Portrety literackie (Siemieński)/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Franciszek Morawski
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1867
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


IX.

W drugiéj połowie r. 1833 wrócony został Morawski rodzinie i przyjaciołom.
List pisany do Jędrzeja Koźmiana pod d. 19. sierpnia 1833 r. z Guzowa, w lubelskim, jakże odmienny tonem od listów wygnańca, jak wonny szczęściem powrotu.
„Zastałem tu mego brata z całą rodziną i nowém małżeństwem; w ogóle siedmdziesiąt sześć członków rodziny, a jeszcze dwudziestu trzech brakuje. Bawimy się więc dość dobrze, ale nie tak mile i nie tyle dogodności jak w Piotrowicach, nie tyle wolności, bo jakże uważać trzeba, aby 76ciu osobom dobrydzień powiedzieć każdéj, z każdą się witać, żegnać, opowiadać ostatnie zdarzenia i t. d. Ileż to razy nie odkłonię się, z roztargnienia tyłem siądę do kogo, i tysiąc podobnych uchybień zrobię, a przytém już od 8méj rano trzeba być i na nogach i porządnie ubranym na śniadaniu ogólném. Nie takie więc życie dla mnie. Mam przecież i tu kompensacye: widzenia brata i jego całéj rodziny, rozmowa z nimi, i te tysiączne dowody ich przywiązania do mnie, oprócz tego objeżdżam fabryki, których tu jest cztery, i tak blisko będąc Warszawy, więcéj wiedzieć mogę z nowin światowych...... Przebacz, że tak krótko piszę, bo piętnaście Moraszcząt siedzi mi na karku, ramionach, ręku, nogach i głowie i wszystko woła „Stryjaszku! do gry Baru!“
Z licznego towarzystwa zatęsknił Morawski do szczuplejszego kółka Piotrowickich przyjaciół. List ze stycznia 1834 r. datowany, już z tamtąd opisuje Jędrzejowi przebywającemu przy swojéj narzeczonéj w Galicyi, jak w całéj swobodzie lubego lenistwa lulkę pali, czasem ziéwa, czasem się téż i podąsa kiedy zanadto trucizny doleją do serca; czasem się téż pokłóci z ojcem Kajetanem, aby się tém czuléj przepraszać. Zdawało się, że teraz powinien był odetchnąć i otrząść się z kłopotów; gdzietam! przeciwności uderzały za przeciwnościami. Jenerał byłéj armii polskiéj, pozbawiony miejsca i płacy, musiał myśleć o zapewnieniu sobie egzystencyi, i zostać rolnikiem na kawałku dziedzicznéj ziemi, którą miał w W. ks. Poznańskiém; co więcéj, sprowadzić dzieci przebywające na Wołyniu przy ojcu swéj nieboszczki matki. Odwykłemu przez tyle lat od zatrudnień gospodarskich, nie uśmiechał się ten mozolny zawód, połączony jeszcze z trudnościami otrzymania emigracyjnego paszportu dla siebie, a szczegójniéj dla syna, który mógł być mu odebrany z rozkazu cara, aby się wychowywał w jakim petersburgskim zakładzie. Były to chwile przykrego przejścia, pełne obaw i niepokojów, o których często wspomina w listach. Między innemi, dzieci jego od trzech lat niewidziane, puściły się z ciotką w tę, na owe czasy ogromną podróż z Polesia, w zimowéj porze — ale przyjechawszy na komorę do Uściługa, nie puszczono je dla braku jakiéjś paszportowéj formalności.... Wypadek ten pociągnął za sobą znowu kilkomiesięczną zwłokę.
„Wtenczas, kiedy każdą chwilę chciałbym opłacić złotem, krwią — znowu tak straszliwa zwłoka! Serce wreszcie nie wystarczy na tyle przykrości, zawodów, boleści! czegóż ja już w tém głupiém życiu nie zniósłem? Najdrobniejszego nawet życzenia już nie śmiem rościć. Ledwie pomyślę jaką pociechę, już więdnie. Niechże mi teraz Flaccus przychodzi z swoim aequam mentem. Łatwo się tak prawi przy Massyku, pośród róż Tyburu, ale zajrzawszy w rzeczywistość życia, w głębie serc, w źródła tylu boleści, nie tak się do człowieka przemawia. Nie mówi mu się zapewne: becz! ale téż nie rzuca się tak srogiego lodu na sam ogień uczucia. Ten człowiek nigdy nie musiał łzy widzieć; kiedy dernął z placu bitwy, gdzież podział aequam mentem? Nie cierpię go, czy dla tego że jest bez serca, czy dla tego że mi go przez wszystkie otwory i pory wtłaczano, i aż do niesmaku nim przesycono. Zdanie moje przecież nic w téj mierze nie znaczy; mówię tylko o mojém uczuciu, nie szydzę z innych, że się w nim rozmiłowali; nie chcę oziębiać ich roskoszy.“
Zapewne w tém rozdrażnieniu jakiego doświadczał od przeciwności, musiał go Kajetan Koźmian uspakajać i nieraz cytować jaki stoiczny morał z ulubionego sobie rzymskiego poety, co spowodowało ową wycieczkę, prawdę powiedziawszy, dość słuszną.... Pięknie brzmiąca wymuskana saficka strofka, nietęgi to balsam na sercowe rany.
Na wygnaniu kiedy był pozbawiony wolności, ustępował przed niepodobieństwem; lecz teraz wolny, czując się w każdym kroku skrępowanym — niedziw, że się gryzł i szamotał....
Jędrzéj K. zgadując ten jego niepokój, ciągle go nakłaniał do pisania.
„Nudzisz mię zawsze tém wołaniem: Pisz! Chyba nie wiesz co się w mojéj duszy dzieje. Kontent jestem, że przynajmniéj rozumieć mogę co czytam, a ty chcesz żebym tworzył! Do obudzenia poezyi w duszy trzeba zapewne pewnéj dozy nieszczęścia; ale kiedy się téj trucizny codzień więcéj dolewa, kiedy się chodzi po cierniach, śpi na cierniach, kiedy wszystkie wielkie i cała szarańcza małych przykrości oblegnie człowieka, kiedy chwili nawet odetchnąć nie dadzą, rójże tam rymy, roskoszuj po polu marzenia! Jeźli potrafisz — winszuję; ja nie umiem. Pozwoliłem sobie dzisiaj wziąść Byrona z twojéj księgarni, i czytałem cały ranek Manfreda. Gdybyś tu był, tłomaczylibyśmy go razem, choćby prozą lub białym wierszem, więcejby język poetyczny zyskał na tém, jak na całym Owidyuszu Kicińskiego.... Kiedyż się już ożenisz? Potém, co piszesz o swojéj narzeczonéj aż miléj spojrzyć na ziemię i niebo...... Czemuż nie mam lat dwadzieścia? poszedłbym za twoim przykładem, teraz mówię sobie:

