Profesor Przedpotopowicz/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Profesor Przedpotopowicz |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1898 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Coby ryby myślały, gdyby rozum miały?
Wiesz, lordzie? jabym te «wrota» nazwał piękniejszem mianem, aniżeli noszą, naprzykład «rajem geologa!» — wołał profesor w zachwycie, — O tak! dodał anglik. — Zupełnie, jakby ziemia, zwykle zazdrośnie ukrywająca swe skarby przed okiem człowieka, otwarła nam tu sama gościnne podwoje i zapraszała do podziwiania swych tajników!
Stanisław pogrążył się w myślach, sprzecznych ze zdaniem profesora. Żeby ziemia tak bardzo gościnną była, tego nie powiem, — myślał sobie. — Podrapałem już na nic ręce, a guzów mam więcej, aniżeli ich posiada cała moja garderoba...
— Przypomina mi się tu wędrówka na dnie czarujących kanionów porzecza Colorado, — rzekł anglik.
— A mnie, — dorzucił Stanisław, — spacer po bośniackim gościńcu o zmierzchu, gdy już niewidać jam, w których można odrazu wszystkie kości połamać.
— Dochodzimy już do granic epoki węglowej, krok tylko dzieli nas od Dewonu.
— Na tem się nie znam, — odrzekł z powagą Stanisław, — ale zato czuję wyraźnie zapach nafty, czy też smoły ziemnej.
Powonienie objaśnia cię o blizkości Dewońskich warstw olejonośnych. Popatrz na te ciemne plamy i pręgi na ścianach. To są gniazda i żyły węgla kamiennego. Zawierają one i wywiązują niewyczerpane bogactwo płynnych i lotnych związków [1] węglowodorowych. W niektórych punktach ziemi węglowodory owe, w postaci surowej nafty, oraz gazów palnych, wytryskują podziemnemi szparami aż na powierzchnię ziemi.
— Powiadasz profesorze że jesteśmy w Dewonie? zapytał anglik.
— Jeszcze nie, ale lada chwila zejdziemy! odrzekł geolog.
— Czy niemógłbym prosić cię profesorze, abyśmy tam urządzili przystanek?
— I owszem! jeśli ci to uczyni przyjemność.
— Wielką nawet.
— Ruszajmy tedy, zakomenderował geolog.
I czwórka nasza poczęła się opuszczać niewygodnym kominem w tajemniczą czeluść. W milczeniu dosięgli szczupłej platformy i na tym progu zatrzymano się dość wygodnie.
Teraz anglik ukłonił się z wyszukaną uprzejmością profesorowi.
— Ani myślałem, że będę miał szczęście powitać pana tak prędko w mojej ojczyźnie, w rodzinnem gnieździe! zawołał Puckins, uśmiechając się.
Przyrodnik z niespokojem spojrzał na anglika.
— Co pan mówisz? Jakim sposobem?
— Dla tej racyi, że Puckinstone, moje rodzinne gniazdo, leży właśnie w hrabstwie Dewońskiem.
— A ja sądziłem, żeś pan już dostał gorączki, zauważył profesor.
— I do tego wkrótce przyjdzie! Jesteśmy jak w łaźni.
— Wistocie trochę za ciepło, dodał geolog.
— Obawiam się, abyśmy się nie udusili w tej atmosferze, albo nie wzniecili pożaru, co zresztą wyszłoby nam na jedno...
— Niema obawy! — przerwał żywo paleontolog. — Nafty zaledwie słabe i nieszkodliwe ślady. Za to czuję się tu jak w katakumbach pełnych tajemniczości. Otaczają nas już prochy świata, niezmiernie dawnego. Podczas gdy osadzały się cal po calu te grube pokłady, nie było zwierząt czworonożnych. Królami naszej planety były Skrzelowce, to jest ryby (Pisces). Życie zwierzęce ograniczało się do oceanów, a w wiecznie zamglonych puszczach kalamitowych, skrzypowych oraz iglastych nie znalazłbyś ani jednego zwierzątka, ani jednego ptaszka. Nawet motyl o tęczowych barwach nie migotał jeszcze, ani złota pszczółka nie zbierała słodyczy z kwiatów, bo i tych nie było.
Lord Puckins przerwał mu nagle.
— Ryby królami? to niepodobna!
— Tak było!
— Ależ w takim razie niesłychanie mizernym musiał być świat ziemski.
