Podpalaczka/Tom V-ty/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXIV |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Joanna odetchnęła z ulgą nareszcie.
Teraz to przypomniała sobie o przeszłości, która omal nie poprowadziła Łucyi nad brzeg mogiły; przypomniała sobie o ludziach, którzy zobelżywszy to dziecię, omal go nie zabili: przypomniała, iż potrzeba jej pójść do adwokata Barier, aby oddać mu papiery, znalezione w kopercie.
Joanna o tem wszystkiem zapomniała, podczas gdy życiu jej córki groziło niebezpieczeństwo. Obecnie, gdy złe minęło, należało rozpocząć kroki w celu ukarania tych, którzy wyjawieniem wyroku, wydanego niegdyś przeciwko matce, sprawili tyle boleści niewinnemu dziewczęciu i zdruzgotawszy jej szczęście, przyprowadzili je do nędzy. Obliczywszy datę, w której według wskazówek starej służącej, Jerzy powrócić miał do Paryża, Joanna postanowiła pójść do niego w nadchodzący poniedziałek i w dniu tym, po ukończonem roznoszeniu chleba, udała się ze znalezionemi papierami na ulicę Bonapartego.
Była godzina dziesiąta, gdy zadzwoniła do drzwi mieszkania Jerzego. Magdalena pośpieszyła jej otworzyć.
— Pan Darier powrócił? — pytała.
— Tak, pani.
— Byłam tu przed sześcioma dniami...
— Przypominam sobie... natychmiast panią poznałam.
— Mogłażbym widzieć się z nim teraz?
— Wejdź pani do salonu, pan adwokat jest w swoim gabinecie, uprzedzę go o tem.
Przestępując próg wskazanego sobie pokoju, Joanna uczuła się być owładnięta dziwnem, nieokreślonem uczuciem.
Serce jej biło gwałtownie, drżała na całem ciele.
Magdalena, zapukawszy lekko do drzwi gabinetu, weszła tam po chwili.
— Czego żądasz? — zapytał zwracając się Darier.
— Kobieta, która tu była podczas pańskiej nieobecności, przyszła teraz powtórnie. Chce ona prosić pana o poradę... wydaje się być ubogą...
— Tem więcej wyczekiwać nie należy jej pozwolić... wprowadź ją do mnie...
— Pójdź pani — rzekła służąca do Joanny — adwokat cię wzywa.
Wzruszenie roznosicielki wzrastało z każdą chwilą. Dlaczego? — nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Wszedłszy do gabinetu, znalazła się naprzeciw Jerzego Darier... swojego syna...
Adwokat wstawszy, spojrzał na przybyłą. Na owo spojrzenie i widok postaci młodzieńca, drżenie przebiegło Joannę, a jednocześnie oczy jej napełniły się łzami.
Jerzy, przypisując owo zakłopotanie nieśmiałości ubogiej kobiety, pierwszy przerwał milczenie.
— Życzyłaś pani pomówić zemną? — pytał łagodnie.
Na dźwięk tego głosu Joanna omal nie zemdlała, słabo jej się zrobiło do tego stopnia, iż zmuszoną była wesprzeć się o krzesło.
— Tak, panie, pragnęłam pomówić... — wyjąkała zcicha.
— Spocznij pani, proszę — rzekł Jerzy, wskazując krzesło — i powiedz, co cię tu do mnie sprowadza?
— Przed kilkoma dniami zgubiłeś pan papiery — rzekła, zbliżając się Joanna.
— Tak... w rzeczy samej! — odparł żywo — nadzwyczaj ważne papiery... Znalazłażeś je pani?
— Znalazłam.
— Gdzie?
— Na trotuarze... wprost instytutu. Pańskie nazwisko wypisane było na kopercie... Przyszłam tu natychmiast, aby powrócić je panu, nie zastałam go jednak... byłeś pan natenczas w podróży.
— Tak... jeździłem do Tours. Zguba tych papierów sprawiła mi wiele przykrości; zmuszony byłem odłożyć proces, od którego zależało wiele ważnych interesów.
Joanna, dobywszy z kieszeni fartucha kopertę, oddalają Jerzemu.
— Oto pańska zguba... — wyrzekła; — — racz pan zobaczyć, iż nic nie brakuje.
Adwokat przejrzał zawartość w kopercie. Nic nie brakowało w rzeczy samej.
— Wyświadczasz mi pani — rzekł — niezmierną przysługę, zwracając powyższe dokumenty. Pozwolisz zatem ofiarować sobie nagrodę, jaką wymieniłem w ogłoszeniach.
— Nie, panie; — odpowiedziała z pośpiechem; — nic... nic nie przyjmę. Papiery te są pańską własnością, znalazłam je i oddaję. Jest to mym obowiązkiem, za co więc miałabym przyjmować nagrodę?
Jerzy, słuchając wyrazów roznosicielki, czuł się być dziwnie wzruszonym. Głos tej kobiety budził w nim jakieś nieokreślone wspomnienia, zdawało mu się, iż słyszał go kiedyś, w bardzo odległym czasie.