„Zacóż gonić za szczęściem po téj łez dolinie,
Gdy zaledwie schwycone już na zawsze ginie;
I kiedy nic w tém życiu tak ciężko nie boli
Jak gdy się znikłe szczęście przypomni w niedoli.
„Za cóż gonić za szczęściem, które gdy się straci
Już go żadne późniejsze sercu nie odpłaci;
Zawsze to, co już grobów pokryło się mrokiem
Milszym przez mgłę przeszłości nęci nas urokiem.
„Za cóż gonić za szczęściem, gdy już życie mija;
Tylko się w serca wiośnie, kwiat szczęścia rozwija;
Pod słońcem on młodości zakwita jedynie,
Raz on tylko wystrzela, i na zawsze ginie.“

W tym wewnętrznym rozstroju, w bijących na niego z różnych stron przykrościach, urodziły się te prześliczne trzy strofki — a mimo tego w listach swoich ciągle utrzymywał, że nie pisze. I prawda; nie pisał długo obmyślanego, na szeroki warsztat nałożonego dzieła — ale od czasu do czasu wydobywał się z jego duszy jęk, kwilące ptaszę, w złotych piórkach poezyi.... Innym razem, posyła wiersze, jak powiada: „jeszcze ciepłe, przed trzema godzinami w drodze do Lublina zrobione“ — był to ów fragment charakteru[1], w którym odmalował siebie i stan swój wewnętrzny.

