Podpalaczka/Tom III-ci/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | III-ci |
Część | druga |
Rozdział | XXV |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Harmant stał w głębokiej zadumie, z pochyloną głową.
— Widziałaś go więc? — zapytał.
— Widziałam go przy niej... przy jego narzeczonej... widziałam ich promieniejących szczęściem oboje... I ach... ten widok ich szczęścia omal mnie nie zabił... Uwielbiają się nawzajem... i wkrótce się zaślubią!..
— Nie moje dziecię... ty nie wierz temu — rzekł przemysłowiec. — On nie może kochać prawdziwie tej kobiety... On jej nie zaślubi!..
Marya wybuchnęła łkaniem.
— Dlaczego ojcze skłamałeś przedemną? — wyjąknęła z płaczem — dlaczego jeszcze chcesz kłamać? Twoje kłamstwo sprawia mi wiele złego... Ono roznieciło w mem sercu zwodniczą nadzieję... I otóż przyszła rzeczywistość... zimna, okrutna, rzeczywistość... która stanie się mą śmiercią!..
Jakób Garaud torturowany temi słowy dziewczęcia, czuł, iż czaszka pęka mu prawie, był pewien, iż dostaje obłędu.
— Maryo! — zawołał — ukochane dziecko... jedyna ty moja pociecho, jedyna radości na świecie, uspokój się... proszę... zaklinam... nie rozpaczaj... ale posłuchaj ranie raczej! Jeśli skłamałem, to dla tego, żem nie miał siły patrzeć na ciebie, we łzach bolejącą...
— Wiedziałeś wszakże, że on inną kocha...
— Tak, on mi to powiedział, a ja mu dałem do zrozumienia, że twoje serce zwraca się ku niemu... Zrobiłem porównanie pomiędzy tobą, a tą, którą on chce zaślubić bez majątku... Błysnąłem mu przed oczyma przyszłością... przyszłością piękną, wspaniałą, o jakiej nigdy śnić nie mógł... Prosiłem aby się zastanowił... rozważył... Liczę, że zdołam go jeszcze przekonać... wstrzymać biegnącego na zgubę... Mam nadzieję, że go przywiodę do stóp twoich, gotowego cię kochać... obdarzyć cię szczęściem...
— Szczęście!.. — powtórzyło dziewczę z goryczki, — ono już dla mnie nie istnieje!
— A gdybym ci przysiągł na pamięć twej matki, że zostaniesz żoną Lucyana, czy uwierzyłabyś mi natenczas?..
Marya potrząsnęła głową przecząco.
— Nie! — odpowiedziała — raz mnie już zwiodłeś mój ojcze, wierzyć ci nie mogę!
— Mimo to ja ci składam najuroczystszą przysięgę. Złamanie jej z mej strony, byłoby zbrodnią. Nie wątp o mojem słowie... Lucyan cię zaślubi!..
— I kochać mnie będzie?..
— Tak... będzie cię kochał! Marya rzuciła się ojcu w objęcia.
— Ach! uczyń to... uczyń!.. — wołała — a ocalisz mi życie!.. Rozpacz osiadła w mej duszy... trzeba ją wyrwać ztamtąd, inaczej ja umrę! Lecz ty mój ojcze nie będziesz mógł tego uczynić...
— Dlaczego?
— Ponieważ ona go kocha...
— Któż jest tą, o której mówisz?
— Łucya... szwaczka od pani Augusty, mojej modniarki... dziewczyna, bez znaczenia... porzucone dziecię...
— Porzucone dziecko — powtórzył żywo Garaud — zatem niema ojca, ni matki?
— Ani ojca, ani matki, ani nazwiska, ani rodziny — mówiła Marya ze wzrastającą pogardą. W miejsce nazwiska ma numer... numer dziewiąty, jaki jej w przytułku nadano, i pod którym została zapisaną w księgach regestrowych... I takiej istocie... takiej... on daje pierwszeństwo!.. — wołała — i taką... taką, on kocha!
— Nie, moje dziecię... on jej nie kocha — rzekł Garaud — on jej kochać nie może! Lucyan jak wszyscy młodzi ludzie, ma kochankę... tą jego kochanką jest ona... Związki tego rodzaju są przemijającemi, łatwemi do zerwania.
— Ach! — zawołała Marya, z oczyma pałającemi gniewem i zemstą — ach! jak ja ją nienawidzę tę wychowankę szpitala!.. Ona mi zabrała wszystką mą radość... całe me szczęście... moje nadzieje... wszystko zabrała mi... wszystko!
