Powszechne braterstwo/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
Rozproszone myśli Cecylji.

Siedząc w swym pokoju, przy starem, dębowem biurku, pani Stefanowa Dallison, starała się skupić swe rozproszone myśli. Krążyły one dokoła, zapisanych ćwiartek papieru; zaczynających się od słów „Droga Cecyljo“, albo „Prośby pani Tallents Smallpeace“, lub też dokoła kartek z nagłówkami, noszącemi nazwy teatrów, galerji lub sal koncertowych; wreszcie dokoła papieru w mniej dobrym gatunku, na którym na początku były słowa: Kochana przyjaciółko... i kończącego się prostem, dobrze znanem nazwiskiem „Wessex“, tak, że nie można było robić żadnych przypuszczeń, co do treści, zawartej między nagłówkiem i podpisem. Miała również przed sobę ćwiartki swego własnego papieru listowego, z nagłówkiem „76, The Old Square, Kensington“, oraz dwa małe notesy. Jeden z nich był oprawiony w marmurkowy papier i nosił napis: „Proszę tego notesu nie ruszać“; poprzez drugi, oprawny w skórę jakiegoś zmarłego zwierzątka, wyryty był samotny wyraz „Zobowiązania“.
„Cecylja miała na sobie zieloną, jedwabną bluzkę z rękawami, które przykrywały jej szczupłe ręce, gdyby ich nie przytrzymywały w kostce srebrne guziki, zrobione na kształt małych różyczek; czoło miała zmarszczone, jak gdyby się dziwiła, że myśli jej się rozproszyły. Siedziała tak co rano, starając się pochwycić te myśli i układając je w jednym lub drugim notesie. Jedynie tak ciężko, pracując, mogła utrzymać siebie samą, męża swego i córkę we właściwym stosunku do wszystkiego to się dokoła nich działo. Starając się zaś, aby stosunek ten był tak najwłaściwszy, przyprawiała się niemal codziennie o lekki ból głowy. Obawa bowiem przeoczenia jakiegoś posunięcia lub zbytniego przejęcia się innem, była w niej bardzo żywa; tyle było ciekawych osób, tyle sympatycznych stosunków, zarówno dla niej, jak i dla Stefana, które pragnęła utrzymać, iż było to rzeczą niezmiernej wagi, aby zbyt nie utrzymywać jakiegoś poszczególnego stosunku. Również i konieczność niezatracenia kobiecości wraz z ogólnym postępem narzucała się jej temperamentowi. Myślała niekiedy z zazdrością o rozkosznem osamotnieniu, jakiego obecnie używała Blanka, a które oczuła instynktownie, raczę, niż się o niem dowiedziała; często jednak o tem nie myślała, gdyż była to prawa osóbka, dla której Stefan i jego sprawy stały na pierwszem miejscu. I chociaż się trochę nudziła, gdyż myśli jej napływały z każdą pocztą, nie nudziła się znów tak bardzo, zaledwie trochę więcej, niż kotka angorska, siedząca w fałdach jej sukni, która również siadywała całemi godzinami, starając się pochwycić swój ogon, a miała kieskę między oczami i dwa dołeczki w pyszczku.
Gdy wreszcie zdecydowała, jakie koncerty będzie musiała opuścić, gdy zapłaciła składkę na Ligę zwalczania fałszowanego mleka i podziękowała za zaproszenie na próbę wyskakiwania aeronauty z balonu, odpoczęła. Następnie, umoczywszy pióro w atramencie, napisała:
„Pani Stefanowa Dallison chciałaby, aby jej bezzwłocznie odesłano do domu, bez żadnej zmiany suknię niebieską, zamówioną przez nią w dniu wczorajszym. — PP. Rose i Thora, High Steet, Kensington“.
Dzwoniąc, myślała: „To będzie robota dla pani Hughs, biedactwo. Przypuszczam, iż zrobi również dobrze, jak Rosę i Thora. Proszę poprosić do mnie panią Hughs. Ach to pani Hughs? Proszę niech pani wejdzie“.
