Podpalaczka/Tom V-ty/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXVI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dlaczego pan pozwoliłeś odejść tej kobiecie? — zawołał z gniewem przemysłowiec.
— Przybyłeś pan, ażeby mówić ze mną o interesach... cóż zatem pana obchodzić to może? — zapytał Darier. — Chyba, że pan się jej obawiasz?.. — dodał z uśmiechem.
Wyrazy te dały zrozumieć Harmantowi jak wielką popełnił nieroztropność, okazując swoją zaciekłość przeciw Joannie.
— Ja?.. jej się obawiać?.. — wyjąknął zmieszany.
— Na honor! możnaby tak sądzić... — rzekł Jerzy.
— Jeżeli ta biedna kobieta jest rzeczywiście Joanną Fortier i, popchnięta do rozpaczy nieszczęściami swej córki, przyszła mnie błagać bym wstawił się do pana o ocalenie jej dziecka, należy wybaczyć podobny krok matce, chociażby nawet występnej. Gdyby zaś przeciwnie, nie była Joanną Fortier, co bardzo być może...
— Przestrach wyryty na jej obliczu, gdym wymówił jej nazwisko — przerwał Garaud — powinien pana przekonać, że się nie mylę.
— Gdyby przeciwnie, nie była ona Joanną Fortier — ciągnął Jerzy dalej — jak gdyby nie słysząc zaprzeczeń milionera, ale Elizą Perrin, poświęcającą się szlachetnie dla tej cierpiącej i opuszczonej dziewczyny, nie należałoby nam jej prześladować, ale uwielbiać raczej. Przekonywa to o zacnym, podniosłym charakterze tej kobiety! Pan postąpiłeś, jak ci radziło sumienie dla zapewnienia szczęścia swej córce, to ciebie wyłącznie dotyczy... Lecz co obchodzi nas obu, to właśnie, iż tak jeden z nas jak drugi, nie powinniśmy się wdawać w atrybucyę policyi, do której nie należymy.
— Masz słuszność, kochany adwokacie — odrzekł milioner, odzyskawszy krew zimna — nazbyt się uniosłem... nie byłem panem siebie, sądząc, iż widzę ową zbrodniarkę, która zabiła ojca Lucyana.
— Pojmuję to... lecz w każdym razie mogłeś się pan mylić, a twój błąd mógł sprawić biednej Elizie Perrin boleść niewysłowioną.
— To prawda... przyznają: — gniew bywa złym zwykle doradcą.
— Jakże zdrowie panny Maryi? — zapytał Darier, chcąc zmienić przedmiot rozmowy.
— Jaknajlepiej! Kaszel przeklęty, który napadł ją przy was wczoraj, dzięki Bogu, nie pojawił się więcej.
— Cieszy mnie to szczerze... Małżeństwo zatem nastąpi niezadługo?
— Bezwątpienia... lecz nie tak rychło, jak sobie tego, życzyłem.
— Dlaczego?
— Brak mi pewnego ważnego dokumentu. Dziś rano, wybierając papiery, potrzebne do tej ważnej sprawy, spostrzegłem, iż nie posiadam aktu urodzenia mej córki, niezbędnego do wygłoszenia zapowiedzi.
— I zmuszony pan jesteś zażądać nadesłania sobie takowego z New-Yorku?
— Tak... właśnie. Wysłałem telegram w tym celu do Dawidsona, mego dawnego bankiera. Nie tracąc chwili czasu, uczyni on zadość memu żądaniu i przyśle mi wspomniony dowód, co w każdym razie zabierze dni kilka. Niezależnie od tego, od dziś za dwa tygodnie podpiszemy kontrakt małżeństwa. Powracam właśnie od notaryusza, któremu złożyłem kopię, zredagowaną przez ciebie wczoraj wieczorem.
— Znalazł w niej może jaką niedokładność?
— Przeciwnie, uznał ją bez zarzutu. Nie pozostaje tu ani jeden wyraz do zmienienia — rzekł do mnie.
— Pochlebia mi to nieskończenie — rzekł Jerzy. — A teraz powiedz pan proszę, co cię tu do mnie sprowadza?
— Pomówimy o tem...
— Proszę więc do mego gabinetu.
I weszli tam oba.
Zbiegłszy szybko ze schodów, mknęła przez ulice, pędząc bez tchu prawie, aż obezwładniona, padła na jakąś ławkę, stojącą przed domem.
— Ów Harmant odgadł, kto jestem — szepnęła, szybko oddychając. — Gdyby nie obrona tego szlachetnego młodzieńca, byłby mnie oddał w ręce policyi! Tak więc zostałabym przytrzymaną, zaprowadzoną do prefektury a ztamtąd do więzienia, nie widząc się z Łucyą już więcej! Och! ów Harmant, ów nędznik bez serca... przyczyna rozpaczy i nieszczęść mej córki... nie powinnam była błagać go na klęczkach o miłosierdzie, lecz chwycić za gardło i udusić tego potwora! Tak... bo cóż uczyni teraz ów człowiek? Będzie mnie poszukiwał bezwątpienia, a gdyby odnaleźć mnie nie mógł, udzieli wskazówek policyi, która szybko odkryje moje schronienie i pochwyci mnie w swe szpony.
