Podróże Gulliwera/Część pierwsza/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część pierwsza
Indeks stron

ROZDZIAŁ VI.

Obyczaje mieszkańców Lilliputu,
ich nauki, prawa, zwyczaje,
i sposoby wychowywania dzieci. —



L

Lubo przedsięwziąłem opisać to państwo w osobnej książce, sądzę jednak za rzecz potrzebną, na tem miejscu, dać czytelnikowi ogólne o niem wyobrażenie.

Jak pospolity wzrost mieszkańców Lilliputu jest niezupełne sześć calów, tak we wszystkich innych zwierzętach, tudzież roślinach i drzewach zupełna panuje proporcya. Naprzykład, konie i woły najroślejsze, mają wysokość cztery, pięć calów, barany około półtora cala, gęsi tak duże jak nasze wróble, i tak dalej aż do owadów których dojrzeć niemogłem; ale natura, tak umiała oczy Lilliputyanów zastósować do tych widoków zgadzających się z ich wzrostem, że wszystkie te najmniejsze przedmioty dokładnie widzieć mogą. Żeby pokazać jak bystry ich wzrok względem przedmiotów blizkich, przytoczę tylko, że raz z podziwieniem widziałem jak kucharz zręcznie skubał skowronka mniejszego od pospolitej muchy, a dziewczynka młoda, niedojrzaną nitką jedwabną, także niedojrzaną igiełkę nawlekała.

Drzewa ich mają około siedmiu stóp wysokości a inne rośliny są podobnej proporcyi.

O naukach które od wieków u nich kwitnęły, niechcę tu nic mówić, wspomnę tylko o dziwnym rodzaju pisania: nie piszą bowiem ani z strony lewej ku prawej jak my czyniemi, ani z prawej ku lewej jak Arabowie, ani z góry na dół jak Chińczykowie, ale ukośnie, od jednego rogu papieru ku drugiemu, jak piszą niektóre damy Angielskie.

Umarłych grzebią prosto głową na dół, ponieważ utrzymują, że po jedenastu tysiącach Księżyców, wszyscy umarli mają zmartwychwstać; że naówczas ziemia, którą rozumieją być płaską, przewróci się na drugą stronę, i że tym sposobem w czasie swego zmartwychwstania wszyscy się znajdą stojący. Uczeni między niemi, uznali oddawna niedorzeczność tego mniemania, ale zwyczaj trwa, bo jest dawny, i na przesądach narodu oparty.

Prawa i zwyczaje mają osobliwsze: te możebym przedsięwziął usprawiedliwić, gdyby prawom i zwyczajom mojej kochanej ojczyzny niebyły nazbyt przeciwne. Pierwsze prawo o którem namienię, ściąga się do oskarżycieli. Wszystkie zbrodnie stanu, karane bywają w tym kraju z nadzwyczajną surowością, lecz jeżeli oskarżony niewinność swoją wykaże, natychmiast oskarżyciela karzą śmiercią haniebną i wszystkie jego dobra na niewinnie oskarżonego spadają. Jeżeli fałszywy oskarżyciel był bez majątku, natenczas Cesarz ze swego własnego skarbu nagradza oskarżonego, jeżeli ten więzienie lub jaką inną poniósł obelgę: nadto po całem państwie, niewinność fałszywie obwinionego ogłaszaną zostaje.

Zdradę mają za obrzydliwszą zbrodnią niż kradzież i zwykle śmiercią bywa karana. Lilliputyanie bowiem utrzymują, że przy rozsądku, staraniu i ostrożności można się złodzieja uchronić, gdy tym czasem uczciwość przeciw zdradzie niczem nie jest zabezpieczoną. Prosiłem raz Cesarza, o przebaczenie dla jednego winowajcy który znaczną summę Pana swego, powierzoną mu z pewnem przeznaczeniem, dla siebie zatrzymał i z nią uciekł. Gdy przy prośbie mojej Cesarzowi przypadkiem napomknąłem, że to jest tylko nadużyciem zaufania, odpowiedział mi z oburzeniem: że to jest szkaradziejstwem chcieć bronić zbrodni najniegodziwszej. Nie mogłem na to żadnej znaleźć odpowiedzi, jak tylko znane powszechnie przysłowie: „co kraj to obyczaj:“ — a przyznaję się, żem był zawstydzony. —

