Podpalaczka/Tom III-ci/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | VI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Radość od tak dawna nieznana, zapromieniła wstancyjce ubogiej robotnicy.
— Widzisz jak zwodniczym był sen twój — wołał Lucyan, ująwszy ręce dziewczyny i okrywając je pocałunkami. — Pozyskałem miejsce dyrektora robót, z dwunastoma tysiącami franków rocznej pensyi!
— Z dwunastoma tysiącami franków?! — powtórzyła łucya, zaledwie mogąc temu uwierzyć. — Ach Lucyanie, to majątek... bogactwo!
— Jeżeli nie majątek, to wstęp ku niemu — odrzekł, śmiejąc się wesoło. — Od jutra rozpoczynam mą czynność, a w ciągu roku ukochana Łucya zostanie mą żoną, zaś, za pięć lub sześć lat, przy wspólnej naszej oszczędności, rozwinę własne me skrzydła, będąc w możności odbudowania części spalonych warsztatów na gruntach Alfortville, pozostałych po drogim mym ojcu.
— Joanna usłyszawszy to, zadrżała, jak zadrżał tegoż rana, na te wyrazy mniemany Harmant.
— Ojciec pański zamieszkiwał w Alfortville? — spytała przytłumionym głosem.
— Tak — odrzekł.
— Jakże się nazywał? — badała dalej.
— Julian Labroue; zginął pod morderczym ciosem zabójcy przed dwudziestu jeden laty w czasie pożaru fabryki...
Wdowa uczuła, iż nogi chwieją się pod nią, niewypowiedziana trwoga ogarnęła ją całą. Ona, niewinna, lecz osądzona za potrójną zbrodnię, ona, ta zbiegła z więzienia w Clermont, znalazła się naprzeciw syna Juliana Labroue, ofiary swego morderstwa według sądu ludzkiej sprawiedliwości!.. Gdyby Lucyan odkrył jej prawdziwe nazwisko, uwierzyłby w jej winę.
— Śmierć mego nieszczęśliwego ojca — mówił dalej młodzieniec — głośną była w swym czasie. Czy pani słyszałaś co o tym strasznym wypadku?
— Tak... przypominam sobie — odpowie roznosicielka.
— Pamiętasz więc pani zapewne, iż za te zbrodnie kobieta została skazaną.
— Pamiętam...
— Sąd zawyrokował ją na dożywotnie więzienie, lecz czyliż ta nieszczęśliwa była winną w rzeczy samej? Czy nie stała się ofiarą fałszywych pozorów i strasznego błędu pod względem prawa? Jest to dla mnie zagadką, dla rozwiązania której zaprzysiągłem rozproszyć ciemności, i dozwolić światłu zabłysnąć.
— Wierzysz pan zatem w niewinność skazanej? — pytała z wzruszeniem Joanna.
— W nic dotąd jeszcze nie wierzę... błądzę wśród powątpiewań, które trwać będą, dopóki nie spotkam się z człowiekiem, o jakim twierdzą, że zginął jako ofiara własnego poświęcenia, a który według mnie odegrał łotrowską komedyę, by zyskać czas do ucieczki, i używać w spokoju ukradzionego majątku.
Wdowa, omal, że nie zdradziła się w tej chwili, miała już na ustach nazwisko Jakóba Garaud, siłą woli jednakże powstrzymała się, zamilkła. Rozsądek nakazywał jej to uczynić. Czyż bowiem mogła powiedzieć:
— Tak, prawdziwym, jedynym zbrodniarzem jest Jakób Garaud, a ja, Joanna Fortier osądzona niewinnie za jego zbrodnię, uciekłam z więzienia w Clermont!..
Niepodobna jej było tego wyjawić, bez posiadania dostatecznych dowodów w swym ręku, a dowodów tych jej brakowało, jak w dniu wydania wyroku. Mimo jednakże konieczności, jaka zamykała jej usta, czuła się być ogarnioną nagłą, niespodziewaną radością. Syn jej pozornej ofiary, nie wierzył w zbrodnię z jej strony.
— Cobyśpan uczynił — spytała po krótkiem milczeniu — w razie odnalezienia zabójcy?
— Przedewszystkiem, upewniłbym się, czyli on w rzeczy samej jest mordercą mojego ojca — rzekł Lucyan — wtedy odpłaciłbym mu, jak należy za jego zbrodnię i żądał zrehabilitowania biednej męczennicy, lat tyle cierpiącej niewinnie.
— Być może ona umarła? — szepnęła Joanna.
— Tak... to być może... lecz wkrótce o tem się dowiem.
— Jakim sposobem?
— Jeden z moich przyjaciół, młody adwokat, używający wielkiej wziętości i poważania, przyrzekł mi, iż się powiadomi w jakim więzieniu została zamkniętą wdowa Fortier... Jeżeli żyje, pojadę sam osobiście z nią się zobaczyć. Chcę z jej ust posłyszeć zeznanie, jakie kiedyś złożyła przed sądem. Dziś, niepotrzebując się ona już niczego obawiać, nie skłamie! Przyrzeknę jej, iż wszelkich wpływów użyję, by zyskać dla niej uwolnienie i dotrzymam słowa, gdyż moje przeczucie mi mówi, że rychlej czy później odnajdę prawdziwego zabójcę mojego ojca. Bóg jest sprawiedliwym! nadejdzie dzień, w którym ów zbrodniarz wyjdzie bezwiednie z cienia w jakim się ukrywa i sam się odda w me ręce. Dzień ten nadejdzie! — powtarzał Lucyan z silnem wewnętrznem przekonaniem — a kto wie... może on jest bliskim.