— Nie chcę nalegać — odpowiedział — obawiając się zranić wysoką szlachetność pani, przed którą chylę czoło z poszanowaniem, pośpieszam dodać jednakże, iż gdybym kiedy zdołał być jej w czem użytecznym, czułbym się szczęśliwym, mogąc spłacić dług mojej wdzięczności. Pozwól mi pani uczynić to, proszę, a zostanę ci mocno obowiązanym.
— Dobrotliwe pańskie wyrazy — dodają mi odwagi — odrzekła Joanna, ośmielając się coraz więcej wobec młodego człowieka. — Będę prosiła pana o radę.
— Usiłowaniem mojem będzie okazać się godnym jej zaufania. O cóż chodzi?
— Nie o mnie, panie, ale o biedną, młodą sierotę, bardzo nieszczęśliwą...
— Gotów jej jestem dopomódz z całego serca — odpowiedział Darier, coraz silniej przejęty głosem roznosicielki. — W czemże użytecznym być mogę?
Nadeszła chwila tak niecierpliwie od dni sześciu oczekiwana przez tę biedną kobietę. Wzruszenie jednak obezwładniało ją, myśli jej się mieszały.
— Boże mój! — wyjąknęła; — idąc tu, przygotowałam sobie wszystko, co mam powiedzieć... i otóż teraz nic nie wiem... w głowie mi się zaciemnia.
— Spocznij pani chwilę... uspokój się... zbierz swoje wspomnienia, a wszystko z łatwością mi wytłumaczysz.
Joanna przez kilka sekund pogrążyła się w milczeniu.
— Czy można, panie, bez naruszenia prawa, napiętnować dziecko zbrodnią jego matki? — nagle zapytała. — Czy można bezkarnie zniszczyć przyszłość tego dziecka, złamać mu serce, zatruć życie i odebrać jedyny środek, zarabiania na życie uczciwą pracą, wyjawieniem zbrodni, spełnionej niegdyś przez matkę? Wszystko to, o czem mówię, czy można, panie, bezkarnie, powiedz mi, uczynić?
Jerzy, patrzył na mówiącą z ciekawością i zdumieniem.
— Jest to niezaprzeczenie jedna z najhaniebniejszych zbrodni — odpowiedział — zabijać moralnie niewinną istotę, przez odsłonięcie jej tajemnicy rodzinnej; popełniający jednak tę zbrodnię, najpodlejsi wśród ludzi, nieszczęściem nie podpadają pod karę prawa... Jeżeli w takim razie nie kłamią, nie można im zarzucić nawet oszczerstwa!
— Otóż! — zawołała gorączkowo Joanna — opowiem panu rzecz całą. Dziecię to, miało zaledwie kilka miesięcy, gdy mu wydarto jego matkę, skazaną na dożywotnie więzienie, za straszliwą zbrodnię. Dziewczynkę tą, za którą nie płacono od kilku miesięcy, mamka umieściła w przytułku, dla opuszczonych dzieci. Wyrosła, nie wiedząc o owej, przerażającej tajemnicy, nie wiedząc, że hańba nie zasłużona ciąży ponad nią. Wychowanica przytułku, rzucona w świat, pracowała na życie uczciwie, będąc czystą jak anioł, godną najwyższego szacunku. Na swojej drodze, spotyka zacnego chłopca, ubogiego jak ona sama. Pokochali się wzajem, szczęście im się uśmiecha, a z nim i przyszłość, wśród pracy. Wkrótce mają się poślubić... Niestety! rachowali na dobry los, o złym zapomniawszy! Słuchaj pan, proszę... słuchaj i osądź! Pewien milioner, przemysłowiec, ma jedyną córkę. Córka ta rozkochała się w narzeczonym owej biednej wychowanicy przytułku. Milioner ów powiada owemu młodzieńcowi: Ofiaruję ci majątek... wielki majątek... ożeń się z mą córką!.. Młodzieniec, chłopiec uczciwy, prawego charakteru, kochający swą narzeczonę... odrzuca propozycyę. Córka milionera, nie uznaje się jednak za zwyciężoną, wierząc w swoje bogactwa.
Przybywa do swej ubogiej rywalki, zobowiązując się jej zapłacić znaczną sumę pieniędzy, jeżeli odstąpi jej narzeczonego i zechce na zawsze Francyę opuścić... Podobna propozycya, rzecz naturalna, zostaje odepchnięta ze wzgardą, jak na to zasługiwała. Cóż czynią natenczas, ów ojciec wraz z córką, jakiż szatański pomysł przychodzi do głowy owym nędznikom? Oto szperają w przeszłości matki owej sieroty... odkrywają na niej plamę, a silni tem odkryciem, stają przed owym młodzieńcem wołając: O nieszczęśliwy... szalony i ślepy!., czy wiesz, że ta, którą chcesz zaślubić, jest córką kobiety, odsiadującej karę w więzieniu za zbrodnię morderstwa, popełnionej na, własnym twym ojcu!