<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XXI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Na nieszczęście, długo przeciągało się oczekiwanie paryżanina. O w pół do jedenastej dopiero ujrzał wyjeżdżające’ opróżnione wozy i wychodzących z dziedzińca mechaników; Lucyana z nimi nie było.
— Do kroć szatanów! miałżeby mi się wymknąć inną stroną? — zapytywał Owidyusz sam siebie zaniepokojony! I podszedł ku stojącemu za bufetem właścicielowi sklepu.
— Oczekuję tu na kogoś — rzekł — który miał przybyć dziś rano na stacyę i do tej chwili go nie spostrzegam. Czyżby prócz tego wejścia drugie gdzie z boku istniało?
— Tak, panie, z budynku małe wschody prowadzą na ulicę du Bercy.
— Do pioruna! a tom się złapał! — pomyślał, zły sam na siebie. I rzuciwszy pieniądze na kontuar, wybiegł, nie czekając na wydanie reszty.
— Nie ma minuty do stracenia! — mówił, idąc z pośpiechem. — Jestem pewien, że poszedł się przebrać do siebie, zanim się uda do swej ukochanej, trzeba więc biegnąć do jego mieszkania.
Spostrzegłszy fiakr próżny, wskoczył weń, wołając:
— Trzy franki za kurs! pędź, co koń wyskoczy!
— Gdzie?
— Ulica Miromesuil, nr. 75!
Woźnica zaciął konie i powóz potoczył się z niezwykłą szybkością.