— O Boże, Stwórco dobrotliwy! cierpieć tyle za zbrodnię niepopełnioną i nie módz się usprawiedliwić, jak to okropne, jak straszne!
— Co począć... gdzie zwrócić się... jak radzić? — zaczęła po chwili milczenia. — Nie mogę przecież opuścić mej córki, zostawić ją zrozpaczoną i chorą. Gdybym posiadała choć trochę pieniędzy, zabrałabym Łucyę i wraz z nią gdzie się ukryła.
Lecz aby żyć samej i ją wyżywić, pozostaje mi tylko ma praca! Położenie jest bez wyjścia... walka niepodobną w tym razie. Poddaję się zatem losowi... wracam do mojej córki... Niechaj tam mnie przyaresztują, jeżeli zechcą... Przynajmniej będę widziała me dziecię do ostatniej chwili.
I wstawszy, chwiejnym krokiem poszła na ulicę de Bourbon.
Znalazła chorą w lepszym stanie zdrowia, a mimo uciskających ją katuszy, ta nieszczęśliwa matka męczennica, zebrawszy całą odwagę, starała się okazać pogodną twarz swojemu dziecięciu. Przez kilka dni, spędzonych w gwałtownej gorączce, Łucya zapomniała o zamierzonej bytności Joanny Fortier u Jerzego Darier. Obecnie, z polepszeniem zdrowia, pamięć jej powracała.
— Matko Elizo... — zapytała — czy byłaś u pana Darier, jak to miałaś zamiar uczynić?
Pytanie to przywiodło Joannie przed oczy całą okropność położenia; — postanowiła jednak ukryć prawdę przed chorą.
— Drogie dziecię, nie zapomniałam o tem — odpowiedziała.
— Widziałaś się z nim?
— Widziałam.
— Kiedy?
— Dziś rano.
— Ach! — zawołała Łucya z obawą — odmówił pomocy ze swej strony, jestem tego pewną.
— Przeciwnie... pan Darier jest uczciwym człowiekiem, przyjął mnie nader życzliwie i udzielił rad swoich.
— Cóż więc powiedział?
— Oburzyło go prześladowanie owych potworów... I przyznał, iż podobne postępowanie jest godnem łotrów nikczemnych, oświadczył jednak, iż nic nie możemy przeciw nim uczynić, ponieważ prawo nie karze nędzników, obrzucających córkę hańbą jej matki.
W oczach Łucyi łzy zabłysły.
— Moja biedna matka!... — szepnęła; — ach! ona jest może bardziej nademnie godną pożałowania. — Cierpię wiele i ciężko... a jednak złorzeczyć jej nie mam odwagi.
Joanna łkała rzewnie, a nie mogąc słowa przemówić, tuliła dziewczę do serca.
— Mimo to wszystko — mówiła Łucya dalej — żałuję, żem się na świat ten narodziła.
Roznosicielka chciała już zawalać:
— Ja jestem twoją matką! — ostatnie jednak wyrazy dziewczęcia okrzyk ów na jej ustach wstrzymały.
Córka nie chciała jej wprawdzie złorzeczyć, ale nie wybaczyłaby, iż dała jej życie.
Nastąpiła chwila milczenia. Łucya pogrążyła się w myślach, co u niej zwykłem było od czasu usunięcia się Lucyana. Joanna, szanując ową bolesną zadumę, zakrzątnęła się około gospodarstwa.
Myliła się ona, przypuszczając, iż Harmant odda ją w ręce sprawiedliwości. Milioner, wyszedłszy od Jerzego Darier, wsiadł do powozu, udając się na ulicę Murillo. Zamknąwszy się w gabinecie, rozmyślać począł nad położeniem obecnem, które zmieniała zupełnie obecność Joanny Fortier w Paryżu, Joanny, która odnalazła swą córkę, Joanny, którą nieprzewidziany wypadek postawił wobec niego. Wdowa po Piotrze Fortier mogła go poznać i wygłosić jego prawdziwe nazwisko! Na tę myśl krew lodowaciała w żyłach nikczemnika.
— Źlem zrobił, dozwalając owładnąć się uniesieniu — rzekł sam do siebie — i źle zarówno, żem jawnie odkrył w Elizie Perrin Joannę. Zatrzymać ją, jak chciałem to uczynić w mym szale, byłoby dla mnie najszkodliwszem. Gdyby mi wówczas była nadeszła rozwaga, potrafiłbym odnaleźć sposoby, aby to wszystko ułagodzić. Trzeba mi było wysłuchać skarg tej kobiety, zapewnić ją, iż szczerze nad jej córką boleję i że będę szukał sposobów, któreby jej ulgę przyniosły. Teraz zapóźno, niestety, aby to wszystko naprawić, lecz nie późno do powstrzymania grożącego mi niebezpieczeństwa. Obecność Joanny w Paryżu jest mieczem Damoklesa, zawieszonym nad moją głową. Potrzeba ów miecz skruszyć jednym ciosem i odrzucić go precz... daleko...
Wszedłszy po chwili do salonu, znalazł tam obok Maryi Lucyana. Młodzieniec grał wiernie rolę, narzuconą mu przez Edmunda Castel.
— Zwiedzałeś dziś warsztaty, mój chłopcze? — zapytał Harmant, podając mu rękę.
— Właśnie ztamtąd powracam...
— Nic nowego?
— Nic... wszystko idzie jak trzeba.