Podpalaczka/Tom III-ci/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | IV |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Rzecz zatem ułożona — ciągnął dalej mniemany Harmant; — od jutra poczniesz czuwać nad urządzeniem zakładu w wielkiej sąsiedniej sali, przytykającej do biblioteki, która pomieści w sobie dwunastu rysowników. Dziś jadę obejrzeć budowle w Courbevoie, zabiorę cię z sobą, ażebyś powziął wyobrażenie o ważności mojej fabryki.
— Pobiegnę na śniadanie i wrócę natychmiast — rzekł Lucyan.
— To niepotrzebne, zjesz z nami śniadanie.
— Panie... to nadmiar łaski... — odparł młodzieniec. — Dzięki tobie, przyszłość, która tak ponuro rozwijała się przedemną, jasno mi teraz świeci. W jakiż sposób zdołam wyrazić mą wdzięczność za to, coś dla mnie uczynił?
— Podziękuj raczej mej córce, swemu przyjacielowi Darier, oraz własnym zdolnościom — rzekł milioner z powagą. — Rzecz już ułożona, powtarzam, a teraz wiesz zapewne drogę do salonu?
— Wiem, panie.
— Zechciej więc zaczekać tam na mnie w towarzystwie mej córki. Powiedz jej, że za pięć minut przybędę, oraz że zostajesz u nas na śniadaniu.
To mówiąc, były nadzorca otworzył drzwi biblioteki.
Labroue wyszedł upojony radością, zwracając się w stronę, salonu.
Po jego odejściu Jakób Garaud upadł na krzesło złamany, zgnębiony. Przez kilka sekund siedział tak bezsilny, owładnięty trwogą, poczem podniósł nagle głowę. Twarz jego była, purpurową, wzrok dziki, błędny.
— Lucyan Labroue! — wyszeptał stłumionym głosem — syn zamordowanego przezemnie człowieka... Chłopiec, który powinienby być bogatym, przywiedziony do nędzy przez moją zbrodnię... I on... on przyszedł prosić mnie o robotę!... I moja własna córka go proteguje... pod jej opieką przedstawionym mi został! Czyliż fatalność go tu sprowadza lub ręka Opatrzności? Lucyan Labroue, tutaj... w mym domu?! Lucyan Labroue, wierzący w niewinność Joanny, w zbrodnię Jakóba Garaud! Lucyan Labroue, pragnący po dwudziestu dwóch latach pomścić śmierć swego ojca skandalem... wyjawieniem wszystkiego publicznie, wszystkiego, co zniesławićby mogło me dziecko i odrazu zgruchotać gmach tak pracowicie przezemnie w ciągu lat tylu wyniesiony! Nie... nie! — wołał, zrywając się nagle — to nastąpić nie może, to nie nastąpi! Ten młody człowiek już mnie nie opuści, opuścić nie powinien... mym obowiązkiem jest zatrzymać go przy sobie, ażebym mógł znać wszystkie jego czyny, śledzić myśli jego... a w ostatnim razie powstrzymać go, jakem powstrzymał jego ojca, gdy przyzywając pomocy, chciał odkryć, że Jakób Garaud, był podpalaczem, mordercą!...
Po strasznym tym monologu, ów nędznik gotów do nowej zbrodni, gdyby ta potrzebną się okazała do jego ocalenia, upadł powtórnie na krzesło bezsilny, pogrążony w głębokiem milczeniu.
Lucyan, wszedłszy do salonu, znalazł tam Maryę. Dziewczę oczekiwało z niepokojem rezultatu rozmowy pomiędzy nim a ojcem.
Spostrzegłszy go wchodzącego« obliczem rozradowanem, podbiegła szybko ku niemu.
— Wszak wszystko dobrze, nieprawdaż? — pytała.
— Tak — odrzekł — od dziś stanowię część personelu nowej fabryki, otrzymałem miejsce dyrektora robót.
Marya ze zbytku wzruszenia, zachwiawszy się nagle zmuszoną była wesprzeć się o krzesło.
Lucyan poskoczył, chcąc ją podtrzymać.
— Pani jesteś cierpiąca? — szepnął.
— Nie... nie! to nadmiar radości... czuję się być tak szczęśliwą...
— Lecz pani pobladłaś!
— To wkrótce przeminie... wybacz pan temu chwilowemu wzruszeniu. Jam tak gorąco pragnęła, ażeby ojciec pańskiej prośbie zadość uczynił... Oto widzisz pan — dodała — minęło już osłabienie, jest mi dobrze zupełnie. I przybrawszy pozorny spokój, usiadła.
— Pozostaje mi teraz wyrazić pani najgłębszą moją podziękę za twą szlachetną protekcyę — mówił Lucyan dalej; — dzięki jej, otrzymałem skutek pożądany. Nie zapomnę o tem nigdy i wdzięcznym pani przez całe życie pozostanę.
