<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Postrach gór
Podtytuł Powieść
Wydawca Nakładem Tygodnika „Wiarus”
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVII
TAJEMNICE SIERŻANTA BIELSKIEGO

Jańczyk i Brzeziński czytali pamiętniki senatora hen — za północ! Od czasu do czasu spoglądali na siebie zdumieni i jak gdyby zawstydzeni.
W pewnych chwilach ten lub ów z nich szeptał:
— Mój Boże, i o takim człowieku nic nie wiedzieliśmy!
— Uważacie, Brzeziński, jak to sierżant słówkiem nigdy o sobie nie napomknął? Skromny człowiek, chwalić się nie lubi — a przecież tyle przeszedł! — mówił kapral zaciskając zimne od wzruszenia ręce.
— Panowie oficerowie to zapewne wiedzą wszystko o panu sierżancie, bo go bardzo szanują — zauważył Brzeziński.
— No, to co innego, gdyż takiego drugiego sierżanta — z ogniem w dzień trza szukać! — kiwnął głową Jańczyk.
Zamieniwszy się kilkoma zdaniami znowu czytali, wnikając w znaczenie każdego słowa, a nawet powtarzając po dwa razy jakieś ważniejsze ustępy książki.
Doszli wreszcie do rozdziału, w którym autor opisywał dzieje Legionu Puławskiego, a gdzie śród takich nazwisk, jak Witolda Gorczyńskiego i pułkownika Rządkowskiego coraz częściej powtarzać się poczęło też nazwisko Piotra Bielskiego, który to jeszcze, jako uczeń gimnazjalny, nieocenione okazał usługi Komitetowi Narodowemu Polskiemu w werbunku ochotników do Legionu Polskiego po stronie rosyjskiej dla walki z nieprzejednanym i zaciętym wrogiem Polski — Niemcami.
Z zapartym oddechem czytali obaj żołnierze o ciężkich przejściach, jakie miał Legion, którego formowaniu się przeszkadzały najwięcej władze rosyjskie, i o wytrwałości kierowników tego zaczątku wojska polskiego na wschodzie. Wreszcie doszli do tego miejsca, gdy Legion w liczbie 800 bagnetów, źle umundurowany i uzbrojony stanął na froncie pod Iłżą.
I znowu wtedy wypłynęło nagle nazwisko strzelca Bielskiego, który z rozkazu dowódcy Legionu, był posłany z patrolem pod Pakosław i, chociaż ostrzeliwany z karabinów maszynowych i tracąc kilku ludzi, zbadał dokładnie sytuację, co dało możność Legionowi, bez porównania słabszemu od niemieckich sił na tym odcinku, ruszyć nocą do ataku i po długim boju i ciężkich stratach zająć okopy niemieckie ku wielkiemu zdumieniu i radości dowództwa rosyjskiego. Bojowy czyn Legionu był tak bohaterski i świetny, że najwyżsi oficerowie rosyjscy przybywali z powinszowaniami i z najwyższym uznaniem odzywali się o „orłach polskich“. Autor opisywał czyn starszego strzelca Bielskiego, który podczas ataku na bagnety i granaty ręczne bronił rannego dowódcę plutonu i wyniósł go z ognia, sam zaś z raną w głowie powrócił do swojej kompanii...
— Patrzcie no go! — mruczał ciężko oddychając Jańczyk. — Mnie nawet o tym nigdy nie opowiadał Bielski, a przecież tyle się już z nim przegadało! Niedawno jeszcze mówił mi, że do wojska rosyjskiego wzięto go dopiero w roku 1916-ym! Dlaczego ukrył przede mną prawdę? Coś w tym jest!
— Coś w tym jest... — powtórzył Brzeziński i nagle uderzył się w czoło zawoławszy: — zdaje mi się, że się domyślam! Pan sierżant wiedział zapewne o książce senatora i chciał ślady zmylić, że to niby nie o nim mowa!
— Może to i tak — zgodził się kapral — bo takiego skromnego człowieka, jak on, drugiego chyba nie znaleźć. Pamiętam, jak klął, gdy w jakimś piśmie wydrukowano o jego kompanii w bitwie z Gajchanem w roku 1920 w puszczy Zielonej. Chodził wtedy wściekły i porykiwał: „Trzeba było temu pismakowi o mnie też pisać?! Kompania biła się jak należy, a o mnie po co szczekać? Taki sam żołnierz jak inni. Pismaki, psia krew, atramentu im i papieru nie szkoda!“
— No, widzicie, panie kapralu, że pewno dla tego pan sierżant nic nam nie wspominał o służbie swojej w Legionie Puławskim — dorzucił Jerzy i wziąwszy książkę zaczął czytać dalej.
