Prutem do Morza Czarnego

>>> Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Czołowski
Tytuł Prutem do Morza Czarnego
Podtytuł Przewodnik historyczny dla uczestników III Wielkiego Spływu wioślarzy i kajakowców
Wydawca Wydawnictwo Ligi Morskiej i Kolonjalnej
Data powstania 1935
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Dr. ALEKSANDER CZOŁOWSKI
PRUTEM
DO
MORZA CZARNEGO
Przewodnik historyczny
dla uczestników
III Wielkiego Spływu wioślarzy i kajakowców
WARSZAWA 1935
WYDAWNICTWO LIGI MORSKIEJ I KOLONJALNEJ
DRUKARNIA NAUKOWA w WARSZAWIE
STARE MIASTO 11

Z inicjatywy i staraniem Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonjalnej będzie w roku bieżącym zorganizowany «III Wielki Spływ wioślarzy i kajakowców» pod hasłem «Od Bałtyku do morza Czarnego».
W tym celu dnia 14 lipca zbiorą się w Kołomyji liczne zastępy polskich wioślarzy, aby stamtąd na łodziach i kajakach, wodami Prutu, a następnie Dunaju, szlakiem dotąd przez naszą rzeczną turystykę prawie nie uczęszczanym, dotrzeć do morza Czarnego, do jego portów i czarnomorskich brzegów.
Przed oczyma uczestników Spływu, jak w kalejdoskopie, przewiną się urocze krajobrazy mało u nas znanych okolic, przewiną się z ich przyrodą, mieszkańcami i odrębną kulturą, budząc zainteresowanie każdego. Na tem jednak nie koniec. Spływ wodami Prutu to nietylko wyjątkowa turystyczna, sportowa, propagandowa i reprezentacyjna wycieczka poza granice Ojczyzny, ale rzadka sposobność tak dla uczestników, jak dla społeczeństwa, do odświeżenia zapomnianych, wielkich, dziejowych wspomnień, jakie łączą nas z brzegami Prutu i nurtami tej rzeki.
Polak, zwiedzający brzegi Prutu, nie może zapominać, że nad temi brzegami, w wiekach ubiegłych, rozgrywały się pierwszorzędne polityczne i wojenne wypadki, które pradziadów naszych nieraz napełniały dumą lub przygnębieniem, tem samem więc nie mogą być one obojętne dla potomnych.
Uczestnicy Spływu muszą pamiętać, że właśnie w owych przybrzeżnych okolicach, przez które będą przepływać i w wielu miejscowościach, które będą mijać, przeszłość na każdym kroku ma wiele do powiedzenia o ofiarach krwi, mienia i życia, jakie w ciągu wieków tu, nad brzegami Prutu, aż prawie do Dunaju, złożyli nasi pradziadowie na ołtarzu Ojczyzny. Wspomnień o tem zebrało się tu bez liku. Co więcej, jako ich żywe świadki, sterczą dotąd na tych brzegach szczątki potężnych wałów dawnych polskich obozów i redut, wznoszą się niezliczone mogiły, kryjące poległych w krwawych zapasach, żyją tradycje o polskich bojach, zwycięstwach i klęskach.
Każdy z uczestników Spływu, znając miejsca, na których rozgrywały się krwawe zapasy polskiego oręża, innem okiem będzie patrzeć na te okolice, z innem uczuciem i nastrojem będzie je mijać i z dumą będzie kiedyś wspominać, że je własnemi oglądał oczyma.
Zwrócenie uwagi na te najważniejsze tylko miejsca jest celem tego Przewodnika.

We Lwowie, 20 czerwca 1935.
Autor.
PRUT I JEGO DZIEJOWA ROLA

Prut wytryska na Huculszczyźnie, w Karpatach, na północnych stokach Czarnej Hory, pod Howerlą. Stąd płynie przez wertepy górskie po pod ich stromemi, urwistemi ścianami aż do Mikuliczyna. Pod Dorą tworzy wodospad, który dawniej był znacznie większy, został bowiem dla ułatwienia spławów rozsadzony dynamitem. Od Delatyna płynie u podnóża gór szeroką doliną i nagle przybiera kierunek wschodni. Pod Tłumaczykiem opuszcza góry. Lewy jego brzeg tworzy tu już równinę. Po prawym ciągnie się pasmo lesistych pagórków. Przed Kołomyją rozlewa się na ramiona, częściowo uregulowane i utrzymuje południowo-wschodni kierunek. Poniżej Śniatynia wchodzi w obręb Rumunji i aż do ujścia, do Dunaju, należy dziś wyłącznie do niej. Przepłynąwszy przez dawną Bukowinę, wkracza w okolicy Lipkan na wielkie wołoskie równiny i wykręca się na południe. Po linję Jass przypomina rzekę górską, następnie zaś płynie wolnym spadkiem przez przybrzeżne równiny, szerokie od 3 do 8 km i w sąsiedztwie miasta Reni, gdzie rozlewa się szeroko, wpada do Dunaju. Górny jego bieg kończy się pod Delatynem i liczy 65 km, średni w okolicy Jass 345 km, dolny po Dunaj 282 km. Na Polskę wogóle przypada 150 km.