Powtórnie Joanna omal się nie zdradziła. Chciała zawołać:
— Ta, której szukasz Lucyanie, nie umarła! Ona jest blisko ciebie... Tą kobietą ja jestem!..
Drżenie wstrząsnęło jej ciałem i okrzyk zastygł jej na ostach, najmniejsza nieostrożność w takim razie wystarczyćby mogła aby ją odprowadzono do więzienia, a wtedy należałoby się pożegnać ze wszelką nadzieją odnalezienia swych dzieci. Było więc potrzebnem milczenie z jej strony, nawet przed Lucyanem Labroue, który myślał o jej uwolnieniu.
— Wszakże ta nieszczęśliwa kobieta miała dzieci jak sobie przypominam — odważyła się powiedzieć Joanna.
— Tak, mówiła mi o tem moja ciotka — odparł młodzieniec.
— Co się z nimi stało?
— Nic niewiem.
Wdowa lękając się pytać o więcej, opuściła głowę w milczeniu.
— A więc kochana Łucyo jesteś zadowoloną? — rzekł Labroue do narzeczonej, zmieniając przedmiot rozmowy.
— Ach! szczęśliwą... powiedz... niewysłowienie szczęśliwą!.. zawołało dziewczę.
— Będziemy jednak musieli rzadziej się widywać.
— Dlaczego? — pytała drżąc pomimowolnie.
— Pan Harmant postanowił utworzyć czasowo pracownię rysunkową we własnem mieszkaniu, zaprowadzić w7niej administracyę i skompletować personel. Obecność więc moja pojmujesz, będzie potrzebną tam od rana do wieczora, obok czego pryncypał, chcąc mieć mnie pod ręką, pragnie, ażebym mieszkał w pobliża ulicy Murillo..
— Rozumiem... rozumiem — odrzekła Łucya z westchnieniem — obecność twoja jest konieczną w rzeczy samej... A zatem opuścisz dotychczasowe zamieszkanie?
— Jest to niezbednem... nie smuć się jednak...
— Przykrem to dla mnie będzie nad wyraz, gdy wszakże chodzi o wypełnienie obowiązku, pomijam własną niedolę. Pierwsze dni naszego rozłączenia w straszny sposób uczuć mi się dadzą. Znajdziesz jednakże wszak prawda kilka minut czasu codziennie, aby tu przybiedz na chwilę, zaś w każdą niepoświęcisz mi już dzień cały.
— Ach! Bóg widzi z jaką rozkoszą! — zawołał Labroue.
— Będę tu żyła nadzieją, do chwili, w której nie rozłączymy się już więcej.
— A ja przyspieszać będę ze wszystkich sił moich nadejście dnia tego.
— Wiem... i nie wątpię o tobie.
— Jakżem rad, iż widzę cię ukochana, tak rozsądnie godzącą się z losem — zawołał uszczęśliwiony młodzieniec — nadzieja podtrzymywać nas będzie i czas ten szybko przeminie.
— Choćby przeminął najrychlej — szepnęła Łucya z westchnieniem, czuć się będę ku smutną i samą!.. Za otwarciem się drzwi mego pokoju, naprzód wiedzieć już będę, iż nie ujrzę, w nich ukochanego oblicza.
— Jak prędko wyprowadzasz się ztąd panie Lucyanie? — zapytała Joanna.
— Jutro zapewne zmuszonym to będę uczynić.
— Zatem pańskie mieszkanie wolnem pozostanie?
— Tak.
— Jak drogo pan płacisz?
— Rocznie sto pięćdziesiąt franków, za kwartał obecny zostało już ono z góry zapłaconem. Będę zmuszonym ponieść tę stratę, jeśli odźwierna nie wynajdzie wprędce nowego lokatora.
— Chciałabym wziąć pańskie mieszkanie — wyrzekła wdowa.
— Na seryo, matko Elizo? — zawołała Łucya z radością.
— Tak, drogie dziecię, radabym mieszkać przy tobie. Nie wyobrazisz sobie, jak cię kocham wraz z Lucyanem. Najszczęśliwszą będę, mogąc ci mówić o nim po dniach całych.
— A zatem przybywaj tu pani coprędzej zastąpić mnie. Z mniejszym smutkiem ztąd się wydalę, pozostawiwszy cię przy mej narzeczonej. Będziesz mówiła jej o tym, który ją kocha z całej duszy i żyje dla niej jedynie!
— Ach! jakaż dobra myśl błysnęła ci, matko Elizo — powtarzało dziewczę; — mniej samotną uczuwać się będę w tym domu!
— A zatem — rzekł Lucyan — sprawa załatwiona; wyznać wam jednak muszę, że sprawa dzisiejsza obudziła we mnie wilczy apetyt. Gdyby moja Łucya zechciała okazać się uprzejmą, zaprosiłaby mnie do siebie dzisiaj na obiad — dodał — wraz z tobą, matko Elizo.
Dziewczę klasnęło w ręce wesoło.
— Będę uprzejmą! — zawołała; — zajmę się nakryciem, podczas, gdy nasza dobra przyjaciółka wyjdzie w celu dostarczenia prowizyi.
Joanna zapłakała z radości. Po tylu latach ciężkich, gorzkich smutków, uczuła się być szczęśliwą. Dziwne szczęście zaiste, któremu dozwolonem było jedynie objawić się łzami!