Profesor Przedpotopowicz/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Profesor Przedpotopowicz |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1898 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nowy pan ziemi. — Jednostki obejmują władzą nad rodem.
Odtąd nastają dziwne rzeczy na ziemi.
Nietrzeba już mijać tysięcy wieków, aby spostrzedz ważne zmiany na lądach. O morzach niema co i wspominać. Ta kolebka życia spełniła dawno swoją rolę, i odtąd trzyma w zastoju świat swój ożywiony.
Człowiek tylko, niedawno identyczny niemal z otoczeniem swojem wystrzelił bujną łodygą i zaćmił wszystko dokoła.
Niedawno nie miał pojęcia o rachowaniu lub mierzeniu, wkrótce począł używać już w tym celu własnych członków[1], niebawem stworzy matematykę, fizykę, astronomię i chemię z ich cudami. Niedawno zaledwie z trudem umiał myśl swoją przekazać ustnie słuchaczowi, wkrótce pocznie przesyłać ją zamkniętą w milczącym wiórze lub papirusie; a niebawem zaprzęże do utrwalania swej myśli martwe maszyny, światło słoneczne, elektryczność — i rozsyłać będzie o tysiące mil, odrazu w cztery strony świata. Niedawno drżał przed każdym większym zwierzem, już dosiadł konia, uwięził bawoły i kazał psu wiernie służyć. Niedługo zaś zaprzęże do swego wozu parę wodną i moc piorunów.
Cały świat mijający trwa jeszcze dokoła tej istoty, wierny aż do ostatniego tchnienia swym obyczajom i jednolitemu zakresowi pojęć. Orzeł tak samo buduje tu gniazda, jak będzie budował za rzymskich cezarów i w wieku XIX‑ym. Każdy zwierz temi samemi chodzi ścieżkami, jakiemi chodzić będą jego ostatnie potomki. Tylko człowiek, w początkach swych jednolity, zwolna rozsypuje się w tłum coraz mniej podobnych do siebie odmian duchowych. Śmiało rzec można, że w tym fizycznie jednolitym gatunku powtórzy się wszystko, czem wyposażona była cała fauna, z dodatkiem jeszcze zgoła nieznanych tamtej uzdolnień.
To też zdumienie, a nawet lęk jakiś porywa myśliciela, który ma odwagę zajrzeć w oczy tej zagadce, jaką stanowi człowiek, który ma odwagę zmierzyć przepaść, jaką wykopał bardzo krótki okres geologiczny między światem mijającym, a światem uspołecznionego człowieka.
Jak ziemia ziemią nie było przykładu, aby jeden lew był drugiego sługą, aby tysiąc lwów pełzało w prochu przed jednym lwem i dało się spokojnie rozszarpywać. Nie oglądało słońce na ziemi, aby jeden niedźwiedź był sto razy mędrszy od drugiego, jedna wiewiórka tysiąc razy bogatszą od drugiej, aby jedna antylopa nosiła serce tygrysa, druga chytrość lisa, trzecia szlachetność i mądrość słonia. Nic podobnego ziemia nie widziała. Pojawił się dopiero człowiek i wnet zjednoczy wszystkie te sprzeczności i dziwy.
Przytem to, co człowiek czyni, tak jest z każdym tysiącem lat inne, iż rzekłbyś, że działa nie ta sama istota...
Rozmaitość uzdolnień i dążeń osobników jednego gatunku wytworzyła większą nierówność wśród jednostek tego rodu, aniżeli była w całym świecie zwierząt, rozważanych, jako jedna wielka całość.
Jeden gatunek przybył ziemi, ale starczył za tysiące.
∗
∗ ∗ |
Odtąd kronikarz ziemi nie ma już co pisać o zwierzętach. Dzieje ich bledną i chowają się w cień wobec człowieczej historyi.
