<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XXV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Joanna przerwała. Brakło jej głosu i siły.
Po paru sekundach na nowo zaczęła:
— Pan pojmujesz, iż w podobnych okolicznościach, nietylko małżeństwo stało się niemożebnem, lecz z dwojga kochających się ludzi, uczyniono wrogów. Ale nie wszystko to jeszcze! Uderzywszy to biedne dziewczę w głąb serca i duszy, postanowili zdruzgotać jej egzystencyę materyalną. W jednym z najpierwszych magazynów Paryża, dawano sierocie tej stałą robotę. Poszli do owej modniarki i powiedzieli jej wobec tej nieszczęśliwej: Ta dziewczyna jest córką kobiety skazanej za potrójną zbrodnię, kradzieży, morderstwa i podpalenia. Jeżeli pani będziesz trzymała ją dłużej, zniesławisz swój zakład. Wszyscy klienci odsuną się od ciebie. Będzie to ruiną dla twego magazynu... Wypędź tę dziewczynę!.. I wypędzono ją! Rozpacz natenczas ogarnęła tę nieszczęśliwą. Pod tym ostatnim ciosem, niebezpiecznie zachorowała i przez dni kilka walczyła pomiędzy życiem a śmiercią. Krwawa rana jej serca nie zagoi się, dopóki ten, którego kochała, którego dotąd kocha i kochać będzie, dopóki on do niej nie powróci. Cierpi ona obecnie, o ile człowiek najciężej cierpieć może, a pan powiadasz, że prawo jest bezwładnem wobec zbrodniarzów, torturujących w sposób podobny to niewinne dziecię... zabijających je prawie! Ach! jeśli prawo jest takiem panie... jest ono nikczemnem!
Na tych słowach Joanna zamilkła.
— Lecz o kim pani mówisz? — pytał Jerzy, wstrząśniony do głębi powyższem opowiadaniem.
— O kim mówię? pan pytasz... mówię o Łucyi Fortier.
— Domyślałem się tego... odgadłem! Czy jednak rzeczywiście uczynili oni to, o czem mi pani opowiadasz?
— Jakto... pan Labroue, pański przyjaciel, nic panu o tem nie mówił?
— Wiem, że bolesne rozłączenie nastąpiło między narzeczonymi. Ośmieliliżby się jednak posunąć okrucieństwo, aż do pozbawienia Łucyi jej pracy?
— Tak! uczynili to panie!..
— Och! ależ to jest potwornem!
— Tak... w rzeczy samej, potwornem... zbrodniczem...
I nie jest się w stanie ukarać podobnego czynu?
— Można ich hańbą obrzucić, prawnie ukarać nie można — rzekł Darier.
— A zatem... wydzierają życie temu dziewczęciu wraz z jej pracą... pozbawiają ją chleba i nie można ich za to uczynić odpowiedzialnymi?
— Nie... na nieszczęście!.. — rzekł Jerzy, w zadumie pochylając głowę.
— Lecz Łucya umrze w takich cierpieniach! Och! panie... panie... — wołała zalewając się łzami — jesteś młodym... szlachetnym, czytam to w twojem obliczu, wynajadź coś., błagam na Boga, coby temu biednemu dziecku powróciło spokój i szczęście! Jesteś pan przyjacielem... serdecznym przyjacielem Lucyana i zarazem doradcą pana Harmant. Możesz, widząc się z nimi, prosić, by okazali się względniejszymi dla tej nieszczęśliwej sieroty. Niech panna Harmant stara się powrócić Łucyi stanowisko, jakiego ją pozbawiła... Niech Lucyan powróci do niej i wybaczy winę, jakiej nie popełniła, a Łucya ocaloną zostanie. Wszak dziecię nie odpowiada za przeszłość swej matki, zwłaszcza w tym razie, gdzie ta nieszczęśliwa kobieta jest może niewinną. Ocal ją panie... ocal! błagam cię... zaklinam... Ach! zdaje mi się, iż będąc w twem miejscu odnalazłabym na to sposób!
Jerzy wpatrywał się w roznosicielkę chleba z natężoną uwagą. Zdawało się jakoby studyował jej rysy twarzy.
— Od jak dawna znasz pani Łucyę? — zapytał.
— Od pół roku, panie...
— Nazywasz się, pani, Eliza Perrin, nieprawdaż?