Różnica zwierciadła wody między Kołomyją, a Czerniowcami wynosi 111 m, a średni spadek na milę 11 do 13 m. Prąd jego, od źródeł do Zabłotowa, jest wartki i stąd niewątpliwie pochodzi nazwa tej rzeki z ruskiego słowa prutkij. t. j. prędki.
W biegu swym, zwłaszcza w górnym, zabiera Prut mnóstwo dopływów, które coraz bardziej zwiększają zasób wody jego koryta, do żeglugi jednak dla większych statków jest możliwy dopiero od miasteczka Skoljan.
Dunaj, przyjąwszy wody Prutu, w odległości 100 km od morza, dzieli się na trzy ramiona, które tworząc tak zw. deltę, wypełnioną labiryntem kanałów, jezior i błot, wpadają do Morza Czarnego. Północne ramię, wpadające pod miastem Kilją zwie się Kilijskie. Ramię południowe, zaczynające się koło miasta Tulczy (Tulcea), nosi nazwę św. Jerzego, środkowe zaś najkrótsze (94 km) i najbardziej uregulowane, płynie poniżej Tulczy i wpada do morza pod miasteczkiem Suliną, od której nazywa się Sulińskie. Ono to tworzy główną arterję żeglugi delty Dunaju i niem też uczestnicy Spływu dotrą do Morza Czarnego.
Od zamierzchłych czasów Prut, podobnie jak Dniestr, tworzył ważną linję, zarówno dla obrony, jak dla zaczepki. Powodowało to jego geograficzne położenie, przepływał bowiem przestrzeń między Karpatami a morzem Czarnem, która była istną bramą narodów. W ciągu wieków niezliczone ludy przesunęły się tędy z głębi Azji ku wnętrzu Europy. Fale szybko zmieniających się koczowników bez przerwy wypierały się tu wzajemnie i same parte nowym ustępowały miejsca. Przed Narodzeniem Chrystusa szli tędy lub koczowali dłużej Scytowie, Geci, Bastarnowie, Peucynowie i Dakowie. Ostatnich w r. 106 po Chr. wyparli Rzymianie i na miejscu ich siedzib utworzyli rzymską prowincję Dację, sięgającą pod Dniestr. Dla zabezpieczenia jej wznieśli między Prutem a Dniestrem długie linje okopów i warownych obozów, których ślady są dotąd widoczne, zwłaszcza w okolicach przyległych do dolnego Prutu.
Po Rzymianach przesuwają się tu następnie Gotowie, Hunowie, Gepidowie, Awarowie, Bułgarzy i Madziarzy. W IX wieku osiedlają się po nich słowiańscy Tywercy i Uglicze, którzy dostają się na krótko pod panowanie książąt kijowskich i płacą im dań, z końcem jednak X wieku znikają pod naporem dzikich Pieczyngów. Tych znowu wypędzili stąd Kumanie czyli Połowcy, a po nich czas dłuższy koczowały tu hordy mongolskie.
Wskutek tego stanu rzeczy dopiero w XIII i XIV wieku mogły się tu zacząć tworzyć pierwsze organizmy państwowe. Twórcami ich zostali Wołosi, przybysze z Bałkanu i Siedmiogrodu. Oni to zakładają tu dwa swoje państwa, jedno starsze między Karpatami a Dunajem, które otrzymało nazwę Multan, drugie, bliższe nas, dotykające Dniestru,―Mołdawji. Mając na myśli narodowość, oba razem zwano u nas Wołoszczyzną. Tak było przez wieki. Dopiero w r. 1857 oba państwa, któremi odrębni rządzili hospodarowie, zjednoczyły się w jedno państwo, a to w roku 1861 przybrało nazwę Rumunji.
W chwili gdy Mołdawja zakładała swe pierwsze podwaliny państwowe, siłą faktów zetknęła się z Polską, która w tym czasie (1340), dzięki Kazimierzowi Wielkiemu, oswobodziła Ruś Czerwoną z pod jarzma tatarskiego i granicę swą od strony Pokucia posunęła poza Śniatyń. Od tej chwili organizująca się Mołdawja, szukając opieki i oparcia, nietylko nawiązała stosunki z Polską, ale w r. 1387 oddała się jej w opiekę jako państwo lenne.
Fakt ten złączył ją ożywionemi stosunkami, handlowemi i politycznemi z Polską, na którą spadł obowiązek obrony swego lennika przed grożącemi mu niebezpieczeństwami. Do końca XV w. nieraz zachodziła tego potrzeba i Polska niemałe w tym względzie poniosła ofiary. Niebezpieczeństwo wzmogło się, gdy zwycięski oręż turecki zagroził obydwu państwom wołoskim. Obrona była zbyt trudna, więc w rezultacie z końcem XV w. zarówno Multany, jak Mołdawja, musiały uznać zwierzchnictwo tureckie. Tem samem rozluźnił się jej stosunek do Polski. Mimo to Polska nie przestała interesować się sprawami Mołdawji, którą zamącały nieustanne zamieszki wewnętrzne, wojny i rozruchy domowe. Walczący między sobą o tron hospodarski zwracali się stale o polską pomoc, co powodowało częste mieszanie się Polski do spraw mołdawskich i wywoływało liczne wzajemne zatargi oraz zbrojne wyprawy.