W owej chwili wzburzenia, milionerka zmieniła się do niepoznania. Żyły wydęły się na jej czole, usta fioletowemi się stały. Nieprzewidziana gwałtowność ataku mogła sprowadzić katastrofę.
— Dziecię ukochane... uspokój się... Ja błagam cię o to na kolanach — mówił Jakób Garaud proszącym głosem. — Uczyniłem przysięgę, której dotrzymam. Zostaniesz żoną Lucyana.
— Lecz ta dziewczyna?
— On ją porzuci.
— A jeśli nie zechce jej porzucić?..
— Znajdzie się sposób usunięcia jej od niego...
— Tak to prawda! — wdała Marya gorączkowo — usunąć ją... usunąć od niego potrzeba... Byłby to jedyny sposób powrócenia mi Lucyana... Lecz jak to uczynić?
— Co cię to obchodzi... abym otrzymał skutek pożądany... abym powrócił spokój w twą duszę... a w serce nadzieję. Lucyan wyjeżdża obecnie na dni kilkanaście... Kto wie, czyli ta nieobecność nie starczy, aby zapomniał o swej fantazyi...
— Fantazyi — powtórzyła Marya z goryczą — fantazyi, trwającej od dwóch lat przeszło.
— Lecz widzę nie zrozumiałaś mnie!.. — zawołał Garaud, zatrzymując na Maryi spojrzenie, iskrzące blaskiem ponurym. — Na pamięć twojej matki przysięgam, iż ci powrócę Lucyana i dotrzymam przysięgi! Mówiłem ci, że usuniemy tę dziewczynę i on o niej zapomni. A wdęc tak się stanie!..
Marya nie słuchała więcej, czyli raczej dosłyszeć nie mogła, łkania dusiły ją prawie. Zwolna nastąpiła reakcya, uspokoiła się, przytłaczał ją jednak smutek głęboki.
— O! nie wiem dlaczego i po co Bóg mi pozwolił się narodzić — szeptała — pozostaje mi jedynie cierpieć do śmierci.
— Nie! potrzeba ci żyć, ażebyś była szczęśliwą! — odrzekł milioner, biorąc ją w objęcia i okrywając pieszczotami.
Marya usiłowała się uśmiechnąć i po chwili wyszła z gabinetu, ponura, z pochyloną głową. Za przybyciem do swego pokoju, pochwycił ją atak nerwowy, trwający blisko godzinę, poczem uspokoiła się, czyli raczej wpadła w obezwładnienie.
Opanowała ją silna gorączka, podczas której utraciła przytomność. Cios jaki uderzył w jej słaby, wątły organizm, straszniejszym był na wszelkie niebezpieczeństwo.
Pokojówka rozebrawszy ją, ułożyła na łóżku, poczem poszła zawiadomić Harmanta, że panienka pragnąc wypocząć nie przyjdzie dzisiaj na obiad.
Były nadzorca fabryki Lucyana Labroue, jego morderca i podpalacz z Alfortville, postanowił jak wiemy zgładzić gdyby było potrzeba rywalkę swej córki. Jej rozpacz jakiej był świadkiem, zdwoiła jego nienawiść dla biednej Łucyi. Owóż natychmiast po obiedzie wyszedł pieszo, udając się do małego domku przy ulicy Clichy.
Owidyusz przewidując jego przybycie, stał w oknie, pilnie śledząc, za pierwszem poruszeniem dzwonka pobiegł otworzyć, prowadząc przybyłego do pawilonu.
— Ach! do pioruna.. mój stary, oczekiwałem cię niecierpliwie — zawołał, skoro znaleźli się sami.
— Dlaczego niecierpliwie?
— Mam wiele z tobą do pomówienia...
— Mów zatem...
— Śledziłem naszego ptaszka i dzięki zadziwiającej zręczności, jaką pochlubić się mogę, znam nazwisko i adres mieszkania tej... o którą nam chodzi...
— I ja wiem te wszystkie szczegóły — rzekł obojętnie Garaud.
— Czy podobna?
— Tak... jest to prawdziwem...
— Twoja córka więc o wszystkiem cię powiadomiła?..
— Ona... ona właśnie...
— Lecz zkąd zna tę osobę?
— Łucya jest jedną z robotnic u jej modniarki.
— Otóż co mi teraz wyjaśnia obecność mojej kuzynki przy ulicy de Bourbon...
— Spotkałeś ją tam?
— Znalazłam się nagle naprzeciw niej, przy okienku odźwiernej.
— Zatem cię poznała?..
