Powiastka o wietrze/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powiastka o wietrze |
Wydawca | Księgarnia Ludowa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | J. I. Kraszewski |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Józef Chociszewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dorotce było ciężko i smutno na sercu. Widziała, że król i królowa byli w głębokim smutku pogrążeni. Byłaby chętnie im pomogła, tak jak król niegdyś dopomógł jéj ojcu. Jéj wdzięczne serduszko smuciło się, że nie może swym dobroczyńcom przynieść skutecznéj pomocy; przytem obawiała się, że ją odeszlą z powrotem, tak że i najmniejszéj przysługi nie będzie im mogła uczynić. Wtedy zaczęła płakać. Jednakże wkrótce pomyślała sobie: „Dla czego mam się smucić i płakać! Choć ode mnie nie żądają służby, mogę im jednak służyć; a gdy smutek ponoszą, mogę im sprawić choć maluczką radość. Zapewne choć na chwilę ucieszyłaby się królowa, gdyby tu przyszła i zobaczyła te zagonki zrównane i wypielone, a drzewa z mchu i pajęczyny oczyszczone.“
Zabrała się zaraz raźnie do pracy, a tak usilnie i chętnie pracowała, że nie spostrzegła, iż już południe minęło i że dzień się już chyli ku wieczorowi. Zapomniała, że miał przyjść dworzanin, a nawet nie pamiętała, że przez cały dzień nic nie jadła i nie piła. Dworzanin był już pięć razy zobaczyć co robi, a pięć razy odszedł niepostrzeżony. Na wieczór poszedł do królewskiéj komnaty i zapytał się z uszanowaniem: „Miłościwy królu i panie, co mam począć z dziewczyną która przyszła ofiarować swoje usługi?“
Królowa zaraz powstała z siedzenia, a otarłszy zapłakane oczy, rzekła: „Sama jéj wydam polecenie, zaprowadźcie mnie do niéj.“
Dworzanin prowadził królową aż na miejsce, gdzie Dosia pracowała, potem na jéj skinienie się ukłonił i odszedł. Królowa weszła do ogródka Dosi i aż zakrzykła z podziwienia, że tak pięknie naokół. Dziewczyna podała jéj koszyk z pięknym owocem, który znalazła pod drzewami i ozdobiła wieńcem pięknych kwiatków polnych.
„Nie wiedziałam,“ rzekła królowa, „że w mym opuszczonym ogrodzie znajduje się taki piękny mały raj,“ mówiąc to, rozglądała się z lubością naokół. Potem wzięła koszyk od dziewczęcia i uśmiechnęła się z zadowolenia. „Powiedz mi prawdę, moje dziecko, co cię do tego nakłoniło, żeś sobie tyle zadała trudu z moim ogrodem?“
„Chciałabym was chętnie, pani królowo, rozradować, gdyż boli mnie, gdy widzę wielką żałość waszéj królewskiéj mości. O, rzeknijcie tylko słówko, co mam uczynić, aby was rozradować, a wykonam, choćby to była najcięższa praca.“
„Moje dziecię,“ rzekła smutnie królowa, „nic nie możesz zrobić, aby mnie pocieszyć, moja radość na wieki zniknęła.“
„A jednak tak chętnie z duszy i z serca chciałabym służyć waszéj królewskiéj mości, aby każde życzenie z oczu wam wyczytać i spełnić,“ błagała Dosia serdecznie.
