<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliška Krásnohorská
Tytuł Powiastka o wietrze
Wydawca Księgarnia Ludowa
Data wyd. 1884
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Józef Chociszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Dorotka niedługo usnęła, mając czyste sumienie. Witek nie mógł usnąć, gdyż trapiły go tysiączne myśli o przyszłém szczęściu i bogactwie. Droga do nich prowadząca stała mu otworem; już jutro mógł być bogatym panem. Zdawało mu się, że popełniłby największe głupstwo, gdyby porzucił swoje szczęście i poszedł ze siostrą służyć nieznajomemu człowiekowi, może złemu, biednemu, lub chciwemu. Wszakże dość wyżył biedy podczas trzech dni w podróży, a teraz miałby jeszcze dłużéj cierpieć? Gdy sobie wspomniał na ubogą chatę rodzicielską, to nie brała go tęsknota za domem rodzicielskim. Roiły mu się tylko w głowie pałace, karety i życie, pełne zabaw bez trudu i pracy. Myślał i myślał, aż wreście wstał po cichu i poszedł się przekonać, czy Dorotka śpi rzeczywiście. Widział, że spała. Wtedy chwycił swój kapelusz, szedł cicho na palcach i zaszeptał: „Leć, wietrzyku leć, do mego szczęścia mnie prowadź.“
Ledwo że podniósł kapelusz w górę, aż wnet uczuł, że wiatr go silnie prze naprzód. I bieżał szybko z wiatrem, ile mu nóg starczyło. O świcie poznał, że się zbliża do wielkiego, prześlicznego miasta. Wprzód sobie odpoczął, gdyż był bardzo zmęczony, a potem nim wszedł powziął zamiar, że szukać będzie szczęścia u pierwszego bogatego człowieka, którego napotka.
Odpocząwszy sobie, zbliżył się Witek do miasta. Wkrótce ujrzał się na wspaniałéj ulicy, gdzie były piękne domy, niby pałace. Było jeszcze rychło rano, dla tego kupcy dopiero kramy otwierali. Witek patrzał, gdzieby mieszkał najbogatszy kupiec. Spoglądał z podziwieniem na złoto, drogie kamienie i inne kosztowne towary, najwięcéj jednak zwrócił jego uwagę skład, w którym były prześliczne futra i wypchane zwierzęta. Kupiec futer, pan w podeszłym wieku, spoglądał z uśmiechem na chłopca, pochłaniającego to wszystko oczyma.
„Cobyś ty chciał?“ zapytał go się po niejakim czasie. Witek się przeląkł i z płaczem przemówił: „Ach panie, proszę o kawałek chleba.“
„Kto jesteś i zkąd?“ pytał się pan, a wziąwszy go za rękę, wprowadził do kramu.
„Jestem zdaleka, trzy dni błądziłem, nim doszedłem do tego miasta.“
„Czy już nie masz rodziców?“ pytał się pan z współczuciem.“
„Nie mam,“ odrzekł Witek, zapierając się ojca, aby go pan lepiéj obdarzył.
„I nie masz nikogo więcéj?“
„Nie mam,“ odpowie Witek, zapierając się siostry, aby pan tym więcéj się nad nim zmiłował.
„A czy nie masz gdzie służby?“ pytał się znowu, a Witek znowu zaprzeczył, zapierając się dobroczyńcy, któremu miał służyć.
„Tyś tedy zupełnie opuszczony,“ rzekł kupiec futer, „i chodzisz po żebrocie. Chcesz się uczyć mego rzemiosła, to zostań u mnie, a jeżeli będziesz się dobrze sprawował, przyjmię cię za syna i oddam ci późniéj cały mój majątek.“
Tak więc Witek za pomocą swego czarodziejskiego kapelusza już znalazł szczęście, podczas kiedy Dosia jeszcze spała. Jakżeż się przelękła biedna siostra, gdy obudziwszy się, nie zobaczyła brata. Płakała, załamywała ręce, wciąż wołając brata, ale nikt się nie odzywał. Przyszło jéj wreszcie na myśl, że obawiając się służby, uciekł do ojca. Myśli sobie daléj: cóż się stanie, jeżeli w górach zabłądzi, albo w błocie uwięźnie lub w lesie spotka się z wilkiem lub gadem! Chciała już iść w stronę ku domowi, aby znaleźć Witka i od złego obronić; lecz oto przypomniała sobie, że przez to złamałaby przyrzeczenie ojca; niedaleko widziała wielkie, piękne miasto, tam zapewne mieszkał ich dobroczyńca, tam był jéj cel, do którego trzy dni wśród wielkich przeciwieństw dążyła. Czy miała opuścić upartego braciszka, czy też dobroczyńcę, któremu dał ojciec słowo, że dług odda? Co zrobić, aby uczynić najlepszy wybór? Wtem przypomniała sobie dar staruszka Wiatra; wszakżeż jéj chusteczka miała ją w tę stronę zaprowadzić, gdzieby mogła iść sprawiedliwą i poczciwą drogą. Ucieszyła się wielce, że dostała ten podarunek. Cóżby bez niego poczęła?
