Po śmierci (Komorowski)/Scena II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Po śmierci |
Wydawca | Wydawnictwo „Nowin“ |
Data wyd. | 1868 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Stasio moja!...
Walery!...
Masz ci! widno, pojętna dziewczynka.
Lecz ty Stasieczko moja drżysz — a smutna minka
Coś niedobrego wróży?... O, czemuż tak trwożnie
Na drzwi spoglądasz? droga!
Nic — nic!... To bezbożnie
Było bardzo, lecz nie chciej mię już pytać dalej!...
Jam ci została wierną... masz mię!... Choć badali
I namawiali prośbą, wyrzuty i drwiny:
Ja ci zostałam wierną... Tyś pan mój — jedyny!
Biedna moja! o, jakżeż zdołam ci odwdzięczyć
Miłość twoją?... Wiem, wiem to — musiano cię dręczyć? —
Wiem — i stosunek ze mną robiono ołowiem
Twojej sławie?!...
O, nic to!... Lecz ja ci opowiem
Całe zajście fatalne, a ty już koniecznie
Zajmij się mną — bo z tobą tylko żyć mi wiecznie!
O wiecznie!...
To wyraźnie wypadło im z roli...
Słuchaj! dziś na dobitek tej naszej niedoli
Pan baron mej decyzji zażądał ostatniej.
Straszna to była chwila — ile, że do matni
Naszych losów przybyła jeszcze wola papy,
Który bardzo pokochał lokajów harcapy
Baronowskich, i piękny herb na ekwipażu —
A skłaniając mię bardzo do tego marjażu
Oświadczył najdobitniej, że choćby wbrew własnej
Woli zostanę żoną barona...
O jasny
Drabie!...
I coż, coż dalej?
Nie było sposobu...
Wyjawiłam mu wszystko, wołając: do grobu
Wy mnie raczej skłonicie niż na takie śluby —
Jedno jest życie moje i jeden mój luby,
Jedno szczęście, co dla mnie z świata się wynurza —
Walery!...
Ha!...
Okropna zerwała się burza
Nad biedną głową moją: — papa w niebogłosy
Krzyczał jakby w gorączce i rwał sobie włosy:
Wszystko struchlało jakby na widok upiora,
A papa łamiąc ręce pojękał: „aktora!...“
Ha, ha!... (po chwili boleśnie.)
I tyś o miła, tyle dla mnie zniosła?
Tyle goryczy?
Patrzcie-no starego osła!...
Dla ciebie mój kochany? O, choćby stokrotnie
Tyle mi znieść wypadło — i bardziej sromotnie
Przyszło wydać się oczom niespłukanym w niebie:
To ja bym nie zaparła mej miłości — ciebie!
O, tegom ja nie godny...
Dziewczysko poczciwe!
Jednak... przyszło te słowa, może nieco żywe,
Odpłakać bardzo ciężko...
Przezemnie! przezemnie!
Teraz zbiegłam do ciebie tu miły! tajemnie...
Oddano mię pod ścisły nadzór guwernanty —
Łzami, kupiłam chwilę...
Drogiemi brylanty
Kupiłaś!
Lecz dla ciebie! dla ciebie mój drogi!...
Ach, w obec takich ofiar jakżem ja ubogi!
Jak ty mi poczuć dałaś mą duszę poślednią!
Dość! o, dość! czy ty chciałeś mieć miłość wybrednią?...
Miłość, jak słup promieni powinna być prosta,
Serce wziąwszy za słońce.
To jest „prosto z mosta!...“
Dalipan, mądre dziewczę!
W oczach twoich, miła,
Leży taka prostoty niepomierna siła,
Że ust twoich nie słysząc można w nich wyczytać
Myśli twoje... Ty wzdychasz?... O, pozwól więc spytać:
Ile nam pozostało nadziei? — gdzie szukać
Gwiazdy naszej?...