„Bądź poczciwą i dobrą córką, jak dotąd, a sprawisz mi pociechę,“ mówiła królowa, „twój ojciec sam królowi odsłuży, co winien, jeżeli jego poddanych sprawiedliwie sądzić będzie. Ty, moje dziecię, wróć się jutro z poselstwem, które król po niego wyprawi i doprowadź go do naszego miasta. To weź na drogę,“ rzekła, podając jéj pełną sakiewkę pieniędzy; „do jutra bądź gościem w pałacu królewskim, a teraz dobranoc, do widzenia!“
Dosia trzymała sakiewkę, ale nie myślała o niéj, patrząc za odchodzącą królową, która szybko zniknęła między drzewami. Zabolało ją serce, że królowa jéj służby nie pragnie, ale późniéj z pokorą się poddała, pomyślawszy sobie, że posłuszeństwo jest jéj powinnością. Uradowała się potem wielce na wspomnienie, że wkrótce zobaczy się z ojczulkiem, ale wkrótce jéj radość w smutek się zamieniła, gdy sobie przypomniała Witka. Poszła więc do pałacu, gdzie już na nią oczekiwała służba królewska. Młodsze dziewczęta zaraz zaprowadziły ją do szafarki, która była przełożoną nad służbą żeńską, aby Dosię ugościła. Staruszka mile ją przyjęła i zawiodła do swego pokoju, gdzie ją częstowała przysmaczkami, a z takiem uszanowaniem i z taką radością jéj służyła, jakoby córce królewskiéj. Potem zaczęła jéj słać łoże, na którem aż w oczy biła prześliczna biała pościel, a gdy dziewczyna sama to uczynić chciała, staruszka rzekła: „Ach! dozwól mi tego, miła dzieweczko, jest to już dawno, och tak bardzo dawno, kiedym podobnie służyła jedynemu, drogiemu dziecięciu. O były to piękne, złote czasy! Niech choć sobie na chwilę wspomnę, że się już wróciły.“ Szafarka całowała ją czule, płacząc rzewnie. Gdy już ułożyła Dosię do pościeli, jeszcze się po wiele razy pytała: „Czego chcesz, moje dziecię, powiedz, coby ci radość sprawiło?“ Zaczęła jéj znosić cukierki, ciasta i piękne zabawki, na które dziewczę z podziwieniem spoglądało. Uradowana staruszka mówiła: „Czy nie chcesz grać sobie? albo może mam ci opowiadać? O! ja jeszcze pamiętam wiele prześlicznych powiastek, jeżeli tylko chcesz, to ci zacznę opowiadać.“ I usiadła staruszka przy łóżku, gładząc dziewczę po skroniach i twarzy.
Dorotka usiadła na pościeli, wzięła dobrą szafarkę za rękę, przytuliła się do niéj jako do matki, prosząc serdecznie: „Jeżeli mi chcecie opowiadać, dobra pani, proszę was, powiedzcie mi, jaka to boleść przygniata króla i królową, a w jaki sposób mogłabym choć maluczko ich pocieszyć.“
Staruszka westchnęła głęboko, a potem zaczęła opowiadać; „Dawno już o tem nie mówiłam, nasz smutek jest niemy, jak grób; ale ty, moje dobre, serdeczne dziecię, masz się dowiedzieć o przyczynie smutnéj żałoby, dla tego słuchaj. Nasz król i królowa mieli syna, jedynaka, a że był im droższy, niż źrenica w oku, dali mu imię Drogozor; ja, miła dziecino, byłam jego piastunką, a kochałam go jak matka; przez siedm lat go piastowałam, kładłam w kołyskę i nuciłam mu pieśni. W całém królestwie tylko to się działo, czego chciało pacholę Drogozor; król czynił to wszystko, czego pragnęło dziecko. Gdy on chciał, odbywały się uroczystości, stawiały się mosty i zamki, burzyły się pałace i kościoły, a tylko ten, kto się podobał królewiczowi, mógł przychodzić do króla; czy to zaś człowiek, koń albo jakikolwiek przedmiot, co się nie podobał Drogozorowi, nie śmiał się w mieście ukazać. Szeptali i burzyli się poddani, że mają być posłuszni zachceniom dziecka, lecz zaślepiona miłość rodzicielska nic się o to nie troszczyła. Razu pewnego zapragnął królewicz, aby się dla niego odbyła bitwa na morzu, a zaraz zaczęto budować okręty i zbierać z całego kraju majtków i żołnierzy. Wszyscy w królestwie złorzeczyli królowi. Drogozor chciał osobiście pływać po morzu i dla tego wszedł na okręt wojenny, który wypłynął na morze, ale już więcéj nie wrócił; późniéj wyrzuciło morze szczątki okrętu, który rozbił się o skały, a wszyscy majtkowie zapewne się potopili — a niezawodnie i królewicz, tak przynajmniéj wszyscy sądzą. Lud twierdził, że to sprawiedliwa kara od samego Boga na króla i królową za to, że uczynili całe królestwo igraszką dziecięcia. Daremne były usiłowania króla, aby odszukać syna, a choć przez wiele lat szukano po lądach i morzach, choć sam król po różnych krajach podróżował, nigdzie nie znaleziono ani śladu po królewiczu. Już przeszło lat jedenaście jest nasz dom domem żałoby, a życie królewskich rodziców jest jedném pasmem smutku i bólu. Przeto król, który teraz całą swą miłość poświęca poddanym, zowie sam siebie ojcem, mającym setkami synów, a rzeczywiście nie posiadający żadnego.“
Teraz poznała Dorotka co dolega bladéj, smutnéj królowéj; ale jakąby dać pomoc lub pociechę nie wiedziała.
