<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział IV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

— Ogromną sumę? — powtórzył Jakób z uśmiechem. — Zdaje mi się, że pan przesadzasz nieco; przypuściwszy wszelako, iż tak jest, nie cofam słowa, jakie wyrzekłem przed chwilę.
— Oto uprzejmy człowiek i pewny siebie — pomyślał Mortimer — wybornego odnalazłbym w nim wspólnika! Dom, jakim rządzilibyśmy razem, nie obawiałby się współzawodnictwa.
Mniemany Paweł Harmant obserwował ukradkiem amerykanina; czytał na jego fizyognomii część ukrytych myśli.
— Nie nalegaj daremnie, kolego — zaczął po chwili Mortimer. — Nie mogę przyjąć twojej ofiary, jak chyba w jednym wypadku...
— W jakim?
— Iż razem wspólnie eksploatować będziemy maszynę do szycia, udoskonaloną przez ciebie i skompletowaną.
Były nadzorca potrząsnął głową.
— Wdzięcznym za propozycyę — rzekł — mam wszakże inne zamiary.
— Odmawiasz zatem?
— Tak.
— Dlaczego?
— Na co przyda się współka w tak drobnej rzeczy? Nie wiem zresztą, czy pozostanę w Ameryce.
— Zmieniłeś więc pan postanowienie? — odezwała się Noemi. — Przed pięcioma minutami mówiłeś, iż spodziewasz się zostać tam dłużej?
— Tak, w rzeczy samej, miałem ten projekt, urzeczywistnienie go jednakże zależy od wielu okoliczności. Zajmuję się wielką pracą, mogącą mi przynieść znakomite rezultaty. Po ukończeniu studyów w mechanice amerykańskiej, zobaczę dopiero, czyli wypadnie mi osiedlić się w New-Jorku lub wracać do Francyi.
— Masz więc pan zamiar otworzyć warsztaty w Ameryce? — pytał żywo Mortimer, obawiając się spotkać niebezpiecznego konkurenta w owym francuzie, w którym odkrył cenne mechaniczne zdolności.
— Czemu nie? gdyby wypadło...
— Chodziłoby więc panu natenczas o eksploatację nowego jakiegoś wynalazku?
— Tak — wynalazku, jaki nie ma najmniejszej łączności — z maszyną do szycia — wynalazku maszyny do giloszowania — dodał, wygłaszając zwolna sylaby; powiadomiony bowiem o szczegółach przez Owidyusza Soliveau, postanowił w przemysłowca stanowczym ciosem uderzyć.
Słysząc o maszynach do giloszowania, Mortimer zadrżał widocznie; mniemany Paweł Harmant zachował się obojętnie, udając, że tego nie spostrzega.
— Ja również — wyrzekł Mortimer po chwili — zajmowałem się tem nieco; nie ma tam jednak nic do poprawcy; maszyny genewskie są doskonałemi.
— Do giloszowania płaskich powierzchni zapewne — odparł Jakób. — To jednak jest nic nieznaczącem, potrzebują one niezbędnie ulepszenia.
Amerykanin uczuł, iż zimny pot wilży mu skronie.
— Miałżeby on powziąść tę samą, co ja ideę? — pomyślał. — Sądzisz pan zatem — dodał, zebrawszy odwagę — iż możebnem byłoby otrzymać maszynę do giloszowania odwróconych brzegów i krzywych powierzchni? — pytał niespokojnie.
— Jestem tego pewny.
Mortimer zbladł.
— I pan to odnalazłeś? — pytał dalej słabym, drżącym głosem.
— Odnalazłem — rzekł obojętnie Jakób. — Mam gotowe plany, wykończone rysunki, jak również i formy gotowe, aby je posłać do odlewni miedzi i żelaza; ztąd, jak miałem honor powiedzieć panu przed chwilą, zobaczę, czyli mi wypadnie osiedlić się na stałe w New-Jorku dla zbudowania tej maszyny, oraz innych, których mam gotowe projekta, lub wracać do Francyi.
Trupia bladość pokryła oblicze amerykanina; stał się sinym prawie.
— Otóż i współzawodnik — pomyślał sobie — najniebezpieczniejszy, jakiego można sobie wyobrazić, konkurent, który na niezliczone straty narazić mnie może. Trzeba cios odbić, nie tracąc chwili i pognębienie w tryumf zamienić.
— Pozwolisz mi, kochany kolego — pytał, przybierając siłą woli przytomność — pomówić z sobą otwarcie?
— Nie tylko pozwalam, lecz proszę o to — rzekł Garaud.
— Jeśli nie łudzisz się, w co wierzę, ponieważ dałeś mi dowód głębokiej swej wiedzy, toś posiadł wynalazek, który ci w krótkim czasie przynieść może kolosalny majątek. Przybywasz jednak do New-Jorku, gdzie nie znasz nikogo. Będziesz zmuszonym nawykać do naszych obyczajów i sposobów życia. Trzeba ci będzie utworzyć sobie fabrykę, urządzić warsztaty, co ci zabierze wiele czasu i szalone sumy pochłonie.
— Bezwątpienia, lecz możnaż uniknąć tego?
— Można.
— W jaki sposób?