W następstwie tego stanu rzeczy do końca XVII w. brzegi Prutu, a zwłaszcza brzeg lewy, od Kołomyji aż prawie po Dunaj, były głównym naturalnym szlakiem wojennym, którym od wschodu uderzały na Polskę wszystkie najazdy wołoskie, tatarskie i tureckie i odwrotnie, wszystkie wyprawy polskie na Mołdawję szły jego brzegami, albo przekraczały je to tu, to tam. Wynikało to z potrzeby zaopatrywania się w wodę, której brakowało w dalszych, stepowych, lesistych i bezludnych okolicach. Nic więc dziwnego, że gdy nad temi brzegami koncentrowały się przeróżne wojenne wypadki, brzegi te zamieniły się w jedno olbrzymie pobojowisko, wypraw bowiem, zaczynając od roku 1359, było bez liku. Chociaż wiele z nich wskutek przewagi, zdrady lub niekorzystnych warunków kończyło się klęską, chociaż ginął w nich kwiat polskiego rycerstwa, chociaż nie bez słuszności mówiono, że «Mołdawja jest grobem Polaków», mimo to coraz nowe szły na nią wyprawy, aż wreszcie, z początkiem XVIII w. miejsce wypraw polskich zajęły wyprawy rosyjskie. Wyprawy te, prowadzone przez Rosję z olbrzymiemi ofiarami, w rezultacie uwieńczyło zwycięstwo, które w roku 1812 oddało Rosji Bessarabję z Prutem jako rzeczką graniczną. Dopiero w następstwie wielkiej wojny, pokojem Wersalskim, granica rumuńska z nad Prutu przesunęła się do Dniestru. Prut od granicy polskiej do ujścia stał się rzeką rumuńską.
WSPOMNIENIA POLSKIE Z NAD PRUTU

Przechodząc kolejno miejscowości, które mijać będą uczestnicy III Spływu, zacząć należy od punktu jego wyjścia ― od Kołomyji.
Kołomyja, stare pokuckie miasto, leży w rozległej kotlinie nad Prutem i liczy 45 tysięcy mieszkańców.
Początki miasta giną w pomroce dziejowej, sama zaś nazwa różnorodne budzi domysły. Jedni łączyli ją z łacińskiem słowem colonia, t. j. osada sięgająca czasów rzymskiego panowania w sąsiedniej Dacji. Inni wywodzili ją od królewicza węgierskiego, Kolomana, który ukoronowawszy się w roku 1214 królem halickim, miał ją założyć. Najprawdopodobniej jednak jest to osada założona koło Myja, tak bowiem lud ruski w swej gwarze nazywał także Prut.
Na widownię dziejową występuje Kołomyja już w roku 1240 jako miejsce handlu solą. Po przyłączeniu Rusi do Polski przez Kazimierza Wielkiego (1340), otrzymała od tego króla pierwsze przywileje, które zatwierdzane i rozszerzane przez wszystkich jego następców, umożliwiały miastu pomyślne okresy rozwoju na prawie niemieckim, niszczone jednak przez liczne najazdy wołoskie, tatarskie i tureckie, niosące miastu wielokrotnie zupełną ruinę.
Pierwotna osada leżała tuż nad Prutem, lecz narażona na jego wylewy, przeniosła się w r. 1623 na dzisiejsze miejsce. Należąc do dóbr królewskich podlegała staroście, który od XIV w. mieszkał w drewnianym, obronnym zamku, często wspominanym w dziejach tych stron.
Pamiętnym politycznym wypadkiem, który związał Kołomyję z dziejami Polski, był uroczysty hołd, jaki tu dnia 15 września 1485 roku złożył Kazimierzowi Jagiellończykowi hospodar mołdawski, Stefan Wielki. Fakt ten upamiętnia obelisk na przedmieściu Kosaczowie.
Opuszczając Kołomyję, szlak Prutu bystremi falami dąży wprost na wschód, przewijając się wśród licznych wiosek rozsianych malowniczo po obu jego brzegach.
W połowie drogi między Kołomyją a Śniatynem, na lewym brzegu, leży miasteczko Zabłotów z wielką fabryką wyrobów tytuniowych. Niegdyś istniał tu obronny zameczek, zbudowany przez Stanisławskich, a zniszczony do szczętu w czasie wojen kozackich (1648).
Tuż przy granicy rumuńskiej, na lewym, stromym brzegu, rozsiadło się stare, kresowe miasto Śniatyn, który od czasu Kazimierza Wielkiego olbrzymią odgrywał tu rolę, zarówno handlową, jak polityczną i wojskową, jako ważna polska, graniczna placówka, siedziba królewskiego starosty, strażnika królewskiego zamku.