„Moja dobra pani,“ mówiła do płaczącéj staruszki, „czy to jest pewném, że królewicz zaginął? A może on żyje na jakiém pustém wybrzeżu, czekając na wybawienie?“
Kiwnęła głową piastunka, obejrzała się uważnie naokół, a gdy było wszędzie zupełnie cicho, szeptała Dosi: „Tak myślą król, królowa i lud; ja przecież wiem więcéj, niż oni wszyscy, ale muszę milczeć, gdyż co wiem, tylko raz w życiu śmiem powiedzieć, a gdybym powiedziała nieprawéj osobie, byłaby wszelka nadzieja ocalenia zniweczona.“
„A jak poznacie tę prawą osobę?“ pytała się Dosia.
„Naprzód jéj poznać nie mogę, ale poznam ją po uczynkach, przeto daj mi pokój, a nie pytaj się więcéj, moje dziecię.“
Próżne były wszelkie zabiegi piastunki, gdyż Dorotka chciała o wszystkiem wiedzieć, a staruszka chętnie opowiadała. „Powiedzcie mi tylko,“ pytało dziewczę, „czy można oswobodzić królewicza i powrócić go rodzicom?“
„Tobym ci tylko wtenczas mogła powiedzieć, gdybyś się na wszystko dla jego ocalenia chciała odważyć.“
„Tego pragnę!“ zawołała stanowczo Dosia.
„Tylko rozważ sobie — kto wie, coby cię czekało, a gdybyś się wahała wszystko wykonać, byłby mój królewicz na wieki stracony!“ Groza przejęła na tę myśl piastunkę.
„Dla czegoby nie,“ zaczęła Dosia.
„Nie pytaj się!“ prosiła staruszka ze złożonemi, jakby do modlitwy rękoma.
„Chcę a muszę się pytać!“ zawołało silnym głosem dziewczę. „Dla czegoż nie powiecie wszystkiego o czém wiecie, królowéj, przecieżby ona wszystko dla syna wykonała.“
„Nie może tego matka uczynić!“ odpowiedziała staruszka, „ale teraz daj mi już pokój!“
„Nie odstąpię, chcę wszystko wiedzieć!“ zawołała z mocą Dosia; „wszakżem tylko po to przyszła, abym królowi odsłużyła dobrodziejstwo, jakie memu ojcu wyświadczył.“
„Pamiętaj, że jeźli nie wykonasz wszystkiego, zniweczysz na zawsze szczęście tego domu!“
„Nie zniweczę!“ rzekła Dorotka, a głos jéj brzmiał niby dzwonek srebrny, przyczem podniosła uroczyście rękę w górę, jakoby chciała przysięgać: „Niech będzie co chce, wszystkiego się podejmię, wszystko wykonam.“
„Chroń się niepotrzebnej ciekawości!“ upominała staruszka. „Rozmyśl to sobie i poczekaj do jutra.“
„Nie, nie obawiam się, chcę się o wszystkiem dowiedzieć, a potem albo ocalę królewicza, albo sama zginę!“
Zdawało się Dosi, że działa zbyt szybko i że bez ojca nie powinnaby przyjmować tak wielkich zobowiązań, a przynajmniéj miałaby do jutra to sobie rozważyć; jednakże przemogła jéj ciekawość, dla tego rzekła: „Mówcie, pani!“
I piastunka mówiła:
