<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Profesor Przedpotopowicz
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.
Tysiąc metrów pod ziemią.
L

Lord Puckins zawsze dotrzymuje słowa. Punktualnie w godzinę chciwy wrażeń anglik spotkał się z paleontologiem na głębokości 200 metrów pod powierzchnią wąwozu. Termometr wskazywał 21° Celsyusza. Dla upamiętnienia szczęśliwego zejścia, jakoteż ze względu, aby się Basanis nie podźwigał, opróżniono, za radą lorda, niezwłocznie butelkę szampana i w różowym nastroju zapuszczano się w mroczne głębiny.

— Wcale tu nie zaciepło! — zauważył Stanisław.
— Bardzo wierzę! ale zmienisz zdanie, jeśli dojdziemy o pięćset metrów niżej. Przyrost temperatury bywa wprawdzie w różnych okolicach ziemi nie jednakowy. Zdarza się, że co 30 metrów przybywa jeden stopień, choć bywają miejsca, w których temperatura podnosi się o jeden stopień zaledwie co 80, a nawet 87 metrów, jak np. pod Liwerpoolem.
— Jakiż tutaj zauważyłeś przyrost, profesorze? — zagadnął Puckins.
— Na głębokości 300 metrów ciepłomierz wskazywał 23 stopnie, przybyło zatem 2 stopnie ciepła, co rozłożone na 100 metrów stanowi jeden stopień na każdych 50-ciu metrach. Jestto przyrost mały, ale tem lepiej dla mnie, bo dojdziemy głębiej!
— Zatem w drogę, nie traćmy czasu. Ale gdzież teraz jesteśmy? Mówiłeś profesorze, iż otaczały cię pokłady kredowe, a ja tu wcale kredy nie widzę.
— Pokłady, noszące nazwę kredowych, nie składają się z samej kredy do pisania. Występuje i ona wprawdzie często w różnych krajach, ale stanowi jeden z najmłodszych utworów epoki kredowej. Częściej są to skały zupełnie do kredy nie podobne. W jednych krajach (naprzykład w Anglii, Francyi, Niemczech północnych), przyłączają się do białej kredy (czyli ziemistego wapienia) pokłady szarych margli, zwane opoką, lub wapienie, zwane siwakiem. Gdzieindziej kredowe utwory znane są pod postacią piaskowca kostkowego, albo wapienia pełnego muszli i korali; jeszcze gdzieindziej, np. na Litwie, pod postacią gliny plastycznej. Tutaj znów, podobnie jak i w Karpatach, jest to zlepieniec szary, gruboziarnisty, znany pod nazwą piaskowca karpackiego.
Do tego wszystkiego dodać należy trafiające się w formacyi kredowej nawet węgle kamienne, żyły asfaltu, i rudy żelazne, wreszcie bryły krzemienia i fosforyty. Węgle kredowe, zwane wealdeńskiemi (obficie znajdujące się w Niemczech), tworzą pokłady bardzo cienkie. Po większej części bardzo smoliste i powstały nie przez zbutwienie Karliszcz, (Sigillaryi) i Lepidodendronów, jak węgle paleozoiczne, ale przez zwęglenie się dziś bardzo już nielicznych na ziemi Sagowców i roślin szyszkowych.
— I dla czegóż to, proszę pana. pokłady jednej i tej samej epoki nie są jednakowe na całej kuli ziemskiej?
— Sądzę, że gdybyś się zastanowił, znalazłbyś sam odpowiedź.
— Posądza mię pan niesprawiedliwie — odrzekł Stanisław. — Właśniem się zastanawiał i nic mi z tego nie przyszło.