Krawcowa, która podeszła do środka pokoju, stałą z rękami zwieszonemi po bokach, bez znaku życia, z bierną jedynie cierpliwością w dużych bronzowych oczach. Była to postać zagadkowa. Jej obecność wywoływała zawsze w Cecylji pewne rozdrażnienie, jak gdyby podlegała konfrontacji z tem, czem mogłaby być ona sama, gdyby nie były zaszły pewne drobne okoliczności. Tak to sobie uświadamiała, że musi odnosić się do niej z sympatją, tak się starała o to, by dowieść, że niema między niemi żadnej przepaści, tak pragnęła być taką, jaką być powinna, że głos jej brzmiał raczej, jak kołowrotek.
„Szyje pani firanki, pani Hughs?“
„Tak, pszę pani, dziękuję pani“.
„Będę miała jutro inną dla pani robotę — przeróbkę sukni. Czy może pani przyjść?“
„Tak, pszę pani. Dziękuję pani“.
„Czy dziecko zdrowe?“
„Tak, pszę pani. Dziękuję pani“.
Chwila milczenia.
„Nie należy mówić o jej sprawach domowych“, pomyślała Cecylja, „nie lubię tego!“ Ponieważ jednak milczenie działało jej na nerwy, powiedziała szybko: „Czy mąż pani teraz lepszy?“
Nie było odpowiedzi; Cecylja ujrzała łzę, spływającą zwolna po twarzy kobiety.
„O biedactwo, pomyślała, „biedactwo! To moja wina!“
Pani Hughs długo zaczęła mówić głosem żałosnym: „Niegodziwy jest, pszę pani. Miałam właśnie z panią o tem pomówić. I to odkąd ta dziewczyna — twarz jej stała się ostrą — „zamieszkała w moim pokoju; on zdaje się — zdaje się — właściwie zaniedbuje mnie“.
Cecylji serce drgnęło rozkosznie, tak, jak drgać zwykła, słysząc o czyjejś tragedji miłosnej, choćby bolesnej.
„Pani mówi o tej małej modelce?“ rzekła.
Krawcowa odpowiedziała głosem wzruszonym: „Nie chcę nic na nią mówić, ale ona go oczarowała, tak jest; on, zdaje się, nie jest w stanie nic robić, chciałby tylko ciągle o niej mówić i wisieć u jej drzwi. To mnie tak martwiło, w chwili, gdy panią wtedy zobaczyłam. A nawet już od wczoraj, po południu, gdy przyszedł pan Hilary — mówił do tego dzikusa — a on mnie pchnął — i — i — —“ Usta jej przestały wymawiać całkowite wyrazy, lecz ponieważ było to nieprzyzwoitością płakać wobec swych zwierzchników, ustami temi połykała łzy i krtań jej poruszała się gwałtownie.
Przy wzmiance o Hilarym, uczucie rozkoszy u Cecylji uległo Pewnej zmianie. Odczuwała ciekawość, lęk i odrazę.
„Niedobrze panią rozumiem“, rzekła.
Krawcowa miętosiła swą suknię. „Ja przecież nic na to nie mogę poradzić, w jaki sposób on mówi, pszę pani, Ja oczywiście nie chcę tu powtarzać tych brzydkich rzeczy, jakie on mówi na pana Hilarego. Wygląda jak warjat, gdy zacznie mówić o tej młodej dziewczynie“.
Sposób wymówienia tych trzech ostatnich wyrazów był prawie wyniosły.
Cecylja już miała powiedzieć: dosyć, nic więcej słyszeć nie chcę“. Ciekawość jej jednak i pewien dziwny lęk zmusiły ją do powtórzenia: „Nie rozumiem. Czy pani przypuszcza, iż chce on dać do zrozumienia, że p. Hilary ma coś wspólnego z tą dziewczyną, czy, o?“ I pomyślała; „Muszę temu w każdym razie położyć koniec“.
Twarz krawcowej była wykrzywiona wskutek jej wysiłków opanowania głosu.
„Powiedziałam mu, że to jest niegodziwość mówić tego rodzaju rzeczy, a p. Hilary to taki dobry pan. I co jemu do tego, mówię, ma przecież własną żonę i dzieci. Widziałam go na ulicy, widziałam, jak sterczał pod domem pani Hilarowej, gdy ja tam pracowałam — czekał na tę dziewczynę i szedł za nią — do domu“.
Znów usta odmówiły jej posłuszeństwa, połykały jedynie jej łzy.