Autor opisywał czerwiec i lipiec roku 1915, gdy Legion wsławił się bojami pod Michałowem i Władysławowem, a szczególniej w sierpniu — przy stacji kolejowej Nurzec, gdy to wobec strat oficerów, dowódca Legionu, pułkownik Rządkowski powierzył kapralowi Piotrowi Bielskiemu dowództwo plutonu, zanim przybędą nowi oficerowie, i wreszcie pod Zelwą we wrześniu, gdzie Legion drogo okupił nowe zwycięstwa swoje i został przerzucony do Bobrujska w opłakanym stanie liczebnym — 7 oficerów i 154 żołnierzy.
W Bobrujsku nastąpiła reorganizacja Legionu i przeformowanie w Brygadę Strzelców Polskich. Autor książki w tym miejscu rozpisał się szeroko o Piotrze Bielskim, pełnym patriotyzmu i wyczucia obowiązku żołnierskiego dla sprawy niepodległości i honoru Polski, opowiadając o podróżach kaprala do innych pułków, o agitowaniu śród nich na rzecz polskiej brygady i budzeniu gorącej miłości do ojczystego kraju.
Ta praca kaprala Bielskiego nie podobała się jednak władzom rosyjskim, aż spadła na niego ich ciężka ręka. Bielski został wcielony do jednego z pułków rosyjskich i rzucony na front północny pod Rygę.
Urodzony żołnierz i tu zasłużył na ogólny szacunek i uznanie. W bitwach nad rzeką Aa, po wybiciu przez Niemców wszystkich oficerów, dwa razy musiał prowadzić kompanię do ataku i do krzyża św. Jerzego kl. IV, jaki otrzymał za bitwę pod Nurcem, przybył mu drugi — klasy III. Jednak serce jego było nie tu, śród Moskali i Łotyszów, lecz w szeregach, gdzie rozlegała się mowa polska i gdzie pałały gorące serca towarzyszy wielu bitew.
Różnymi sposobami, szczególnie zaś zawdzięczając staraniom dowódcy Brygady, udało się Bielskiemu powrócić do swoich kolegów.
Przydzielony do I batalionu stał się w brygadzie niezastąpionym człowiekiem — zawsze spokojny, wytrwały, ścisły w wykonywaniu obowiązków, surowy dla wszelkiej blagi, nieuczciwości i lenistwa, postrach dla szeregowców, a jednocześnie, chociaż nikt tego nie wiedział — najlepszy, najgorętszy ich obrońca i opiekun, troskający się o nich, jak o własne dzieci.
W czerwcu roku 1916 — brygada biła się z Niemcami pod Baranowiczami i w nocnej bitwie koło mickiewiczowskiego Zaosia kapral Bielski po ataku na bagnety nie powrócił już do swoich okopów.
Żołnierze samorzutnie rozpoczęli nowe natarcie i w nieprzyjacielskim okopie znaleźli swego kaprala.
Oprzytomniał dopiero po paru dniach.
Leżał w szpitalu wojskowym w Mińsku z przestrzeloną w dwu miejscach piersią. Długo leczono Bielskiego, a gdy zaczął już chodzić, wysłano go do sanatorium na Krymie, do Jałty, gdzie dość szybko powrócił do zdrowia.
— Boże, Boże! — szeptał przerywając czytanie Jerzy. — Człowiek chodzi obok innego człowieka, ociera się o niego — i nic, nic nie wie o jego życiu, czynach i charakterze. Tak też i my wszyscy nic nie wiedzieliśmy o naszym sierżancie!
— T-a-ak! — przeciągnął kapral. — Nic nie wiedzieliśmy! Nie jeden z nas krzywo na niego spoglądał za jego wymagania, no, a teraz to już wiemy, że ma on na to prawo, bo był tym, który od początku siebie nie szczędząc i nic dla siebie nie pragnąc tworzył nasze piękne i silne teraz wojsko!
Jańczyk skoczył nagle na równe nogi i po biodrach się trzepnął.
— Toż to o Bielskim opowiadał nam na jednej pogadance w świetlicy przyjezdny z Wilna nauczyciel!
— Który? Ten mały i czarny? — spytał go Jerzy.
— Tak! Na pewno o Bielskim mówił!