— Zobaczymy, czy pan pamiętać będziesz! — odpowiedziała z uśmiechem, podając mu rękę.
Syn Juliana Labroue ujął tę drobną rączkę, wyciągniętą ku niemu i do ust ją poniósł, składając na niej pocałunek, pełen uszanowania. W chwili tej dziewczę uczuło nagłe wstrząśnienie serca.
— Ach! ja go kocham — pomyślała — kocham, czuję to, czuję! — Zatem wkrótce zapewne zaczniesz pan pełnić swój obowiązek? — pytała, siłą woli powściągając wzruszenie.
— Od jutra, pani.
— Ależ budynki jeszcze niewykończone.
— Pan Harmaut oddaje mi wielką salę obok biblioteki na urządzenie w niej tymczasowo pracowni dla rysowników.
— A dziś, co pan robić będziesz?
— Mam z ojcem pani jechać do Courbevoie.
— A więc zostaniesz pan u nas na śniadaniu?
— Tak, pani: pan Harmant polecił mi o tem panią uprzedzić.
— Doskonale! — zawołała uradowana — biegnę wydać rozkazy; przebacz pan, iż na chwilę pozostawię cię samym.
I wyszedłszy z salonu, rozkazała kamerdynerowi położyć jedno nakrycie więcej do śniadania, poczem udała się do biblioteki dla złożenia ojcu podzięki.
Były nadzorca siedział w postawie, w jakiej go opuściliśmy. Spostrzegłszy wchodzącą córkę, wstał i podszedł ku niej.
— Jakże? — zapytał — rozmawiałaś ze swym protegowanym? jestżeś zadowoloną?
— Och! tak, mój ojcze! — wołało dziewczę, rzucając mu się w objęcia — więcej zadowoloną niż sądzisz... kocham cię za to stokroć razy więcej!
Garaud spojrzał ze zdumieniem na twarz dziewczyny, łzami zroszona Nachmurzył czoło i jednocześnie myśl straszna, przerażająca, zawładnęła jego umysłem.
— Pójdźmy na śniadanie — rzekł, pokonywając obawę.
— Tak, pójdźmy — odpowiedziała Marya — a nawet towarzyszyć ci będę do Courbevoie.
— Jak to, chcesz tam jechać?
— Chcę tego.
— Dobrze więc, pojedziemy.
Ojciec wraz z córką, połączywszy się z Lucyanem w salonie, przeszli następnie do jadalni.
Podczas śniadania Harmant wypytywał nowego dyrektora o szczegóły jego rzemiosła. Syn Juliana Labroue odpowiadał w sposób, dający poznać zdolność i głęboką wiedzę w jego specyalności. Marya była rozpromienioną. Po śniadaniu kamerdyner wszedł z oznajmieniem, iż povróz oczekuje przed pałacem. Odjechali we troje do Courbevoie, gdzie bawili kilka godzin, oglądając roboty około budowli i urządzenia fabryki, o czwartej powrócili do Paryża. Lucyan pożegnał ojca i córkę, otrzymawszy polecenie przybycia nazajutrz o dziewiątej rano. Młodzieniec odetchnął, czając się wolnym nareszcie, a tym sposobem mogąc powiadomić o wszystkiem Jerzego Darier, a następnie Łucyę, swą narzeczoną, zaniepokojoną może długą jego nieobecnością. Chwilowo zapragnął pobiedz przedewszystkiem na ulicę Bourbon; obawiał się jednak, czy w spóźnionej porze zastanie w domu Jerzego: poszedł więc najprzód na ulicę Bonapartego. Młody adwokat tylko co z sądów powrócił. Była to godzina, w której zwykle klijentów przyjmował u siebie, ztąd Lucyan zmuszony był czekać, aż ci wyszli nareszcie, poczem wszedł do gabinetu.
— Przychodzisz z pomyślną wiadomością — rzekł Jerzy, podając mu rękę.
— Zkąd wiesz o tem? kto ci powiedział?
— Wyraz twej twarzy.
— A więc nie zawiodło cię to tym razem. Jestem uszczęśliwiony, dzięki ci, mój Jerzy; przychodzę, aby ci wynurzyć głęboką mą wdzięczność.
— A! i ja cieszę się wraz z tobą — rzekł Darier. — Twa radość płaci mi stokrotnie za to, co uczyniłem. Opowiedzże ml proszę, wszystko jak było.
Liucan powiadomił szczegółowo przyjaciela o życzliwem przyjęciu ze strony przemysłowca, oraz o wszystkiem, co uczyniła Marya dla, poparcia jego prośby.
— Osądziłem, więc dobrze to dziewczę — rzekł Jerzy; — nieoceniona to istota, serce zacne, szlachetne, pełne najwznioślejszych przymiotów!
— Tak, rzeczywiście, to anioł! — poparł Labroue.