<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział VII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Wdowa Fortier pobiegła za kupnem żywności i wkrótce we troje zasiedli do stołu, przy którym Łucya pełniła obowiązki gospodyni domu, nie domyślając się, że obiaduje ze swą matką, jak również Lucyan, że siedzi obok kobiety, oskarżonej o morderstwo jego ojca. Dziwny zaprawdę zbieg okoliczności! Tegoż samego dnia rano młodzieniec spożywał śniadanie z prawdziwym zabójcą!
Mamyż potrzebę objaśniać, że skromna ta uczta, ożywiona poufną rozmową, przeciągnęła się do godziny dziewiątej wieczorem? Nazajutrz, jak było postanowionem, Lucyan objął swój obowiązek u Pawła Harmant.
W towarzystwie Maryi, wyszukującej pozorów, aby się zbliżyć ku niemu, zmieniaj w pracownię rysunkową wielki salę, przytykającą do biblioteki, poczem udał się celem wyszukania rysowników, zpośród których znał kilku uzdolnionych młodych ludzi, oraz poszedł za wynalezieniem sobie mieszkania wpobliżu Monceau. Znalazłszy trzy pokoiki na czwartem piętrze przy ulicy Miromesnil, zajął je niebawem, podczas gdy Joanna Fortier urządzała się w poprzedniem jego mieszkami szczęśliwa, iż traf pozwolił jej umieścić się obok Łucyi, ku której wiodło ją instynktowne przywiązanie.
Lucyan, obarczony pracą, nie zdołał odnaleźć chwili, ty pójść do narzeczonej, u której nie był od czasu wyprowadzenia się z ulicy Bourbon. Oczekiwali niecierpliwie oboje niedzieli która miała być dla nich dniem szczęścia.
Przyjęcie Lucyana do domu Harmanta wprowadziło wraz z nim nowy żywioł w jednostajnem dotąd życiu Maryi. Od dnia, w którym Labroue przebywać począł stale u milionera, zdrowie dziewczęcia widocznie poprawiać się zaczęło. Zmiana ta nie uszła czujnej baczności byłego nadzorcy; przekonał się iż nie myliło go przypuszczenie o budzącej się miłości w sercu jego córki dla syna mechanika z Alfortville. Śledził tę miłość, a raczej mogące z niej wyniknąć następstwa, z przestrachem i trwogą, w oczekiwaniu chwili, kiedy Marya, której stanowczość była mu znaną, przyjdzie o swych uczuciach złożyć wyznanie.
W ciągu miesiąca nie zaszła żadna ważniejsza zmiana w stosunkach znanych nam osób. Marya jednakże coraz więcej kochała Lucyana, który spostrzegać zaczął ową niezwykłą dla siebie uprzejmość ze strony młodego dziewczęcia. Szczególne te względy, w odgadnieniu celu których mylić się było niepodobna, stawiały częstokroć w kłopotliwem położeniu młodzieńca, kochającego gorąco swą Łucyę, której miłości nie oddałby za miliony.
Licząc na rychłe otwarcie warsztatów w Courbevoie, a tem samem i rzadsze przebywanie w domu Harmanta, był pewien, iż z jego usunięciem się, znikną zarazem i poufniejsze między obojgiem stosunki.
— Gdy mnie widywać nie będzie, zapomni o swej fantami — powtarzał.
Przeciwnie jednak się stało. Otwarcie fabryki, a zarazem i usunięcie się od Maryi Lucyana, nietylko, że nie stłumiło miłości w sercu dziewczyny, ale ją podnieciło tem więcej. Labroue rzadko kiedy ukazywał się teraz w pałacu przy ulicy Murillo; dozór nad robotami wymagał bezustannej jego obecności w Courbevoie. Marya cierpiała skrycie na tem rozłączeniu i niejednokrotnie pod rozmaitemi pozorami jeździła tamże niby dla widzenia się z ojcem, a w rzeczy samej, aby na krótką choć chwilę zobaczyć Lucyana, zamienić z nim słów kilka. Z tych rzadkich i krótkich odwiedzin wynosiła nieco szczęścia dla siebie.
W pewną sobotę syn Juliana Labroue odebrał list od Jerzego Darier, w którym tenże zapraszał go do siebie nazajutrz na śniadanie, dodając, iż chce mu osobiście zakomunikować pewną wiadomość. Ponieważ nie wypadało odmówić żądaniu przyjaciela, Lucyan tegoż wieczora po zamknięciu warsztatów udał się do Łucyi na ulicę Bourbon, ażeby jej oznajmić, iż nie będzie mógł nazajutrz, jak zwykle w niedzielę, spędzić z nią dnia, ponieważ wypadnie mu udać się do Jerzego.
Mimo, iż powyższa wiadomość mocno zasmuciła dziewczynę, nie chciała sprzeciwiać się temu projektowi.
— Nie zezwoliłabym nigdy — wyrzekła — ażebyś miał obrażać odmowa przyjaciela, który tyle dla ciebie uczynił. Idź do niego, a na obiad powracaj do mnie; godziny pogadanki naszej będą krótszemi, lecz niemniej, jak zwykle dla mnie, drogiemi.
Nazajutrz w oznaczonym czasie Labroue przybył.na ulicę Bonapartego. Zastał u Jerzego malarza, Edmunda Castel, który już otrzymał wiadomość o pozyskanem przez Lucyana miejscu w fabryce.