Obdarzany licznemi przywilejami wszystkich królów, zmienne przechodził koleje wskutek licznych wołoskich, tatarskich i tureckich najazdów, które okresy jego dobrobytów zamieniały w zupełną ruinę.
Szereg doniosłych zdarzeń upamiętnił dzieje Śniatyna. Tutaj w 1415 składał hołd Władysławowi Jagielle, hospodar mołdawski, Aleksander. Tutaj w r. 1576 witano uroczyście Stefana Batorego, wstępującego na ziemię polską po wyborze na króla. Tutaj przez wieki przekraczały granice Rzeczypospolitej wszystkie handlowe lub zbrojne polskie wyprawy, idące na Wołoszczyznę i odwrotnie stamtąd wkraczały tu do niej wszystkie nieprzyjacielskie watahy.
Tutaj zaczynał się ów historyczny szlak, który idąc wzdłuż lewego brzegu Prutu, prowadził przez lasy i bezludne stepy ku Dunajowi. Szlakiem tym szły hufce Kazimierza Wielkiego (1359) i króla Olbrachta (1497). Kroczyły hufce hetmanów: Mikołaja Kamienieckiego (1509), Jana Tarnowskiego (1531 i 1537), Mikołaja Mieleckiego (1572), Jana Zamojskiego (1595 i 1600) i Stanisława Jabłonowskiego (1685). Szedł tędy z swą armją trzykrotnie Jan Sobieski (1673, 1686, 1691). Tędy przeprawiały się awanturnicze, często tragicznie kończące się wyprawy, kresowych magnatów: Buczackich, Sieniawskich, Łaskich, Wiśniowieckich, Golskich, Lanckorońskich, Koreckich, Potockich, przedsiębrane przez nich na własną rękę w obronie różnych władców Mołdawji, zagrożonych utratą hospodarskiego tronu.
Szlakiem tym, wzdłuż Prutu, szli też w roku 1915 nasi legjoniści II Karpackiej Brygady. Szli jak lawina oczyszczając całą przestrzeń między Prutem a Dniestrem z wojsk rosyjskich.
Nikt dziś nie zliczy ile tu wogóle bojów stoczono, ile krwi przelano, ilu ludzi straciło tu życie. To pewne natomiast, że całe owo szlakowe nadbrzeże, to jedno pobojowisko, ciągnące się daleko z biegiem Prutu.
Szlak ten miejscami olbrzymie musiał przezwyciężać trudności, niedaleko bowiem granicy polskiej zaczynała się puszcza leśna, owe «okropne» i głośne w naszych dziejach lasy bukowe, ciągnące się mil kilka ponad Prutem, a sięgające aż do Dniestru. Przeprawa przez nie z powodu gęstwiny drzew, moczarów, potoków, wertepów, braku wszelkich dróg i mostów, przedstawiała olbrzymie terenowe trudności, zwłaszcza dla jazdy, artylerji i taborów, wrogom zaś ułatwiała zdradliwe zasadzki i napady. Pod tym względem szczególnie trudny do przebycia i najbardziej niebezpieczny był odcinek szlaku między Lincowcami a Ostrzycą, a więc zajmujący teren leżący naprzeciw Czerniowiec. Dzisiaj z owej groźnej puszczy nie ma śladu. Na jej miejscu po zaborze Bukowiny przez Austrję (1775), rozsiadły się liczne, ludne wioski i przemysłowe miasteczka przy doskonałych gościńcach, drogach i kolejowym szlaku.
Minąwszy poniżej Śniatynia (8 km) potężny most kolejowy, wkracza Prut w obręb Rumunji, zbliża się, a następnie pod Łużanami i Mamajowcami, styka się z owym historycznym, lewobrzeżnym szlakiem, idącym od Śniatynia.
Obie wspomniane wsie wymieniają nasze źródła jako miejsca pierwszych obozowisk wojsk polskich, wkraczających do Mołdawji.
Następna po nich nadbrzeżna wieś to Lincowce (Lenkoutz), leżała ona niegdyś u wstępu do do owej bukowińskiej puszczy. Pamiętna wielu walkami przy brodach Prutu, a zwłaszcza rozpaczliwym bojem, jaki tu dnia 29 października 1497 r. stoczyło 600 Mazowszan, śpieszących z pomocą zagrożonemu wojsku króla Olbrachta, z przeważającemi siłami Wołochów. W r. 1686 Jan III dla zabezpieczenia tyłów swego wojska, idącego wgłąb Mołdawji, kazał swemu inżynierowi, Filipowi Dupontowi, zbudować tu silną redutę, nazwaną «Szańcem św. Jakóba» i obsadził ją załogą z czterema działami. Część tej reduty zachowała się dotąd przy gościńcu, idącym od Śniatynia.
Naprzeciw Lincowiec, na prawym brzegu, widać górę zwaną Cecina, uwieńczoną ruinami starożytnego zamku, którego zbudowanie jeszcze w XV w. przypisywano Kazimierzowi Wielkiemu.