— E-e, chyba nie? — potrząsnął głową Brzeziński. — Opowiadał wonczas ten pan o wojsku polskim na Syberii...
— No, właśnie! — zawołał Jańczyk. — Od samego sierżanta wiem, że był on tam w polskiej dywizji. To o nim tedy mówił nauczyciel, tylko nazwiska nie wymienił, bo mu pewno sierżant nie pozwolił.
— A może... a może... — zgodził się Jerzy i nagle drgnął i wyprostował się.
Na progu świetlicy stał sierżant Bielski. Patrzał surowo i badawczo, starając się domyśleć, po co w nieprzepisowej godzinie ci dwaj pozostali w świetlicy.
Rzucił okiem na leżącą na stole otwartą książkę i namarszczył brwi.
— Pozwoliłem wam siedzieć u mnie wieczorami, byście się uczyć mogli — zamruczał patrząc na Brzezińskiego — a wy tymczasem jakieś zebrania w świetlicy urządzacie?
— Panie sierżancie, to ja... — zaczął Jańczyk, lecz Bielski przerwał mu gwałtownie:
— Nie do was mówię, tylko do starszego strzelca Brzezińskiego!
— Chciałem przeczytać książkę ze wspomnieniami senatora... — odezwał się Jerzy.
— Chciałem, chciałem! Nic mnie nie obchodzi, co wy chcieliście... Świetlica o tej godzinie ma być zamknięta i nikt nie ma do niej wstępu! Jak pójdziecie do cywila, wtedy czytajcie sobie takie nikomu niepotrzebne książki...
Bielski przeszedł się po izbie i na nikogo nie patrząc zamruczał znowu:
— Jutro obaj staniecie do raportu! Niewidziane rzeczy... takie wykroczenie?! Już ja wam tak to z głowy wybiję, że do śmierci pamiętać będziecie!
Podszedł do stołu i schwycił pamiętnik senatora. Rzuciwszy jednak okiem na otwarte stronice, odrzucił książkę, opuścił powieki i spytał groźnie:
— Skąd to dostaliście?
— Pożyczył mi kolega... — odpowiedział Jerzy.
— Który? — padło nowe pytanie.
— Przecież nie ma w tej książce nic złego?!... Dobrze pisze pan senator... Można się nauczyć, jak należy kochać Polskę i wojsko...
— Pytam o nazwisko? — jeszcze surowiej dopytywał się Bielski, lecz, ponieważ Brzeziński nie kwapił się z wydaniem kolegi, nie nalegał już. Usiadł na ławie i zdjął czapkę. Pocierając sobie czoło mówił surowym, cichym głosem:
— Powiadacie, że to pożyteczna książka... byłaby taką, gdyby mówiła o ciężkim, krwawym, pełnym poświęceń i ofiar wysiłku żołnierza polskiego, ale nie o tym, lub tamtym, bo to nie ma nic do rzeczy!
Jeszcze chciał powiedzieć coś, lecz mruknął tylko:
— Jutro do raportu! Zgasić światło! Spać!
Wyszedł nie obejrzawszy się nawet.
— Zawsze jednakowy! — wzruszył ramionami kapral.
Tymczasem Bielski obszedłszy koszary i sprawdziwszy posterunki powrócił do swego mieszkania. Usiadł przy stole i wpadł w zadumę.
Przed oczami jego jak gdyby na ekranie w kinie przesunęły się niezapomniane nigdy obrazy, gdy służył w Legionie Puławskim, później werbunek potajemny młodzieży polskiej z Litwy i Białej Rusi do Brygady, a potem, gdy przyszła rewolucja rosyjska i Polacy trochę odetchnęli, począł się formować pierwszy korpus polski na Wschodzie, generała Józefa Dowbór-Muśnickiego... Coraz szybciej sunie porywający, burzliwy, zgiełkliwy film! Bolszewicy, rozkład armij rosyjskich, grabieże, morderstwa, ucieczka żołnierzy z frontu, zdradziecki, ohydny pokój, zawarty przez bolszewików z Niemcami w Brześciu nad Bugiem, zajęcie przez korpus polski Bobrujska i długie pertraktacje co do jego dalszego losu, aż Niemcy zażądali rozpuszczenia korpusu i podstępnie otoczyli korpus ze wszystkich stron, wreszcie straszny dzień, w którym trzeba było złożyć broń... Nie wszyscy się jednak poddali, a śród nich plutonowy wówczas Piotr Bielski... Ciemna noc lipcowa... kilku oficerów i żołnierzy w przebraniu cywilnym opuszczają korpus... Przedzieranie się na wschód wśród dzikiej hordy bolszewików i... nagle urywa się ten wstrząsający film...
