Podpalaczka/Tom II-gi/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | III |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jak długo mieszkałaś pani w Paryżu? — pytał dalej Jakób Garaud.
— Trzy miesiące tylko — odpowiedziała Noemi. — Zaledwie zdołałam zwiedzić piękniejsze gmachy i muzea w tem mieście. Rada byłabym przepędzić tam rok przynajmniej, niepodobna było jednakże mojemu ojcu zadość mi uczynić w tym względzie. Interesa wzywały go do New-Jorku, gdzie wracam wbrew moim chęciom, po tej zbyt krótkiej podróży.
— Pojmuję panią w zupełności, mimo, iż sam opuściłem Paryż bez żalu.
— Ależ pan nie na zawsze wydalasz się z Francyi?
— Nie na zawsze... być może. Na przeciąg jednakże czasu, jakiego teraz oznaczyć mi nie podobna, a który jak mniemam, przeciągnie się dość długo. Ja również jadę do New-Jorku.
— Masz pan tam rodziców, lub krewnych?
— Nikogo.
— Przyjaciół być może?
— Nikogo ze znajomych nawet.
— Tak? — rzekło młode dziewczę w zamyśleniu.
— Jestem mechanikiem z powołania — mówił dalej Garaud — pragnę odbywać studya w fabrykach słynnych wynalazkami, a przedewszystkiem w domu Mortimera.
— Mówisz pan o domu Jana Mortimer — pytała z uśmiechem Noemi.
— Tak pani, o domu Jana Mortimera, którego kierownik posiada w Europie sławę genialnego człowieka.
— Czy znasz pan tego, któremu taką chwałę przyznajesz?
— Nie pani; zkąd mógłbym go znać, jadąc po raz pierwszy do Ameryki — odrzekł były nadzorca z pozorem zupełnej obojętności.
— I zamiarem jest pańskim udać się do niego po przybyciu do New-Jorku?
— Tak, pierwsza ma wizyta tam będzie. Usprawiedliwi mnie miano, mam nadzieję, kornego współpracownika tego wielkiego człowieka; prosić go będę aby mi się pozwolił odwiedzać, jako wielbicielowi pragnącemu podziwiać i uczyć się w jego sławnych warsztatach.
— Zatem — ciągnęło młode dziewczę z uśmiechem, — byłoby panu przyjemnie bez wątpienia zostać przedstawionym Janowi Mortimer, „wprowadzonym“ jak my to nazywamy amerykanie?
— Niebardziej upragnionego, przyznaję. Uniknąłbym bowiem owej kłopotliwej prezentacyi według reguł.
— Pojmuję. Upewniam pana, że ów Jan Mortimer gorąco kocha francuzów.
— Jestżeś pani pewną?
— Najzupełniej — i jeśli pan zechcesz, ofiaruję się być pańską przewodniczką.
— Przyjmuję, z gorącą wdzięcznością przyjmuję! — wołał Garaud.
— Znasz go więc pani?
— Doskonale, i kocham go z całego serca. Jest to mój ojciec, panie.
Ostatnie te słowa, jak to odgadują czytelnicy, wywarły przygotowane wrażenie. Mniemany Paweł Harmant okazał zdumienie jak najdoskonalszy komediant.
— On... ojcem pani?! — zawołał. — Ach, jakaż niespodzianka! któżby mógł przewidzieć? gdybym był o tem wiedział!...
— Byłbyś pan mówił inaczej może o moim ojcu... — zawołała, śmiejąc się, Noemi.
— O nie, bynajmniej, ponieważ moje słowa wyrażały w zupełności powzięte przekonanie.
— A więc z upewnieniem o pańskiej żywej sympatyi dla mojego ojca, przedstawię mu ciebie.
— Będę najszczęśliwszym z ludzi, błogosławiąc los, jaki sprowadził to nieprzewidziane zbliżenie — mówił z udanem przejęciem się Garaud.
— Proszę o wymienienie nazwiska.
— Paweł Harmaut.
— Pójdź pan zemną.
Tu Noemi, wstawszy od fortepianu, zbliżyła się z idącym po za sobą Jakóbem ku Janowi Mortimer, zagłębionemu, w rozmowie z amerykanami.
— Wybaczcie, panowie, że przerywam pogadankę — wyrzekła — lecz pragnę ci, mój ojcze, przedstawić kogoś...
— Kogo? — zapytał Mortimer z lekkiem zdziwieniem.
— Kogoś, co jedzie z Francyi do New-Jorku wyłącznie po to, aby ciebie poznać bliżej. Traf zrządzi], iż ten pan, nie znając mnie, wyjaśnił mi cel swojej wyprawy; sądzę więc, że nie należy dozwolić mu podróżować bez zbliżenia go ku osobie, którą tak wysoko poważa i ceni. A zatem pozwól mi, ojcze, przedstawić sobie pana Pawła Harmant, mechanika, jak ty.
Jan Mortimer podszedł ku Jakóbowi.
— Witam pana — rzekł — całem sercem, jako obywatela wielkiego kraju, którego jesteś przedstawicielem i dla którego gorące żywię współczucie. Jesteś mechanikiem jak ja, zechciej więc podać mi swą rękę.
— Ten zaszczyt dumnym mnie czyni! Dobrotliwość pańskiego przyjęcia wzrusza mnie do głębi! — zawołał Jakób Garaud, ściskając podaną sobie rękę inżyniera.