Chociaż kary i nagrody za największe mamy rządu podpory, śmiało jednak mógę powiedzieć, że ustawy karania i wynagradzania nie tak mądrze w Europie jak w państwie Lilliputu są zachowywane. Ktokolwiek może udowodnić że przez siedmdziesiąt i trzy Księżyce, krajowe ustawy dokładnie zachowywał, ma prawo dopomnienia się o niektóre przywileje podług swego urodzenia i stanu, i o pewną summę pieniężną z dóbr umyślnie na to przeznaczonych: zyskuje nadto tytuł snill-pall, albo prawy, który się przydaje do jego nazwiska, ale nie spływa na potomstwo. Lilliputyanie poczytują za straszny błąd polityki naszej, że prawa nasze są tak groźne, i że przestępstwo ich surowo bywa karane, gdy tym czasem zachowywanie onych, nie ma żadnej dla siebie przeznaczonej nagrody: z tych to przyczyn wyobrażają oni Sprawiedliwość z sześcią oczami, dwa z przodu, dwa z tyłu a po jednem z każdego boku (dla wyrażenia baczności), trzymającą worek pełny złota w prawej ręce a miecz w pochwie w lewej, dając przez to poznać, że prędsza jest do nagrody jak do karania.

W obieraniu osób na urzęda, więcej uważają na poczciwość, niżeli na wysoką zdatność. Utrzymują, że gdy koniecznie rząd dla ludzi jest potrzebnym, przeto Opatrzność nie miała zamiaru, zawiadywanie interessami publicznemi uczynić umiejętnością trudną i mało komu dostępną, którą tylko szczególne dowcipy mogłyby posiadać, dowcipy, jakich dwóch lub trzech ledwo wiek cały wyda; ale rzetelność, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość i inne cnoty, dla wszystkich nie są trudne, a ćwiczenia się w tych cnotach z doświadczeniem i dobrą chęcią złączone, każdego mogą uczynić zdolnym do usług swej ojczyzny. Tak są dalecy od mniemania, żeby niedostatek cnót moralnych mogły zastąpić inne przymioty rozumu, iż chętniej zgadzają się na to; że urzęda najniebezpieczniejsze są w ręku tych mędrków którzy niemają żadnej cnoty, i że błędy z niewiadomości ministra poczciwego pochodzące, nigdy niebędą dobru powszechnemu tak szkodliwe, jak skryte czynności ministra charakteru zepsutego, którego zamiary są niegodziwe, ale który znajduje w sprycie swoim sposoby czynienia złego bezkarnie.

Ktokolwiek z Lilliputyanów niewierzy Opatrzności Boskiej, każdy taki ogłoszony zostaje za niezdolnego do posiadania jakiegokolwiek urzędu publicznego. Lilliputyanie utrzymują, że nic nie ma dzikszego i nierozsądniejszego, jak kiedy monarcha, który się podaje za namiestnika Opatrzności, używa do rządów ludzi bez religji i w wątpliwość podających tę władzę, na której jego własna polega.

Opisując wkrótkości prawa te i następujące, mówię tylko o prawach Lilliputu początkowych i pierwiastkowych, a nie o teraźniejszych przez które lud ten wpadł w wielkie zbytki i zepsucie, czego najlepszym dowodem jest ów sromotny zwyczaj otrzymywania najwyższych urzędów tańczeniem na linie, i jednania sobie znaków dystynkcyi skakaniem lub podchodzeniem przez kij: donieść jednak muszę czytelnikowi, iż te niegodne zwyczaje, dopiero ojciec dziś panującego Cesarza wprowadził.

Niewdzięczność jest u Lilliputyanów szkaradną zbrodnią, jak wiemy z dziejów, że była niegdyś u niektórych cnotliwych narodów. „Człowiek, mówią oni, który złe wyrządza nawet swemu dobroczyńcy, koniecznie musi być nieprzyjacielem wszystkich innych ludzi, — a więc żyć niegodzien.“ — To jest zdanie Lilliputyanów. —

Wyobrażenia ich o wzajemnych obowiązkach dzieci i rodziców, zupełnie są różne od naszych. Utrzymują, że rodzice niepowinni być obciążani wychowywaniem swych dzieci. Dla tego w każdem mieście są domy publiczne, do których wszyscy rodzice, wyjąwszy wieśniaków i rzemieślników, obowiązani są dzieci swoje obojej płci na wychowanie posyłać, gdy te przyjdą do wieku dwudziestu Księżyców, w którym wieku, jak wnoszą, są już zdolne do nauk. Szkoły te są podług różności urodzenia i płci urządzone. Biegli nauczyciele sposobią dzieci stósownie do ich urodzenia, talentów i skłonności.