Cecylja pomyślała: „Muszę natychmiast powiedzieć Stefanowi. To niebezpieczny człowiek“. Kurcz nerwowy ścisnął jej serce, zwykle tak ciepłe i spokojne; nieokreślone uczucia, jakie ją już nawiedzały, znów się zjawiły z zatrważającą siłą; zdawała się widzieć oblicze nikczemnego życia, wpatrzone w rodzinę Dallisonów. Głosem, który nie ośmielił się załamać, pani Hughs mówiła dalej.
„Powiedziałam mu: „Co ci przychodzi do głowy? I to teraz, kiedy pani Hilarowa taka była dla mnie dobra!“ Ale on, gdy się napije, jest zupełnie jak warjat i mówi, że pójdzie do pani Hilarowej — —“
„Pójdzie do mojej siostry? Po co? Błazen!“
Gdy pani Hughs usłyszała, jak inna kobieta nazwała węża, jej błaznem, cień niechęci przesunął się po jej twarzy, wywołując jej drżenie i rumieńce. Rozmowa ta wprowadziła już szczególną zmianę we wzajemnym stosunku obu tych kobiet. Było tak, jakgdyby każda z nich dokładnie wiedziała, na ile sympatii i zaufania u tej drugiej liczyć może, jakgdyby życie nagle rozproszyło mgłę i ukazało je stojące po obu stronach głębokich okopów. W oczach pani ’Hughs było spojrzenie tych, którzy oddawna spostrzegli, że nie mogą odpowiadać z obawy utraty tego kawałeczka gruntu, na którym stoją; oczy zaś Cecylji były zimne i ostrożne. „Współczuję,“ zdawany się mówić, „współczuję pani; lecz proszę to dobrze zrozumieć, nie może pani oczekiwać współczucia, jeżeli pani sprawy kompromitują członków mojej rodziny“. Przedewszystkiem zaś myślała teraz o uwolnieniu się od towarzystwa tej kobiety, która się zdradziła, pokazując, co się kryje pod jej niemą, upartą cierpliwością. Nie była to nieczułość, lecz prosty wynik zmieszania. Serce jej było podobne do ptaka, miotającego się w klatce ze złoconego drutu, na widok kota, stojącego w oddali. Nie zatraciła jednak poczucia praktyczności i zapytała spokojnie: „Mówiła pani, że mąż został raniony w południowej Afryce. Wygląda, jakgdyby nie był zupełnie... Możeby pani wezwała lekarza!
Odpowiedź krawcowej, powolna i pozytywna, gorsza była od jej wzruszenia.
„Nie, pszę pani, on nie jest wariatem“.
Podszedłszy do kominka — do którego tak długo szukała tych szafirowych kafli — Cecylja stanęła pod reprodukcją „Wiosny“ Botticellego i patrzała podejrzliwie na panią Hughs. Mała angorka, której przerwali sen, wśród fałd sukni jej pani, spojrzała na nią, jak gdyby mówiła: „Spójrz na mnie, jestem godna uwagi; jestem, jakby z jednej sztuki z tobą i ze wszystkiem, co nas otacza, jesteśmy obie wytworne i raczej wysmukłe; obie lubimy ciepło i małe kociątka, nie znosimy obie, gdy dotykają naszej skóry. Długo się namyślałaś, zanim mnie kupiłaś, gdyż chciałaś, abym była doskonałą. Widzisz tę kobietę?! Siedziałam na jej kolanach dziś rano, podczas, gdy obrębiała twoje firanki. Nie powinna się tu znajdować, nie jest taką, jaką się być wydaję: umie gryźć i drapać, wiem o tem; kolana jej są chude: woda kapie z jej oczów. Zmoczyła mi całe plecy. Bądź ostrożna, gdy? może ona i twoje plecy zmoczyć!“
Wszystko, co, w Cecylji podobne było do małej angorki — zamiłowanie do ładnych rzeczy, przywiązanie do jej własnego domostwa z jego artystyczną linją, miłość do męża i do Tymjany, własnego jej kociątka, lęk przed przykrościami — wszystko kazało jej wyrzucić z pokoju te kobietę; o wyblakłej postaci, lecz z oczami, które przy całej swe] cierpliwości, miały w sobie coś z jędzy, tę kobietę, która wnosiła ze sobą atmosferę nikczemnego bólu, brudnych pogróżek i zgorszenia. Tembardziej chciała ją usunąć, iż cała jej jakaś bezbronna postawa dowodziła, że ona również lubiłaby wygodne życie. Aby się zatrzymać nad tego rodzaju rzeczami, trzebaby mieć więcej, niż trzydzieści ostem lat życia.