— Tak... i kocham Łucyę, jak gdyby była mą córką... By ją ocalić, by ją uczynić szczęśliwą, oddałabym bez wąchania ostatnią kroplę krwi mojej!..
W chwili tej zapukał zlekka ktoś do drzwi gabinetu.
— Wejść!.. — zawołał adwokat.
Magdalena ukazała się w progu.
— Panie... — wyrzekła — jeden z klientów przybył do pana.
— Kto taki?
— Pan Harmant.
— On?! — zawołała Joanna.
— Trzeba udać się z prośbą do niego... — rzekł Jerzy, biorąc za rękę roznosicielkę. — Od niego zależy życie tej biednej dziewczyny, rozważ to pani. I wprowadził matkę Elizę do salonu, w którym znajdował się przemysłowiec.
Ujrzawszy Jerzego w towarzystwie nieznanej, ubogiej kobiety, Harmant cofnął się zdumiony, które to zdumienie wzrastało szybko, gdy ta kobieta upadła przed nim na kolana, z pochyloną głową, wzniesionemi błagalnie rękoma.
— Kto pani jesteś?.. Czego żądasz? — pytał zaniepokojony.
— Ta nieszczęśliwa, jest Elizą Perrin — przemówił adwokat. — Kochając głęboko, macierzyńską prawie miłością młodą sierotę, umierającą z rozpaczy, przyszła błagać cię, panie, abyś ocalił to biedne dziewczę.
— Tak... tak! — jąkała Joanna ze łkaniem... — ocal ją panie!.. ocal!..
Usłyszawszy nazwisko Elizy Perrin, słysząc głos mówiącej, jaki mu wiódł tyle wspomnień przeszłości, milioner uczuł, iż zimny pot kroplami spływa mu po czole.
Po dwudziestu jeden latach Jakób Garaud i Joanna Fortier znaleźli się naprzeciw siebie, ale oboje tak zmienieni, iż poznać ich nie podobna było. Prócz tego akcent angielski, nabyty przez czas długiego pobytu w Ameryce, zmienił brzmienie głosu, byłego nadzorcy.
Joanna, podniósłszy głowę, spojrzała z po za łez na tego, którego przyszła błagać o ocalenie swej córki. Blada twarz przemysłowca, otoczona siwemi włosami i pobielałymi zupełnie faworytami nie obudziła w nim żadnych podejrzeń.
Jakób, przeciwnie, za pierwszym rzutem oka odnalazł pod zwiędłemi rysami oblicze tej pięknej kobiety, którą niegdyś tak kochał namiętnie. Zadrżał od stóp do głowy.
W pierwszej chwili, sądził się być zgubionym, mniemając, że Joanna go pozna, jak on ją poznał i że zawoła:
— Oto Jakób Garaud!.. Oto morderca Juliana Labroue... podpalacz z Alfortville!..
Przestrach jego wszelako trwał krótką chwilę. Zrozumiał, iż zginie, jeżeli odważnie nie stawi czoła burzy, huczącej nad sobą...
Przybrawszy zatem zwykłą obojętność, mimo, iż twarz jego była marmurowo bladą, a usta mu drżały, odrzekł, usiłując bardziej jeszcze nadać swym słowom akcent cudzoziemski.
— Pani wnosisz prośbę za jakąś dziewczyną. Chcesz ją ocalić? Ja nie rozumiem zgoła o co chodzi?.. Co to wszystko znaczy?
— Chodzi tu panie o Łucyę Fortier... — rzekł Jerzy.
— O Łucyę Fortier? — powtórzył milioner. — Cóż ja mogę uczynić dla niej, wobec hańby, jaka ciąży po nad nią z przyczyny zbrodni jej matki?
— Możesz pan jej życie przywrócić!.. — zawołała Joanna. — Przyprowadziłeś pan do rozpaczy i nędzy to biedne dziecię, nie mogące w każdym razie odpowiadać za zbrodnie, jakie zarzucają jej matce... Dla swojej córki wydarłeś jej pan tego, którego kochała, a pomieniona pańska córka pozbawiła ją ostatniego i jedynego środka do życia, pozbawiła ją pracy!.. Łucya, przygnębiona moralnie, gaśnie powoli... Pan to ją zabijasz!.. Cóż ci uczyniła, — abyś w podobny sposób ją dręczył?.. Miałżeś pan prawo szperać w przeszłości jej matki, dla okrycia tej dziewczyny obelgami i hańbą? Nie jestże to czynem nieludzkim... okrutnym? Córka twoja żyć będzie szczęśliwa w bogactwach, podczas gdy Łucya umrze w rozpaczy! Jestże to godnem szlachetnego człowieka... jestże to sprawiedliwem?