Szkoły dla chłopców wysokiego urodzenia opatrzone są sławnemi i światłemi professorami. Odzież i pokarm dzieci są proste. Wszczepiają w ich serca chęć sławy, sprawiedliwość, odwagę, skromność, litość, religią i miłość ojczyzny. Zawsze są zatrudnieni wyjąwszy krótki czas na jedzenie i spanie, i dwie godziny rekreacyi, które jednakże ćwiczeniom ciała są poświęcone. Ubierają ich aż do czterech lat, potem muszą się sami ubierać, chociażby najznakomitszego byli urodzenia. Nie wolno im żadnej używać zabawki, tylko w przytomności nauczyciela, jakoteż wzbronione mają rozmawianie ze służącemi, przez co unikają nieszczęsnego pochwytu głubstw i zdrożności, które tak wcześnie zaczynają psuć obyczaje i skłonności młodzieży. Rodzice mają wolność widzenia swych dzieci dwa razy do roku, ale te odwiedziny nie powinny trwać dłużej nad godzinę: wolno im pocałować dziecię swoje wchodząc i wychodząc, ale nauczyciel, który zawsze jest przytomny, niepozwala im mówić sekretnie z dziecięciem, pieścić go, albo mu dawać zabawki i łakotki.

Koszta edukacyi i żywności płacą rodzice za swoje dzieci, których wypłata gdy przez kogo wstrzymaną zostanie, natychmiast ją exekwują urzędnicy cesarscy. —

Szkoły dla dzieci średniego stanu, kupców, kramarzy, rzemieślników podobnie są urządzone, z różnicą zastosowaną do ich stanu. Ci jednak już w jedenastym roku oddawani bywają do rzemiosł lub kunsztów którym się poświęcają, gdy tym czasem dzieci wyższych stanów prowadzą w tych szkołach nauki swoje do piętnastego roku, co równa się wiekowi dwudziestu pięciu lat naszych. W ostatnich trzech latach, otrzymują trochę więcej wolności.

W domach kobiecych, dziewczęta tym samym prawie sposobem chowają się co i chłopcy, tylko że je ubierają kobiety służące, zawsze jednak w przytomności ochmistrzyni, aż do lat pięciu, po których same ubierać się muszą. Jeżeli się pokaże że która ze służących poważyła się opowiadać dzieciom jakie nierozsądne albo straszące powieści (co robią bardzo często guwernantki w Anglji); taka zostaje w mieście trzy razy rózgami ćwiczona, poczem zamykają ją do więzienia na rok lub więcej i nakoniec wysyłają na wygnanie w najodleglejsze kąty swego kraju. Tym sposobem dziewczęta u nich: równie jak i męzczyzni, wstydzą się być trwożliwemi, gnuśnemi, głupiemi, pogardzają wszelką ozdobą powierzchowną i starają się o ochędóztwo i przystojność. Cwiczenia ich są nie tyle pracowite jak chłopców lubo podobnej natury: przydane mają niektóre nauki do zarządu domowego potrzebne. Ich zdaniem, kobieta ma być dla męża swego towarzyszką miłą i rozsądną, powinna zatem kształcić swój rozum, który się nigdy niestarzeje. Gdy dziewczyna skończy lat dwanaście, staje się podług nich zdatną do małżeństwa, rodzice przeto, albo opiekunowie biorą ją do domu, oświadczając jak największą wdzięczność dla nauczycieli. Rozstanie podobne zawsze prawie jest przyczyną łez odchodzącej dziewczynki i jej towarzyszek.