Wzięła wtedy swoje zawiniątko, a zobaczywszy na ziemi jabłka z rodzicielskiego ogrodu, które był Witek wczoraj porzucił, podniosła je i schowała dobrze, gdyż to była pamiątka pożegnania się z ojcem. Potem rozwinęła chusteczkę i rzekła: „Leć, wietrzyku leć, do dobrego mnie prowadź,“ a wnet zaczęła szybko naprzód pędzić naprzeciw wietrzyku do miasta tą samą drogą, którą Witek w nocy uciekał. Postanowiła sobie, że gdziekolwiek przyjdzie, pytać się będzie równocześnie o brata i o dobroczyńcę, aby, jeżeli można, obydwóch odszukać.
Szła ulicą około wspaniałych kramów i szukała takiego człowieka, któryby z widzenia zdał jej się dobrym i mądrym człowiekiem, aby go się poradzić. Kupiec futer rozmawiał przed kramem z jakimś panem, który miał złotą gwiazdę na sukni. Zaprzestali rozmowy, gdy ujrzeli dziewczę, które im w twarz patrzało.
„Kogo szukasz, dzieweczko?“ zapytał się łagodnie kupiec.
„Szukam braciszka, który mi się dziś w podróży gdzieś zapodział; nazywa się Witek i jest do mnie podobny; o panie, czyście go snać w tem mieście nie widzieli?“
Handlerz futer zadziwił się wielce. „A macie wy rodziców?“ pytał się daléj.
„Mamy ojca, który mieszka ztąd daleko. Posłał nas, abyśmy stary dług odsłużyli, ponieważ nie możemy go zapłacić.“
„Tak!“ zawołał z żalem kupiec, gdyż poznał, że Witek zaparł się ojca, siostry i powinności. „Tak więc się te rzeczy mają, a ja tego chłopca przyjąłem za swego.“
„Przyjęliście go za swego,“ zawołała radośnie Dorotka, „o panie, składam wam za to dzięki serdeczne. Pozdrówcie go, dobry panie, ode mnie, gdyż ja muszę iść daléj szukać dobroczyńcy, któremu mam służyć.“
„A któż to jest?“
„Przed jedenastu laty przyszedł do nas obcy pan, który pomógł ojcu z biedy. Mówił on, że jest ojcem, który ma setki synów a przecież żadnego. Nie wiecie, panie, kto on jest?“
Na to rzekł pan z gwiazdą: „To jest nasz miłościwy król i pan, pójdź ze mną, ja cię do niego zaprowadzę.“ I wziął zdziwiony dziewczynę za rękę i szedł z nią ulicami. Był to królewski dworzanin.
Dorotka nie mogła się dosyć ucieszyć swemu szczęściu, że idzie do królewskiéj służby; smutno jéj atoli było, że braciszek swoim uporem pozbawił się tego dobrodziejstwa. Znalazł owszem szczęście u dobrego pana, ale większe byłoby dlań szczęście, gdyby z nią był poszedł, ale któż to mógł wiedzieć, że to będzie służba królewska.
Kupiec futer tymczasem wrócił się do kramu i czekał na powrót Witka od krawca, do którego go posłał ze służącym. Niedługo przyszedł Witek w prześlicznym ubiorze.
„Idź mi z oczu!“ zawołał kupiec, „ty łgarzu i niewdzięczniku! Zaparłeś się ojca, siostry, dobroczyńcy i obowiązku, ponieważ nie chciało ci się iść do służby. Próżniaka i oszusta byłbym wziął za syna. I mnie zapewne wyparłbyś się w starości, tak jakeś się zaparł ojca, siostry i dobroczyńcy. Idź mi precz z oczu, gdyż już nic o tobie wiedzieć nie chcę. Szukaj szczęścia gdzie indziéj. Popraw się, pracuj i unikaj kłamstwa, jak ognia.“
Zamknął potem drzwi przed zdziwionym Witkiem, który stał jak przykuty. Krótki czas było mu przykro i sumienie czyniło mu wyrzuty, ale wnet wzięła lekkomyślność górę. Zatoczył się na obcasach nowych butów i zawołał: „Cóż mi z tego, że mnie wypędzasz kramarzu! już ja znajdę moje szczęście. Machnę tylko kapeluszem a wnet będę miał, czego pragnę.“
I odszedł a kupiec widząc, że nie myśli przeprosić i jeszcze się zeń naśmiewa, zamknął i serce przed nim i postanowił nigdy się nad nim nie zlitować.
Dworzanin zaprowadził niedługo Dosię do królewskiego ogrodu. „Idź po cichu,“ mówił do niéj, „gdyż król z królową znajdują się w pobliżu.“
Wnet stanęli pod starém, rozłożystém drzewem, gdzie na darniowéj kanapce siedzieli król i królowa. Był to pan jeszcze niestary, ale twarz jego oznaczała cierpienie, a w czarnéj jego brodzie było niemało siwych włosów. Królowa smutna i blada pani, czytała na głos z jakiéjś nabożnéj książki; oboje byli ubrani w ciemny ubiór, prawie żałobny.