— Bynajmniej! — zawołał Owidyusz — jakże liche masz o mnie wyobrażenie? Miałem na sobie ubiór mularza, cały wapnem pokryty. Mularz nigdy nie był prawdziwszym w swojej postaci, jakim ja byłem! Ale... musiała dostać nie lada zawrotu głowy ma piękna kuzynka, zastawszy swego ukochanego u owej szwaczki... hę?
— Marya jest owładniona rozpaczą bez granic...
— Nie dziwna... do czarta! dyabelnie ukąszoną została! Radź jej aby uspokoiła swe nerwy... Niechaj się panny Łucyi nie obawia... Ale czy nie wiesz u kogo ona pracuje?
— U pani Augusty, znanej modniarki.
— Która mieszka?..
— Przy ulicy św. Honoryusza, na rogu Castiglione.
— Chodzi codziennie do owej szwalni?
— Nie wiem tego.
— Trzeba się o tem, powiadomić... Do mnie to należy! A teraz rozbierzmy poważną stronę tej kwestyi. Kazawszy zniknąć owej osobie, pozostawimy jej rodzinę bez środków utrzymania...
— Łucya nie ma rodziny.
— Sierota zatem bez ojca i matki?
— Opuszczone dziecko, w przytułku wychowane.
— Brawo! tego właśnie nam trzeba. Policya nie znalazłszy nikogo ze strony dziewczyny, któryby się zajął tą sprawą, zwolna działać będzie... Rozpocznie dla formy śledztwo, poszukiwania, wszak nic nie odnajdzie, w obec przedsięwziętych przezemnie środków ostrożności.
— Cóż zrobić zamyślasz?
— Dziwne pytanie, kuzynie... Co myślę zrobić?.. Niech mnie dyabli wezmą, jeśli wiem teraz!.. Najprzód wystudyuję wycieczki i powrót tej małej, ażebym wiedział, o której godzinie wychodzi i o której wraca do siebie, i według otrzymanych wskazówek dopiero rozwinę me plany. Miej ufność we mnie... Wszakże nie jestem głupiem zwierzęciem. Zresztą, jak mniemam, ta sprawca bawić mnie będzie, a gdy rzecz jaka zajmuje człeka, przybywa wtedy natchnienie, a z nim odwaga i siła...
Ale tylko — dodał, drapiąc się po uchu z zakłopotaniem.
— O cóż chodzi? — zapytał Garaud.
— Sądzę, iż to cię będzie drogo kosztowało...
— Co to znaczy? — odparł przemysłowiec z lekceważeniem.
— Pieniądz jest motorem wojny — wyrzekł Soliveau — wszakże wiesz o tem. Chcąc dobrze spełnić jaką misy,ę nie należy dać się powstrzymać niczemu...
— Mówiłem ci, ażebyś czerpał z mej kasy... niechciałeś...
— Zmieniły się obecnie okoliczności.
— Ileż potrzebujesz?
— Nic niewiem...
— Chcesz dwadzieścia tysięcy franków?
— Niech będzie dwadzieścia tysięcy... Być może, iż ich nie wydam... a może wydam i więcej...
— Powtarzam, nie zważaj na wydatek, ażeby tylko Lucyan powrócił do Maryi i aby ona była szczęśliwą.
— Daj więc dwadzieścia tysięcy... gdyby to niewystarczającem się okazało, wiem gdzie cię znaleść.
Harmant otworzył pugilares. Wydobył zeń kilka paczek biletów bankowych, każda po dziesięć tysięcy franków, wyjął dwie i takowe podał Owidyuszowń.
— Dziękuję — rzekł tenże, chowając pieniądze. To jest na koszta kampanii, a dla mnie co dajesz?
— Ile żądasz... ułóż rachunek.
Soliveau spojrzał na swego mniemanego kuzyna.
— Obecnie — rzekł — nic nie chcę od ciebie. Jesteś dobrym chłopcem, ufam ci... porachujemy się po dokonaniu sprawy.
— Jak chcesz... A kiedyż rozpoczniesz działanie?
— Od jutra.
— Pamiętaj, że Lucyan Labroue będzie nieobecnym tylko przez dni dwadzieścia...
— Przed dwudziestoma dniami wszystko ukończonem zostanie.
Po krótkiej pogadance, obaj wspólnicy się rozłączyli.
Harmant udał się do swego pałacu. Szedł z podniesioną głową, z sercem raźnem i lekkiem, nie myśląc bynajmniej o poleconej i zapłaconej przez siebie zbrodni. Myślał wyłącznie o jednej Leczy... Jego córka będzie szczęśliwą... Cóż zresztą obchodziło go więcej?