∗             ∗

Marya od chwili, gdy ojciec uczynił jej nadzieję, że zostanie żoną Lucyana, promieniała radością. Przyszłość ukazywała się jej jako świetlane zjawisko. Czterdzieści osiem godzin upłynęło zaledwie od tej pomyślnej wiadomości, a już zniknęła bladość jej twarzy, na policzkach dziewczęcia nie ukazywały się jak przedtem gorączkowe rumieńce. Jak wiemy, Harmant poświęcał córce zwykle każdą niedzielę.
Sobotni wieczór spędziła sama, uwiadomiona, iż ojciec na obiad nie przybędzie. Ta jego nieobecność drażniła dziewczynę, spodziewała się bowiem dowiedzieć czegoś o Lucyanie, pomówić z ojcem w przedmiocie małżeństwa. Jak wszyscy, owładnięci jedną stałą, niepokonaną myślą, marzyła jedynie o szczęściu w tym związku i radaby była mówić o nim bezustannie.
W niedzielę wstała bardzo wcześnie i ubrawszy się, poszła do ojcowskiego gabinetu. Harmant, będąc pewnym, iż Marya obrzuci go mnóstwem zapytań, odnoszących się do Lucyana, wskutek których do kłamstw i wybiegów uciekać się będzie zmuszonym, postanowił unikać o ile możności znalezienia się sam na sam ze swą córką. Prócz tego był mocno niespokojnym co zrobi Soliveau, zkad pragnął pozostać samotnym ze swemi myślami.
Spostrzegłszy Maryę we drzwiach, gabinetu, zmarszczył czoło z niezadowoleniem.
Gest ten nie uszedł uwagi dziewczęcia.
— Przeszkadzam ci ojcze? — pytała.
— Tak... nieco... ponieważ zagłębiłem się w wielkich rachunkach jakich przerywać nie należy, skoro jednakże przyszłaś me dziecię, chodź mnie uścisnąć...
— Późno wróciłeś wczoraj? — mówiła z pieszczotą.
— Nie... koło jedenastej. Jeden z mych głównych klientów zatrzymał mnie na obiedzie dla pomówienia o interesach.
— A cóż dziś robić będziemy?
— Mam wiele zaległych rachunków do wykończenia którym będę musiał poświęcić dzień cały.
— Jakto, będziesz pracował dziś ojcze w niedzielę?
— Tak trzeba...
— Ależ wieczorem...
— Będę mu siał wyjechać na parę godzin.
— Śniadanie i obiad przynajmniej spożyjemy razem...
— Śniadanie... tak! lecz co do obiadu, to wątpię...
— Pierzcha więc moje marzenie!..
— Jakie marzenie me dziecię?
— Sądziłam, że zaprosisz Lucyana na obiad...
— Wszak widzisz, że niepodobna.
— To choć na śniadanie.
— I to niepodbna, gdyż pan Labroue ma wiele interesów do załatwienia przed swym wyjazdem.
Marya zachwiała się i zbladła.
— Przed swym wyjazdem — powtórzyła stłumionym głosem — Lucyan więc odjeżdża?
— Tak.
— Gdzie... dlaczego?
— Dla załatwienia interesów fabryki.
— Gdzie jedzie?
— Do Bellegarde, ażeby czuwać nad ustawieniem nader ważnej, pierwszorzędnej maszyny.
— Jak długo potrwa jego nieobecność?
— Około trzech tygodni... I ta właśnie to robota, jaką mu powierzyłem, ów dowód ufności z mej strony, są wstępem do przyszłej z nim współki.
— A jeśli tak... to rzecz inna — mówiło dziewczę z rozpogodzoną twarzą. — Lecz otóż jestem pozostawioną na cały dzień znów samą.
— Boli mnie to... bądź przekonaną, lecz interesa są interesami, zastępstwo Lucyana ulgę mi przyniesie. Dzisiejszą przykrość będę ci się starał wynagrodzić w krótkim czasie.
— Oby powrócił najrychlej — wyrzekła z westchnieniem Marya — lecz czemże ja sobie zajmę dzisiejszy dzień cały?
— Wyjedziesz powozem na spacer, odwiedzisz swe przyjaciółki...
— Będę się starała jako tako dzień spędzić.
Po tych wyrazach wyszli z gabinetu.
Ufna w odpowiedź ojcowska, mimo, że smucił ją wyjazd Lucyana, Marya nie rozpaczała. W owym wyjeździe młodzieńca widziała dowód ufności ojca ku narzeczonemu.
Uspokojona zupełnie, wróciła do swego apartamentu, pozostając tam do jedenastej w południe. Gdy zeszła na śniadanie, jaśniała urodą, podniesioną bogatym, a gustownym ubiorem.
— Jakżeś piękną! — zawołał Harmant, spojrzawszy na córkę — cały świat olśnić jesteś wstanie.
Marya uśmiechnęła się z zadowoleniem.
— Jakież masz na dziś projekta? — pytał ją dalej.
— Pojadę do mych przyjaciółek... Gdybym ich nie zastała w domu, co przypuszczalne w niedzielę, każę się powieść do lasku, gdzie pozostanę na przejażdżce do obiadu; w domu albowiem nudzę się śmiertelnie.
I zwróciwszy się do kamerdynera wydała rozkaz, ażeby powóz był za godzinę gotowym.
Punktualnie o godzinie pierwszej, powóz zajechał przed pałac.
— Gdzie pani jechać rozkaże? — zapytał służący.
— Na ulicę de Bourbon, numer 9 — odpowiedziała.
Powóz wyjechał z dziedzińca z córką milionera.


∗             ∗

Jak wiemy, Owidyusz Soliveau dopadłszy fiakra, kazał się wieść co najprędzej na ulicę Miromesnil.
Woźnica zatrzymał się przed wskazanym numerem.
Zapłaciwszy mu Owidyusz, czekać rozkazał, a sam zwrócił się w stronę mieszkania Lucyana.
Drugi fiakr oczekiwał po drugiej stronie ulicy, przed domem.
— Miałżeby powrócić? — mruknął z cicha... — Oto, co trzeba mi wiedzieć.
I przeszedłszy w poprzek ulicę, zbliżył się ku powożącemu.
— Czyś wynajęty? — zapytał.
— Wszakże pan widzisz, że czekam.
— Tem gorzej — odparł Soliveau.
— Dlaczego gorzej?
— Ponieważ jechać chciałem... A miałbyś bardzo mały kurs do zrobienia, kilkadziesiąt kroków zaledwie...
— Wszystko mi jedno — odrzekł woźnica — przyjechałem z Bercy i nie wiem dokąd pojadę... Jestem wynajęty na godzinę.
— Z Bercy — powtórzył Soliveau. — Wiem teraz czego mi potrzeba. Mój ptak jest tu, nie omyliłem się więc... Przebiera się, aby pójść do swej panny... Trzymam go! o i nie puszczę już więcej!
Tu wrócił do swego fiakru, stojącego w tymże samym miejscu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.