Powiastka o wietrze/VIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Powiastka o wietrze |
Wydawca | Księgarnia Ludowa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | J. I. Kraszewski |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Józef Chociszewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy już dłuższy czas żyła Dorotka ze lwem, który coraz się dla niéj stawał łaskawszym i potulniejszym, zaczęła nad tem myśleć, że to nie jest zwierzę, ale istota ludzka, że to jest królewicz — dla tego wstydliwie go nieraz omijała. Widząc jednakże często jego smutek, była dlań pełną współczucia, a wtedy opowiadała mu o jego ojczystym domu, o królewskich rodzicach i o staréj, wiernéj piastunce? Czy lew rozumiał słowa dziewczyny? Trudno dać na to odpowiedź, jednakże w takich razach lew był cichym i łagodnym jak baranek; zamyślony siadywał na nadbrzeżnéj skale, patrząc na daleką przestrzeń morza w stronę, gdzie leżała jego ojczyzna.
Późniéj coraz mniéj wdawała się ze lwem w rozmowy, gdyż wyraźnie biła z niego królewskość, a gdy ku niewysłowionéj swéj radości dowiedziała się od dziadka i babki, że już mu sześć lat służy i że to jest ostatni rok jego zaklęcia, wtedy Dosia w milczeniu i z pokorą służyła lwu, jakoby rzeczywistemu królewiczowi; to téż już nie jeżdżała na nim, nie bawiła się z nim i nie pogroziła nawet w żartach biczem. Zato była swobodniejszą i weselszą ze swoją ulubioną sarną, która się rozrosła w okazałe zwierzę. „Ach! moja miła sarenko!“ szeptała nieraz, obejmując ją za szyję, jak niegdyś Witka, „moja ty miła towarzyszko, już wnet, wnet poniesie nas łódź do mego domu, do mego ojca, do mego braciszka. Co téż oni teraz porabiają? Ojciec zapewne sądzi poddanych króla, a Witek? może go szczęście nie opuściło, może stał się sławnym wodzem królewskiéj marynarki, a pięknemi czynami zasłużył sobie na ojca i moję miłość.“
Nie uważała Dosia przy tych rozmowach, będąc napełniona niecierpliwą radością, że lew na sarnę spoglądał strasznym wzrokiem, zazdroszcząc jéj pieszczot, jakich doznawała od dziewczyny. Co dzień stawał się smutniejszym, ale téż i dzikszym; nie czynił wprawdzie nic złego, ale wzrok jego był ponury, a wył nieraz tak żałośnie, że Dosi się na płacz zbierało. Często po całych dniach nie wychodził z jaskini, a jeżeli wyszedł, biegał po najniedostępniejszych miejscach wyspy i często dopiero po kilku dniach wracał, krwią zbroczony i zemdlony.
Powoli zbliżał się dzień, kiedy się miał skończyć rok siódmy zaklęcia. Dorotka myślała tylko o swojéj łodzi, a że spodnia część przegniła, przeto całemi dniami dno nowe robiła, gotując się do podróży.
Pewnego dnia słychać było silne huczenie i świstanie wiatru; spienione morze piętrzyło się potężnemi bałwanami, niedługo przyleciał Wiatr z Wichrzycą, a Wir wył radośnie. „Ciesz się! ciesz się!“ wołali dziadek i babka, „wróć się do domu, bo już wykonałaś, co byłaś przyrzekła, już jesteś oswobodzoną!“
Ognisty wzrok lwa, zwrócony na dziewczę, rzucał błyski. Dosia na chwilę była jakoby skamieniała, potem wydała okrzyk radości a bieżąc do lasu, wołała: „Moja sarno, miła sarenko, już jesteśmy oswobodzeni.“ Sarna nadbiegła, a dzieweczka pełna niewysłowionéj radości, wzięła w objęcie miłe zwierzątko i całowała je, płacząc z wielkiego wesela. Lew widząc to, wydał ryk straszliwy i rzucił się w szalonym poskoku na sarnę, która szybko uciekała do lasu, lew za nią, aż niedługo gęstwina ich zakryła. Dorotka schwyciła za łuk, aby pospieszyć do lasu; wtem nagle sarna przybiega i u jéj nóg upada, ledwie dysząc. Wnet nadbiegł i lew i chciał się zaraz na sarnę rzucić, „Stój!“ krzyknęła Dosia, mierząc nań z łuku, lew jednakże nie zważał, więc świsnęła strzała, a lew, trzymając w łapach skrwawioną sarnę, zwalił się na ziemię krwią zbroczony.
