Podpalaczka/Tom IV-ty/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | XX |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Zatem, najdroższy mój — pytała dalej Amanda, przybierając najsłodszy wyraz twarzy — nie pogardzasz mną wobec tego?
— Co za myśl! — zawołał Soliveau — miałbym tobą pogardzać! za co? dlaczego? Natura ludzka jest ułomną, skłonną do złego. Posłuchaj jednak mej rady... Nie pisz nigdy podobnych rzeczy... nigdy więcej w życiu.
Amanda zarumieniona, pochyliła głowę w milczeniu.
— To niezręczne i nader niebezpieczne — mówił Owidyusz dalej — gdyby twój autograf wpadł był w inne ręce, mogłabyś to srodze przypłacić więzieniem.
— Czytałeś ten papier? — wyjąkała zcicha.
— Mógłżebym go kupić, nie czytając?
— I cóżeś z nim zrobił?
— Schowałem go najprzód do pugilaresu, a następnie do szufladki na klucz zamkniętej. Bądź spokojną, jest on w bezpiecznem miejscu.
— Ależ ty mi go oddasz?
— Przeciwnie, zachowam go u siebie.
Amanda ponownie zadrżała.
— Dlaczego chcesz go zachować? — pytała.
— Zwykła to mania starych zbieraczów... Przepadam za autografami tego rodzaju!
— Nie żartuj... oddaj mi ten papier, który dla ciebie jest bezpożytecznym.
— Przeciwnie... przydatnym mi on bardzo być może...
— Chcesz więc zrobić z niego użytek przeciw mnie?
— Ach! cóż za myśl!.. Byłżebym zdolnym uczynić coś podobnego?
— Mów!.. jakie masz zamiary? Jestem albowiem najmocniej przekonaną, że coś sobie uplanowałeś...
— Mam zamiar prosty, pełen uprzejmości. Pragnę cię przykuć do siebie... ot! wszystko. Chowam dla ciebie uczucia najżywszej miłości. Ty mi odpłacisz wzajem przywiązaniem... Nauczony jednak wielokrotne m doświadczeniem, nie ufam w ogóle kobietom, zwłaszcza pięknym jak ty... i młodym. Mając ów papier w ręku, nie będę się obawiał zdrady z twej strony. Mogę spać spokojnie, pewien, że nazajutrz nie chybisz mi swego towarzystwa.
— To znaczy, że chcesz mnie trzymać w ścisłej zależności?..
— No tak... przyznaję... Lecz ta zależność przykrą nie będzie, dopóki nie będę potrzebował skarżyć się na ciebie.
Amanda zrozumiała, iż nie było sposobu wyślizgnięcia się z rąk owego pseudo-barona, oraz, że należało losowi stawić czoło odważnie.
— Jakim sposobem jednak dowiedziałeś się o tem co zaszło w Joigny?
— Traf mi posłużył. O to powiedziano mi bez najmniejszego starania z mej strony, upewniam.
— Tak nie starałeś się o to, jak morderca Łucyi nie starał się o nóż kupiony w sklepie, przy ulicy Bourbon, jakim w nią uderzył... — odpowiedziała dziewczyna, patrząc śmiało w oczy Owidyuszowi.
Drgnął na te słowa, opanowany chęcią uduszenia mówiącej, powściągnął się jednak.
— Niezręczne porównanie... — odrzekł z przybranym spokojem — przypuśćmy jednak, że ów morderca Łucyi popełnił nieroztropność, z której korzystać mogą, ażeby go poszukiwać, będzie on się miał teraz na ostrożności i znajdzie sposób do odparcia ciosu jakiby mu chciano wymierzyć. Lecz dosyć o tym przedmiocie. Zostaniemy na przyszłość przyjaciółmi... nieprawdaż? Dobrymi, szczerymi przyjaciółmi, a wszystko pójdzie dobrze. Pozwolisz podać sobie czarną kawę?
— Owszem... proszę o nią... — odpowiedziała.
Przy kawie, rozmowa ciągnęła się dalej, magazynierka jednak pani Augusty, nie zdołała odzyskać wesołości.
— Możebyś poszła do teatru? — pytał Soliveau, gdy wychodzili z restauracyi.
— Nie... wolę pozostać u siebie w domu, czuje się być mocno znużoną.
— Tem lepiej — odrzekł — bo i ja uczuwam jakieś znużenie, odwiozę cię i wrócę również do siebie.
— Ale... nie powiedziałeś mi nigdy, gdzie mieszkasz?.. — pytała — niewiem twojego adresu...
— Na co się tobie przydać to może?
— Gdyby mi wypadło napisać kiedyś do ciebie...
— Nie! tego nie czyń, proszę... — odparł z pośpiechem Soliveau. — Jestem żonatym, pragnę zachować spokój w mojem domowem ognisku. Zresztą w obecnem położeniu twa niewiadomość zapewnia mi zupełną dyskrecyę w tym względzie.
Amanda milczała, myśląc jednak w głębi:
— Obłudniku! — odkryję pomimo wszystko to, co chcesz ukryć przedemną.
Owidyusz odwiózł swą towarzyszkę do jej mieszkania, następnie obawiając się aby nie był przez nią śledzonym, kazał się zawieść w sam środek Paryża, zkąd pieszo tysiącznemi zwroty powrócił na ulicę de Clichy.