My biedni!... Wprawdzie przestał fukać
Papa, lecz owszem ciągle trwają jeszcze fochy —
A nic też nie pomogły i prośby i szlochy;
Nakoniec mi oświadczył jako rzecz skończoną:
Że muszę baronową zostać... tak jest, żoną
Barona.
Co ty mówisz!...
To jakiś wisielec!...
Ty wiesz, że już za dwa dni nadejdzie popielec...
Więc jeszcze i ten pośpiech... Boże! na pojutrze
Naznaczono...
Zjesz pierwej djabła, stary lutrze!...
Pojutrze?... więc nam trzeba działać! ani chwili
Nie mamy do stracenia...
Cóżbyście radzili
Uczynić, moje państwo? Stoję na usługi...
Co do mnie: — pominąwszy ceremonjał długi,
Radziłbym — ot, poprostu — nie zważając jędzy,
Udać się krytym koczem — i to jak najprędzej —
Do pierwszego lepszego, co ma władzę stuły,
A zbywszy po zwyczaju ten obrządek czuły
Obdarzyć kawalera i tatusia — figą...
Nie, nie! ja nie chcę szczęścia zdobywać intrygą.
Zresztą, mój ojciec nie jest w istocie tak srogi,
Jakby się to zdawało... „Za wysokie progi“
Nie jest jego zasadą, lecz raczej obłędem —
Nie złą wiarą, lecz bardziej wyuzdanym względem
Którego wziął z swych czasów... człowiek starej daty!...
Ani słowa już o tem! nie chcę podejść taty —
Czyliż nie można znaleźć już radę godziwszą?
On jej godzien — on serce ma!
Mam myśl szczęśliwszą...
Cóż? gdybyśmy tak razem...
Ach, uchowaj Boże!
To byłoby za wcześnie... Mówił: — o aktorze
Nie chce i słówka więcej już słyszeć odemnie —
Nie pora na ten środek... Daremnie, daremnie!
Wszak lepiej już nie drażnić bardziej...
O mój drogi!
Tyś posmutniał?... Ach, wybacz jemu — mnie ubogiej
Wybacz, że jestem echem jego słów zelżywych!
O świecie, pełen jeszcze wyobrażeń krzywych!
Kiedyż te drożdże pojęć nareszcie dokisną?...
O, to boleśnie! do ócz gwałtem łzy się cisną...
O!... to smutno...
Walerku!...
Cóż-bo pan znów kwili?...
To nie ładnie!... dalipan, brzydko!... Do tej chwili
Miałem pana aktorem — teraz zwykły człowiek!...
Ej! corychlej ocieraj pan to morze z powiek,
Bo nie możesz popatrzyć nawet na panienkę...
Któż-bo widział?...
Najdroższy!...
Anioł złoty!... Rękę,
Rękę twoję najlepszą!...
I... dość już czułostek!
Lepiej nam myśleć warto, jakby rzucić mostek
Przez przepaść; co rozdziela papę od aktora —
Wszak ci to z tej miłości wciąż jak szydło z wora
Wyłazi!... Na frasunek dobry też i humor:
Smutek — won! śmiać się, śmiać się — a choćby na umór,
To może w dobrej myśli znajdzie się i rada —
A jeśli się śmiać chcemy, to niech pan wybada
Panienkę, co to papa mówił o scenarzach,
I będzie źródło śmiechu!... Ot, widzę na twarzach
Ucieszenie... Niech serce przesądom nie przeczy!
Uśmiechem zbyć należy właśnie takie rzeczy,
Co nie wyszły z złośliwych serc, lecz z jakichś mętów —
Cieszmy się więc!... Panienka zaś, bez żadnych wstrętów
Raczy nam opowiedzieć tę opinją papy
O aktorach...
Mój Pietrze!... (Stasia ukrywa uśmiech.)
Najprzód: — „To są capy“!...
Nieprawdaż panieneczko?... Uśmiecha się... zatem
Tak mówiono!... Cóż jeszcze jest powinowatem
Dobrem mych pryncypałów?... a! brak wychowania!
