<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliška Krásnohorská
Tytuł Powiastka o wietrze
Wydawca Księgarnia Ludowa
Data wyd. 1884
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Józef Chociszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Gdy rychło rano dzieci się obudziły, już nie było chałupki, — zniknęła, jakby ją wiatr zmiótł, a oni leżeli na piasku przy wodzie, w której wesoło pływały rybki, chwytając chciwie okruszyny chleba, co z Witka spadły, gdy wstawał. Kilka tylko piórek świadczyło o wczorajszém zdarzeniu, zresztą zdawało się, jakby to we śnie się stało.
Wnet opuściły dzieci to miejsce, które zdawało im się, że jest zaczarowane. Pomodliły się, zjadły śniadanie i szły ku górom dalekim, zkąd wiatr im wiał w oczy.
Droga, którą postępowali, była kamienista i przykra, to też każdy niemal krok im dolegał — i nie dziw wszak już trzeci dzień byli w podróży. Dorotka czuła, że niejeden ostry kamień do krwi ją zranił, nic jednak nie mówiła; czuł to i Witek, dla tego płakał na potęgę. Tak błądziły dzieci pomiędzy górami, gdyż wiatr dziś to z téj to z owéj wiał strony, czasem nawet kołem się toczył, a że trzeba było wciąż iść naprzeciw wiatru, to zaszli w końcu między dzikie i ponure skały, zkąd zdawało się, że już nigdy nie wyjdą. Nad niemi krakały posępnie kruki, u stóp ich czasem potoczył się z łoskotem w przepaść kamień, a zresztą nie było nic żywego.
W samo południe przyszli na wierzchołek, gdzie nie było ani drzewka, ani wody, tylko nagie kamienie i trochę ostu. Tu usiedli na skale, aby się posilić. Chlebek był już twardy jak kamień; Witek spragniony ledwie go mógł połykać. Zaczął tedy płakać i wyrzekać. „Ach Dosiu,“ mówił, „dla czegośmy się w tę podróż udali? Tu śmierć nas czeka. Ten bogaty pan, który nam dopomógł przed laty, nie potrzebuje naszych usług.“
Dosia także zapłakała, ale nie z głodu i pragnienia, lecz z żałości, że Witek tak niewdzięcznie myśli. „Nasz ojciec był także dawniéj bogatym, a jednak tak podupadł, że byłby zginął, gdyby nie ów dobroczyńca. Może i ten pan podupadł, zatem trzeba mu się odwdzięczyć,“ odpowie siostra.
Witek milczał, ale wnet wybuchnął jeszcze z większym płaczem: „Jeżeli podupadł, to jakaż będzie u niego służba? Może tylko chleb suchy i twardy jadać będziemy i na gołéj ziemi sypiać i kto wie, kiedy téj biedzie będzie koniec?“
Rzecze siostra: „Spokojnie sypiać będziemy na twardej ziemi i jeść chleb suchy, bo będziemy mieli czyste sumienie.“ Witek nie chciał, czy nie mógł zrozumieć tej pociechy, tylko się smutnie oglądał, że tu nie ma jagód, ani miodu, ani nic innego, ani nawet kropelki wody, aby polepszyć suchy obiad.
Żal było Dorotce Witka tym więcéj, że ojciec oddał jéj go w opiekę, dla tego przemyśliwała jakby go pocieszyć, ale daremne były jéj usiłowania, gdyż naokół nie było nic do jedzenia. W węzełku też już nic nie było. Przypomniały jéj się trzy niedojrzałe jabłka, które jabłoń zrzuciła jéj na łono przy pożegnaniu. Rozwiązała tedy swoje zawiniątko, ale jakież było jéj zdziwienie, gdy ujrzała trzy jabłka dojrzałe i czerwone, jak gdyby je kto pomalował. Pełna radości dała je Witkowi, a ten wnet je zjadł do szczętu, że i ziarnka nie zostawił. Potem trzeba było daléj wyruszyć, ale to mu się nie podobało. „Dosiu, kto wie do jakich ludzi idziemy, a z pewnością zbłądzimy, gdyż wiatr wieje z wszystkich stron, a nie widać nigdzie drogi,“ mówił.
Siostra pocieszała braciszka, jak mogła, mówiąc łagodnie: „Gdyśmy tyle wycierpieli, to wytrwajmy do końca. Wszak dziś trzeci dzień, a trzy dni trwać ma nasza podróż. Najgorsze już znieśliśmy, bądź odważnym, bracie, gdyż jutro już będziemy u celu.“ Byłby się Witek mimo to wrócił do domu, ale w tych skałach nie było śladu, zkąd przyszli i dokąd idą. Rad nierad musiał Witek iść za siostrą.