— Zaraz cię objaśnię; — posłuchaj propozycyi. Zostań moim wspólnikiem, przyjm zarząd nad warsztatami. U mnie możesz bezzwłocznie przystąpić do dzieła i zbudować jednocześnie „milczącą“, oraz maszynę do giloszowania. Za przybyciem do New-Jorku podpiszemy kontrakt współki naszej, jaka zapewni ci połowę dochodów z mojej fabryki, na pewność odbierania których złożę czek, wartujący pięćdziesiąt tysięcy dolarów, u mego przyjaciela bankiera Dawidsona, płatny na każde żądanie.
— Ależ kochany kolego — zaczął Jakób, nie chcąc przyjąć nazbyt skwapliwie tej propozycyi, mimo, iż czuł się przepełnionym radością.
— Och! proszę, zgódź się pan na to! — przemówiła tkliwie Noemi, łącząc do słów swych pełne zalotności spojrzenie. Nie odrzucaj współki, jaką mój ojciec ci ofiaruje. Wszak pragniesz zostać jego przyjacielem?
— Otóż i moja córka łączy się ze mną — wyrzekł z uśmiechem Mortimer. — Widocznie z tobą sympatyzuje. My to w ten sposób wychowujemy nasze dziewczęta w Ameryce i uważamy to za dobre. Gdybyś nie podbił serca Noemi, nie śpieszyłaby z przedstawieniem cię, wszak prawda, me dziecię?
— Tak, ojcze — odpowiedziało dziewczę.
— Przyjm więc kolego mój projekt.
— Słowa pani są dla mnie rozkazem — rzekł Garaud, zwracając się do córki inżyniera — przyjmuję propozycyę.
— Zatem podaj mi rękę, współka postanowiona! — zawołał Mortimer. — Ale, co najważniejsza — dodał — czy jesteś żonatym?
Na to pytanie Noemi się zarumieniła.
— Jestem kawalerem — odrzekł były nadzorca z uśmiechem.
— Ofiaruję ci zatem apartament w mym domu, wszak nie odmówisz?
— Och, nie wiem, jak wyrazić panu mą wdzięczność! — zawołał Jakób.
— W ciągu trzech miesięcy zatem — myślał — zostanę zięciem Mortimera. Widocznie szatan mi dopomaga w tej sprawie.
Reszta dnia szybko upłynęła; obiad, skrapiany obficie szampanem, spożyty został wesoło; rozeszli się późno.
Wróciwszy do swej kajuty, były nadzorca udał się na spoczynek, lecz nie spał; liczne a ważne myśli zalegały mu umysł.
Nędznik ten z zadziwiającą zręcznością korzystał z nadarzających się okoliczności. Fortuna uśmiechała się doń z oddalenia. Miał za przybyciem do New-Jorku otrzymać piękną sumę i dzielić dochody fabryki Jana Mortimera. Co więcej, był pewnym, że w krótkim czasie zostanie jego zięciem. Wszystko to świetnie mu się przedstawiało; dla podpisania jednak aktu współki, jakoteż zaślubienia Noemi, potrzeba było przedstawić swe osobiste legitymacyjne papiery; dowodów tych nie posiadał wcale, a gdyby ich zażądał z Burgundyi, odpowiedzianoby mu: „Paweł Harmant umarł“
Po głębszej jednak rozwadze uspokoił się nieco.
— Wystarczy zażądać kopij urodzenia Pawła Harmant? oraz aktów zejścia jego ojca i matki — pomyślał sobie. — Na jaki użytek potrzebnemi będą te akta, nie obchodziło to nikogo.
Pozostawało mu obecnie załatwić się tylko z Owidyuszem Soliveau.
— Wobec niego odegrałem dziś dobrze mą rolę — rzekł były nadzorca — lecz w każdym razie osobistość to dla mnie niebezpieczna. Powątpiewania jego co do mojej tożsamości wzmódz się mogą. Prócz tego używać on będzie bezprzestannie nazwy kuzyna wobec wszystkich, co ośmieszyć mnie może. Należy go więc trzymać w oddaleniu« lecz w jaki sposób to uczynić? Pomyślę nad tem.
Późno w noc ów zbrodniarz zasnął nareszcie, szepcząc z przerażającym cynizmem:
— Plany mego pryncypała przyniosły mi szczęście!
Nazajutrz, o jedenastej w południe, Jan Mortimer wraz z córką i mniemany Paweł Harmant zebrali się w salonie przed śniadaniem.
Przez cały dzień prawie trwała między niemi rozmowa, dotycząca punktów aktu współki, który nareszcie podpisani został. Amerykanin złożył czek, płatny u bankiera Dawidsona, a na krótko przed zachodem słońca wyszli razem na pokład dla zaczerpnięcia powietrza.
Znajdowało się tam wielu już pasażerów, śledzących przez morski teleskop ruchy okrętu, płynącego w przeciwnym kierunku, to jest z Ameryki do Europy, który miał przechodzić w pobliżu „Lorda Majora“. Jakób, pozostawiwszy Mortimera z córką, patrzących daleko na horyzont, udał się na przód okrętu.
Postanowił zjednać sobie mniemanego kuzyna, ofiarując mu kilka luidorów.
Tak na przodzie jak w tyle statku zebrało się mnóstw osób. Były nadzorca przebiwszy tłum, dojrzał w nim Owidyusza Soliveau.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.