„Kogóż to prowadzicie, dworzaninie?“ zapytał się król, gdy królowa, zobaczywszy dziewczynę, czytać przestała.
„Przyprowadzam waszéj królewskiéj mości poczciwe dziecko poczciwego ojca,“ odrzekł, a wtedy poważna twarz króla zajaśniała miłym uśmiechem.
„Mów sama, dziewczyno,“ przemówił, „jak się nazywasz i zkąd przychodzisz.“
Wtedy Dorotka przystąpiła z uszanowaniem, ale bez bojaźni, całując kraj szaty króla a rękę pani królowéj, gdyż nie czynili na nią wrażenia, że są dumni surowi władcy, ale raczéj uważała ich za dobrych a nieszczęśliwych ludzi, ku którym zaraz powzięła wielkie przywiązanie. Patrząc z szczerą prostotą w oczy królowi, mówiła: „Jestem Dosia, córka ubogiego Błażeja, którego wasza królewska mość przed jedenastu laty raczyłeś odwiedzić w biednéj chałupce, a którego z dziećmi swą szczodrością uratowałeś od głodu i nędzy.“
„Nie mogę sobie przypomnieć,“ odrzekł król, „a czego chcesz obecnie?“
Dorotka pomyślała sobie, że król dla wielu ludzi był szczodrym i że bardzo wielu ubogich obdarzył, przeto nie mógł o wszystkich pamiętać. Spoglądała więc nań jeszcze serdeczniéj, mówiąc daléj: „Mój ojciec wam przyrzekł, miłościwy królu, że za jedenaście lat odpłaci dar wasz, a wy przyjęliście jego przyrzeczenie na jego poczciwość.“
„Nie przypominam sobie,“ rzekł znowu król, „ani tego człowieka, ani jego przyrzeczenia.“
„A czy nie pamiętacie panie królu?“ zawołała nagle Dosia, „że właśnie wtedy stara jabłoń pukała twardemi jabłuszkami w okno chałupki, a wy rzekliście: oto świadek!“
„Przypominam sobie, mówisz prawdę,“ rzekł król, a wtedy cała twarz jego wdzięcznie się rozjaśniła. „Moje serce zapomina o niejednym smutku, gdy widzę, że mam takich poczciwych poddanych. Taki sprawiedliwy mąż, jak twój ojciec, godzien jest, aby jego sprawiedliwość całemu krajowi służyła. Panie dworzaninie, wyprawcie zaraz jutro poselstwo, które niech przyprowadzi do méj stolicy poczciwego Błażeja, a ja go uczynię najwyższym sędzią całego królestwa.“
Dorotka stała w pokorze, choć oczy jéj błyszczały wdzięcznością, a serce jéj skakało z radości; trapiła ją tylko myśl, że to wielkie szczęście nie stało się także udziałem Witka.
„Teraz nam pokaż, cóżeś przyniosła, aby odpłacić dar króla,“ rzekła łaskawie królowa.
Szczerze a skromnie odpowie Dosia: „Nic, pani królowo, tylko próżne ręce i mą dobrą wolę, aby odsłużyć ten dług wiernie a poczciwie, gdyż jesteśmy biedni ludzie. Nie gniewajcie się, że się ośmielam przystąpić przed wasze oblicza, gdyż nie wiedziałam, że nasz dawny dobroczyńca jest królem, a myślałam, że moja służba może mu być pożyteczną.“
Król z niedowierzaniem spojrzał na Dorotkę, mówiąc: „Jakto? toś ty nie wiedziała, że jestem królem? a jakżeś mnie szukała i znalazła?“
„Ten pan mi to dopiero powiedział,“ odpowiedziała Dosia, patrząc spokojnie „ja tylko tyle wiedziałem, że mam szukać ojca, który ma setki synów a w istocie jednak żadnego.“
Tu nagle powstała królowa, a łzy polały się na jéj twarzy; król się odwrócił, schylił głowę w ciężkim smutku na piersi i westchnął głęboko; dworzanin zbladł i drżał na całém ciele. Król skinął ręką, a dworzanin wnet dziewczynę odprowadził. Dosia odchodząc, widziała przez gęstwinę, jak blada królowa padła królowi w objęcia i jak potem obydwoje gorzko płakali.
Dworzanin prowadził Dorotkę pustemi gankami, gdzie na drzewach zwieszał się bujnie żółty mech i pajęczyna, a pokrzywy zamiast kwiatów w trawie wzrastały; widoczna, że tu dawno nikt się tą częścią ogrodu nie zajmował. Pomiędzy opuszczonemi grządkami, na których jeszcze rosły szczątki sadzonych tu niegdyś kwiatów, zostawił dworzanin dziewczę, mówiąc: „Tu poczekaj, aż się wrócę, aby ci zwiastować, czy król przyjmie twą służbę.“ I odszedł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eliška Krásnohorská i tłumacza: Józef Chociszewski.