Alarm!... Nocne ćwiczenia!...
Sierżant wypada ze swego pokoju, biegnie do kompanii, lecz tam wszystko już w ruchu. Jańczyk i Brzeziński bowiem w jednej chwili obudzili śpiące bractwo i postawili na nogi.
Ludzie ubierali się szybko i porywając karabiny wybiegali na plac.
Jerzy szepnął do kaprala:
— Choć pan sierżant pogniewał się na nas, a przecież musimy do końca doczytać ten pamiętnik!
— N-no, to się wie! — odparł Jańczyk bacznie oglądając przechodzących koło niego strzelców. — My tu jeszcze raz sprowadzimy tego nauczyciela, żeby nam wszystko opowiedział o sierżancie na Sybirze, bo tam, widzicie, dopiero było piekiełko, gorsze nawet niż na Murmanie, skąd to Murmańczycy białą niedźwiedzicę, ową tresowaną Baśkę do Polski przywieźli!
— Och, panie kapralu, chciałbym ja o tym Sybirze posłyszeć! Coś nie coś opowiadała mi o tym panna Kazia — mówił Brzeziński.
— Cóż to znów za panna Kazia? — zdumiał się kapral.
— Taż to siostra panny Stefanii Szemańskiej, mojej nauczycielki! — objaśnił go Jerzy.
— Z samymi babami się zadajecie! — machnął ręką Jańczyk. — Przynajmniej, czy aby przystojna?
— Bo ja wiem? — westchnął Brzeziński. — Grunt, że takie to strasznie swojskie, rodzime!
— Czasem to lepsze od piękności! — z miną znawcy zawyrokował kapral i krzyknął do przebiegającego strzelca: — A, wy, Grzesiński, zawsze ostatnim być musicie? Nie śpieszy się wam...
Gdy stali już na placu gotowi do wymarszu i czekali na zastępcę dowódcy pułku, sierżant mruknął do kaprala:
— Za to, że nasza kompania zawdzięczając wam i Brzezińskiemu pierwsza była na placu, zwalniam was od jutrzejszego raportu...
Dalej nie mógł już mówić, gdyż zawołał go do siebie kapitan Dereń-Grzmotnicki, by wydać ostatnie rozkazy.
Nazajutrz życie kompanii weszło w dawne łożysko.
Tylko Jańczyk raz po raz szeptał coś do Brzezińskiego, a strzelcy pokryjomu, niby pensjonarki ukrywające tomik zakazanego romansu, zaczytywali się, gdzie się dało, pamiętnikiem senatora, który otworzył im oczy i w całym wzroście postawił przed nimi wspaniałą, a zarazem wzruszająco skromną postać sierżanta Bielskiego.
Brzeziński uczył się w koszarach pod kierownictwem kolegów-akademików, a pierwszej zaraz niedzieli popędził do państwa Szemańskich.
Długo nie mógł się uspokoić opowiadając staruszce i obu panienkom o Bielskim, lecz, gdy doszedł do tego miejsca, gdzie pamiętnik się urywał na ucieczce sierżanta z Bobrujska na Wschód, pani Szemańska klasnęła w dłonie i zawołała:
— Jak się to dziwnie plecie na tym Bożym świecie! Wkrótce przyjedzie do nas mój siostrzeniec, Władek Starościak. Służył on też w dywizji syberyjskiej jako kapral w batalionie szturmowym, więc, jeżeli pański sierżant był tam bardzo znany, to opowie panu o nim Władek z chęcią, bo jego chlebem nie karm, pozwól tylko o wojnie na Syberii opowiadać!
— Kiedyż przyjedzie do Warszawy pan Starościak? — zapytał ucieszony Jerzy.
— Lada dzień spodziewamy się go. Przyjeżdża tu ze Lwowa na jakiś zjazd pracowników miejskich — odpowiedziała panna Stefa.
— Och! Państwo pozwolą mi przybiec wtedy do siebie i posłuchać! Choćby w dzień powszedni, to przyjdę, bo, tak myślę, że pan kapral Jańczyk jakoś zdobędzie dla mnie przepustkę. On też przecież ciekaw wszystkiego, co dotyczy naszego sierżanta!
— Ależ naturalnie powiadomimy o tym pana, panie Jerzy — zapewniła go pani Szemańska.