Cecylja nie miała kieszeni. Opatrzność usunęła ją na przeciąg czasu, wydobyła tedy z woreczka dwa przedmioty niezbędne dla osób dobrze wychowanych. Dotykając jednym z nich lekko swego nosa, z obawy, aby się nie świecił, wzięła drugi do ręki. I znów spojrzała niepewnie na panią Hughs. Serce jej mówiło: „Daj tej biednej kobiecie pół suwerena, to ją pocieszy!“ Mózg jednak mówił: „Winna jej jestem cztery szylingi, sześć pensów, potom, co powiedziała przed chwilą o swoim mężu i o tej dziewczynie i o Hilarym, nie byłoby dobrze dawać jej więcej“. Wyjęła dwie pólkorony i powiedziała, jakby natchniona: „Pomówię z moją siostrą o tem, co pani mówdi, może to pani powiedzieć swojemu mężowi!“
Zaledwie to powiedziała, gdy zauważyła po smutnym i prędko zagasłym uśmiechu pani Hughs, że ona nie wierzy, aby Cecylja uczyniła coś podobnego, doszła do wniosku, że krawcowa jest przekonana o zainteresowaniu się Hilarego małą modelką. Rzekła pośpiesznie:
„Może pani odejść, pani Hughs“.
Pani Hughs wyszła bez słowa, bez jakiegokolwiek bądź znaku.
Cecylja powróciła do swych rozproszonych myśli. Spoczywały one cichutko, ozłocone promieniem słońca, wciskającym się przez niskie okno i zmniejszającym ich wagę, czuła ona, że właściwie jest rzeczą mniej więcej obojętną, czy ona wraz ze Stefanem, w interesie nauki zobaczy tego człowieka, spadającego z balonu lub też w interesie sztuki usłyszy pana von Kraffe, śpiewającego swe pieśni polskie, doznawała również wątpliwości, co do owego fałszowanego mleka. Podarła w zamyśleniu kartkę do pp. Rose i Thoorn zamknęli biurko i wyszła z pokoju.
Idąc po schodach, których stare dębowe poręcze, wzniesione po obu stronach, prawdziwą sprawiały radość, odczuła, iż głupio zrobiła, pozwalając, aby jakieś nikczemne pogłoski, dotyczące jej zresztą jedynie pośrednio, zakłóciły jej zajęcia poranne. I wszedłszy do garderoby Stefana, spojrzała na jego buty.
Wewnątrz każdego z nich było drewniane prawidło; na żadnym z nich nie było załamań, na żadnym nie było dziur. Z chwilą, gdy były zniszczone, wyjmowano z nich drewniane wnętrza, powłokę oddawano ubogim, podczas gdy w związku z tą teorją należałoby wysłuchać cyklu odczytów, o czem przypominała jej jeszcze teraz jedna z rozproszonych myśli — drewniane wnętrza wędrowały natychmiast do innych skórzanych powłok.