Na wschód od niej również na prawym brzegu leżą Czerniowce (Cernauti), stolica prowincji Bukowiny, rozłożona malowniczo na wzgórzach, licząca 112 tysięcy mieszkańców. Siedziba orjentalnego arcybiskupa, uniwersytetu z bibljoteczką, władz krajowych, muzeum i t. d. Zdobi je wiele świątyń i monumentalnych budowli. Stara ta osada, wielokrotnie niszczona w czasie wypraw polskich i przez najazdy tatarskie, była do zajęcia Bukowiny przez Austrję bardzo małą osadą, która nie miała ani jednego murowanego domu. Otoczona opieką rządu austrjackiego, rozwinęła się szybko jako piękne miasto i ważny handlowy i przemysłowy ośrodek. W mieście liczna kolonja polska.
W dziejach naszych Czerniowce zapisały się tem, że tu w r. 1497, dnia 29 października, przeprawiało się przez Prut wojsko króla Olbrachta, wracające z nieszczęśliwej wyprawy na Suczawę. Przeprawie towarzyszył krwawy, zwycięski bój z napierającymi ze wszech stron Wołochami i Turkami.
Naprzeciw Czerniowiec, na lewym brzegu Prutu leży Żuczka (Jucica), wspominana wielokrotnie jako miejsce obozów i zaciętych bojów polskich wypraw.
Dalej na wschód, naprzeciw prawobrzeżnej wioski Ostrzycy (Ostrita), kończyła się dawna bukowińska puszcza i stawała się mniej groźną. Tu też Jan III kazał w r. 1686 zbudować drugą, silną redutę nazwaną «Szaniec św. Anny» dla zabezpieczenia łączności z Polską.
Za Ostrzycą Prut zbliża się do Bojan (Boian), miasteczka pamiętnego w naszych dziejach wielu epizodami. Tu w r. 1673 z początkiem listopada, Jan Sobieski, jeszcze jako marszałek w. kor. «po ciężkiej przeprawie przez Bukowinę» odpoczywał dwa dni z swoją 30-tysięczną polsko-litewską armją i stąd zwrócił się ku Chocimowi, aby tam dnia 9 listopada pamiętne nad Turkami odnieść zwycięstwo.
Tutaj w październiku 1685 r., a więc przed 250-ciu laty rozegrał się przy brzegach Prutu, jeden z najświetniejszych czynów polskiego oręża, który obudził podziw w całej współczesnej Europie. Oto 12-tysięczna armja hetmana Jabłonowskiego, mająca za cel niedopuszczanie dowozu żywności do Kamieńca Podolskiego, zajętego przez Turków, została tu otoczona przez kilkakroć przeważające siły turecko-tatarskie i broniąc się «jak lwy» wytrzymała dziewięciodniowe ścisłe osaczenie, które groziło jej zupełną zagładą. Umiejętnie przez Jabłonowskiego obmyślany i wykonany odwrót, osłaniany artylerją Marcina Kątskiego, która niezwykłe święciła sukcesy, pokonał wszelkie wysiłki nieprzyjaciela i umożliwił armji hetmańskiej szczęśliwe wyjście z «bukowińskiej cieśni».
W roku następnym 1686 szedł tędy ku Dunajowi, aby tam zamknąć Turkom drogę do Kamieńca Podolskiego, król Jan III. Szedł z polsko-litewską armją, liczącą około stu tysięcy ludzi, z armją najpiękniejszą jaką kiedykolwiek Polska miała. Tutaj nad Prutem, pod Bojanami, po siedmiodniowej przeprawie przez lasy Bukowiny, zatrzymał się i odpoczywał kilka dni.
W pięć lat później (1691) nadpruckie pola Bojan, drugą podobną, choć mniejszą liczebnie, widziały armję pod dowództwem tegoż króla, który w dalszym ciągu miał przejść Prut, aby przez Botuszany i Niamc dotrzeć do Siedmiogrodu i połączyć się tam z wojskami cesarza Leopolda.
W XVIII w. Bojany były miejscem, w którem kilkakrotnie wojska rosyjskie przeprawiały się przez Prut przeciw Turcji.
Na tem nie kończą się ich wojenne wspomnienia, na północ bowiem, tuż za Bojanami, leżą Rokitna i Rarańcza. Któż u nas nie zna tych miejscowości, pod któremi w czerwcu 1915 r. rozegrała się wspaniała epopeja naszych Legjonów, II Karpackiej Brygady, która swem bohaterstwem przewyższyła czyny praojców i na zawsze zespoliła się z historją tych stron.
Najbliższa za Bojanami, nad Prutem, miejscowość Nowosielica, zasługuje na uwagę z tego jedynie względu, że do r. 1914 była pograniczną stacją i komorą austrjacko-rosyjską.
Za nią, idąc z biegiem Prutu, pamiętać należy, że od Bojan, jego lewym, zupełnie bezludnym brzegiem, ciągnęły w latach 1686 i 1691 armje króla Jana III. Pierwsza doszła prawie do Dunaju, druga, w połowie drogi, przeprawiła się przez Prut ku Botuszanom.