Ej, Pietrze! to nieładnie... Te naigrawania
Ranią bardziej...
Broń Boże!... wszak uśmiech wesoły...
O, daj mu mówić, droga!
Aktorzy są — woły,
Zdecydowano zatem...
Fe, będę się gniewać...
Ha, ha!... o moja droga! daj mu już dośpiewać
To miserere!
Aktor, ma ze szmat pałace!...
Aktory — komedjanty — skoczki — kpy — pajace: —
Były w wyrazie owej opinji słownictwem;
Krytyka gazeciarska jest całem dziedzictwem
Owych panów, choć czasem ta niewie co pisze...
Króciej: królowie sceny — to głośni hołysze!...
Walerku mój!...
O dzięki — jaki uśmiech słodki!...
Słuchaj, pokazywałam papie owe plotki
Gazeciarskie — wyrocznie liche twojej sławy...
A on?...
O drogi, nie bądź tylko znów tak łzawy
Jak przed chwilą... Wszak Piotr już dobrze nam objaśnił,
Że raczej śmiać się z tego! — Któżby serca waśnił
Z przesądami?... Więc papa spojrzawszy na dziennik
Rzekł: „Krytyka?... to błazen! to największy zmiennik
Pod słońcem! — Zresztą, cóż że na Parnas go wsadzą
Gdy on głodny — a jeść mu gazety nie dadzą!...
Krytyka, to szubrawstwo nikczemne — ladaco —
Ona poróżnia ludzi z wszelką dobrą pracą,
Trąbiąc o jakiejś sławie — o laurach — o wieńcu...“
Lecz tyś posmutniał znowu? O, w twoim rumieńcu
Czytam hańbę orzekań, których nam nie zmienić,
Ale właśnie wypada chyba się rumienić...
O sny moje!... Artysta! ulubieniec całej
Publiczności!
„Coż przyjdzie ludziom z takiej chwały?“
Mówił papa — „za życia jest to wielkie zero:
Artysta żyć zaczyna po śmierci dopiero,
I wtedy świat dopiero tworzy dziwolągi
Jego wielkości szczytnej, stawia mu posągi,
Gdy on ani łaknący już, ani spragniony...“
I kiedy — najważniejsza — nie trza mu już żony!...
Ach, po śmierci — po śmierci odżyjesz artysto!
Anieli cię ubiorą w koronę gwieździstą...
Po śmierci!
Gdy już robak serduszko powierci!
Oh! Stasieczko!...
Walerku!...
Po śmierci! po śmierci!...
Po śmierci?... hm, po śmierci!... Ej, ej — byłby wątek...
Papa twierdzi, że może wskrzesić?... na początek
Wcale nie złe to!... Pan zaś mój, nieraz w teatrze
Grał — umarłych... Do djabła! niech się lepiej wpatrzę
W to „po śmierci...“
O, jakżeż tak razem bezpiecznie!...
Ach, nie budź ty mię ze snu tego... Z tobą wiecznie!...
I ta wielkość pośmiertna — i te papy cuda —
I sąsiedztwo tych dwojga... Ha, może się uda!...
Co? powinno się udać! — pewne powodzenie,
Byleby chcieli przystać?... (do kochanków głosem tryumfu.)
Zbawienie! zbawienie!...
I coż znów za dziwactwo?
Dziwactwo? — zwycięztwo!...
Zużytkujemy dobrze całe czarnoksięztwo
Talizmanu „po śmierci!“...
Co mówisz?
Hosanna!...
Przedewszystkiem: żart na bok — zaś kochana panna
Musi się zgodzić z nami!... A teraz do rzeczy: —
Że wielkość z śmiercią wzrasta, czy mi kto zaprzeczy?
Otóż — śmierć! i raz jeszcze — śmierć, nadzieją całą!...
Czyś oszalał?
Ach, jeszcze by tego nie stało!...