Jest czas, który przywodzą niedole lub lata,
Gdzie człowiek nic już w siebie nie naciąga z świata,
Tém żyje, co ma w duszy: już do swego łona
Nie przyjmie żadnéj kropli czara przepełniona.
Syty ludzi i życia, zamknął dni swych dzieje;
Sława mu bez uśmiechu, bez wdzięku nadzieje;
Wszystkie, wszystkie pogrzebał w wielkim serca grobie,
I żądze nawet szczęścia już wygasił w sobie.
Jak ów robak, co w własnéj sklepi się osnowie,
Tak i on nić tę ciągnie, co się życiem zowie....
...Nie wyszydza on obcych zdań, uczuć lub marzeń.
Lecz inną wiarę, czucia, z własnych powziął zdarzeń.

Pod barwą on innego żeglował okrętu,
Inną prawdę wyczerpnął z ludzkich działań mętu:
Jaki obraz przeszłości złożył mu się w duszy,
Taki został, skamieniał, sama śmierć go skruszy.
Rycerz to jest, co ziemskie już zamknąwszy boje
Bronzowym chwały płaszczem okrył postać swoję;
Stanął niemym posągiem pośród świata wrzawy.
Niczém on już przybranéj nie zmieni postawy,
Jeden tylko i jeden zawsze wyraz twarzy,
Jaką myśl dano czołu, taką stale marzy;
A gdzie raz zwróconemi wpatrzył się oczyma,
Tam je ciągle, niezmiennie, wiecznie wryte trzyma.“

„Ale cóż to za dziwak! powiesz. Może być; lecz ten dziwak zrozumiał siebie bardzo dobrze i ciebie kocha czule. Żal mi teraz, żem te wiersze tu skreślił, bo dla frankomanów niedość wylizane; a dla tych, co sądzą, o literaturze podług czasów ś. p. Augusta trzeciego, będą głupie. Mniejsza o to, może są głupie istotnie.“
To co w wyznaniach jego listowych tu i owdzie spotykamy, znalazło się w tém drobném ognisku poezyi. Nie jest to zatem byroniczne drapowanie się w czarny płaszcz mizantropa; nie jest to urojona liberya przesytu, i pysznego nieszczęścia, nawdziéwana dobrowolnie przez bajronizujących młodych marzycieli, ale szczéra spowiedź duszy, stan jego rzeczywisty. Nie wiem okoliczności, lecz mógłbym się domyślać, że był jakiś nacisk na niego, żeby z pod chorągwi pod którą od lat najmłodszych tak zaszczytnie służył, przeszedł do innego obozu. Może były jakieś uśmiechające się widoki karyery; może paradoxami politycznemi usiłowano zachwiać z mlekiem wyssaną wiarę, doświadczeniem nabyte przekonanie? Ostatnich pięć wierszy powyższego fragmentu wyraźną ma cechę wyznania, które byłoby tylko próżną przechwałką z patryotycznych sentymentów, gdyby nie było odpowiedzią na coś, co zaszło......
Otóż i nadeszła upragniona chwila oglądania dzieci! w kwietniu (1834) przyjechały z Wołynia.
„Dzieci są tu od tygodnia. Za trzy dni rozjeżdżamy się. Panna Kamilla (siostra żony) z Marynią na Wołyń, ja z Tadziem do Luboni. Nowe życie, obowiązki, zatrudnienia, powołanie, związki, towarzystwo, czekają mię. Trzeba się całkiem przetworzyć. Przykra ta nagła przemiana w wieku, gdzie już wszystko zastarzało w człowieku; ale cóż począć! Dobra chęć torować będzie drogę, a Bóg pomoże.“
Jenerał z synem wyjechał w Poznańskie i osiadł w dziedzicznéj Luboni.




  1. Patrz pisma Franc. Morawskiego we Wrocławiu 1841. Tom I.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.