Podpalaczka/Tom I-szy/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | I-szy |
Część | pierwsza |
Rozdział | III |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Łzy Jakóba Geraud sprawiły przykre uczucie Joannie.
— Zasmuciłam cię — rzekła łagodnie — wyznając prawdę. Przykrość mi stawia twoje cierpienie, sumienie moje jednakże, moja uczciwość nakazywały mi być szczerą w tym względzie. — Nie myśl więcej o mnie już... proszę!
— Nie myśleć o tobie! — zawołał Garaud.
— Tak trzeba.
— A jeśli nie będę mógł tego uczynić?
— Możemy wszystko, co chcemy. — Od chwili obecnej żądam tego, zaklinam cię o to, nie powtarzaj mi więcej wyrazów, których słuchać niepowinnam, nie mogę!
— Pozbawiasz mnie więc nawet nadziei?
— Tak.
— Zamykasz przyszłość przedemną?
— Pomiwolnie uczynić to jestem zmuszoną.
— Joanno! — zawołał Jakób gwałtownie, chwytając rękę pani Portier — może pogardzasz mną dlatego, że jestem prostym robotnikiem, mającym za cały majątek jedynie swą pensyę? Gdybym jednak został bogatym... bardzo bogatym, czy przyjęłabyś mnie natenczas?
— Nie mów tak do mnie — wyjąknęła młoda kobieta, usiłując wyswobodzić swą rękę z jego dłoni. Przerażasz mnie!
Jakób mówił dalej:
— Odrzuciłażbyś bogactwo dla siebie i swoich dzieci?
— Och! milcz... przez Boga!
— Nie! — milczeć nie będę... nie! — Nierozumiesz mnie... Niepojmujesz o ile kocham ciebie! — Trzeba więc ażebyś się dowiedziała nareszcie.
— Uwielbiam cię od pięciu lat... od pierwszego dnia w którym cię ujrzałem... I z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień, namiętność ta wzrastała we mnie! Podczas gdy Piotr żył, zachowywałem milczenie. — Nazywał mnie on swoim przyjacielem, żona więc jego była świętością dla mnie. — Lecz umarł... jesteś teraz wolną. Dlaczegożbym miał więc milczeć... dlaczego nie ogłosić światu mojego szczęścia? — Tem szczęściem dla mnie, Joanno, ty jesteś! — Przeznaczenie wskazuje, że będziesz moją prędzej, czy później. Nie walcz przeciwko niemu, a uczynię cię najszczęśliwszą z kobiet! — I uniósłszy do ust jej rękę którą trzymał w dłoni, okrył ją gorącemi, namiętnemi pocałunkami.
Joanna cofnęła się gwałtownie.
— Pan tracisz rozum — szepnęła.
— Czyż to z mojej winy?
— Zapominasz o przynależnym dla mnie szacunku...
— Niech mnie Bóg zachowa! — Mam dla ciebie tyle szacunku, ile przywiązania.
Podczas gdy się toczyła między obojgiem ta przerywana, gorączkowa rozmowa, Juraś zaprzestawszy bawić się na gościńcu, podszedł ku matce.
— Mamo, wracajmy — rzekł — nudzę się; chodź z nami panie Jakóbie.
I ujął rękę nadzorcy. Wszyscy razem udali się w drogę. Szli przez czas jakiś, nie mówiąc do siebie słowa. Jakób był ponurym.
— Daj mi pani to naczynie — rzekł nagle — poniosę ci je.
— Dziękuję; już prawie w domu jesteśmy, z resztą to nie ciężkie, cztery litry petroleum.
Garaud z gestem zdumienia zapytał:
— Jakto... pani używasz do oświetlania mieszkania petroleum?
— Tak, bo to mniej kosztuje, a pan wiesz, że światło musi się palić przez całą noc w mojej stancyjce.
— Ależ na Boga, to niebezpieczne... petroleum, to bardzo niebezpieczne! — Gdyby pan Labroue dowiedział się o tej twojej oszczędności, gniewałby się srodze. Nie pozwala on ażeby kropla mineralnego płynu znajdowała się wewnątrz fabryki.
— Nie wiedziałam o tem, odparła z niepokojem Joanna.
— A więc strzeż się pani pryncypała, skoro w gniew wpadnie, na nic nie uważa...
— Od jutra będę używała zwykłego oleju do oświetlania, nie chciałabym rozgniewać pana Labroue.
Przybyli do fabryki, której wysokie ceglane kominy wystające po nad dachami warsztatów, rzucały w powietrze wielkie kłęby dymu.
Drzwi były zamknięte. Joanna podeszła chcąc zastukać.
— Jedno słowo — rzekł zatrzymując ją Jakób.
— Cóż takiego?
