Podpalaczka/Tom III-ci/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | V |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Otóż więc pozyskałeś tyle upragnione stanowisko — mówił dalej młody adwokat — kto wie, czy nie zostaniesz kiedyś wspólnikiem Harmanta.
— Nazbyt unosi cię wyobraźnia — odrzekł, śmiejąc się, Lucyan: — nie żywię tak wysokich ambicyj. Jedynem mojem pragnieniem jest, bym corocznie mógł coś zaoszczędzić, a z tej podźwignąć zwaliska warsztatów, odziedziczonych po ojcu na gruntach w Alfortville, wtedy to czułbym się w zupełności zadowolonym.
Obaj przyjaciele wkrótce się pożegnali. Lucyan wsiadł powozu, by jaknajrychlej przybyć na ulicę Bourbon, gdzie przewidywał, iż Łucya oczekuje go z niepokojem. Młode dziewczę tym razem me było samem w stancyjce, Joanna Fortier, roznosicielka chleba, którą wszyscy w piekarni zwali matką Elizą, znajdowała się przy niej.
Na godzinę przed tem, wdowa, którą dziwny, nieprzełamany instynkt ku Łucyi prowadził, zastukała do drzwi mieszkania młodej szwaczki z zawiniątkiem w ręku.
— Ach! to wy, matko Elizo! — zawołało dziewczę, drzwi otwierając, chyba że nie przynosisz mi chleba?
— Nie! moja droga panienko — odrzekła Joanna — przyszłam cię prosić o wyświadczenie mi małej przysługi.
— Wszystko uczynię dla ciebie matko najchętniej, spocznij tu. proszę — dodała — podczas gdy będę wykończała tę suknię, która ma być na jutro gotową, opowiesz mi co cię tu do mnie sprowadza.
Wdowa usiadłszy, zatrzymała pełne miłości spojrzenie na młodem uroczem dziewczęciu.
— Przybywam z prośbą do ciebie, panno Łucyo — poczęła — ośmielona twą obietnicą, iż przy wolnym czasie uszyjesz mi suknię.
— Z całego serca... masz pani potrzebne ku temu materyały?
— Właśnie przechodząc przed magazynem nowości, kupiłam bardzo tanio resztkę wełnianego towaru, którą przynoszę... patrz pani.
Tu roznosicielka chleba odwiązywać paczkę zaczęła.
— Dobrze... połóż to pani na stoliku — odrzekło dziewczę, robotą pilnie zajęte — skoro ukończę ten stanik, wezmę pani miarę... Wszak możesz chwilkę zaczekać?
— Jak najchętniej; ukończyłam już dzienny mój obchód, jestem wolną do jutra rana, nie spiesz się więc, proszę.
— Lubię szyć prędko — Łucya odparła. I szybko migając igłą, rzucała od czasu do czasu ku drzwiom spojrzenie, wsłuchując się w najmniejszy szelest na schodach.
Ta natężona uwaga dziewczęcia i niepokój widoczny w całej jej postaci nie uszła baczności Joanny.
Chcąc poznać tego przyczynę, badać dziewczę należało, a czyliż służyło jej prawo do czegoś podobnego? Poprzestała więc na zadaniu kilku zapytań.
— Jak dawno pani zajmujesz się szyciem? — zapytała nagle, pragnąc dowiedzieć się czegoś z przeszłości młodej robotnicy.
— Od lat sześciu, matko Elizo.
— Uczyłaś się tego w Paryżu?
— Tak, pierwszą naukę szycia udzielano mi w przytułku, gdzie zostałam wychowaną.
Na te słowa Joanna zadrżała.
— Zostałaś wychowaną w przytułku? — powtórzyła żywo.
— Tak — odrzekło smutnie dziewczę. — Nie znałam ni mego ojca, ni matki. Oddano mnie niemowlęciem do przytułku dla opuszczonych dzieci.
— W Paryżu? — pytała drżącym głosem roznosicielka.
Pochylona nad szyciem Łucya, nie dostrzegła silnego wzruszenia, jakie widniało w obliczu przybyłej.
— W Paryżu — odpowiedziała.
— Jak dawno to było?
— Dwadzieścia jeden lat temu.
— Dwadzieścia jeden lat — powtórzyła Joanna, której odległa ta data nasuwała tyle wspomnień bolesnych.
— A ileż panno Łucyo masz lat obecnie?
— Według tego, jak mi powiadano, zdaje się, że zaczęłam dwudziesty drugi rok życia.
— Czy nie mówiono ci, gdzie spędziłaś pierwszy rok, do chwili umieszczenia cię w przytułku?
— Nic mi o tem nie mówiono.
— I nie wiesz, czyli zostałaś tam oddaną przez rodziców lub krewnych?
