Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XLVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ciężko raniony Don Kichot niezmiernie smutny i strapiony pozostawał, mając twarz przewiązaną, pooraną i dotkniętą nie tyle ręką Boga, ile pazurami kota. Są to nieszczęsne przypadki, związane z losami rycerstwa błędnego. Przez pięć dni z komnaty się nie wydalał. Jednej nocy, gdy będąc na jawie, rozmyślał o swych nieszczęściach i prześladowaniach Altsidory.
usłyszał, że ktoś kluczem drzwi jego komnaty otwiera. Pomyślał zaraz, że to jakaś zakochana panienka przychodzi napastować jego obyczajność i k‘temu go przywieść, aby zdradził wiarę, którą miał zachować dla pani Dulcynei z Toboso.
„Nie, nie — rzekł, przekonany, że wszystko, co sobie wystawia w umyśle, jest prawdą szczerą, — nie (rzekł głośno, aby być usłyszany) największa piękność świata nie potrafi tego sprawić, abym przestał uwielbiać tę, której obraz wrył się i wraził w środek serca mego i w głębiny wnętrzności moich. Czyli jesteś, o damo moja, przedzierzgniona w podlą dziewkę, którą czuć czosnkiem, czyli w nimfę ze złotego Tagu, która tka tkaniny złote i jedwabne, czyli też Merlin i Montesinos trzymają cię tam, gdzie chcą, moją jesteś, gdzie kolwiek się znajdujesz, zaś ja należę do ciebie, gdziekolwiekbym był.“
Gdy skończył mówić te słowa, drzwi się otworzyły. Don Kichot stanął na łożu, okryty od stóp do głowy bawełnianą kołdrą, z biretem na głowie i z twarzą, oraz wąsami obwiązanemi i pokrytemi plastrami. Twarz była owiniona z powodu podrapań, wąsy, aby nie opadły i nie rozczochrały się. Tak przybrany, podobny był do najdziwniejszej poczwary, jaką sobie tylko wystawić można. Rzucił wzrokiem na drzwi i gdy już spodziewał się ujrzeć nieszczęśliwą i zasmuconą Altsidorę, spostrzegł wielce czcigodną damę, ubraną w białe fałdowane zasłony, tak długie, że okrywały ją one od głowy do stóp. W lewej ręce trzymała ogarek świecy zapalonej, a prawą osłaniała się od światła, aby jej wzroku nie raziło. Na oczach miała okulary niezwykłej wielkości. Szła krokami tak letkiemi i cichemi, iż zdało się, że jej nogi ledwie podłogi dotykały. Don Kichot, zważywszy na nią pilnie, z jej ubioru i cichości chodu wymiarkował, że to jakaś czarownica czy magini przychodzi doń w tym stroju, aby dokazywać nad nim czarów i omamień. Jął się tedy żegnać pospiesznie znakiem krzyża. Widziadło tymczasem zbliżało się, a gdy do środka komnaty doszło, podniosło oczy i ujrzało Don Kichota, żegnającego się z niezwykłym pośpiechem. Jeśli on przeraził się, ujrzawszy taką postać, to dama nie mniej zalękniona została z jego widoku. Spostrzegłszy go tak wysokiego i tak żółtego, z kołdrą i plastrami, co całą jego twarz odmieniała, krzyknęła wielkim głosem:
— Chryste Panie! Co ja widzę?
Z przestrachu świeca jej z ręki wypadła. Znalazłszy się w ciemnościach, obróciła się plecami, chcąc wyjść z komnaty, ale zaplątała się w zasłonę swoją i runęła jak długa na ziemię. Don Kichot tymczasem jął mówić drżącym głosem:
— Zaklinam cię, straszydło, lub cokolwiekbądź jesteś, powiedz mi, co znaczysz i czego odemnie żądasz? Jeżeli jesteś duszą czyśćcową, rzeknij mi tylko, uczynię dla ciebie wszystko, co w mojej mocy leży, jestem bowiem chrześcijaninem i katolikiem i pragnę wszystkim dobro wyświadczyć. Dlatego sprawuję profesję rycerstwa błędnego, którego czynności rozciągają się także do ratowania dusz w czyśćcu będących. Zestrachana matrona, słysząc te zaklęcia z własnej swej trwogi poznała trwogę Don Kichota i rzekła pokornym a zbolałym głosem:
— Panie Don Kichocie (jeśli trafunkiem Wasza Miłość jest panem Don Kichotem) — nie jestem poczwarą, straszydłem, ani duszą czyśćcową, jak WPan mniemasz, jeno ochmistrzynią dworską księżnej pani, damą Rodriguez, a przybywam tu do Waszej Miłości w pilnej sprawie i potrzebie, na jaką WPan zwykłeś znajdować stosowne zapobieżenie.
