Podpalaczka/Tom IV-ty/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | XXX |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Podać jej rękę... — powtórzył Lucyan. — Bóg świadkiem, że pragnąłbym to uczynić, lecz niepodobna!
— Dlaczego? — pytała gorączkowo Joanna.
— Jej matka zabiła mojego ojca! Sądzę, iż pani to pojmujesz?
— Rozumiem... tak... to straszne, jeśli jest prawdą... Ale czy rzeczywiście jest prawdą? Pan sam mówiłeś po kilka razy, że wierzysz w niewinność tej nieszczęśliwej...
— Wierzyłem i dotąd wierzę...
— A więc?
— Powątpiewanie nie jest pewnikiem, ani moje przekonanie dowodem. Gdybym zobaczył Joanę Fortier, powiedziałbym jej: „Sprawiedliwość ludzka nieomylną nie jest, błądzi ona wiele razy. Zostałaś skazaną, a mimo to winną może nie jesteś... Złóż mi dowody uniewinnienia, bądź dla mnie przewodnikiem pośród ciemności, a stanę w twojej obronie, całe me życie poświęcę na zdjęcie z ciebie tej hańby... Uczynię to nadewszystko dla twojej córki, którą kocham nad życie!“ — Podczas procesu Joanna Fortier utrzymywała — mówił dalej — iż posiadała list, pisany przez nadzorcę, Jakóba Garaud, a dowodzący, iż on sam popełnił te wszystkie zbrodnie w Alfortville. Ów list potrzebaby było odnaleźć za jakąbądź cenę. Joanna udzieliłaby mi wskazówek, gdzie szukać śladów Jakóba Garaud, który, być może, żyje, jest bogatym, szczęśliwym i ukrywa się pod przybranem nazwiskiem. Ach! gdybym pochwycił tego człowieka, zmusiłbym go do publicznego zrehabilitowania tej nieszczęśliwej kobiety: dopóki jednak to nie nastąpi, pogrążony będę w zwątpieniu, które nie dozwala mi udzielić swego nazwiska córce skazanej!
Słysząc te słowa, zbolała matka zawołać już chciała: Ja jestem Joanną Fortier! — Rozwaga wszelako i tym razem milczeć jej nakazywała Do czego posłużyćby mogło jej ustne zeznanie? Jedyny dowód, o którym mówił Lucyan, ów list, była przekonaną, że spłonął w czasie pożaru fabryki. Co zaś do Jakóba Garaud, jeżeli ten nędznik ujść zdołał zdrów i cały zpośród płomieni, co się z nim stało?... gdzie go szukać? jak odnaleźć? Przez Jat dwadzieścia jeden umarł już może...
Joanna jedynie więc tylko powtórzyć mogła:
— Jestem niewinną, przysięgam!..
Nacoby się to wszakże przydało? Dziś tak jak wtedy, w dniu zawyrokowania, wina ją obciążała.
— Tym sposobem biedna Łucya zostanie skazaną! — ozwała się ze łkaniem — hańba matki nieszczęściem dla niej się stanie... zostanie opuszczoną, zapomnianą! Ach! to okrutne... to niesprawiedliwe, lecz panu nie czynię wyrzutów w rym razie; pojmuję, iż niemożesz połączyć swego czystego nazwiska, z imieniem, zbrodnią skalanem!
— Świat nie wybaczyłby mi tego nigdy! — zawołał Labreue. — Sądzonoby mnie jako wyrodnego syna!
— Lecz zkądby mogli wszyscy dowiedzieć się o tem?
— Złe wieści szybko się rozchodzą...
— Któżby to rozniósł... ktoby o tem wiedział?
— Ludzie, pragnący się pomścić nad Łucyą i nademną.
— Ów milioner Harmant, wraz z córką... nieprawdaż? Grozili ci tem być może panie Lucyanie?
— On mi zagrażał... to prawda...
— I zrobiłby to co mówi... ten człowiek chce abyś ocalił życie jego dziecka... Trzeba więc na to poświęcić dziecię Joanny Fortier. Co jego to obchodzi?.. córka jego przedewszystkiem... Lecz dlaczego pan mnie tu przywiozłeś, panie Lucyanie? czyż żądasz, ażebym powiadomiła Łucyę, iż winna nienawidzić i gardzić swą matką?..
— Chcę panią prosić, byś ją objaśniła, iż honor mój wyżłabia przepaść pomiędzy nami!..
— I sądzisz — zawołała gwałtownie Joanna — że ja objawię Łucyi, jaka krew płynie w jej żyłach?.. że do boleści opuszczenia dodam to straszne cierpienie niezasłużonej hańby? Ach! nie licz na mnie w tym razie panie Lucyanie! Nie zdołam tego uczynić!.. nie będę miała odwagi!
— Ależ niepodobna zostawić Łucyi w błędnem mniemaniu, skutkiem czego, srożejby potem cierpiała...
Roznosicielka dusiła się w łkaniach. Nie rzekłszy ani słowa, zwróciła się ku drzwiom.
— Matko Elizo... — zawołał Lucyan, biegnąc ku niej i chwytając ją za rękę.
Joanna szybko takową usunęła.
— Żegnaj pan... panie Labroue — wyrzekła, zalana łzami, wybiegając tak szybko, iż młodzieniec zatrzymać jej nie zdołał.
— Biedna Łucya! — wyszepnął upadając na krzesło. — Biedne, ukochane dziewczę!.. O! czemuż jesteś córką Joanny Fortier!..
Długi czas siedział pogrążony w niemej boleści, nie czując, iż łzy strugą mu po policzkach spływały. Nagle podniósł się, złożył protokuł, schował go do kieszeni i wsiadłszy w fiakr, oczekujący przed domem, kazał się wieść na ulicę Murillo.