Ha, ha, ha! przestraszyłem jak fuzją turkawki...
Ba, śmierć!
Aj, nie prawdziwa śmierć — ot, dla zabawki
Śmierć, udana!...
Udana?!...
Zaczynam pojmować...
Myśl dziwna!... Więc nie chciałbyś po śmierci pochować?...
Ale gdzie zaś...
Wybornie!
To by było ślicznie!...
Droga! on dobrze myśli!... Ha, umrzeć — praktycznie!
Tak... z poczuciem najlepszem swej pośmiertnej sławy!...
To, to, to... właśnie, umrzeć tylko dla zabawy,
I swoję wielkość trupią mieć jeszcze za życia...
Piotrusiu, niech cię kaduk!...
Lecz umrzeć...
Bez gnicia
I robaków, przysięgam!
Szalona idea!
Stasieczko!...
Ale nie czas teraz na Romea
Lub Karlosa — i chwili nie ma do stracenia...
Objaśnijże mi...
Miła, trochę powodzenia:
Dobrze będzie!... Ja zmieram...
Nagle —
Skrzydłem wiatru
Piotr roznosi wiadomość...
Do kawiarń — teatru —
Popłoch. — Każdy już widzi śmierć na własnym nosie,
Kto widział mię niedawno...
Wczoraj, w Don-Karlosie —
Nu afiszu najnowszym czytają mą rolę,
A to zpotęgowuje bardziej aureolę
Pośmiertną...
Tłum ciekawych roi się przed domem...
Kto wczoraj kpem nazywał, mieni już ogromem!...
Młodzieńczy trup rozczula najtwardsze centaury —
Pełen nadziei! krzyczą...
Znoszą kwiaty, laury
Na trumnę...
Ależ... przebóg! gdzież nam w tem porada?...
Już o nic więcej niechaj panienka nie bada —
O tem, co z tego może być, nie wiemy sami...
Podobny żarcik jednak nikogo nie splami,
Tem mniej skrzywdzi — a samym, bardziej nie zaszkodzi,
Nawet ulepszyć może: boć ta śmierć łagodzi
Najtwardszych nieprzyjaciół i największe wstręty —
Wierzaj, droga! to żadne nie będą wykręty
Podłe... Niech cię ta trupia maska nie przestrasza:
Jej celem, przekonanie naoczne Tomasza
Niewiernego o pewnych istot człowieczeństwie,
Których on dotąd w ludzkiem widział społeczeństwie
Wyrodkami — bez zasług — z pracą pożyteczną
Poróżnionych... (Stasia ociera łzę.)
O miła! w tę ranę serdeczną
Dłoń włożywszy, on uzna nasze ludzkie prawa,
I nie odgrodzi szczęściu... Czemużeś tak łzawa
Stasieńko?... O! bądź tylko dobrej, błogiej myśli —
To miłość nasza biedna takie środki kreśli...
Nadzieję!...
Dobrze, dobrze! więc coż mi wypada
Czynić?...
Niechaj panienka napowrót się skrada
Do swego pokoiku, tak niepostrzeżenie
Jak przedtem do nas — słówkiem nic więcej o scenie
Owszem, udać przed papą obojętność pewną
Dla... aktora —
Stasieńko, czemuś ty znów rzewną?...
Dalej — dalej —
O wszystkiem... nie pisnąć nikomu!
Aż gdy już głośne krzyki rozniosą po domu:
Żyje! żyje! zmartwychwstał!... jakby na skinienie
Potrzeba zejść tu do nas... (całuje jej rękę.)
Kłaniam uniżenie!
Dziej się więc...
Tyś najlepsza!...
Reszta się ułoży
Sama przez się... A teraz do dzieła, kto hoży!
Oddalam się — postąpię jak mi naznaczono...
Walery!...
O, miej ufność! wszakżeś powierzoną
Miłości mojej!
O, tak — tak! jestem spokojną. —
Bądź zdrowy!
Do widzenia... W szczęściu?...