„Cóżem uczyniła, o ja nieszczęśliwa!“ krzyknęło dziewczę. „O królowo, zgubiłam ci syna!“ biadała Dosia, łamiąc ręce z rozpaczy i padając ledwie żywa na skałę. Wtem uchwycił ją ktoś za ręce; był to królewicz już, w ludzkiéj postaci, na czole miał złoty pasek a płaszczyk ze lwiéj skóry na plecach.
„Tyś nie zgubiła królewicza,“ mówił, „tyś tylko zniszczyła jego nieukróconą dzikość i swawolę, ty łagodna, dobra, cierpliwa dzieweczko, którą już od siedmiu lat tak serdecznie miłuję, że żadna inna, tylko ty, droga Dosiu, będziesz moją małżonką i w przyszłości królową. Pójdź ze mną do mego ojca i do mojej drogiéj matki, aby nam pobłogosławili!“
Zamiast z sarną usiadła Dorotka z królewiczem do łodzi, rozmawiając z nim wesoło. Niedługo po morzu płynęli, gdyż wnet zobaczyli białe żagle, skierowali zatem łódkę w tę stronę, aby dogonić okręt, na którymby prędzéj mogli się dostać do rodzinnego kraju. Jakoż szczęśliwie dopłynęli do okrętu.
Właściciel przyjął ich mile, a Dorotka wnet poznała, że to był ów pan, z którego okrętu uciekła przed siedmiu laty. Pytała go się zaraz o Witka, niestety! dowiedziała się, że téj saméj nocy zniknął, jak ona, a nigdy go już ów pan nie widział.
„Gdyby się był teraz znajdował na moim okręcie a tak dobrze kierował, jak wówczas, bylibyśmy uszli wielkiemu nieszczęściu, gdyż dzisiejszej nocy napadli na nas morscy rozbójnicy, którzy zabrali z okrętu wszystkie drogie towary.“
„Przez to utraciłem połowę mego majątku,“ zawołał jakiś kupiec, a Dosia zaraz poznała, że to był ów kuśnierz, który przyjął Witka za syna; jednakże nie dała się im poznać.
„Już od wielu lat,“ opowiadał właściciel okrętu, „wyrządza wielkie szkody kupieckim okrętom straszliwy rozbójnik morski, o którym opowiadają, że posiada jakieś czarodziejstwo, którém zmusza wiatr, aby mu dobrze służył, przez co każdy okręt może dogonić i uniknąć pogoni, jeżeli go okręty królewskie ścigają, tak że dotąd nieukarany, łupi okręty, a podobno już zgromadził nieprzebrane bogactwa.“
„A na czem zależy to czarodziejstwo?“ pytała się Dosia, przeczuwając dla siebie coś niedobrego.
„Mówią, że posiada jakiś niepozorny kapelusz, który posiada dziwną, czarodziejską siłę,“ odrzekł dowódzca.
Dorotka zbladła; dla czego, tego nie domyślił się ani królewicz, ani nikt inny z obecnych na okręcie.