— Bo nie wziąłeś pod uwagę, że kredowe czasy trwały ogromnie długo, a czynniki, wpływające na tworzenie się osadów kredowych, nie były nawet w jednym i tym samym czasie jednakowe na różnych miejscach kuli ziemskiej. Wszak i wtedy były morza i lądy, góry i doliny, rzeki i jeziora. Często więc morskie warstwy powstawały obok lądowych, błotnistych lub słodkowodnych. Każdy zaś z tych utworów odznacza się sobie właściwemi cechami i skamieniałościami
Podróżni nasi przy mdłem świetle lampek ruszyli na dół w milczeniu — aż doszli do Jurskich pokładów. Przedpotopowicz poglądał po ścianach i co kilka minut czynił pomiary i notatki. Dziwiła go niezmierna grubość, a nadewszystko prawidłowość pokładów, zarówno kredowych, jak jurskich[1]. Minął grubą warstwę Oolitycznych (ziarnistych) wapieni średniego piętra Jurskiego, zwanego pospolicie Jurą brunatną, i zatrzymał się wśród smolnych łupków dolnego piętra, zwanego czarną jurą lub Liasem. Oblicze jego promieniało zadowoleniem.
— Jesteśmy otoczeni najstarszemi utworami Jurskiej epoki. W ciągu pół godziny pogrążyliśmy się, że tak powiem, o miliony lat w przeszłość...
— W przeszłość?
— Nieinaczej. Jesteśmy w katakumbach świata Jurskiego. Każda skamieniałość — każda nieskruszona jeszcze na proch skorupka mięczaka, to wymowny dla nauki świadek... Podnieś lampkę, Stanisławie. Nad nami piętrzy się już 200 metrów jurskich pokładów. Oświeć je, a może zadrga dla nas, przy pomocy wyobraźni, w tych martwych resztkach zgasłe od milionów lat życie... może ówczesne typy przejściowe, gady naprzykład, ukażą się nam tak pełnemi życia, jakiemi niegdyś były, aby rozstrzygnąć spór nasz z przeciwnikami teoryi rozwoju...
— Co słyszę? zawołał lord Puckins. Byłżebyś pan zwolennikiem zbankrutowanej hipotezy stopniowego rozwoju organizmów?
— Jestem zwolennikiem teoryi, o której milordzie wspominasz, ale o bankructwie jej nic nie słyszałem, odrzekł paleontolog.
— A to mię dziwi! wszak już o tem wróble świergocą!
— Wróble o wszystkiem świergocą, odrzekł paleontolog, ale też dopóki tylko ptactwo gęga, świergoce i gdacze — wierzaj mi lordzie — szkoda tego słuchać...
— I gęganie bywa pożyteczne! — przerwał anglik. Ocaliło niegdyś Rzym.
— Dla prawd naukowych pozostanie ono obojętnem, dodał uśmiechnięty paleontolog.
— Szczególniej dla takich, które zostały już pogrzebane przez nowsze odkrycia naukowe, odciął się anglik złośliwie. Ale bo też innego losu doznać niemogła doktryna, której przeczą zdrowe zmysły. Jakto? — ciągnął zapalając się, anglik. — Owca, żyjąca ziołami pastwiska i wilk, który swe życie podtrzymuje tylko krwią i mięsem owiec miałyby być braćmi? Jakto? Ciepłe futro niedźwiedzia miałoby być przeróbką wilgotnej skóry żaby lub łuskowatej karpia? A wśród roślin mech i grzyby krewniakami jabłoni i pomarańcz? Pasorzytna huba drzewna i dąb, trujący szalej i smaczna malina miały by być wszystkie potomstwem jednej i tej samej pra-rośliny?
— To wszystko możliwe! odrzekł paleontolog.
— Ależ to jest absurd, pozbawiony sensu! zawołał z ogniem Puckins. Dla czegóż nie twierdzisz raczej, że ziemia się obraca od Wschodu na Zachód? Wszak wszystko można przypuścić, ale na szczęście nie każde przypuszczenie jest faktem! A właśnie faktem jest, że żadne środki nie zmienią natury, ani kształtu zwierząt i roślin. Lis i wilk choćby chowane, zostaną zawsze lisem i wilkiem, sowa i po tysiącu lat nie zmieni się w orła, a z nasienia pokrzywy dąb nie wyrośnie. Szczygieł, choćby umieszczony wśród słowików, nie zostanie nigdy słowikiem!
