Podpalaczka/Tom IV-ty/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział XXIX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Podczas drogi Joanna badać chciała swego towarzysza.
— Nie tu, matko Elizo — rzekł do niej. — To, o czem chcę z tobą pomówić, jest rzeczą nader ważną. Zaczekaj, aż przyjedziemy.
Roznosicielka zamilkła ze wzrastającym niepokojem, pogrążając się w rozmyślaniu. Sądząc z ostatniej bytności panny Harmant u Łucyi, mniemała, iż Labroue wypytywać ją zechce o szczegóły spotkania się obu rywalek. Lucyan milczał jednakże, o czem więc mógłby mieć z nią do pomówienia? Czekała, zdjęta nieopisaną, instynktowną trwogą.
Powóz zatrzymał się nareszcie. Lucjan dopomógł wysiąść Joannie i wkrótce oboje znaleźli się sami w skromnem mieszkaniu syna Juliana Labroue. Młodzieniec, padłszy na krzesło, gwałtownem wybuchnął łkaniem.
— Panie Lucyanie! — wołała, przerażona objawem tej ciężkiej boleści; — twoje łzy mówią mi więcej nad wszelką rozmowę. Idzie tu o Łucyę, nieprawdaż? O niej mówić mi będziesz...
— Tak — odrzekł Labroue, pochylając głowę.
— Ach! od dzisiejszego rana, od tej wizyty panny Harmant, przewidywałam nieszczęście!...
Lucyan spojrzał na Joannę osłupiały.
— Wizyta panny Harmant? — powtórzył.
— Nie wiesz pan zatem, że ona była u Łucyi dziś rano?..
— Nic nie wiem.
— I nie wiesz również, że panna Harmant cię kocha?
— To wiem, na nieszczęście... i wiem oddawna. W jakim celu jednak przyjeżdżała na ulicę Bourbon?
— Zazdrosną jest do szaleństwa! Ofiarowała Łucyi trzysta tysięcy franków i więcej nawet... jeżeli ta opuścić ciebie... zapomnieć o tobie zechce i jeśli wydali się z Paryża i Francyi na zawsze!
— Ona to uczyniła? — zawołał Lucyan zdumiony. — Ona śmiała proponować Łucyi coś tak haniebnego?
— Tak... prosiła ją... błagała... padła na kolana przed tą, którą kochasz, wzywając jej litości... Łucyę to oburzyło... wręcz odmówiła. Moglaż uczynić inaczej? Nie jestżeś dla niej jedynem szczęściem jej życia? Sama myśl, iż mógłbyś kiedykolwiek usunąć się od niej, zabiłaby ją!... biedne to dziewczę umarłoby z rozpaczy...
Lucyan, słuchając słów roznosicielki, zapytywał sam siebie, czy będzie miał odwagę wyjawić jej tę straszną tajemnicę.
Przez kilka sekund siedział zagłębiony w niemem milczeniu.
— Panna Harmant, nie otrzymawszy tego, czego żądała, grozić poczęła — mówiła dalej Joanna. — Wychodząc od Łucyi, powiedziała, że zemści się nad nią.
— Srodze się już pomściła! — pomyślał Labroue.
— I cóż pan sądzisz o tem postąpieniu z jej strony? — pytała Joanna.
— Uważam, iż zazdrość złą bywa doradczynią, lecz razem należy wybaczyć wiele tym, których zaślepia gorączka miłości.
— Jakto... nie ganisz jej postępowania?
— Ganię... lecz ganiąc, żałuję jej razem.
— Czyliż Łucya nie zasługuje więcej na pożałowanie? Sądzisz, iż panna Harmant nie udręczyła jej srodze... że nie wsączyła w jej duszę jadu zazdrości, podejrzeń i trwogi? Ach! gdybyś ją widział, jak ja ją widziałam łkającą, na pół obłąkaną prawie, zrozumiałabyś, że cierpiała, o ile cierpieć można najciężej!
— Żałuję jej z całego serca, matko Elizo.
— Żałujesz tylko, nic więcej? Nie uznajesz więc za najnikczemniejsze postąpienie tej milionerki, która sądzi, iż serce się sprzedaje, a miłość za pieniądz kupuje?... Panie Lucyanie; twa obojętność przeraża mnie... drżę, lękając się usłyszeć od ciebie za chwilę, że Łucyi nie kochasz już więcej... że ci ludzie, mówiący ci o związku z majątkiem i milionami, podbili cię na swoją stronę... żeś zapomniał o tem nieszczęśliwem dziewczęciu, które dla ciebie tylko żyje?...
— A gdyby tak było? — zapytał Labroue drżącym głosem.
Joanna zachwiała się przerażona.
— Mógłżebyś myśleć o czemś podobnem? — zawołała gwałtownie.
— A gdybym już Łucyi nie widział więcej?
— Ach! ty nie mówisz tego na seryo... nie!... Nigdy już Łucyi nie widzieć... och! to byłoby strasznem... okropnem! Pamiętaj, że to dziewczę uwielbia cię!... ona umrze!... nie! stokroć razy nie!... Ty tego nie uczynisz!
— Gdyby mi jednak honor zrobić to nakazywał?...