— Odtąd jesteśmy dla siebie starymi znajomymi — mówił Mortimer — porzućmy, proszę, wszelkie ceremonje. Przedstawiam pana jednemu z najpotężniejszych finansistów Ameryka Ryszardowi Dawidson, bankierowi, przyjacielowi mojemu.
— Do usług pańskich — rzekł bankier. — W czem tylko zdołam być panu użytecznymi, gotów jestem na jego rozkazy.
Były nadzorca odpowiedział podziękowaniem. Wszyscy razem usiedli. Noemi wróciła do fortepianu.
— Jeśli dobrze zrozumiałem mą córkę — wyrzekł Mortimer, zwracając się do Jakoba — pan jedziesz do New-Jorku celem poznania się zemną?
— Tak jest, w rzeczy samej. Mając zamiar otwarcia we Francyi fabrykę modeli, podróżuję w zamiarze zwiedzenia słynniejszych zakładów przemysłowych; pańskie warsztaty zostały mi przedstawione jako nieporównane pod każdym względem, chciałem więc uzyskać od pana pozwolenie na zwiedzenie takowych.
— Chętnie je panu udzielam — odrzekł Mortimer — będziesz je zwiedzał i studyował do woli. Moje warsztaty — mówił dalej — miłość własna nakazuje mi się z tem pochwalić, są pierwszemi w świecie, a zostały zbudowane jedynie dla mechaniki przemysłowej.
— Dla tej, jaka najwięcej przynosi korzyści, a którą nieco rozumiem — przerwał Garaud.
— Jest ona korzystną w rzeczy samej — mówił inżynier; — udoskonalone przezemnie maszyny do szycia przyniosły mi znaczne zyski.
— Znam pańskie maszyny do szycia, studjowałem je nawet — odrzekł były nadzorca.
— Znalazłeś w nich jakie braki, być może?
— Pozwolisz mi pan być szczerym?
— Bezwątpienia. Lubię szczerość, chociażby ona nawet chwilowo przykrą być miała. — Nie mam pretensyi do nieomylności i wiem, że udoskonalanie nie jest jeszcze doskonałością.
— Mechanizm w nich jest bez zarzutu — rzekł Jakób. — Zrobiłbym jednak uwagę, że pańskie maszyny do szycia ulegają zbyt gwałtownym drżeniom i ruchom hałaśliwym, nużąc tak tych, którzy są je zmuszeni poruszać, jak i tych, co słyszą.
— Chciałbyś pan więc otrzymać milczącą maszynę do szycia? — pytał Mortimer.
— Tak.
— Otóż, czego ja od lat pięciu szukam nadaremnie.
— Źle pan szukałeś.
— Miałżebyś coś odnaleźć w tym względzie?
— Być może.
— W teoryi...
— Tak, lecz obok tego mam pewność.. Uważasz pan, pewność, że z teoryi łatwo mi będzie przejść do praktyki...
— Nie byłożby niedyskretnym z mej strony zapytać pana, w jaki sposób? — ciągnął zaciekawiony Mortimer.
— Bynajmniej; jestem szczęśliwym, mogąc porozmawiać o pańskim wynalazku i zwrócić jego uwagę na punkt jeden, który mi się wydaje być rzeczą najprostszą w świecie.
— Najprostszą? — powtórzył inżynier.
— Ależ tak!
— Wytłumacz mi to jaśniej, proszę.
— Mały rysunek objaśni tę rzecz lepiej, niż wszelkie inne wykłady.
Tu mniemany Paweł Harmant, dobywszy z kieszeni notatnik, otworzył go i zaczął rysować szybko różne zwroty maszyny do szycia, udoskonalonej przez Mortimera, na co tenże patrzył ze zdumieniem. Rzuty ołówka byłego nadzorcy w podziw go wprawiały. Bankier Ryszard Dawidson i Noemi zdumiewali się również zdolnością francuza.
— Oto najściślejszy plan pańskiej maszyny, nieprawdaż? — zapytał Jakób.
— Tak, zupełnie dokładny.
— Zatem uważaj pan na moje objaśnienia, proszę.
Tu Garaud, z wyjątkową jasnością i zdolnością praktycznego mechanika, wskazywał, że wystarczy wprowadzić w mechanizmie kilka drobnych zmian, aby maszynę doprowadzić do zupełnej doskonałości.
Mortimer, głęboko zainteresowany tem, co słyszał, śledził z uwagą udzielane sobie objaśnienia.
— Kochany kolego — zawołał, gdy Jakób ukończył swoje wskazówki — jesteś człowiekiem genialnym! Twoja teorya jest cudowną. Stworzysz maszynę do szycia ostatecznie we wszelkich szczegółach. udoskonaloną, którą będziesz mógł nazwać „milczącą.“
— Maszyna — wyrzekł z powagą Garaud — będzie nosiła pańskie nazwisko. Upoważniam pana do jej eksploatacyi, zobowiązując się nie mieć nigdy najmniejszej pretensyi co do udzielonych pomysłów.
— Tego ja nie przyjmuję! — zawołał Mortimer.
— Dlaczego?
— Ponieważ wraz z ustąpieniem mi swego pomysłu ustępujesz mi pan ogromną sumę, jaką maszyna przynieść może.