Ród ludzki czynami swemi wypełnia i znaczy historyę ziemi. Żyją sobie jeszcze lwy, antylopy, hipopotamy, krokodyle i grzechotniki w swych kniejach i bagnach, spełniają czyny zgodne z naturą swoją; nic w nich niema niespodzianego, ani nowego. Żyją, jak żył długi szereg ich przodków przed milionami lat.
Człowiek jest teraz cudem i koroną ziemi!
Zasłonił sobą świat cały, jaki przed nim napełniał ziemię, zepchnął go do nóg swoich. Prześcignął wszystko, co dotąd było. Podniósł do potęgi dodatnie i ujemne strony natury ziemskiej. Co więcej! Jakby mu zaciasno było, począł jedno po drugiem tępić współmieszkańców — a skończy zapewne dzieło zagłady dopiero, gdy niestanie rywali...
On jest panem ziemi. Zaprzągł do swej służby cały szereg drzemiących dotąd sił przyrody i czyni wszystko, do czego ma siły, a sił i pragnień zdradza więcej, niż cały świat poprzedzający, więcej niż sam nawet przewidzieć zdoła!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Gdybyż chciał być tak dobrym, jak został potężnym i mądrym!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Już teraz gdyby Przedpotopowicz mógł spojrzeć nad brzegi Nilu, wtedy ujrzałby w tej wązkiej i żyznej dolinie, otoczonej pustyniami i nagiemi skałami Mokkatamu, kwitnące od piętnastu wieków państwo Egipskie. Już piramida Chufu świadczyła od sześciu wieków o potędze i dumie jednostki, która kolejno władała milionem innych jednostek. Już Faraonowie 9‑ej, 10‑tej i 11‑tej dynastyi wybudowali w górnym Egipcie miasto wspanialsze od Memfisu[2], już ów gród olbrzymi zwany Teby[3] na nowe półtora tysiąca lat stał się siedzibą bogów i królów. Pośród licznych świątyń królowała tam świątynia Ammona w Karnaku z największą salą w świecie[4]. Już starym był Egipt, skoro nawet bogi dawnych faraonów ustąpiły miejsca nowym, skoro na gruzach świątyń wszechmocnego niegdyś Ptaha, upostaciowanego w chrząszczu[5], porastało zielsko, a za to świetny Ammon i Ozyrys w postaci wołu odbierały cześć boską. Nawet pomniki budownictwa różniły się od dawniejszych. Wznoszenie piramid przestało zadawalać faraonów.
To też geolog nie mógł wyjść ze zdumienia, oglądając niby z lotu ptaka ogromny zbiornik Meri, przeznaczony dla wezbranych wód Nilu[6]. Nowożytni jeszcze inżynierowie podziwiają genialny pomysł tego sztucznego jeziora, które nietylko zapobiegało klęskom powodzi — ale w czasie suszy służyło do zraszania olbrzymich obszarów uprawnego gruntu.
Niedaleko zbiornika Meri stał pałac, wzniesiony i zamieszkiwany przez następnego faraona, a po śmierci zamieniony na grób jego i świątynię. Istnym cudem świata był ten pałac, liczący 1,600 komnat na górze i tyleż na dole.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
I czemże będą dzieła inżynierów nowożytnych wobec tych śmiałych arcydzieł wzniesionych w czasach, w których nie znano machin i dźwigni nowożytnych, gdy nie znano tego wszystkiego, z czego się chełpi wiek XIX‑ty, gdy kolosalne głazy trzeba było wciągać w górę siłą mięśni ludzkich?
Czemże, jeśli nie igraszką dziecinną wobec tego bezmiaru wysiłków i znoju, będzie praca przy stawianiu domów żelaznych i filigranów Eiffla, które rdza strawi najdalej za kilka wieków?