„Gdy napróżno królewicza po lądach i morzach szukali i gdy ogłoszono, że już nie żyje, wtedy wezwałam pomocy duchów. I odważyłam się w nocy, o któréj wiem, z księgą, o któréj wiem; a w tę noc na tém miejscu na słowa téj księgi muszą wszystkie duchy być posłuszne; jest to stara tajemnica, którą odziedziczyłam po mojéj prababce. Poszłam tedy i wołałam ze wszystkich duchów tego, któryby coś wiedział o Drogozorze. Wtem wiatr zaszumiał, a naraz stanął obok mnie staruszek z wiązką gałęzi i ze siekierą w ręce; włosy i wąsy miał od wiatru rozczochrane, suknię od wiatru porozdzieraną a trząsł się od zimna i starości; oczy jednakże miał żywe i chytre. Chrapliwym głosem zapytał się: czego żądasz ode mnie? Co wiesz o Drogozorze, mym wychowańcu? pytałam się staruszka. Hihi, jedynak tu, jedynak tam, zachichotał, a gdy się śmiał, było naokół zimno. Uczyniłem mu to, co on czynił innym — król niekról wszystko mi jedno. Z tych słów poznałam, że ten staruszek był Przeznaczeniem.“
„Nie było to Przeznaczenie, ale Wiatr,“ zawołała Dosia.
„Przeznaczenie albo wiatr, jak chcesz,“ dodała piastunka. „Pytałam go się: czy żyje Drogozor? a on na to: żyje — nie żyje; jest setkami Drozgozorów, a król jest ojcem wszystkich; niech cudze dzieci swą miłością karmi, a wróci mu Drogozora miłość cudzego dziecięcia; to cudze dziecię będzie mężniejsze na duchu, aniżeli bohater, łaskawsze niźli matka, a silniejsze, aniżeli wicher na morzu. To wiedz, a nie powiadaj tego nikomu, tylko jedyny raz jedynéj istocie na świecie, inaczéj wszystko będzie stracone.“
Przy tych słowach wyskoczyła piastunka, pełna przestrachu. „Co czynię!“ zawołała, „jużem to wydała, a więcéj nikomu nie wolno mi tego wyjawić, że Drogozor jeszcze żyje i że go jeszcze można ocalić! Tyś to słyszała, a jeżeli ty go nie oswobodzisz, wtedy biada mi, biada, bo ja będę miała na sumieniu jego zagubę.“ Tu padła na kolana przed dziewczyną, wołając: „Otóż! do czego doprowadziła twoja nieszczęsna ciekawość, a moja gadatliwość! cóż teraz pozostaje innego, jak wysłać cię, abyś szukała Drogozora! O dziewczyno, zmiłuj się, ty, cudze dziecię, bądź mężniejszą, aniżeli bohater; łaskawszą, niźli matka; silniejszą, aniżeli wicher na morzu; idź, puść się na morze, szukaj, patrz, — o idź, a nie dozwól, abym ja biedna rozpaczała! Tyś teraz moją ostatnią, moją jedyną nadzieją!“ I płacząc, objęła stara kobieta kolana biednéj dziewczyny, która drżała na samą myśl, co teraz nastąpi, a jednak poczuwała się do wielkiego obowiązku, który teraz mogła i musiała wykonać sama jedna, choćby miała przy tem zginąć, a nawet nie zobaczyć nigdy ojca i braciszka.
„Pozdrówcie ode mnie ojca, królowę i króla,“ błagało dziewczę przy pożegnaniu; „a gdy się zapytają, gdziem się podziała, mówcie, że poszłam w świat, aby wykonać ślub święty.“
Staruszka ją ucałowała i poświeciła jéj kagankiem, idąc po cichutku gankami, aby ich nikt nie słyszał; potem wypuściła tajnemi drzwiami dziewczynę, która wnet w ciemnościach nocy zniknęła.