Na tym szlaku następujące miejscowości łączą się z naszemi dziejami:
Tarasowce (Tarasautzi). Tutaj w roku 1497, w dniach 6 i 7 września przeprawiał się przez Prut król Olbracht ze swoją potężną armją, która po przejściu bukowińskiej puszczy szła na zdobycie Suczawy. W wiekach następnych tutaj, wśród bojów, przeprawiały się też różne polskie wyprawy, idące od strony Kamieńca Podolskiego i Chocimia.
Podobne wspomnienia łączą się z miasteczkiem:
Lipkany (Lipcani), pod któremi Prut zmienia kierunek wschodni i zwraca się na południe. W niewielkiej odległości od nich, drugie miasteczko:
Pereryta (Pererita), przy której Prut tworzy silny zakręt. Zakręt ten w obu wspomnianych wyprawach Jana III wielką odegrał rolę. W r. 1686 król, obozując tu trzy dni, «za cerkwią murowaną na górze» kazał na niej zbudować trzecią silną redutę, nazwaną «Janowem», której resztki zachowały się dotąd. W r. 1691, obozując tu znowu trzy dni i chcąc z armją swą przeprawić się na prawy brzeg Prutu, kazał szukać brodu. Znaleziono go «po lewej stronie ciasnej szyji, którą czyni zakręt prutowy». W ciągu pięciu dni armja polsko-litewska przeprawiła się tym brodem ze stratą tylko sześciu ludzi, którzy utonęli. Król, stojąc na górze, obserwował przeprawę, a gdy «ostatek wojska ruszył się do przeprawy», wsiadł razem z królewiczem Aleksandrem do czółna i przeprawił się niem na drugi brzeg, królewicz zaś Jakób przebył rzekę na koniu.
W znacznej odległości od Pereryty, na prawym brzegu, gdzie rzeczka Baseu zbliża się ku Prutowi, leżą rozległe «stepanowskie pola» tak nazwane od miasteczka:
Stepanowce (Stefanesci), pamiętnego jako miejsca zbornego hord tatarskich i licznych z niemi tu utarczek.
W ciągu dalszym szlak Prutu dociera do miasteczka:
Ungbeni, które do wojny było pograniczną rumuńsko-rosyjską stacją koleji z Kiszyniowa do Jass, odległych ztąd o 19 km.
Jassy (Jassü), od r. 1565 stolica hospodarów Mołdawji. Miasto pięknie położone, licznemi wspomnieniami z Polską związane, powinno być celem specjalnej wycieczki uczestników Spływu.
W odległości 10 km od Unghen, Prut zbliża się ku miejscowości, której nazwa dla Polaka brzmi jak dzwon pogrzebowy. Otóż tu na prawym brzegu położona wioska Tutora, to krwawo u nas zapisana Cecora. Komuż nieznana ta nazwa miejsca, które tak tragiczną rolę odegrało w naszych dziejach?
Miejscem tem nie jest jednak owa wioska, ale pola naprzeciw niej, na lewym brzegu leżące, wśród starego polskiego obozowiska.
Obozowisko to założenie swoje zawdzięcza hetmanowi i kanclerzowi w. kr., Janowi Zamojskiemu, który w r. 1595, pragnąc utrzymać na tronie oddanego Polsce hospodara, Jeremiego Mohyłę, wkroczył poniżej Kamieńca Podolskiego z siedmiotysięcznem, doborowem wojskiem do Mołdawji i wszedł do Jass.
Wyborowi Jeremiego Mohyły sprzeciwiła się Turcja. Sinan basza z wojskiem tureckiem i z hordą tatarską Gazy-Gereja otrzymał rozkaz usunięcia go i w tym celu od Dunaju dążył ku Jassom. Zamojski, dowiedziawszy się o tem, natychmiast rozpoczął kontrakcję. Mając przedewszystkiem na względzie zupełny brak fortyfikacyj Jass i niemożliwość zbudowania ich przed przybyciem Sinana, ruszył ze swą siłą zbrojną przeciw niemu i dwie mile na południowy-wschód zatrzymał się na równinie, leżącej na prawym brzegu Prutu, a zwanej Cecora (Tutora). Tutaj razem ze Stanisławem Żółkiewskim, hetmanem pol. kor., dnia 6 października przeprawił się na lewy brzeg i upatrzył miejsce korzystne na obóz, bo obronne z natury. W miejscu tem Prut wyginał się silnie ku prawemu brzegowi i tworzył nieregularny zakręt, mogący osłonić trzy boki obozu, a tylko czwarty, od strony pól, wymagał zabezpieczenia wałem. Obaj hetmani oznaczyli jego kierunek, od zagięcia do zagięcia, na długość 4.000 łokci.
Tegoż zaraz dnia całe wojsko, przeprawiwszy się tu, rzuciło się razem z hetmanami i rotmistrzami do kopania, a do dnia następnego wzniósł się ów wał, wysoki na 6 łokci. W wale urządzono 13 redut i cztery bramy wypadowe i każdej rocie wyznaczono miejsce w zaimprowizowanym warownym obozie.