— O takich metamorfozach nikt ze zwolenników teoryi rozwoju istot organicznych nie myślał. Teorya, o której mowa, przypuszcza tylko zmiany drobne i niewidoczne w jednem lub kilku pokoleniach. Dopiero po upływie setek pokoleń stają się one wyraźne, a po upływie dalszych setek, a może tysięcy składają się na wytworzenie nowego gatunku...
— Dowcipne to wykręty, bo nikt tak powolnych zmian sprawdzić nie może. Powiadacie: potrzeba było bardzo długiego czasu, aby z jednej pary gadów — wytworzyły się wszystkie gatunki gadów, aby z jednej pary ptaków wytworzyły się tysiące gatunków, poczynając od kolibra, a kończąc na kondorze. Potrzebaby patrzeć przez tysiącolecia, aby zauważyć stopniowe i drobne zmiany, a na to życie nasze zakrótkie. Ale te dowodzenia okazały się fantazyą, i upadły pod ciosami nowszych odkryć!
— Jakież to odkrycia pogrzebały teoryę stopniowego rozwoju istot?
— Choćby mumie kotów, wydobyte z grobów faraonów, które w niczem nie różnią się od kotów dziś żyjących. Ziarna pszenicy — z przed 4,000 lat, które są takie same, jak dziś zebrane. Gdzież więc dowód, że rasy się wyradzają w gatunki a gatunki w rodzaje? Powiedz mi szczerze, profesorze, czy znacie choć jeden fakt, aby powstał nowy gatunek?
— Nieznamy! odrzekł z prostotą paleontolog.
— Cieszy mię, że podobnie ważne wyznanie słyszę z ust gruntownego badacza, odrzekł zdziwiony nieco anglik, ale pytam jak można wierzyć w teoryę, nie popartą ani jednem decydującym dowodem?
— Choćby nawet było jak sądzisz, to wolałbym na mocy samego rozumowania wierzyć w teoryę rozwoju, aniżeli należeć do zwolenników «oddzielnych aktów stworzenia.»
— Bardzo mię dziwi podobny upór!
— A jednak to proste. Kto odrzuca teoryę rozwoju z powodu, że fakta przemawiające za nią nie są dość liczne, ten zapomina, że dla poparcia własnego poglądu nie posiada ani jednego faktu!
— Nie rozumiem cię, profesorze!
— Zmuszasz mię do jasnego postawienia kwestyi wielce drażliwej. Czy masz lordzie, choćby przybliżone do prawdy pojęcie o tem, jak został stworzony gatunek? — jak się on dostał na świat ziemski?
Tak zagadnięty anglik umilkł, nie wiedząc co odpowiedzieć. Z zakłopotania wyprowadził go paleontolog.
— Wcale ci nie mam za złe, milordzie, tego, iż nie jesteś w stanie pojąć, ani objaśnić stworzenia choćby jednego gatunku, bo nikt z nas niema o tem pojęcia. Ale dla czegóż wymagasz od nas, abyśmy dowiedli jak się odbywa przemiana gatunku, skoro sam nie masz pojęcia jak się stwarza gatunek?... A teraz posłuchaj jeszcze chwilę milordzie. Na ziemi żyje obecnie paręset tysięcy gatunków roślin i 270,000 zwierząt. Dodawszy do nich gatunki wygasłe których małą zaledwie cząstkę bo tylko 50,000 znamy możemy śmiało oznaczyć liczbę gatunków, które żyją lub żyły na ziemi co najmniej na kilka, dajmy na to na jakie 3,000,000. Któraż teorya pochodzenia tych trzech milionów gatunków będzie prawdopodobniejszą? — Czy twoja, która każe przyjąć 3,000,000 oddzielnych aktów stworzenia, czy też moja, która objaśnia, że wskutek ciągłych, drobnych zmian, pod wpływem licznych bodźców, wszystkie istoty powstały stopniowo z bardzo małej liczby pierwotnych typów?