W szkołach dziewcząt niższego stanu, uczą się dzieci wszystkich robót stósownych do ich stanu: te które do terminu iść mają wypuszczane zostają w siódmym roku, inne w jedenastym. —

Familie uboższe, których dzieci uczą się w tych szkołach, oprócz kosztu na ich utrzymanie, któren jest bardzo mały, muszą także składać cząstkę swoich dochodów, co jest na wyposażenie dzieci przeznaczonem. Dla tego wydatki wszystkich rodziców są prawem przepisane: bo uznają to Lilliputyanie za wielką niesprawiedliwość, gdy rodzice spłodziwszy dzieci zostawiają je ciężarem dla kraju. Majętniejsi dają zaręczenie na pewną summę dla swego dziecka, stósownie do ich stanu i zamożności, ta staje się własnością dziecięcia i bywa z jak największą oszczędnością przez dyrektora szkoły zawiadowaną.

Ubożsi Chłopi i najemnicy, zatrzymują dzieci w domu, bo gdy ich jedyne zatrudnienie ogranicza się na rolnictwie i domowem zatrudnieniu, przeto wychowanie ich nie ma wielkiego znaczenia dla publiczności, w poźnej zaś starości udają się do szpitalów, żebractwo bowiem nie jest znanem u tego ludu.

Może zrobię przyjemność ciekawemu czytelnikowi, gdy mu opiszę rodzaj życia które prowadziłem przez dziewięć miesięcy i dni trzynaście, pobytu mego w tym kraju. Mając zdatność do prac mechanicznych, zrobiłem sobie z największych drzew jakie mogłem znaleźć w parku cesarskim, krzesło i stół. Dwieście szwaczek trudniło się szyciem koszul dla mnie, prześcieradeł i chustek do nosa, z najgrubszego płótna jakie tylko dostać mogli, a i tak musieli je podwójnie a czasem i potrójnie składać; bo najgrubsze ich płótno zwykle bywa szerokie na trzy cale, a trzy stopy wzdłuż stanowią sztukę. Miarę brały szwaczki gdy na ziemi leżałem: jedna stanęła mi na szyi, druga na kolonach i trzymały wyprężony sznurek, gdy tym czasem trzecia, miarą na cal długą, mierzyła długość sznurka: potem wzięły mi miarę prawego wielkiego palca u ręki, i więcej już niewymagały: dowiedzione bowiem jest rachunkiem matematycznym, że podwójna miara palca wielkiego jest miarą pięści, a tę podwoiwszy otrzymuje się miarę szyi, te zaś ostatnią znowu zdwoiwszy okaże się miara w stanie. Rozłożyłem im potem moją starą koszulę podług której mi nową robili. Trzysta krawców podobnie zatrudnionemi byli, ci jednak przy braniu miary inaczej postępowali: musiałem klęknąć a oni przystawili wielką drabinę aż do szyi mnie dostającą, jeden z nich wyszedł na górę i spuścił na dół od mego kołnierza sznurek na końcu z kulką ołowianą, co właśnie odpowiadało długości mej sukni: potem sam wziąłem miarę moich rąk i grubości. Suknie te robiono u mnie, gdyż największy dom w Lillipucie nie mógłby w sobie ich pomieścić, a gdy już w części były pozszywane, bardzo podobnie wyglądały do kołder z kawałków pozszywanych, tak powszechnie przez damy angielskie robionych.

Trzystu kucharzy gotowali dla mnie jedzenie w domkach niedaleko mnie dla nich zbudowanych, gdzie wraz z familiami mieszkali. Każden kucharz przyrządzał mi dwie potrawy, dwudziestu lokai podnosiłem na stół, sto innych stało na dole z mięsnemi potrawami, drudzy z winem i likworami. Wszystko to, służący będący na stole bardzo sztucznie windowali z dołu sznurkami, podobnie jak u nas ciągną wodę ze studni. Każde mięsne danie i beczka wina, dostarczały na jeden kęs i jedno połknięcie. Baranina nie jest u nich tak dobra jak u nas, ale za to wołowina jest przedoskonałą. Raz dostałem tak wielki udziec wołowy że na trzy kęsy był dostatecznym. Służący moi niemogli się dosyć wydziwić, gdy to wszystko z kościami jadłem, podobnie jak u nas skrzydełko skowroncze jedzą. Gęsi i Jendyki brałem na raz do gęby, i przyznać muszę że są daleko delikatniejsze niżeli nasze, a z ich drobnego ptastwa, zwykle dwadzieścia do trzydziestu, na raz brałem na koniec mego noża.