∗
∗ ∗ |
Joanna wyszedłszy od Lucyana, dozwoliła łzom płynąć swobodnie. Zbiegłszy ze schodów z pośpiechem, szła przyspieszonym krokiem, jak obłąkana, potrącając przechodniów. Głośno i bezustannie powtarzała:
— Moja córka!.. Łucya jest moją córką... Odnalazłam me dziecię!
Zwolna, świeże powietrze ją uspokoiło, gorączka paląca jej krew, tętniąca w skroniach, niknęła.
Przybywszy na stacyę du Havre, wzięła fiakr, jadąc na ulicę Bourbon. W drodze rozmyślać poczęła.
— Ach! Bóg mi powrócił jedno z mych dzieci nareszcie. Widując Łucyę codziennie, coraz ją więcej kochałam. Była szczęśliwą i ja przy niej szczęśliwą się czułam. Lecz oto nadeszła chwila, gdzie mam w me dziecię straszliwym ciosem uderzyć!..
Jakaż fatalność zbudziła w sercu mej córki miłość dla syna człowieka, o którego zamordowanie mnie oskarżają?.. Hańba zbrodni, jakiej nie popełniłam, niesłuszność rzuconego na mnie potępienia, spadną na niewinne to dziewczę! A ja nie mogę nic powiedzieć Lucyanowi Labroue... nie mogę wyjawić Łucyi: Jestem twą matką! ponieważ zarazem dodaćby należało: Ponieważ jestem twą matką, narzeczony opuszcza cię! Z przyczyny, iż jestem twą matką cierpieć i płakać musimy!.. Ach! 10 okropne... przerażające!.. I mnie... mnie to Lucyan wybrał, abym oznajmiła temu dziewczęciu, bym jej powiedziała: Kochasz!.. ta miłość jest twojem życiem... A więc wypędź z serca tę miłość... wypędź ją bez nadziei... Córka występnej matki nie może nosić nazwiska uczciwego człowieka!.. Ach! czyliż zdołam jej to powiedzieć?.. Usłyszawszy, będzie przeklinała swą matkę! Nie!.. nie... ja tego jej nie powiem! Lucyan nie ukaże się więcej... z razu będzie niespokojną... będzie cierpiała, ależ ja będę się ją starała pocieszyć! Nie umrze z miłości, gdym ja nie umarła ze wstydu i hańby!
Fiakr zatrzymał się przed domem, przy ulicy de Bourbon.
Joanna zapłaciwszy woźnicy, szybko weszła w bramę.
Pragnęła co rychlej uścisnąć swą córkę.
Odźwierna zastąpiła jej drogę.
— Matko Elizo! — wołała — pan Lucyan Labroue, nasz dawny lokator był tutaj.
— Tak?.. — odrzekła roznosicielka, udając zdziwienie.
— Nie widziałaś się z nim pani w piekarni? On tam miał jechać...
— Nie; wcale go nie widziałam. Widać, iż nie było nic tak ważnego, skoro nie przybył.
— Rozmawiając ze mną, miał tak dziwną minę...
— Był mocno zajętym... wiele pracuje. Panna Łucya jest w domu u siebie?
— Wróciła już cd dawna.
— Idę więc do niej.
Joanna szybko przebiegła schody. Dosięgnąwszy ostatniego piętra, zatrzymała się przy drzwiach mieszkania młodej szwaczki, złamana strasznem wzruszeniem. Jej córka tam była!.. Zobaczy ją, uściśnie, lecz musi milczeć wobec niej, musi dla niej pozostać tylko matką Elizą, roznosicielką chleba.
Otworzyła drzwi i weszła.
Łucya, siedząc nad pracą, odwróciła głowę.
Wdowa Fortier przyzwała wszystkich sił, ażeby się nie zaradzić, by nie wykrzyknąć, otwarłszy ramiona dziewczęciu:
— Pójdź... uściśnij swą matkę!
Nakazawszy milczenie swej macierzyńskiej tkliwości, weszła spokojna.
— Ach! to ty matko Elizo... — wyrzekła Łucya z uśmiechem.
— Ja moje drogie dziecię... ja... moja ukochana!.. I pośpieszyła uścisnąć dziewczę — dodając. — Wychodziłaś... nie było cię w domu?
— Tak, wychodziłam do pani Augusty, odnieść robotę, lecz mocno tego żałuję...
— Dlaczego?
— Ponieważ Lucyan tu był podczas mej nieobecności, o czem powiadomiła mnie odźwierna. Nie widziałaś go, matko Elizo?
Joanna pohamowała się całą siłą.
— Nie... nie widziałam — odpowiedziała.
— Odźwierna mówiła mi, że był bardzo smutny..
.
— Zdawało się jej być może...
— A jeśli to prawda, matko Elizo, ogarnia mnie trwoga...
Joanna zadrżała.
— Trwoga... — wyszepnęła — czegóż się obawiasz?
— Od rana... od tej wizyty panny Harmant, straszne jakieś przeczucia mnie dręczą...
— Staraj się to pokonać, me dziecię... Nieraz dręczymy się sami bezzasadnie... potrzeba ci roztargnienia, jeżeli zechcesz, obiadować będę wraz z tobą...
— Ach! dobrze... dobrze matko Elizo.
— Wyjdę za kupnem żywności i przygotuję wszystko co trzeba.
— A ja tymczasem wykończę moją robotę...
— Lecz odpędź czarne myśli, proszę cię o to...
— Przyrzekam.
— Zatem do widzenia...
Tu wyszła Joanna, uścisnąwszy swą córkę.