Lord Puckins uderzony logiką rozumowania przeciwnika, powtórnie umilkł, ale znać było, że nie dawał za wygraną.
Była to natura niepodległa i pomimo młodzieńczej chciwości wiedzy, o zdeklarowanym poglądzie na świat i wspaniałe jego zagadki. Profesor pierwszy raz miał sposobność przekonać się o tem, pierwszy raz też zarysowała się sprzeczność zapatrywań tych dwóch ludzi.
— Sprowadzacie więc wszystko do kilku pierwotnych typów. Dobrze! Ale czy też możecie objaśnić zkąd się te typy wzięły?
— Niestety, o tem na równi z wami nic nie wiemy, odrzekł geolog.
— Więc stoicie bezradni wobec wielkiej tajemnicy stworzenia.
— Stoimy na równi z wami w obliczu najwspanialszej zagadki, potwierdził spokojnie Przedpotopowicz.
— I nie możecie zaprzeczyć przynajmniej jednego aktu stworzenia, jeśli nie kilku!
— Powiedziałem ci już, że pierwsza siła, która tchnęła życie w świat nieograniczony jest dla nas tajemnicą. Tajemnicy tej nie dotykamy słabym rozumem naszym i korzymy przed nią czoła.
— A zatem, dziwię się, dla czego przejmując jeden, wahacie się z przyjęciem licznych, oddzielnych aktów stworzenia! Jeden cud czy tysiąc lub milion cudów nie stanowi już różnicy! Wobec jednej tajemnicy, jednego aktu wszechmocy Stwórcy cała wasza teorya staje się bezsilną i bezpotrzebną!
— Ależ i ty milordzie, nie objaśniasz nic zgoła, wymawiając wyraz cud lub akt stworzenia. Ty tylko zaprzeczasz, nie opierając zaprzeczenia na żadnym fakcie. Powtarzasz tylko: wszystko u Boga jest możliwem.
— Tak jest!
— W takim razie nie jesteś, milordzie, logicznym. Dla czegóż uważasz za niemożliwą i niedorzeczną teoryę rozwoju, która w niczem nie przeczy wszechmocy Boga, a ma za to tę dobrą stronę, że jest prostą i zawikłane zjawiska przyrody czyni zrozumialszemi.
Któreż z dwóch przypuszczeń jest lepsze: czy to, które nic nie daje i nie usiłuje nic objaśnić, czy inne, które ściśle określa wspaniałe zagadki świata? Gdybyśmy ograniczyli się tylko do wykazania, że gatunki mogą powstać z innych przez odpowiedni szereg zmian — uczynilibyśmy już stokroć więcej, aniżeli nasi przeciwnicy, ciągnął dalej profesor, porwany zapałem. Ale myśmy dokazali więcej! Dowiedliśmy już, że każdy gatunek jest zmiennym, że przeniesiony do nowych warunków, powoli zmienia swój ustrój i przystosowywa się do nich tak dobrze, iż w końcu stają się one dla niego normalnemi. Cały świat jest właśnie polem działania podobnych wpływów przekształcających i każdy je może obserwować. Zbyt dużo zresztą byłoby w tej materyi do powiedzenia i dla tego porzućmy lepiej drażliwy temat. Widzimy wszędzie dowody, że napozór zupełnie niepodobne do siebie rzeczy, — rzeczy bardziej od siebie różne aniżeli jaskółka od słonia, aniżeli nawet roślina od zwierzęcia, mogą mieć wspólny początek! Przez szereg niewidocznych zmian, koło zmienia się na elipsę, elipsa na parabolę, — parabola na hyperbolę. Każdemu wiadomo, że wszystkie te linie krzywe można otrzymać, przecinając pod różnym kątem jeden i ten sam stożek.
Czy jednak rozważając w oderwaniu koło i hyperbolę możnaby przypuścić, że są z sobą pokrewne?