— Nie wiem.
— Lecz o tem w przytułku wiedzieć powinni?
— Być może, iż wiedzą... wszak to nie powód, ażeby mnie o tem powiadamiano.
— Dlaczego?
— Ponieważ reguła zabrania wyjawiania dzieciom tajemnicy ich urodzenia. W razie żądania jej odsłonięcia, osoba, która złożyła dziecię, lub druga przez nią upoważniona, winna oznajmić dzień i godzinę, w którem dziecko do zakładu oddanem zostało, oraz wyjawić wskazówki, dołączone na bieliźnie, lub ubraniu niemowlęcia, dla ułatwienia poszukiwań.
— Zatem — ciągnęła dalej wdowa — pani nie wiesz zarówno, czyli te drobne wskazówki istniały obok ciebie.
— Istniały, wiem o tem.
— Gdybyś wiec poznać je zapragnęła?
— Nie objaśnionoby mnie, jestem przekonaną.
— Lecz i to imię Łucyi jakie ci nadano? — mówiła z drżeniem Joanna.
— Imię to żadnego nie stanowi dowodu, zostałam oddaną do przytułku w dniu świętej Łucyi, ztąd to, być może tak mnie nazwano.
— A zatem ona wypadkowo nosi to imię — myślała ze ściśnionym sercem nieszczęśliwa kobieta — a ja tak ślepo wierzyć poczynałam, znikły więc moje nadzieje!
— Oto już ukończyłam stanik — wyrzekła Łucya, składając robotę. — Wezmę ci teraz miarę, matko Elizo.
Jednocześnie szybkie kroki dały się słyszeć na wschodach. Łucya podbiegła ku drzwiom, a schyliwszy takowe, nasłuchiwać poczęła.
Kroki idącego ucichły na trzeciem piętrze.
— To nie on — szepnęło dziewczę, wracając z nachmurzoną twarzą.
Joanna spostrzegła ów nagły smutek dziewczyny.
— Pani oczekujesz kogoś? — spytała.
— Tak, matko Elizo, kogoś, którego i ty znasz zarówno.
— Kogóż takiego?
— Pana Lucyana, widziałaś go tu u mnie kilkanaście razy.
— A! tego młodego człowieka mieszkającego naprzeciw.
— Tak, mego narzeczonego... oczekuję go z niepokojem, który zrozumiesz, skoro ci powiem, że dzisiejszego rana miał on otrzymać stanowczą decyzyę względem miejsca o jakie się stara, a od którego nasze przyszłe szczęście zawisło. Gdyby otrzymał ów obowiązek, zaślubi mnie w tym roku, Lucyan mi to przyrzekł.
— Pojmuję teraz twoją obawę, drogie dziecię, pojmuję — rzekła roznosicielka — nie trzeba jednak zbyt się niepokoić. Jeżeli opóźnia się twój narzeczony z przybyciem, to niezawodnie jakaś ważna sprawa zatrzymać go musiała... nadejdzie wkrótce, bądź pewną, pośpieszy z dobrą wiadomością.
— Ach! aby nie ze złą tylko — smutno zawołała dziewczyna.
— Czemu trapić się przedwcześnie?
— Czemu? — powtórzyła Łucya z westchnieniem — zły los od tak dawna nas ściga!..
— Zły los?.. ja ci zaręczam że wiadomość tym razem będzie pomyślną.
— Oby Bóg dał!.. ostatnia to moja nadzieja! Pójdź pani — dodała — wezmę ci miarę.
To mówiąc, poczęła rozmierzać tasiemką objętość ramion, pleców, piersi i rąk przybyłej.
Kroki powtórnie dały się słyszeć na wschodach.
— Ach! teraz ja się nie mylę!.. — zawołało dziewczę, drżąc i bledniejąc z wzruszenia... — to on!
Zaledwie wymieniła te słowa, syn Juliana Labroue, jak wicher wpadł do stancyjki. Twarz jego jaśniała radością.
— Zwycięztwo! ukochana Łucyo — wołał rozpromieniony — zwycięztwo!
— Otrzymałeś więc to miejsce? — szepnęła, patrząc z załzawionemi oczyma w mówiącego.
— Otrzymałem wszystko, czego pragnąłem, o co się starałem, pan Harmant wraz z córką zatrzymali mnie u siebie na śniadaniu... jeździłem wraz z nimi obejrzeć budynki w Courbevoie. Wróciwszy ztamtąd, pobiegłem do Jerzego Darier aby mu o wszystkiem opowiedzieć i nakoniec spieszę do ciebie ukochana niosąc ci szczęście, jakie wkrótce wspólnem naszem szczęściem się stanie!