Patrząc na ten lśniący szereg butów, Cecylja poczuła się samotna i niezadowolona. Stefan pracował w sądzie, Tymjana zajęta była sztuką; oboje czynili coś określonego. Ona jedna, jak się zdawało, musiała siedzieć w domu, urządzać obiady, odpisywać na listy, robić sprawunki, składać wizyty i robić dziesiątki rzeczy, które nie zdołały jednak odwrócić jej myśli od opowieści tej kobiety. Nie często uświadamiała sobie swe życie, tak podobne do życia wielu setek kobiet w Londynie, o którem mówiła, że nie mogłaby go prowadzić, a które wytrzymywała znakomicie. Zazwyczaj ze swym zdrowym rozsądkiem, życzliwie witała swemi wątpiącemi oczami każdą dobrą zmianę w biegu życia, bawiąc się nieco rozwiązywaniem łamigłówki swych rozproszonych myśli, smakując każdą drobną przygodą, z pewną ostrożną lubością i wciągając w to wszystko Stefana, o tyle, o ile się na to zgodził. Mniej więcej w ciągu tego ostatnego roku, odkąd Tymjana stała się dorosłą panną odczuła odrazu utratę celu w życiu i uzyskanie swobody. Nie była zupełnie pewna czy ma się z tego cieszyć, czy martwić. Uwalniało ją to dla poznania większej ilości rzeczy, ludzi i dla Stefana, zostawiało jednak pewną pustkę w jej sercu, pewną gorycz dokoła niej. Coby Tymjana pomyślała, słysząc te historje o swoim wuju? Myśl ta wznieciła cały szereg wątpliwości, które oddawna już ją opanowywały. Czy jej mała córka będzie do niej podobna? Jeżeli nie, to dlaczego? Stefan żartował ze swej córki, z jej zabaw, z jej przyjaźni z młodymi ludźmi. Żartował ze sposobu, w jaki Tymjana nie pozwalała żartować ze swej sztuki lub ze swego interesowania się „ludem“. Jego żarty były źródłem rozdrażnienia dla Cecylji. Kobiecym instyktem raczej, niż przez rozumowanie uświadamiała sobie pewną, niepokojącą ją zmianę. Wiedziała, że teraz dziewczęta inaczej pociągają młodych ludzi, nie bywało za jej młodych dni. W sposobie ich traktowania był jakiś chłodny, przyjacielski pozytywizm, rodzaj niemal naukowej, swawoli. I Cecylję niepokoiło pytanie, jak daleko to się posunąć może. Była jakby poza nawiasem. Jeżeli młodzi ludzie istotnie spoważnieli, jeżeli dla młodzieży obojętna jest barwa oczów Tymjany, jej sukni lub włosów, o cóż więc oni dbają — to znaczy poza granicami ścisłej przyjaźni? Nie, żeby marzyła o wydaniu córki zamąż. Będzie miała czas o tem pomyśleć w dwudziestym piątym roku jej życia. Jej własne doświadczenie jednakże tak były odmienne. Spędziła tyle młodocianych godzin podziwiana przez mężczyzn, widziała tyle ich spojrzeń, rzucanych na nią ukradkiem; teraz zaś tak, jakby w dziewczętach i w młodych ludziach nie było nic godnego podziwu lub spojrzeń rzucanych ukradkiem. Nie miała ona filozoficznego sposobu myślenia i niewiele przywiązywała wagi do żartu Stefana, że — „jeżeli młodzi ludzie odkryją swoją piętę, wkrótce nie będą mieli pięty do odkrywania“.
Według Cecylji groziło wygaśnięciem rasy; w rzeczywistości znika jedynie jej gatunek rasy, co dla niej zresztą było taką samą klęską. Z oczami, utkwjonemi w buty Stefana, myślała: „W jaki sposób nie dopuszczą aby to, com słyszała, doszło do uszu Blanki? Wiem, jak cna by to przyjęła. Jak zabezpieczę Tymjanę od usłyszenia tego? Przyznam się, że nie wiem, jakie by to na niej zrobiło wrażenie! Muszę pomówić ze Stefanem. On tak lubi Hilarego“.
I odwracając się od butów Stefana, myślała: „Rzecz prosta, że to nie ma sensu. Hilary jest dużo za delikatny, za subtelny, aby tam mogło być coś więcej poza prostem zainteresowaniem; jest on jednak tak dobry, że mógłby łatwo dać się wciągnąć w jakieś fałszywe położenie. I — przecież to nie ma sensu! Bi umie tak być niemiła; a nawet teraz — w niezbyt dobrych są stosunkach! Nagle przypomiała sobie pana Purcey’a, który według twierdzenia pani Tallents Smallpeace nawet sobie tego nie uświadamiał, że istniało jakieś zagadnienia, dotyczące biednych. Myśl o nim zdawała się jednak w tej chwili działać na nią kojąco, tak jak zasłonięcie się tarczą przed uderzeniem. Przeszedłszy do swego pokoju, otworzyła drzwi do garderoby.
„Też bieda z tą kobietą!“ pomyślała. „Tak bym chciała, aby ta gencjanowa suknia była już gotowa, a teraz jej wprost nie mogę oddać tej kobiecie do roboty!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.