Działo się to zaś w tym samym czasie, gdy sławne później narody, jak starożytni persowie, grecy i rzymianie, pozostawały jeszcze w stanie pierwotnej surowości, gdy na całej ziemi, w Europie nawet, albo rozciągały się bezludne puszcze, albo trwała epoka kamienia gładzonego; gdy po niedostępnych borach i stepach, tam, gdzie staną później Rzym, Paryż, Wiedeń i Warszawa, nieliczne gromadki dzikich myśliwców walczyły o prawo życia ze srogiemi zwierzęty i jeszcze sroższemi żywiołami.
Byłaby może i tu ludzkość wiodła długo jeszcze żywot pierwotny, gdyby nie przyszła z nieznanych obszarów Azyi zaborcza a wyżej rozwinięta garstka Chamitów. Z łatwością wzięła ona przewagę nad ciemnym i łagodnym ludem i zaprzęgła go w jarzmo ciężkiej pracy, owoce takowej obracając na swój pożytek. Naczelna kasta despotycznych przybyszów zawładnęła żyzną i zdrową krainą.
I wystrzeliła na tym gruncie, niby smukła palma, dziwna cywilizacya.
Wysoka i piękna, a jednak szczupła, bo zazdrośnie przed tłumem strzeżona, opromieniała nieliczną zaledwie garstkę kasty uprzywilejowanej.
Niedoskonałą ona jeszcze była, a jednak w niektórych objawach potężną, skoro szczątki jej budzą cześć i podziw w nowożytnych mędrcach ziemi...
A resztki te nie kończą się bynajmniej na rzeźbach i piramidach, na obeliskach, ani na sfinksie. Większy jeszcze podziw i zaduma porywa człowieka, gdy odtworzy sobie w wyobraźni tysiące dobrodziejstw cywilizacyi, z których ówczesna ludzkość już wtedy korzystała, gdy wsłucha się w słowa mądrości «wyrysowane» na starych papirusach i grobowcach.
Czy to nie ułuda, aby już dostojnik z czasów króla Assa, starzec Ptahhotep[7] mógł nauczać tych samych zasad, jakie będą wpajać mędrcy, bogatsi od niego o całe 5 tysięcy lat doświadczenia?!
«Nie pysznij się w sercu z mądrości swej!» — woła Ptahhotep. — «Chociażeś mądry, nie sądź, byś mógł czynić coś tak wielkiego, o czemby pamiętały czasy następne. Wiedz, że wszystko jest zmienne!» albo «Nauka niech będzie majątkiem twoim. Gdy na cię przyjdzie bieda, zasługa twoja więcej będzie znaczyć, aniżeli stosunki twoje z bogatymi. Ona będzie większą od ich wspaniałości». «Nie gardź prostaczkiem, albowiem przybytek mądrości dla nikogo nie jest zamkniętym».
A jednak to prawda! To na papirusie napisał Ptahhotep przed pięcioma tysiącami lat.
Czyż ten papirus nie wspanialszym jest od świątyni w Karnaku?
Zaprawdę! Jeśli piramidy, świątynie groby z ich niezliczonemi napisami i malowidłami zdradzają wielki rozkwit sztuk i nauk w Egipcie, to z papirusu tego bije taka dojrzałość ducha i taki majestat mądrości, że chce się dziś wykrzyknąć do rodu ludzkiego:
— Żółwiu! po pięciu tysiącach lat wędrówki tyś tutaj dopiero?!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
- ↑ W naszej mowie przetrwało wiele określeń, pochodzących z podobnego okresu kultury, więc palec, stopa, łokieć, siąg dłoni («piędź»), siąg rąk (siąg, sążeń) krok, garść, szczypta, narącz i t. p.
- ↑ Men‑ofer.
- ↑ Czyli Tape.
- ↑ Strop jej podtrzymywała z górą setka majestatycznych kolumn.
- ↑ A także syna jego, Ra.
- ↑ Wykopany na rozkaz Amenemhe III z 12‑ej dynastyi.
- ↑ Król Assa należał do 3‑ej dynastyi z r. 3800 przed Chr.