Dzięki temu przygotowaniu groźna akcja turecko-tatarska, mimo kilkakrotnej przewagi, nie powiodła się. Dnia 19 października Sinan basza z Tatarami otoczył obóz polski ze wszystkich stron. Po wzajemnych harcach tegoż dnia i w następnych rozpoczęły się masowe natarcia na obóz, lecz zostały odparte z wielkiemi dla nieprzyjaciela stratami. To przekonało Sinana, że łatwo nie dopnie swego celu, więc uznał za lepsze rozpocząć układy. Zamojski zgodził się na to, zjechał się osobiście z baszą i postawił mu jako stanowczy warunek, że Jeremi Mohyła musi pozostać hospodarem, a wojska turecko-tatarskie mają opuścić Mołdawję. Po dłuższem wahaniu Sinan zgodził się i wzajemne przymierze zostało zawarte. Wojska nieprzyjacielskie cofnęły się za Dunaj i ku ujściom Dniestru. Zamojski, święcąc wielki tryumf, zostawił Mohyle dziesięć polskich chorągwi dla jego osobistego bezpieczeństwa i z resztą wojska wrócił spokojnie do Polski.
Inny był epilog wyprawy, która następnie rozegrała się na tem obozowisku. Stało się to w roku 1620.
Z przyczyn podobnych do poprzednich, hetman w. kor., Stanisław Żółkiewski, jedna z bohaterskich postaci naszej historji, pragnąc utrzymać na tronie hospodarskim Kaspra Gracjana, wkroczył pod Jampolem do Mołdawji z ośmiotysięczną armją. Idąc szlakiem, prowadzącym do Jass, dnia 12-go września zatrzymał się w znanem mu dobrze obozowisku Jana Zamojskiego i zajął je. Teofil Szemberk, «starszy nad armatą», na wszelki wypadek wzmocnił tylko stary wał frontowy.
Dnia 19 września obóz hetmański został niespodzianie otoczony przez dziesięciotysięczny oddział Turków i hordy krymskich i nogajskich Tatarów. Wśród rozpaczliwych bojów, mimo przewagi wroga, mimo buntu i ucieczki trzeciej części wojska, wytrwał tu hetman dni dziesięć. Dnia 29 września, pragnąc przebić się przez turecki, tatarski i wołoski pierścień, wyprowadził wojsko za wał i otoczony taborem, rozpoczął odwrót ku Dniestrowi z pięcioma tysiącami pozostałych mu żołnierzy. Tabor wśród nieustannej walki dotarł już prawie do Dniestru koło Mohylewa, gdy w nocy z 6 na 7 października panika, wywołana ucieczką czerni obozowej, spowodowała rozsypkę wojska i straszną klęskę, w której, walcząc do ostatka, padł obok innych osiwiały w boju hetman, a wielu w muzułmańskie poszło pęta.
Wieść o tej klęsce jak grom z jasnego nieba uderzyła w Rzeczpospolitą i do dziś w bolesnej żyje pamięci.
Cecorskie obozowisko i przyległe pola stały się odtąd miejscem postoju wszystkich armij tureckich, jakie w XVII w. szły na Polskę, a zarazem punktem, w którym one łączyły się z hordami tatarskiemi.
W roku 1686 Jan III, idąc tędy ze swą potężną armją, dnia 14 sierpnia stanął w miejscu obozowiska swego pradziada i pięciodniowy zarządził tu odpoczynek. Tu też dnia 16 sierpnia przy asyście całego wojska kazał odprawić uroczyste nabożeństwo za duszę hetmana i wszystkich z nim razem poległych. Sam przyjął św. komunję i w podniosłym nastroju zwiedził całe obozowisko. Po tem odbył radę wojenną i pod osłoną trzytysiącznego oddziału przeprawił się przez Prut i udał się do Jass na zwiedzenie mołdawskiej stolicy. Przyjęcie, jakie mu tam zgotowała cała ludność, przeszło oczekiwanie króla. Zadowolony, wrócił 19 sierpnia i tegoż dnia dalszy nakazał pochód ku Dunajowi.
Odtąd pola cecorskie nie widziały już więcej zbrojnych hufców polskich.
Uczestnicy Spływu, zwiedzając stare obozowisko i składając hołd pamięci wielkiego Hetmana, powinni skorzystać ze sposobności i miejsce to bliżej zbadać, pomierzyć, opisać i przypomnieć je społeczeństwu w fotografjach, których nikt dotąd nie zdejmował.
W dwa dni po opuszczeniu Cecory, wojsko Jana III stało obozem już o 50 km od niej, pod Scoposeni.
Naprzeciw tej miejscowości wpada do Prutu z prawego brzegu rzeczka Iijia, zwana przez Polaków Dzieżą. Widły złączenia się obu tych rzek leżą wśród rozleglej równiny, która w XVI i XVII w. zwała się Sassowym Rogiem (Cornu Sas) i dwukrotnie zapisała się tragicznemi klęskami awanturniczych wypraw kresowych magnatów, mieszających się samowolnie w wewnętrzne sprawy Mołdawji i rzucających się lekkomyślnie do walki z przeważającemi siłami turecko-wołoskiemi.