— Biednym był niezaprzeczenie, ale tylko w naszem, wyższem pojmowaniu, ponieważ już znamy doskonalsze warunki życia. Nie trzeba jednak do wszystkiego przykładać własnej miarki. Jestem pewnym, że gdyby Dewońscy mieszkańcy głębin morskich umieli myśleć i oceniać podobnie jak my, swoje warunki, z własnego, a więc ograniczonego punktu widzenia, wtedy żadna rozsądna ryba nie wymyśliłaby dla siebie lepszych warunków nad żywot w morzu. Co najwyżej zapragnęłaby, aby w tem idealnem morzu zabrakło jej wrogów, a karmy za to był dostatek. Dopiero chyba jakaś «niedowarzona» ryba‑poetka zdobyłaby się na marzenia o życiu w jakiejś lżejszej od wody atmosferze, w powietrzu.
— Oryginalne czynisz porównania! — zaśmiał się anglik.
— Co więcej! gdyby ryby miały ludzką inteligencyę — uważałyby wówczas cały ocean za swój własny, a nawet mniemałyby, że świat został dla nich stworzonym.
— Dla czego położyłeś nacisk na wyraz wówczas? — spytał anglik.
— Bo wówczas byłyby nawet poniekąd konsekwentne, choć nie przestały być śmieszne, — odrzekł geolog. — Wszak w istocie cała kula ziemska dźwigała ocean, będący ich światem, deszcze padały poto, aby nasycić wodę mikroskopowemi pęcherzykami powietrza, potrzebnego im do życia, nawet słońce dla nich, a nie dla kogo, oświecało mroczne głębiny...
— Miał słuszność Muchołapski, nazywając cię poetą, — wycedził kwaśno lord Puckins.
Przedpotopowicz nic na docinek nie odrzekł.
— Jestem pewnym, — ciągnął, — że ówczesna «trzeźwa» ryba nazwałaby także poetą tego, ktoby jej naprzykład dowodził, że można bardzo przyjemnie żyć po za obrębem wody na suchem dnie morskiem, mieć nogi zamiast płetw i igrać na zielonej murawie. Nazwałaby półgłówkiem tego, ktoby jej dowodził, że to jest przyjemnie mieć skrzydła, okryte barwnem pierzem i fruwać lekko z gałązki na gałązkę, świergotać mile śród wonnego kwiecia... Ówczesna trzeźwa ryba uważałaby nadto za skończonego głupca śmiałka, któryby dał jej do zrozumienia, że wszystkie ryby bez wyjątku są bardzo ograniczonemi istotami. Gdyby na dobitkę ten ktoś prawić im zaczął o zwierzętach, które po nich będą stworzone i oddychać będą wyłącznie samem powietrzem, gdyby wspomniał o człowieku, który zamieszka w przyszłości ziemię, o jego dziełach, o rozumie, wynalazkach, uznałyby opowiadacza wprost za niebezpiecznego waryata...
Lord zaciął wązkie usta i patrzał drwiąco a uporczywie na profesora.
Ostatni nie dostrzegał tego i ciągnął swoje.
— Jakto? wołałyby chórem obywatelki morza, czyż jest choć odrobina sensu w twierdzeniu, aby było możliwem życie w próżni, która otacza oceany? My się dławimy w tej próżni, wyskakując z wody na kilka sekund zaledwie, — a ten szaleniec utrzymuje, że można urodzić się i egzystować po za obrębem wody! Niechże nam pokaże taką istotę! I zwyciężyłyby owe sceptyczki, bo takiej istoty na całej kuli ziemskiej jeszcze nie było. Albo człowiek! toż to wytwór najbardziej chorobliwej imaginacyi! Takich stworzeń niema i być nie może. Aby być czem więcej od ryby, trzebaby być istotą «nadprzyrodzoną!» I wyznam ci, lordzie, szczerze, iż nie śmiałbym się z takiej ryby. W jej biednej, skąpomózgiej głowie nie mogły się zmieścić pojęcia o doskonalszej organizacyi, o człowieku, który dziś króluje na ziemi.
Lord Puckins nie wiedział, czy się gniewać na uczonego, czy pokryć niezadowolenie milczeniem.
— Podkreśliłeś, o ile mi się zdaje, wyraz dziś.
— Bo w istocie dziś człowiek króluje na ziemi.
— Dziś tylko?
— Dziś króluje on bezspornie! — powtórzył krótko geolog.
— A jutro?
— Odległe jutro nie do nas należy, — odrzekł poważnie Przedpotopowicz.
— To prawda, — potwierdził anglik. — Nic wiecznego pod słońcem. Przyjdzie czas, gdy nas niestanie, a ziemia toczyć się jeszcze może w przestworzach. Ale też wtedy będzie ona przeżyta i martwa, niby trup, z którego uleciała dusza... Będzie pustą łupiną, która wydała już owoc i spełniła cel swego istnienia.