— Rzeknijcie mi, pani Rodriguez — zapytał Don Kichot — zali nie chcecie tutaj jakiegoś poselstwa dopełniać? Jeśli tak jest, musicie wiedzieć, że nieużyty okażę się, dla każdej białogłowy, dzięki piękności nieporównanej Dulcynei z Toboso. Mówiąc węzłowacie, pani Rodriguez, jeżeli ostawicie na stronie wszelkie poselstwa miłosne, możecie pójść, zapalić świecę i powrócić tutaj. Pomówimy o wszystkiem, co się Wam podoba polecić mi, krom, jak rzekłem, miłosnego nagabywania.
— Ja posłańcem miłości? — zapytała ochmistrzyni. — Źle mnie znacie, Wasza Miłość. Nie jestem jeszcze w tak podeszłym wieku, abym się podobnemi głupstwami zabawiać miała. Chwała Bogu, mam jeszcze duszę w ciele, a zęby siekacze w ustach, krom niektórych, co mnie wypadły z przyczyny katarów, tak częstych i zwykłych w tych okolicach Aragonu. Ale zaczekaj WPan, trochę, pójdę zapalić świecę i wnet powrócę, aby opowiedzieć WPanu moje uciski i nieszczęścia, jako temu, co może wszystkim strapieniom zaradzić. Rzekłszy to, nie czekała już na odpowiedź i wyszła z komnaty, zostawiając w niej Don Kichota, oczekującego na nią w spokoju i zamyśleniu. Zaraz go napadło tysiąc przewidzeń o tem nowem przytrafieniu, tak, iż zdało mu się, że rzeczą źle doczynioną, a jeszcze gorzej pomyślaną będzie, ważyć się na hazard złamania wiary, przyrzeczonej jego damie. Mówił przeto do siebie:
„Kto wie, czy djabeł, przez swe zdradliwe a wymyślne sztuczki, nie chce mnie teraz na hak przywieść z ochmistrzynią, co mu się nie udało, przy pomocy królowych, cesarzowych, markiz i grabiń. Słyszałem wiele razy od ludzi roztropnych, że djabeł próbuje nas pokusić raczej przy pomocy brzydactwa niż piękności. Nie można wiedzieć, czy to miejsce samotne, spokój i sposobność nie pobudzą moich pragnień, które śpią, zaś pobudziwszy je, to sprawią, że u kresu moich dni upadnę tam, gdziem się nigdy nie potknął. W podobnych razach lepiej jest uciec, niźli na rozprawę czekać. Z tem wszystkiem nie jestem snać przy zdrowych zmysłach, skoro myślę o takich niepodobieństwach. Jakże to? Zali ochmistrzyni, w białych zasłonach, starucha w okularach na nosie, mogłaby w najbardziej występnej na tym świecie piersi, obudzić myśli nieczyste? Zali jest na świecie, ochmistrzyni, coby miała piękny skład ciała i nie była natrętna, pomarszczona i odrażająca? Precz stąd hordo ochmistrzyń, nie przydatna do rozkoszy doznawania! Dobrze uczyniła ta wielka dama, o której powiadają, że posadziła na brzegu swego stoła dwie postacie, uczynione na podobieństwo ochmistrzyń, garbate, ze wzdętemi brzuchami i okularami na nosach.