— Winszuję panu, szczerze winszuję — rzekł — panie Labroue, stanowiska, którego jesteś godnym; świetna przyszłość obecnie otwiera się przed tobą.
— Wierzę w nią i nie ukrywam, iż mam ważne nadal zamiary.
— Jakież, jeśli zapytać wolno?
— Rozwinąć kiedyś do lotu własne swe skrzydła, pracować nie dla drugich, ale dla siebie samego.
— Miałżebyś pan zamiar kiedyś odbudować warsztaty po swoim ojcu w Alfortville?
— Tak właśnie. Jest to obowiązkiem, który wypełnić postanowiłem. Skoro tylko zaoszczędzę sumę, potrzebną na rozpoczęcie robót, zacznę je wykonywać. Pamięć mojego ojca będzie mnie podtrzymywała w tej pracy.
— Zacne, szlachetne postanowienie — zawołał Darier — postanowienie godne dobrego syna i wielkiego serca. Ambicya, w ten sposób pojęta, jest najwznioślejszem z ludzkich dążeń. A teraz, skoro weszliśmy na drogę wspomnień przeszłości — dodał po chwili — zdam ci rachunek ze starań, przedsięwziętych przezemnie względem odszukania owej kobiety, skazanej za zbrodnię podpalenia i morderstwa.
— A! względem Joanny Fortier?
— Tak właśnie.
— Winna, czy niewinna, nieszczęsna ta wycierpiała wiele — rzekł Lucyan.
— Jak cierpią wszyscy skazani — ozwał się Edmund Castel.
— O! znacznie więcej... — rzekł Jerzy. — Po wydaniu wyroku popadła w obłąkanie.
— W obłąkanie! — zawołał Lucyan.
— Tak, w którem pozostawała przez dziesięć lat osadzona w Salpêtriére.
— Czy odzyskała jednak zmysły?
— Odzyskała.
— Jakim sposobem?
— Pożar, wzniecony granatami podczas oblężenia, ogarnął pawilon, gdzie była zamkniętą wraz z innemi choremi; groza tej sytuacyi obudziła w niej pamięć, wróciła przytomność umysłu wraz z przypomnieniem przeszłości.
— Cóż potem nastąpiło?
— Przewiezioną została do centralnego więzienia w Clermont, gdzie według wyroku pozostawać miała do końca życia.
— Umarła więc tam? — zapytał żywo Labroue.
— Nie! przed dwoma miesiącami wymknęła się z pod nadzoru i uciekła w przebraniu jednej z zakonnic z infirmeryi.
— Uciekła?! — zawołał Edmund Castel — i nie odnaleziono jej?
— Dotąd nie jeszcze, lecz wątpię, ażeby długo mogła na wolności pozostawać. Rysopis jej wraz z listami gończemi został rozesłanym we wszystkich, kierunkach kraju i rychlej, czy później nieszczęśliwa schwytaną zostanie.
— Ach! biedna kobieta... — wyszeptał Labroue — słusznie mówiłeś, Jerzy, że ona wiele wycierpiała! Kto wie, czy w takich okolicznościach zdołam się z nią kiedy zobaczyć, a tak pragnąłem z mą pomówić! Zkąd jednak przyszła jej myśl ucieczki?
— Różne przypuszczenia istnieją w tym względzie — odparł Darier; — zdaje się wszakże według otrzymanych wskazówek, że pragnęła jedynie dowiedzieć się, jaki los spotkał dwoje jej dzieci, z którymi ją rozłączono w chwili przyaresztowania. Starania, czynione przez nią co do tego, dotąd bezskutecznemi pozostały; przypuszczają przeto, iż uciekła, pragnąc sama odnaleźć swą córkę i syna. Zdradzi się przy ich odnalezieniu, wierzą w to silnie w prefekturze policyi.
— Nieszczęsna istota! biedna, biedna matka! — powtarzał Lucyan — mówiono mi o niej właśnie przed kilkoma dniami.
— Kto mówił? — zapytał Jerzy.
— Kobieta, która niegdyś powiadomioną była o tej całej sprawie. Mówiła mi ona, że istotnie Joanna Fortier miała dwoje dzieci.
— Jakaż to kobieta panu o tem opowiadała? — pytał ciekawie Edmund.
— Roznosicielka chleba, którą w całym okręgu ulicy Delfinatu zowią matką Elizą, a która w rzeczywistości nazywa się Elizą Perrin.
Nastała chwila milczenia, przedmiot rozmowy zdawał się wyczerpanym zupełnie.
— Kiedy przyjdziesz do pracowni zobaczyć mój obraz? — pytał Jerzego artysta.
— W przyszłym tygodniu.
— Powiadom mnie o tem dniem naprzód, ażebym był w domu obecnym.
— Dobrze. A mały mój konik jakże wygląda na obrazie?
— Zobaczysz i osądzisz. Pragnę ci zrobić niespodziankę.
Tu zwrócili uwagę na szczegóły malarstwa. Śniadanie odbyło się wesoło. Lucyan, pamiętając, iż przyrzekł Łucyi wcześnie powrócić, pożegnał niezadługo Jerzego, udając się na ulicę de Bourbon.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.