Szły długo dzieci wąwozami, w których wiatr syczał, wył i huczał, jakby całe stado psów i wilków ich goniło. Nagle pociemniało, na niebie zaległy ciemne chmury, zaczęło się błyskać, pioruny grzmiały przeraźliwie, a przytem lunął deszcz rzęsisty. Zdawało się, że koniec świata się zbliża. Dzieci skryły się do jaskini. Okropny miały widok. Ciemno było, że oko wykol, a tylko raz poraz ogniste błyskawice rozświecały ponurą okolicę. Gdy grzmot ryczał, to zdawało się, że wszystkie skały runą. Deszcz lał jak z cebra. Przecież po niejakim czasie uciszyło się wszystko — a deszcz przestał padać. Dzieci wyszły z jaskini, a że noc już była, przeto nic nie widziały przed sobą. Szły powoli, a gdy kamień się potoczył, lub woda ze skał padała, stawały słuchając, czy nie usłyszą głosu ludzkiego. Darmo wołał Witek: „Jest tam kto?“ — tylko echo słowa jego powtarzało.
„Gdyby tu był choć dziadek lub babka!“ — pomyślała sobie Dorotka, gdy przeciwnie Witek podniósł w górę zacięte pięści, wołając: „O ten niegodziwy wiatr, który nas zagnał do pustyni, a teraz nas opuścił i nie wskaże nam drogi, abyśmy ztąd wyszli!“
Dorotka zdjęła swą chusteczkę z głowy i wionęła w powietrzu, wołając dobry wiatr na pomoc, ale chusteczka przemokła nie wskazywała kierunku, gdyż tak było cicho naokół, że i listek nie byłby się poruszył. Blady księżyc wyszedł zpoza chmur i oświecił smutną okolicę. Dzieci ujrzały, że znajdują się pomiędzy posępnemi skałami. Witek prosił choć o kawałek suchego chleba, ale i tego już Dorotka nie miała. Tylko jedno jéj pozostało: a to jéj wielka miłość dla brata. Płaczącego, zziębniętego i głodnego wzięła na łono, przykryła chusteczką i sukienkami, głaskała i cieszyła, aż też sen go zmorzył. Wtedy dobra siostra modliła się gorąco do Boga za braciszka, bo tylko o niego miała kłopot, i jego cierpienia ją bolały, gdyż o siebie była spokojna w tem przeświadczeniu, że w podróży, która miała cel poczciwy, pobłądzić nie może. Wtem usłyszy naraz jakoby psa szczekanie, widać że było ludzkie mieszkanie w pobliżu. Brat spał, wzięła go tedy na ręce i niosła, choć było jéj ciężko, i szła w stronę, zkąd ją dolatywało szczekanie.
Ledwie wyszła za pierwszą skałę, aliści odezwało się straszne wycie i brzęk łańcucha, a wnet zobaczyła opustoszoną chatkę, podpartą podporami i jakoby przylepioną do skały. Groźny pies z łańcuchem na karku obchodził chałupkę naokół i szczekał przeraźliwie. Witek się obudził, a rozgniewany, że go pies przebudził, chwycił za kamień i chciał nim psa ugodzić. Pies zaczął wyć głośniej, a zdawało się, jakoby wiatr świszczał z jego jamy. Dorotka natomiast łagodziła psa miłym głosem, mówiąc: „Tyś dobry piesek, gdyż twój głos mi wskazał, że tu jest chatka.“ Pies zaczął się łasić, i pozwolił jéj wejść do chałupki, ale na Witka wyszczerzył zęby i mruczał.