Jego Cesarska Mość dosłyszawszy o sposobie mego jedzenia, zaszczycił mię dnia jednego wraz z Cesarzową i młodemi Książętami oświadczeniem, że będzie jadł ze mną obiad. Gdy przybyli, posadziłem ich na stole w dworskich krzesłach, wstawiłem także gwardyą przyboczną, wszystkich naprzeciw mnie. Flimnap, wielki podskarbi, towarzyszył im także i uważałem że na mnie niechętnem spoglądał okiem, udawałem jednak że tego niewidzę, i jadłem więcej niż zwykle, dla uczynienia honoru mojej ojczyznie i dla zadziwienia dworu. Mam powody do wnioskowania, że te cesarskie odwiedziny dodały sposobności Flimnapowi do szkodzenia mi u Cesarza. Ten minister był zawsze nieprzyjacielem moim, lubo mi więcej czynił słownych oświadczeń niżby po jego zrzędnym charakterze oczekiwać wypadało. Przedstawiał Cesarzowi smutny stan finansów cesarstwa, który go zmusi do pożyczki na wysokie procenta; że papiery skarbowe spadły o 9 procent niżej nominalnej wartości; że kosztuję już skarb cesarski półtora milliona Sprugów (jest to największa złota moneta Lilliputska): i że jest rzeczą konieczną, dołożyć wszelkich starań do pozbycia się mnie przy najpierwszej wydarzonej sposobności.

Tu, obowiązany jestem stanąć w obronie reputacyi pewnej szanownej damy, która z mojej przyczyny, najniewinniej, bardzo wiele miała nieprzyjemności. Panu podskarbiemu uroiło się być zazdrosnym, a to w skutek złośliwych języków, które mu doniosły, że ta szanowna dama mocno się we mnie rozkochała. Na dworze nawet biegała plotka że sama jedna odwiedza mię w mojem mieszkaniu. To wszystko ogłosiłem za szkaradną potwarz, bo szanowna ta osoba raczyła tylko łaskawie w najniewinniejszym sposobie przychylność swoją oświadczyć. Przyznaję, że często raczyła mię odwiedzać, ale zawsze otwarcie i w towarzystwie trzech innych dam w karecie: to jest siostry, córki i dobrej przyjaciółki, co bardzo wiele i innych dam dworskich robiło. Wszyscy służący moi mogą to zaświadczyć, że nigdy nie zajechał do mnie powóz jaki, żeby oni niewiedzieli nazwiska osób w nim będących. W takim razie jak tylko służący zameldował mi odwiedziny, udawałem się do drzwi, i po należnych ukłonach, brałem powóz z parą końmi na rękę (bo jeżeli powóz był cztero lub sześcio konny, to resztę koni odprzęgali), i stawiałem go na stół, który dla bezpieczeństwa, miał wkoło listwę może na pięć cali wysoką.

Często stały tak, trzy i cztery powozy wraz z końmi na moim stole, a ja siedziałem wtedy na krześle i rozmawiałem z damami siedzącemi w ich powozach. Gdy tak zabawiałem jedno towarzystwo, woźnice z drugiemi powozami jeździli wkoło po stole. Niejedno popołudnie w taki sposób przyjemnie przepędziłem: ale wzywam tu podskarbiego z jego dwoma donosicielami Clustril i Drunlo żeby mi udowodnili, czyli kto sekretnie do mnie przychodził, wyjąwszy sekretarza Reldresal, który przysłany był z rozkazu J. C. Mości, jak to już wyżej opisałem. Nie wchodziłbym w te szczegóły, gdyby reputacya dystyngwowanej damy, nie mówię już moja, zagrożoną niebyła. Nadto w randze, byłem wyższy jak podskarbi wielki, bo ja byłem Nardak gdy on tym czasem był tylko Glumglum, lubo wskutek swego urzędu, w znaczeniu wyżej był odemnie. O wszystkich tych plotkach dowiedziałem się poźniej przypadkiem (którego tu ani chcę, ani mogę wspominać), i te miały następność, że Pan podskarbi kwaśnym był dla swej żony a dla mnie jeszcze bardziej, i lubo się poźniej przekonał o niesłuszności swoich posądzań, i z żoną pogodził; dla mnie jednak niezmienił się w swej zawziętości, co wkrótce poznałem, gdy mój wpływ coraz się zmniejszał u Cesarza, nad którym ten faworyt wielką miał władzę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.