Gdy szczęśliwie zawinęli do portu, spostrzegli tam ruch niezwykły, wszędzie było pełno ludu, nietylko na brzegu, ale i na łodziach. Właśnie przed niedawnym czasem schwytał jeden z królewskich okrętów owego strasznego rozbójnika morskiego, gdyż wiatr zerwał mu z głowy czarodziejski kapelusz, który go dotąd chronił od niebezpieczeństwa. I król z najwyższym sędzią przybył na tę wiadomość do portu, a gdy Dosia na ląd wstąpiła, w téj właśnie chwili prowadzono owego zbrodniarza do więzienia, król zaś z sędzią wracali do stołecznego miasta. Wtem odezwał się okrzyk: „Mój ojcze!“ a królewicz klęczał u nóg królewskiego rodzica; z takim też samym okrzykiem rzuciła się Dorotka w objęcia swego ojca, który z wielkiéj radości ledwie się mógł na swém szczudle utrzymać. I odjechali wszyscy czworo w niewysłowionéj radości i wśród okrzyków ludu w królewskim pojeździe do miasta. Królowa dowiedziała się przez gońca, kto powraca, wyszła zatem z starą piastunką przed bramy stolicy naprzeciw drogiemu synowi. Wobec wszystkiego ludu ucałowała jego oswobodzicielkę, jako ukochaną swoją córkę, a król i najwyższy sędzia udzielili młodej parze ojcowskiego błogosławieństwa.
„Mów, szlachetna dziewczyno,“ rzekł król, „w obec zebranego ludu powiedz, czego żądasz w nagrodę twego czynu, a przed wszystkim ludem przysięgam, że spełnię twe życzenia.“
Dosia powstała, mówiąc: „Proszę, miłościwy królu i panie, abym mogła być przytomną w sądzie, gdy ojciec sądzić będzie owego winowajcę, którego niedawno odprowadzono do więzienia, i proszę o przebaczenie dla tego złoczyńcy, któremu podam mały, skromny podarek.“
„Nie mam nic przeciw temu,“ rzekł król, „jeżeli i nasz sprawiedliwy najwyższy sędzia na to się zgodzi.“
Na to sędzia: „Dostąpi przebaczenia, miła moja córko, ale tylko wtedy, jeżeli objawi żal i chęć poprawy, gdyż zatwardziałego w złości przebaczenie jeszcze bardziéj złym uczyni, a bez rozsądnéj kary nie naprawi się ludzka swawola.“
Nadszedł dzień, kiedy miał być sądzonym ów morski rozbójnik. Córka najwyższego sędzi, narzeczona królewicza, siedziała po lewicy ojca swego, a obok zasiadło dwunastu sędziów.
Wtem powstaje narzeczona królewicza, a zbliżając się blada i drżąca na całém ciele do rozbójnika, wyciąga rękę i podaje mu trzy stare, poczerniałe jabłka i mówi wśród grobowéj ciszy głosem anielskim: „Nie dojrzały, opadły, ale podniosłam je i schowałam. Niechże będzie tobie wszystko przebaczone!“
Winowajca chciał wziąść jabłka, ale wypadły mu z ręki; stał, jako skamieniały, a nie mógł nic przemówić, ani oka odwrócić z twarzy narzeczonéj królewicza, aż nareszcie wydobyło się z jego piersi głębokie westchnienie, z oczu popłynął strumień łez gorących, a upadłszy na kolana, zawołał, podnosząc wzrok ku niebiosom, przejmującym do głębi serca głosem: „O gdzieżeś ty moja siostro! o gdzieś ty moja niewinności!“ I padł z załzawioną twarzą na ziemię, a wśród grobowej ciszy rozległ się głos najwyższego sędzi: „Przebaczenie!“ a wszyscy sędziowie powstali z krzeseł i zawołali uroczyście: „Przebaczenie!“
I mówiono po latach, że sławny wódz morski, który w wojnie i pokoju wielkie usługi oddał królowi, za co wszystkie okręty królewskie były poddane pod jego najwyższe dowództwo, był nietylko straconym i znowu znalezionym synem najwyższego sędzi, ale był on téż onym rozbójnikiem morskim, któremu narzeczona królewicza wyjednała przebaczenie trzema jabłuszkami, przechowanemi z czasów pierwszéj ich młodości.
Dorotka zasiadła na tronie królewskim, gdy stary król, aby spocząć po trudach panowania, oddał koronę i berło Drogozorowi.
Często młoda królowa ze starą piastunką, wspominały sobie ubiegłe czasy, tylko nie mogły się zgodzić, czy ów dziwny dziadek był w istocie tylko Wiatrem, lub téż duchem, który ma wpływ na losy ludzi.