Amandę za przybyciem do domu, ogarnęło gwałtowne rozdrażnienie.
— Tego było jeszcze potrzeba... — wołała, drżąc z gniewu — ażeby traf szatański poprowadził tego człowieka do Joigny i co gorsza powiódł go do pani Delion, od której dowiedział się o całej mojej przeszłości. Kupił ten papier przeklęty i skrępował mnie nim. Jakiż cel on w tem mieć może?
— Ha! jaki cel? — powtórzyła po chwili — przeczucie mi mówi, że on czuje, iż go zbadałam do głębi. Posłańcem, który przyszedł pytać się o Łucyę był on!.. Owym starym jegomościa, kupującym nóż w sklepie przy ulicy Bourbon, był on!.. Mordercą który cios Łucyi wymierzył był on!.. Tak... głową bym ręczyć gotowa, że temi wszystkiemi osobistościami był on! Wszak mimo wewnętrznego mego przekonania, brak mi dowodów. Zresztą gdybym je nawet posiadała, na co by one przydać mi się mogły. Dla oskarżenia go? Czyliż to mogę uczynić? Oddając go w ręce sprawiedliwości, oddałabym samą siebie. Przeciwnie zaś, milcząc, nie potrzebuje się obawiać niczego. Milczeć więc będę; co zrobił, to mnie nie obchodzi. Dwa jednak szczegóły zbadać bym rada, a mianowicie: gdzie on mieszka i dlaczego chciał Łucyę zamordować?
Z napełnioną głową temi myślami Amanda zasnęła.
Jednocześnie myślał Owidyusz:
— Szczęśliwa gwiazda mi świeci... Bez tego znalazłbym się w dyabelnie przykrem położeniu... Ta hultajka wszystko odgadła, i jestem pewien, że sprzedaćby mnie była gotową. Na szczęście, posiadam przedmiot, którym skrępuję jej usta i ręce. Nie mam się czego obawiać.
∗
∗ ∗ |
Z łatwą do zrozumienia niecierpliwością Harmant oczekiwał na przybycie swego wspólnika.
Przewidywał trudności, z jakiem: Soliveau walczyć będzie zmuszonym, przed osiągnięciem celu. Niewiedząc nazwiska mamki, u jakiej przed laty dwudziestu jeden Joanna Fortier umieściła swe dziecię, czyż zdoła odnaleść ślady pochodzenia owej dziewczyny, której dziwne podobieństwo z wdową po Piotrze Portier, wskazywało jako córkę tejże.
Zerwał się przeto z krzesła z pośpiechem gdy pewnego rana w Courbevoie oznajmiono mu przybycie Owidyusza Soliveau.
— Tak rychły powrót, nie wróży nic dobrego — rzekł sam do siebie, i rozkazał bezzwłocznie wprowadzić przybyłego do gabinetu.
— Daremna praca... nie powiodło się?.. — zapytał Garaud, gdy obaj sami pozostali.
— Przeciwnie... skutek najlepszy — odparł Soliveau.
— Wszystko zdobyłeś
— Wszystko!
— I odnalazłeś ślad córki Joanny Fortier?
— Odnalazłem.
— Za pomocą mamki?
— Nie; mamka oddawna umarła, to jednak nie przeszkodziło mi w osiągnięciu wiadomości, co się stało dalej z tem dzieckiem.
— Została oddaną do przytułku dla opuszczonych dzieci? — pytał dalej Gazaud.
Owidyusz poruszył głową twierdząco.
— W Paryżu?
— Tak.
— Zatem rywalką mej córki jest niezaprzeczenie Łucya Fortier.
— Wstrzymaj się... zaczekaj... galopujesz zbyt prędko — zawołał Soliveau — przedewszystkiem potrzeba nam wiedzieć, czy córką Joanny jest ta Łucya, którą znamy? — Ależ to uderzające podobieństwo...
— Może służyć za przypuszczenie, lecz nie jest dowodem.
— Nie przynosisz mi więc tego dowodu?
— Naturalnie, że nie. Przynoszę ci protokół, zawierający szczegóły, odnoszące się do złożenia tej małej w przytułku, co upoważnia mnie do zasięgnięcia wiadomości, czyli dziecko, zapisane tamże w księgach pod dziewiątym numerem, jest tą dziewczyną, o którą nam chodzi.
— Pokaż mi ów protokół... — rzekł Harmant.
Owidyusz dobył z pugilaresu autentyczny oryginał dokumentu, otrzymany od Duchemin’a w merostwie Joigny i podał go przemysłowcowi.
— Jakim sposobem u czarta zdołałeś wydobyć ten papier? — zawołał Garaud, przeczytawszy go z uwagą.
Soliveau opowiedział znane nam już szczegóły.
— Zuchwalstwo twoje przestrasza mnie!.. — szepnął milioner, wysłuchawszy opowiadania. — Jestżeś pewien, że nie wynikną ztąd niebezpieczne dla nas obu następstwa?
— Najpewniejszym w świecie! Niemam się czego obawiać, trzymając człowieka silnie skrępowanego, jak ja go trzymam. Milczeć, jest własnym jego interesem, ponieważ gdyby się odważył o czemś powiedzieć, czekałaby go kara za kradzież dokumentu, a razem i druga za sfałszowanie podpisu na wekslu.