Harmant drżał w uniesieniu i trwodze, gorzko żałując, iż na tę chwilę właśnie przybył do Jerzego.
— Cóż więc ja mogę uczynić... cóż chcesz abym uczynił?.. — zawołał gwałtownie. — Mojaż to wina, iż Łucya jest córką zbrodniarki?
— Milcz pan!.. nie lżyj tego niewinnego dziewczęcia: — krzyknęła Joanna, stając pałająca gniewem.
Szatańska myśl przebiegła umysł Jakóba Garaud.
— Za zbyt pani posuwasz swoją zuchwałość — rzekł dumnie. — Możnaby sądzić, iż bliższe węzły nad zwykłą przyjaźń, łączą cię z tą dziewczyną. Jakiem prawem śmiesz żądać, bym ci zdawał rachunek z moich czynności? O co poważasz się mnie oskarżać?.. Żem powstrzymał Lucyana Labroue ponad przepaścią, w jaką chciał się rzucić bezwiednie. Byłbym więc działał szlachetniej, według ciebie, dozwalając mu zaślubić tę, której matka zabiła mu ojca? Nie dopuszczając tyle haniebnego małżeństwa, spełniłem mój obowiązek i szczycę się z tego! Obecnie, po tem co nastąpiło, inna mi droga pozostaje, na której pan Darier mi dopomoże, jestem tego pewny. Sposób, w jaki bronisz Łucyi Fortier odsłania mi twą osobistość... Tak! ty nie jesteś Elizą Perrin, ale skazaną z Alfortville... zbiegłą z więzienia w Clermont... ty jesteś Joanną Fortier!
Na te wyrazy Joanna zachwiała się i drżąca rzuciła w około siebie obłąkanym wzrokiem, jak gdyby szukając wsparcia i obrony.
— Tak! będzie to przysługą dla społeczeństwa i sprawiedliwości — mówił Garaud dalej — zwracając się ku Jerzemu, przytrzymać tę kobietę... Idę natychmiast po policyjnych agentów. Tu łotr posunął się ku drzwiom.
Jerzy poskoczył, zastępując mu drogę.
— Zatrzymaj się pan... — zawołał.
— Jakto... nie dopuszczasz, abym oddal tę występny w ręce sprawiedliwości? — krzyknął zdumiony.
— Nie dopuszczam... oponuję!
— Dlaczego?
— Ta kobieta nazywa się Eliza Perrin, znam ją i chcę ją znać jedynie pod tym nazwiskiem. A gdyby nawet być miała jak pan utrzymujesz Joanną Fortier, zostaje tu ona w mojem mieszkaniu, pod moją opieką.. Wszedłszy tu wolna... wyjdzie ztąd wolną!.. Gabinet mój nie jest panie aresztem, ani pułapką policyi.
— Oddal się pani... — rzekł do Joanny... — odejdź bez obawy. Niech cię Bóg prowadzi i swoją osłania opieką!
Joanna drżąca, z wyciągniętemi ku Jerzemu rękoma, jak gdyby chcąc mu dziękować i błogosławić, postąpiła parę kroków chwiejąc się cała.
— Ależ... — zawołał z gniewem Harmant — takie postępowanie to bezrozumne panie!.. to...
— Proszę pamiętać, iż pan się u mnie znajdujesz... — przerwał mu Jerzy, dokończyć nie pozwalając. — Nie przyjmuję z pańskiej strony żadnych uwag co do mojego postępowania, w czem mnie tylko samemu sędzią być wolno.
— Idź... idź Elizo Perrin... odejdź w spokoju — rzekł do niej.
Roznosicielka, pochwyciwszy rękę Jerzego, wskazującą jej wyjście, przyłożyła ją do ust z gorącą wdzięcznością, poczem szybko wybiegła.
Harmant rzucił się ku drzwiom, chcąc ją zatrzymać, gdy Jerzy szybkim ruchem po raz drugi zastąpił mu drogę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.