gąska! — papy córka!
Może mam jeszcze czekać na nią?... Daję nurka
W tej chwili...
Dla głupiego pajaca!...
Do wzięcia
Córka — mam inne myśli... (odchodzi.)
Co? co?... łapcie zięcia!...
Hej! baronie!... (wybiega za Baronem.)
Sto djabłów! ta ostatnia scena
Najlepsza! (woła przez drzwi do Walerego.)
Stasia wolna!
Co mówisz?!...
Już cena
Papy nie taka straszna będzie!...
Sza! żyd — kania!...
Gwałt! na co takich glupstwów? na co umierania?
Na co było przed termin pozamykać powiek?...
Aj, waj! zaczekać nie mógł? taki młody człowiek!...
Djabli żyda przynieśli!...
Ty, ty biedny sługa —
Pomów, co będzie z moim dług? gdzie mego długa?...
Słyszysz? — to wielki człowiek był!...
Co to na świecie?...
Za ten dług niech cię tylko wypiszą w gazecie — —
Nu, co z tego?...
Co? jakto, ty nie wiesz co będzie?...
Nu?...
Z wdzięczności dostaniesz — arendę!...
Arendzie?!...
Tak, tak — to wielki człowiek!...
Aj, waj! jaki duży!...
Ja uciekam w gazecie!... (wybiega.)
Poszedł — aż się kurzy!
Hej! arendy mu dajcie!... (wchodzi pan Tomasz zrozpaczony.)
Sza! sza!... papa wraca —
I to wszystko przez tego hołysza — pajaca —
Przez tego komedjanta, co umarł za wcześnie,
Ja mam tracić... barona!... O, o! to boleśnie! (pada w krzesło.)
Baron!... zięć mój! mój baron!...
Coż tam?...
Papa płacze —
Łzy oczyszczają serce —
A rozum, rozpacze!...
Chwała Bogu! już mamy swego notarjusza!
Katastrofa nadchodzi!...
Gdyby jedna dusza
Mówiła po mej myśli!... jedna ze mną zgodnie
O aktorach!... i patrzą jak na jaką zbrodnię
Chodzącą, gdy im przeczę... (po chwili.)
Ha, w tem coś być musi! (wstaje.)
Baronie! niech cię jasny magnetyzm zadusi!
Oszukałeś mię nędznie!
Już!...
W imię urzędu
Otwieram drzwi!...
Ha! pora zabrać się do błędu
Organicznego!... całą pociechą on jeszcze!...
Bo jeśli nadto moje magnetyczne kleszcze
Omylą: to już iście! chyba się powiesić!...
Proszę zatem..
Bożeńko! dajże mi go wskrzesić!
No, komedja się kończy!... a! odetchnąć przecie!...
Ale jakże misternie wszystko nam się plecie —
Nad zamiar!... (zagląda do pokoju Walerego.)
Już — już papa rozpoczyna cudy...
Macha ręką nad trupem!... nie zrażają trudy,
Macha a macha!... teraz pod nos coś przytyka...
Coś drażniącego pewnie...
Masz!... wiwat praktyka!
Zmartwychwstanie!...
Wiktorja! iście! żyje!... dycha!...
Na Boga! niesłychane!...
Żyje?!...
Kicha — kicha!...
To znak życia!
Otwiera oczy!...
Gwałtu! żyje!
Żyje! ludzie, on żyje... (głos ginie w korytarzu.)
Żyje!... serce bije...
Wody! wody!... nacierać mu tętna gwałtownie!...
Westchnął...
Chwała ci Panie!...
Prawdziwie, cudownie!...
Pomóżmy wstać mu... całkiem niech przyjdzie do siebie!...
Niech zrobi parę kroków...
Zda się, byłem w niebie...
Słodki sen!...
No, no — któżby chciał się w grób położyć
W takim wieku?... Djabelnieś młody, możesz dożyć
Jeszcze szczęścia na ziemi..
Tak, tak — życie miłe...
Pragnę życia...
Ej, będziesz, będziesz żył!...
Mogiłę
Któż zdjął ze mnie?... ach, komuż mam być wdzięcznym?...
Oto
Twój zbawiciel...
Ach, panie!...
Tak, tak! Parka Kloto
Zawstydzona!... Mam sposób nadzwyczajny... własną
Teorję...
Tak, prawdziwie, cudowną!... Choć zgasną
Słońca, gwiazdy, księżyce — ta trwać będzie wieki!
Głos publiczny rozniesie ją jak świat daleki,
I słusznie!... A że los mi pozwolił przypadkiem
Tego żywego cudu być naocznym świadkiem:
Więc święty obowiązek mój w obec ludzkości
Każe ten fakt co rychlej dać do wiadomości
Powszechnej... zwłaszcza nawet, że wieścią przedwczesną
O śmierci tego pana — tak wszystkim bolesną —
Zatrwożone zostały szlachetne umysły — —
Pozwól więc pan dobrodziej ogłosić mi ścisły
Opis całego faktu we wszystkich dziennikach...
Sługa — sługa najniższy... (wychodzi.)
Panie mój!...
W tych krzykach
Słyszę wyraźnie imię moje... To mi radość!
Zwycięztwo mej teorji!...
O, więc teraz zadość
Niechaj się stanie sławie twojej!...
Zbawco życia,
Błagam: zbaw jeszcze serce!...
Ojcze!...
Zkądś — z ukrycia
Wystrzeliłaś mi panna nagle!... (łagodząc ton) Nie przystało!...
Ojcze!...
No, no... bez płaczu... (wybucha śmiechem.)
Jam się okrył chwałą
Po tym — po tym — (podnosi Walerego i patrzy mu w oczy)
Ej, iście!... chociaż jeszcze siny,
Poczciwie patrzy jakoś... (przyciskając go.)
ten... wielki!...
Jedyny!...
Szczęśliwi!... ale godni — godni szczęścia ludzie!...
Przyjacielu mój!...
Drogi!...
Niech żyje cud w cudzie!...
Bodaj to takie cudy — i takie odkrycia —
I taka nieśmiertelność...
— i niebo... (całuje dłoń Stasi.)
— za życia!