Czy możnaby wyrzec, że wypływają jedno z drugiego przez nieskończony szereg zmian drobnych?
Wszak koło jest jednakowe we wszystkich swych częściach, hyperbola zaś niema dwóch części podobnych do siebie! Jedno jest przeciwieństwem drugiego, a jednak od jednego do drugiego istnieją formy przejściowe tak mało różne, że sąsiednich form żadnemi narzędziami nie odróżnisz!
— Okropny z ciebie człowiek, profesorze. Jak się uweźmiesz, to z białego zrobisz czarne!
— Nie, milordzie, ja tylko przywołuję na pomoc logikę, przypominam, że przeczenie nie jest przekonywaniem, a burzenie budowaniem.
Od pewnego czasu rozpoczął się w umysłach ruch dziwny. Dąży on do zdyskredytowania nauki w oczach tłumów, które jej jeszcze nawet nie poznały, do stłumienia światła w imię źle zrozumiałego idealizmu czy krytycyzmu.
Stało się naraz modą ogłaszanie bezsilności ścisłej wiedzy, sportem — gołosłowne i brutalne napadanie na naukę, głoszenie nawet, że jest szkodliwą! Mój Boże, alboż światła może być za dużo!? I jeszcze w naszych warunkach, gdy tak niewiele promyków oświeca nasze drogi ku prawdzie!
A jednak potrwa to czas jakiś, bo zgubny a łatwy sport stał się modą, bo wreszcie stał się geszeftem dla kameleonowych krzykaczy, o mocnych płucach a słabych głowach, bo lenistwo umysłowe szerszych tłumów sprzyja bujaniu wszelakich chwastów... Ci nareszcie przyszli do głosu i nie umilkną, dopóki nie zachrypną; ale przeminie i to, jak każda moda, jak każdy kaprys, a poważna wiedza, to duchowe słońce ludzkości, nie przestanie jaśnieć nad nią, zawsze jednakowo poważne, zawsze dalekie od zgiełku drobnych interesów i namiętności... Co tu dużo mówić?
Jeśli jest źle na świecie, jeśli jest dużo brudu, przewrotności, zezwierzęcenia — przecież nie wiedza tego źródłem, ani żadne teorye! Zło i głupota są starsze od wszystkich naukowych teoryi!...
Profesor Przedpotopowicz stracił poczucie gdzie się znajduje i do kogo przemawia, taki ogarnął go zapał w obronie ukochanej nauki. Znać było, że mówi co czuje i gotów bronić swej nauki do upadłego.
Lord Puckins patrzał nań przez chwilę z ciekawością, wreszcie pochwycił go za rękę.
— Nie wiedziałem, profesorze, że cię tak wzburzę, przemówił ściskając dłoń uczonego. Przebacz mi mimowolną napaść na twoją naukę. W gruncie rzeczy zdaje mi się, że walczymy o niepochwytny cień. Zawrzyjmy już pokój i wracajmy do rzeczywistości.
Długiej chwili trzeba było, żeby Przedpotopowicz ochłonął, ale też skoro to nastąpiło, rad w duszy z tryumfu, — mimo przykrej drogi, wpadł w dobry humor.
— Przebacz profanowi, że zapytuję o rzeczy, stanowiące zapewne abecadło w waszej nauce, i racz mię objaśnić: czy ta formacya na całej kuli ziemskiej posiada takie same uwarstwowanie i taką grubość? — zapytał.
— Bynajmniej. Podobnie, jak to wspomniałem o kredzie, osadzały się w różnych czasach i miejscach niepodobne do siebie warstwy — zależnie od współczesnych warunków. Nie wszędzie nawet dochowały się. W wielu miejscach są one cienkie lub szczątkowe, a na znacznych obszarach skorupy zupełnie ich brak nawet.
— Czemże się to dzieje?