Dorotka się przecież omyliła, gdyż tu ludzie nie mieszkali. Chacisko było bez drzwi i okien z dziurawą strzechą. Jednakże dzieci były rade, że się mogą gdziekolwiek przespać. Były wprawdzie głodne, ale tu nie było nic tylko kamienie i glina. Witek z głodu nie mógł usnąć. Przypomniał sobie, jak mu w południe smakowały Dosine jabłka. Wiedział, że i on ma trzy w swym węzełku, zatem pocichu w kątku je wyjął, aby według słuszności nie dać choć jednego siostrze, odrzucił je wnet jednak, gdyż były twarde jak kamienie, nie
Chwycił za kamień i chciał nim psa ugodzić.
dojrzały mu bowiem, jak to się stało Dorotce. Położył się rozgniewany, ale nie mógł spać ani też Dosia, gdyż pies wciąż obchodził chatkę, wył i pobrzękiwał łańcuchem, a gdy potrząsnął siercią, wnet wiatr szedł z niego do chaty. Naraz zaczął skakać i skomleć. Wnet słyszeć było można, że ktoś się zbliża i z psem się ciećka. Niedługo wszedł do chałupki dziadek z siekierą, w podartéj sukni z potarganemi od wiatru włosami i wąsami. Trząsł się od zimna, zacierał ręce i spoglądał dziwnie na dzieci. Wnet za nim weszła babina w podartéj sukni, z kosą na ramieniu. Spojrzała na dzieci i rzekła chrapliwym głosem: „Te dzieci spotkałam w méj podróży“.

„Ja je także spotkałem“ — odrzecze dziadek.
Dzieci udawając, że śpią mocno, słuchały pilnie téj rozmowy.
„A gdzież ty chodziłeś, miły Wietrze?“ zapytała się babinka.
„Chodziłem po królewskich lasach i nawywracałem drzew co niemiara. A gdzieś ty chodziła, miła Wichrzyco?“
„Chodziłam po łąkach i górach; spędzałam chmury, że było ciemno i sprawiłam okropną ulewę. A co wiesz o tych dzieciach?“
„Są to dobre dzieci, gdyż nanieciły mi ognia w chałupce. Dam im za to jaki podarek na pamiątkę. A co ty im dasz?“
Dziadek wziął Dosiną chusteczkę, chuchnął na nią i rzekł: „Téj chustce dałem moc, że kto z nią stanie naprzeciw wiatru i powie: leć, wietrzyku leć, do dobrego mnie prowadź — temu zawsze ukaże się prawa droga i zaprowadzi go tam, gdzie ma co dobrego i poczciwego wykonać; atoli musi iść naprzeciw wiatru, gdyż kto chce dobrze czynić, ten musi pokonywać przeciwieństwa. A czego ty im udzielisz?“
Babulka wzięła Witka kapelusz, chuchnęła nań i rzekła: „Temu kapeluszowi daję moc taką, że kto się z nim postawi z wiatrem i powie: leć, wietrzyku, leć, do szczęścia mnie prowadź, temu ukaże się zawsze najkrótsza droga i zaprowadzi go tam, gdzie może znaleźć szczęście i bogactwo; musi atoli iść z wiatrem, gdyż szczęście zawsze z wiatrem ulata. Te dzieci na to sobie zasłużyły.“
„Tak, zasłużyły,“ dodał staruszek, „a rano niech się podzielą, jak chcą. Teraz atoli, miła Wichrzyco, patrzmy, abyśmy się ztąd wynieśli.“
I wnet staruszek z babką się zakręcili, pies zawył, wiatr zahuczał, chałupka rozleciała się na kawałki, a dziadek z siekierą na ramieniu, babka zaś na kosie ulecieli w powietrze. Za chwilę wszystko znikło i ucichło.
Dorotka z Witkiem siedzieli obok siebie przerażeni i nie mogli długo do siebie nic przemówić z przestrachu. Potem nastała piękna, cicha, jasna noc, to też wesołość wstąpiła w ich dusze.
„Słyszałaś, co Wichrzyca z wiatrem sobie powiadali?“ szeptał Witek bojaźliwie.
„Słyszałam Witku; dali nam dwa piękne podarunki. Wybierz sobie który chcesz.“
Witek milczał, atoli przy świetle księżyca było widać, jak poczerwieniał na twarzy a oczy mu się zaiskrzyły.
„Jakżeż Witku,“ rzekła łagodnie siostra, „może chcesz obydwa dary? Powiedz a dam ci je chętnie.“
„Chcę tylko jeden,“ odrzekł Witek, „chcę dar, który prowadzi do szczęścia. Należy się i tak do mnie, gdyż Wichrzyca dała tę moc memu kapeluszowi.“
„To weź go sobie, Witku, gdyż ja i tak wolę podarek, który mi będzie ukazywał drogę do dobrych uczynków. A więc jesteśmy podzieleni podług naszych życzeń. Teraz dobra noc, gdyż chcę się jeszcze pomodlić, abyś znalazł zawsze w rzeczy saméj to szczęście.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eliška Krásnohorská i tłumacza: Józef Chociszewski.