Z tego tylko powodu w r. 1563 został tutaj rozbity czterotysięczny hufiec ks. Dymitra Wiśniowieckiego, słynnego kresowca, a on sam pojmany, zginął męczeńską śmiercią w Konstantynopolu.
Tutaj podobnie w r. 1613 wdał się «zuchwale» w taką nierówną walkę Stefan Potocki, starosta feliński, który, popierając na tron hospodarski swego szwagra, Konstantego Mohyłę, zebrał sześciotysięczny oddział, wkroczył z nim do Mołdawji i zajął Jassy. Stąd wyruszył na południe przeciw kontrkandydatowi Konstantego―Tomży, popieranemu przez Turcję. Na Sassowym Rogu Potocki otoczony przez przeważające siły tureckie i wołoskie, «bitwę ― mówi współczesny pisarz ― sromotnie z nimi przegrał, sam do więzienia się dostał z wielką niesławą i ohydą narodu polskiego. Wojsko wszystko stracił, bo czego nieprzyjaciel nie pokonał, to w Prucie albo Dzieży rzekach, gdzie bitwę zwiedli, uchodząc, potonęli, tysiączny ledwo się wrócił. Płacz i narzekanie matek było nań wielkie w Polsce o stracenie dzieci, bo je z Akademji (krakowskiej) i ze szkół wywiódł był na tę wojnę i potracił tak łacno».
Od Scoposeni, lewy brzeg to dalszy szlak, którym Jan III posuwał się na południe. Nierówny, bo górzysty i bezludny teren, a przytem straszliwe upały, utrudniały pochód wojska. Z niemałym wysiłkiem dotarło ono 24 września do Saraty, gdzie po raz pierwszy ujrzano Tatarów i kilka z nimi stoczono utarczek. Dalszy pochód tym brzegiem okazał się niemożliwy. Wobec tego na radzie wojennej postanowiono przeprawić się na prawy brzeg, wzdłuż którego ciągnęła się równina i nią dalszy kontynuować marsz. Na rozkaz króla w dwu dniach zbudowany tu został most, którym 29 i 30 sierpnia całe wojsko przeprawiło się na ową równinę.
W dwadzieścia pięć lat potem równina ta uwieczniła się tem, że na niej, między Saratą a Stalinesci, w lipcu 1711 r. czterdziestotysięczna armja rosyjska, pod dowództwem Piotra Wielkiego, została otoczona przez stutysięczną armję Mehmeta-paszy. Groziło jej zniszczenie lub zabranie do niewoli razem z carem, lecz ocaliło ją przekupstwo tureckiego wodza, który zgodził się na pokój.
Idąc prawym brzegiem dnia 2 września, przybyło wojsko polskie do Falczyna (Falciu), przez nikogo nie nagabywane. Wysłane stąd podjazdy, dotarły wprawdzie do Dunaju, odległego 100 km, lecz żadnego nie spotkały nieprzyjaciela. Zawiodła tem samem nadzieja stanowczej nim rozprawy, więc wobec wielkiego zmęczenia, wyczerpania się żywności i braku wiadomości z Polski, król, po dwudniowem obozowaniu, rozkazał odwrót prawym brzegiem ku Jassom. Zaledwie go rozpoczęto, zjawiły się turecko-tatarskie wojska, zbliżały się to tu, to tam, niepokoiły wojsko polskie, krępowały jego ruchy, ale uchylały się od spotkania. Spodziewając się go ciągle, wojsko polskie szło przez Husz, Dranceni, Podoleni, Chiporesci, Tomesci, miejscowości leżące bądź przy Prucie, bądź w niewielkiej od niego odległości i 14 września stanęło obozem pod Jassami, aby stąd dalszą rozpocząć akcję ku Suczawie.
Na Falciu urywają się polskie wojenne wspomnienia.
Powyżej, malowniczo nad Dunajem położonego miasta Reni, wielkiego portu zbożowego Rumunji, z 12 tysiącami mieszkańców, Prut łączy swe wody z nurtami tej potężnej rzeki.
W pobliżu Tulczy (Tulcea), miasta portowego z 25 tysiącami mieszkańców, prowadzących ożywiony handel zbożem, rybami, winem i bydłem, Dunaj dzieli się na wspomniane trzy ramiona, które leniwo toczą swe wody ku morzu, tworząc aż do ich ujść głośną deltę dunajową. Przedstawia ona wśród jezior, moczarów, trzęsawisk, świat dla się odrębny, pełny ptactwa i ryb różnego rodzaju, a zarazem istny raj dla myśliwych, rybaków i przyrodników.
Przy ujściu ramiona środkowego leży Sulina, miasteczko liczące 5400 mieszkańców, najważniejszy port morski Rumunji po Costanzy (Constanta).
Tutaj płynąc ramieniem Sulińskiem, uczestnicy Spływu dopną celu pięknej i pouczającej wycieczki i ujrzą stary ― Pontus-Euxinus.


Prutem od Kołomyji do Morza Czarnego (mapka orientacyjna)
SZKIC SYTUACYJNY OBOZOWISKA CECORSKIEGO
Cecora (Tutor)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Czołowski.