— Bo geologiczne warstwy ziemi to istotne numizmaty. Podobnie jak z każdego tysiąca dawniej błyszczących szelągów dotrwało do dziś zaledwie parę wytartych i od rdzy zjedzonych, tak samo osady raz nagromadzone podlegały i podlegają dotąd bezustannie niszczącym lub przetwarzającym wpływom ciepła, ciśnienia, wody i powietrza. W jednych okolicach zostały tedy doszczętnie spłukane, w innych dochowały się wprawdzie, ale najczęściej rozmaicie przetworzone, pogięte i połamane, a nawet skrystalizowane w części. Niezapominajmy i o tem, że warunki osadzania się nawet współczesnych pokładów były na różnych punktach ziemi w najwyższym stopniu rozmaite.
— Cóż dziwnego, że w jednych miejscach dochowały się te osady w kilkusetmetrowej grubości, gdy w innych, przy mniej sprzyjających okolicznościach, ta sama epoka zostawiła po sobie słabe ślady[2].

— Chodźmy już dalej! — naglił anglik. — Może niżej zobaczymy co ciekawszego.

...doszli cokolwiek niedogodnym kominem aż do głębokości 1,000 metrów.

Usłuchano wezwania, i czterech ludzi posuwało się znowu w głąb ziemi nierównym i ciasnym sklepem skalnym. Upłynęło z pół godziny schodzenia przy pomocy nóg, rąk, pleców, lin i drabinek. Profesor, któremu fizyczny wysiłek zgoła nie paraliżował dzielności komórek mózgowych, przyjrzał się bacznie ścianom skalistego wąwozu, poskrobał, roztarł szczątki w palcach i ogłosił uroczyście, że opuszczono granice Tryasu.
— Co to znaczy? — zapytał sługa.
— To znaczy, że dostaliśmy się już w otchłanie świata Paleozoicznego. Wraz z Tryasem opuściliśmy okres Mezozoiczny, który odpowiada wiekom średnim w dziejach ziemi. Teraz zagłębiamy się w wieki starożytne ziemi, znane w nauce pod nazwą okresu paleozoicznego...
— Ciepło się robi, — zauważył Stanisław.
— Bo też jesteśmy już na głębokości 750 metrów. Mamy 33 stopnie Celsyusza.
Wśród urywanej gawędy ani się opatrzono, jak temperatura podniosła się znowu o trzy stopnie, co odpowiadało 150 metrom pionowego zniżenia się pod powierzchnią. Turyści znaleźli się w czerwonej czeluści piaskowca Diasu i w tych pokładach, przeplatanych cienkiemi warstwami miękkiej, czerwonej glinki łupkowej, lub wapienia dolomitowego, a nawet wśród warstewek węgla diasowego doszli cokolwiek niedogodnym i chropawym kominem aż do głębokości 1,000 metrów. Tutaj zatrzymano się i urządzono popas.
Po należytym odpoczynku zapuszczono się znowu w otchłań i dość łatwo znaleziono się wśród potężnych skał formacyi węglowej.






  1. Dla lepszej zrozumiałości niech służy następujący schemat: Grupa mezozoiczna. Kreda górna. — Kreda dolna (w tem Wealden). — Jura górna (Malm). — Jura środkowa, brunatna (Dogger). — Jura dolna, czarna (Lias). — Trias górny (Leuyer). — Trias środkowy (wapień muszlowy). — Trias dolny (piaskowiec pstry). Grupa paleozoiczna: Dias. — Węgiel. — Dewon. — Sylur i Kambrium.
  2. Cóż dziwnego, że naprzykład w jednych miejscach Lias składa się z szarych, brunatnych, albo czarnych glin łupkowych, gdy w innych występuje w postaci wapieni, marglów wapiennych, lub piaskowców. Cóż dziwnego, że Jura brunatna w jednym i tym samym powiecie Będzińskim, pod Żarkami, składa się z piaskowców żelazistych, na lewym brzegu Warty z gliny szarej, a około Kłobucka z szarych piaskowców wapiennych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.