— Nie oznaczaj mi czasu, będę czekał tak długo ile zechcesz, lecz pozwól mi mieć nadzieję. Zgadzasz się na to, wszak prawda?
— Nie, panie Jakóbie.
— Jakto... i tego mi nawet odmawiasz? — zawołał Garaud z wściekłością uderzając nogą o ziemię.
Młoda kobieta przestraszona nagłą zmianą jego fizyognomi, i gwałtownością dźwięczącą w głosie jego, szybko ku drzwiom podbiegła.
Jakób zastąpił jej drogę.
— Nie przyprowadzaj mnie do ostateczności — szepnął, zaciskając zęby, — nie pogrążaj w rozpacz... ostrzegam!
Joanna by pozbyć się napastnika, którego obawiać się poczynała:
— Później... później... zobaczym, — szepnęła z cicha.
— Na seryo to mówisz?
— Tak...
Oblicze Jakóba rozjaśniło się w oka mgnieniu; znikł z niego wyraz dzikości.
— Ach! — wyrzekł, odetchnąwszy głęboko — otóż dobre słowo, potrzebowałem go bardzo... Ono mnie orzeźwi, wróci mi odwagę i siłę. — Dziękuję!
Młoda kobieta zastukała. — Drzwi się otwarły.
Wdowa weszła w dziedzieniec wraz z dzieckiem, Jakób za nią.
Jakaś kobieta wyszedłszy ze stancyjki znajdującej się przy bramie wyrzekła:
— A! otóż powracasz nareszcie pani Portier, biegnę do warsztatu, aby nie postrzeżono mej nieobecności przy robocie.
— Idź, idź dobra Wiktoryo, dziękuję ci za twą uczynność.
— Nie ma za co, pani Portier, odparła robotnica, biegnąc w stronę fabryki.
Jakób Garaud ucałował Jurasia.
Joanna otworzywszy drzwi drugiej stancyjki, umieściła tam na półkach wysoko przy ścianie naczynie z petroleum mówiąc:
— Tak, tutaj dobrze; mój malec nie wywróci już blaszanki swawoląc.
— Strzeż się pani ognia, pamiętaj! — rzekł Jakób.
— O! bądź pan spokojny.
— Budynki te są lekko stawiane, wszędzie drewniane przegrodzenia. Jedna iskra wystarczyłaby by to spłonęło jak garść słomy.
— Nie obawiaj się pan, panie Garaud, — odpowiedziała, zamykając drzwi stancyjki.
Jakób podał jej rękę, a gdy zawahała się by ująć takową.
— Czy pani gniewasz się na mnie? — zapytał.
— Bynajmniej — odpowiedziała, — proszę jednakże pana... — Garaud jej przerwał.
— O! nie będę pani mówił już więcej o tem czego słyszeć niechcesz — nie zapominaj jednak iż »zostawiłaś, mi nadzieję... Nadzieja ta silnym mnie uczyni. Nadejdzie dzień w którym będę mógł powiedzieć: „Nietylko miłość tobie przynoszę, ale majątek dla ciebie i dla twoich dzieci.“
W tym dniu pozwolisz nazwać siebie panią Garaud?
— Dla moich dzieci — być może — wyszepnęła Joanna.
— Nie żądam więcej... jestem zadowolony. Podaj mi pani rękę.
To mówiąc uścisnął ją w swojej i oddalił się zwolna. Nadzorca fabryki był człowiekiem około lat trzydzieści wieku mieć mogącym, dorodnym mężczyzną, kształtnie zbudowanym. — Rysom twarzy jego wszelako brakło wyrazu szlachetności. — Spojrzenie wyrażało inteligencyę, lecz i nieszczerość zarazem.
Niższa gruba warga ust, oznajmiała w nim zmysłowość i gwałtowność.
Gęste włosy krótko przycięte barwy rudawej, nadawały jego obliczu wyraz surowy i okrutny zarazem. Garaud był mechanikiem nader zręcznym, pracowitym, pilnym w robocie. Pan Labroue przywiązał się na seryo do niego.
Od lat sześciu zarządzał on fabryką jako majster nadzorca. Właściciel, który był wynalazcą i przemysłowcem zarazem, nie pogardzał w niektórych razach jego radami i znajdował je dobremi. — Jakób posiadał bowiem ducha wynalazczych a co najwięcej, praktycznych idei. Przy niewielkim kapitale mógłby był dojść do znakomitych rezultatów. Nieszczęściem brakowało mu tego — znał on dobrze swoje z dolności, i aby je rozwinąć, poświęcał noce niejednokrotnie czytaniu dzieł specyalnych.
Gorączkowe marzenia ambicyi nim owładały. Mówił sobie, iż nie będzie ta| marniał przez całe swe życie, iż się otworzy sposobność prędzej lub później, gdzie rozwinie własne swe skrzydła by zająć wysoko miejsce... przy słońcu!!