— Proszę! A zkąd pewność, że po nas musi już zostać głucha pustka? — żywo zapytał geolog.
— Bo z wygaśnięciem ducha pocznie się już śmierć ziemi.
— A czyż duch nie może już po nas gościć na globie ziemskim?
Anglik się zdziwił.
— Po nas? gdy ludzkości nie stanie?
— Nie wydaje mi się to niemożebnem. Alboż my mamy prawo uważać się za ostatnie słowo kreacyi ziemskich?
Puckins nie umiał się zdobyć na razie na odpowiedź. Z oburzenia język odmówił mu posłuszeństwa.
Spostrzegł to profesor i żal mu się zrobiło pysznego króla stworzenia.
— Widzę z przykrością, że zaawanturowałem się nieco — wyrzekł. — Nie powinienem głosić tego, co się sprzeciwia rybiej logice, przepraszam, omyliłem się znowu!
Anglik odzyskał teraz utraconą równowagę. Zaśmiał się z ironią i pokiwał swą lordowską głową.
— Oddajesz się, profesorze mrzonkom i śmiesznym przypuszczeniom. Nie licują one bynajmniej z powagą nauki, której służysz. Otrząśnij się tylko z uprzedzeń, a ujrzysz w nas ucieleśniony ideał Stwórcy! Większego nie pragnij dla ziemi!
Geolog z kolei obrzucił poważnem spojrzeniem postać anglika.
— Pycha przemawia przez ciebie, milordzie, ta sama, która strąciła aniołów i stworzyła piekło. Tobie, widzę, imponuje nasza powłoka, wydaje ci się piękną i jedynie godną na mieszkanie dla ducha, ale po stokroć jesteś w błędzie! Tobie się może zdaje, żeś już zerwał wszystkie nici, które cię łączą z otaczającą przyrodą. Ale po stokroć jesteś w błędzie. Wszystkiemiś jeszcze przykuty do tego poziomego łańcucha...
— Profesorze! Pamiętaj, żeśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże!...
Przedpotopowicz uśmiechnął się smutnie.
— Milordzie! i ja w to wierzę, ale podobieństwo Bogu odnoszę do ducha naszego, nie zaś do mizernego i brudnego ciała, które jest proch tylko, bo z prochu powstało, według praw od wieków nakreślonych przez Stwórcę. Muszę ci, lordzie, przypomnieć, że ciałem, to jest połową siebie należymy do prochu ziemi, że wszystkie kości naszego szkieletu zbudowane są według wspólnego z pozostałym światem pierwowzoru...
— To niedowiedzione!
— Przeciwnie, to niepotrzebuje nawet dowodzenia. Wszystkie zdobycze nauki stwierdzają, że organizm nasz dalekim jest od jakiejkolwiek doskonałości lub odrębności w przyrodzie ziemskiej. Że tedy nie dzięki urojonej jakiejś doskonałości, ale raczej pomimo całej małości ciało nasze stało się siedliskiem najwyższych dotąd na ziemi uzdolnień. Przyznasz chyba sam, milordzie, że przez swoje ręce, nogi, oczy, zęby lub włosy nie nabrał człowiek żadnych praw do wielkich przywilejów, które są jego udziałem. Ciało kala nas tylko a nie podnosi. Milordzie! wierzaj mi, że nie potrzebowalibyśmy walczyć z ciałem, gdyby ono harmonizowało jak należy z wyższym pierwiastkiem. A my walczymy przecież! I ciężko walczymy!
Mnie się zdaje poprostu, że wysokie uzdolnienia rozkwitły w człowieku bez względu na liczbę, kształt i proporcyę członków naszego ciała.
I to jest już wielkiem, cudownem zjawiskiem, ale niech nam nasza dostojność nie przewraca w głowie. Ród ludzki stanowi zapewne ostatnią i najwyższą gałązkę drzewa kręgowców, którego pień wydawał długo same liście, aż wreszcie ozdobił się kwiatem o cudownych własnościach. Zkąd jednak pewność, że jesteśmy już najpiękniejszym i najdoskonalszym kwiatem jaki ziemia zdolna wydać, żeśmy dość idealni na ostateczną koronę ziemi?
Słowom tym zawtórował nagle trzask głuchy i syczenie, a wraz z tem okrzyki, dobywające się z dwojga płuc.
— Co się tam stało? — zawołał anglik, przerywając dysputę, — zdaje się, że jakieś nieszczęście.
- ↑ Przeciwko panującej teoryi organicznego pochodzenia skalnych olejów, w ostatnich czasach wystąpili, zwolennicy hipotezy pochodzenia mineralnego. Kwestya dotąd pozostaje dość ciemną i nierozstrzygniętą. Przyp. Autora.