— Coś mi się widzi, że całą tę historię o pamiętniku to czcigodny footbalista zmyślił na poczekaniu, by wymigać się od lekcji, bo pewno nic nie odrobione... — łobuzersko mrużąc oko mruknęła Kazia.
— Pani to już nie wiem, za jakiego ma mnie szelmę i lenia — zaśmiał się Jerzy.
— Tajoj, takie straszne słowo — szelma! Taż ja, moje wy państwo, tego nie mówiłam! — broniła się panienka pomagając strzelcowi rozkładać książki i zeszyty.
Lekcja się zaczęła. Brzeziński miał wszystko odrobione i przygotowany był znakomicie.
— Wszystkie mądrości tak odwala, jak gdyby sam wykładał! — zdumiała się Kazia z szacunkiem patrząc w poważną twarz Brzezińskiego i w jego myślące, skupione oczy.
Podczas herbaty wieczornej nawiązała się rozmowa o wakacjach letnich.
Jerzemu nagle błysnęła jakaś myśl.
Ukazując w uśmiechu zdrowe, białe zęby, powiedział wesołym głosem:
— Myślałem o tym! Po co panie mają jechać gdzieś na letnisko, gdzie drogo i źle, a gdzie też nie widzi się nic ciekawego? Nie lepiejże to pojechać do nas, na Huculszczyznę, no, choćby do tej samej Mygli? Damy paniom dużą izbę, jedzenie nie będzie bardzo delikatne, ale smaczne, świeże, zdrowe i tanie, bo... całkiem nic nie będzie kosztowało...
— E-e, tak to na nic! — zawołała panna Stefania. — Dlaczego mamy korzystać z gościny darmo?
— A dlaczegóż to ja darmo się u pani uczę, obiady zjadam u państwa, herbatę spijam i nie mówię: „e-e, tak to na nic“? — zaśmiał się.
— Zresztą po co o tym mówić?! I tak nie pojedziemy, bo przejazd jest zbyt kosztowny — zauważyła pani Szemańska.
— Taż moje... — zaczął Jerzy, lecz pomiarkowawszy się przykrył usta dłonią i poprawił się: — Od czegóż koleje państwowe urządzają tanie wycieczki? Za grosze teraz można przyjechać i spędzić sześć tygodni na Wierchowinie naszej zielonej! Hej, pokazałbym ja paniom takie cudne miejsca, że człek nigdy by stamtąd nie odszedł, a tylko patrzałby i patrzał!
— No, i nie pokaże pan, bo siedzieć pan będzie w obozie, a potem szaleć na manewrach — zauważyła panna Kazia.
— Wiem, ale każę naszemu Bartkowi, żeby wszystko paniom pokazał, no, i ojciec też tam i ówdzie pójdzie i objaśni, bo on jeszcze rześki! — zaśmiał się Jerzy.
Panie dziękowały mu za zaproszenie i były wzruszone. Brzeziński zaś przypomniawszy sobie swoje góry, połoniny i puszczę począł opowiadać jak zwykle barwnie i z zapałem. Staruszka i obydwie panienki z zaciekawieniem słuchały go przenosząc się myślą do zupełnie innego, jakiegoś bajecznego kraju, pełnego dzikiego piękna i tajemniczych legend, które żyły wszędzie — na dnie Niesamowitego jeziora, na złomiskowych szczytach Gorganów, na cichych, milczących połoninach i koło każdego niemal ciurkała-źródełka.
Chociaż sprawa wyjazdu na lato nie została wyjaśniona, sama rozmowa o niej pozostawiła po sobie przyjemne, ciepłe wspomnienie.
Panienki odprowadziły Brzezińskiego do koszar gwarząc z nim przyjaźnie i wesoło.
Kiedy Jerzy odnalazł kaprala i opowiedział mu, że pozna się wkrótce z syberyjskim kolegą sierżanta, Jańczyk ucieszył się niewymownie, lecz po chwili westchnął:
— Eech, gdybym tak mógł posłuchać tego sybiraka!
Jerzy zamyślił się na chwilę.
— Tak mi się widzi, że, gdy napomknę, to moje znajome pana kaprala też zaproszą...
— Już ja wam, Brzeziński, wstydu nie zrobię! — ucieszył się Jańczyk. — Tak się wystroję, że z miejsca odbiję wam obie panienki!
Śmiali się tak wesoło, że nawet inni strzelcy uśmiechać się poczęli i robić różne żartobliwe domysły.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.