— Honor zależy na dotrzymaniu danego słowa, a ty przysiągłeś Łucyę zaślubić.
— Tak... lecz gdyby istniała obecnie pomiędzy nami zapora do niezwalczenia?
— To niepodobna! Co było możebnem wczoraj, jest niem również i dzisiaj. Czyliż majątek Harmanta oszołomił cię do tego stopnia, żeś zmysły utracił?
— Ważne odkrycie, jakie mi zakomunikowanem zostało, wskazuje mi mój obowiązek — rzekł Lucyan z powagą.
— Śmiałżebyś na Łucyę rzucać plamę podejrzenia?
— Podejrzewać ją! nigdy!... niech mnie Bóg uchowa!
— Cóż więc mogli ci przeciw niej powiedzieć? przez jakąż potwarz haniebną owi źli ludzie wznieśli tę straszną zaporę pomiędzy nią a tobą?... co wymyślił pan Harmant ze swą córką? Śmiałżebyś mi powtarzać ich kłamstwa haniebne?
— Nic nie wymyślili i nic nie skłamali — odrzekł Labroue. — Przysięgam ci, matko Elizo, iż zapora, jaka się wzniosła pomiędzy mną a Łucyą, jest do nieprzełamania. Rozdziela nas krew...
— Krew!... — zawołała w osłupieniu Joanna.
— Tak.,, kocham Łucyę, jak ją kochałem... i więcej nawet, być może... Rozdzielając się z nią, nie ulegam żadnemu wpływowi, nie wiedzie mnie ku temu ani pycha, ani pragnienie majątku... Słucham jedynie głosu honoru, a głos ów niestety wzbrania mi Łucyę zaślubić...
— Ależ dlaczego? dlaczego?
— Ponieważ nie mogę nadawać mego nazwiska córce morderczyni mojego ojca!
Usłyszawszy te słowa, Joanna wydała krzyk i obie ręce przycisnęła do serca, jak gdyby ochronić je pragnąc od zdruzgotania; chwiała się cała. Lucyan, spoglądając na nią, nie pojmował piorunującego ciosu, jaki sprawiły jego wyrazy.
Zwolna, siłą woli, zapanowała nad sobą nieszczęśliwa.
— Co pan mówiłeś? — pytała zaledwie dosłyszanym głosem — źle zrozumiałam zapewne... Pan utrzymujesz, że Łucya jest córką kobiety, skazanej niegdyś za zamordowanie twojego ojca?
— Tak... córką Joanny Fortier...
— Córką Joanny Portier! — krzyknęła. — Ona... jej córką?... ona, Łucya, jej córką?!...
Biedna kobieta zdawała się być owładnięta szaleństwem. Omal, że nie wyjawiła tajemnicy. Chciała powiedzieć: Moja córka! prędko jednakże odzyskawszy przytomność, powstrzymała się z wyjawieniem prawdy synowi tego, o którego zamordowanie ją oskarżano.
— Lecz co tobie, matko Elizo? — pytał Lucyan, zdumiony tak gwałtownem wzruszeniem roznosicielki, mimo, iż znał wielkie jej dla Łucyi przywiązanie.
— Pytasz pan, co mi jest? — powtórzyła z wąchaniem, szukając pozoru, ażeby się nie zdradzić. Co mi jest? ja sama nie wiem... To, coś mi nagle wyjawił przed chwilą, wprawiło mnie w zdumienie do tego stopnia, iż w pierwszej chwili utraciłam prawne przytomność. I teraz nawet zaledwie śmiem wierzyć, ażeby Łucya miała być córką Joanny Fortier? Zkąd pan wiesz o tem?... Czy masz dowody?
— Posiadam autentyczny, niezaprzeczony dokument.
— Masz go tu... u siebie?
— Tak.
— Pokaż mi go... pokaż jaknajprędzej!...
— Oto jest — rzekł Lucyan, podając roznosicielce protokuł, otrzymany od Harmanta.
Joanna wyrwała mu go z ręki, czytając chciwie, podczas czego na jej bladej twarzy malowało się głębokie wzruszenie.
— Ona więc jest moją córką... moją córką!... — myślała, przebiegając papier oczyma. — Nie zawiodło mnie przeczucie... Otóż dlaczego ją tak kochałam, a jednak nie mogę nic wyjawić... nic... nic uczynić! Milczeć jestem zmuszoną... nie mam sposobu do jej ocalenia!
— Przekonałaś się więc nareszcie, matko Elizo? — pytał Lucyan. — Dowód wiarogodny, któremu zaprzeczyć niepodobna.
— Tak... to prawda... — szepnęła zcicha Joanna, przygnębiona jednocześnie bólem i radością. — Łucya jest córką Joanny Fortier, tej nieszczęśliwej skazanej, lecz jeżeli jej matka spełniła zbrodnię, czyliż ona ma być za to odpowiedzialną? czyliż ma za błąd cudzy zostać ukaraną?... być okrytą niezasłużoną hańbą? Ach!... o ileż szlachetniej byłoby podać rękę temu nieszczęsnemu dziewczęciu, o tyle straszno opuścić ją wśród tak okropnych okoliczności!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.