„Postacie te równie do ozdoby sali służyły, co i prawdzie ochmistrzynie“. To rzekłszy, Don Kichot wyskoczył z łoża, chcąc zatarasować drzwi i zabronić wejścia pani Rodriguez, ale gdy do drzwi doszedł, już ta dama stała w progu, trzymając świecę z białego wosku. Zobaczywszy tak blisko Don Kichota, otulonego w kołdrę, z plastrami na twarzy i z biretem na głowie, znowu się zestrachała, kilka kroków w tył odstąpiła i rzekła:
— Czy mogę być upewniona, że mi nic nie zagraża, panie rycerzu? Nie mam tego za oznakę zbytniej wstrzemięźliwości, że Wasza Miłość podniósł się z łoża.
— Z takiem samem pytaniem chcę się do Was obrócić — odparł Don Kichot — pragnę bowiem być upewniony, że nie będę zgwałcony od Was.
— Od kogóż domagacie się tego upewnienia? — zapytała ochmistrzyni.
— Od kogóżby, jak nie od Was, pani Rodriguez, bowiem nie jestem z marmuru, a wy z miedzi; nie jest teraz godzina dziesiąta rano, lecz północ, a nawet po północy, jak mniemam, a do tego znajdujemy się w izbie bardziej osobnej i oddalonej, niż ta jaskinia, gdzie zdradziecki i zuchwały Eneasz cieszył się z posiadania pięknej i czułej Didony. Z tem wszystkiem podajcie mi rękę pani, nie trzeba mi lepszej poręki niż ta, która z mojej wstrzemięźliwości i stateczności płynie, pospołu z tą, co mi ją obiecują te czcigodne welony. To mówiąc, pocałował ją w prawą rękę, a później podał jej swoją, którą pani Rodriguez przyjęła, dopełniając podobnej grzeczności.
Tutaj Cyd Hamet czyni uwagę i mówi, zaklinając się na Mahometa, że aby obaczyć, jak ci dwoje szli, trzymając się w uścisku od drzwi do łóżka, oddałby najlepsze z dwóch futer maurytańskich, jakie posiadał.
Don Kichot wreszcie wlazł do łoża z powrotem, zaś pani Rodriguez usiadła na karle, oddalonem nieco od łoża, nie zdejmując welonów, ani okularów. Don Kichot zagrzebał się cały pod kołdrę, zostawiwszy jeno twarz odsłonioną. Przez chwilę oboje trwali w milczeniu, które pierwszy Don Kichot przerwał:
— Teraz, Wasza Miłość, pani Rodriguez możecie się przede mną wynurzyć i oswobodzić od wszystkiego, co macie w głębi zasmuconego serca i wnętrzności Waszych. Będziecie wysłuchana od tych czystych uszów i znajdziecie w mojej litości wspór należny.
— Spodziewałam się tego — odparła ochmistrzyni — po szlachetnem i miłem WPana pozorze nie lza było oczekiwać nic innego, jak tej chrześcijańskiej odpowiedzi. Taki jest przypadek, panie Don Kichocie, że choć mnie widzicie siedzącą na tem karle, w samym środku właśnie królestwa Aragonu, w szatach ochmistrzyni wzgardzonej i prześladowanej,[1] urodziłam się w Oviedo w Asturji i pochodzę z rodu, z którym nawet najlepsze rody tego kraju w paragon iść nie mogą. Aliści mój los nieprzychybny i niedbałość rodziców moich, którzy nader prędko zubożeli, zawiodły mnie, nie wiedzieć jak i dlaczego do stolicy, do Madrytu, gdzie dla bezpieczności i gorszych nieszczęść uniknięcia, oddano mnie do jednej wielkiej damy za szwaczkę. Pragnę, aby Wasza Miłość wiedział, że w całem mojem życiu nie spotkałam białogłowy. coby mnie prześcignąć zdołała w obrębowaniu i w subtylnych robotach igłą. Mój ojciec i matka, zostawiwszy mnie w służbie, odjechali do swego kraju z powrotem i tam po kilku latach zeszli z tego świata, idąc zapewne do nieba, gdyż byli prawi chrześcijanie i katolicy. Zostałam sierotą, przymuszoną żyć z nędznej zapłaty i lichego wynagrodzenia, co je dają zwykle w pałacach sługom tego rodzaju. W tym czasie, bez tego, abym dała jakieś ze swej strony zachęcenie, zakochał się we mnie pewien koniuszy, człek już w lata posunięty, obdarzony piękną brodą, udatnej postaci, a do tego szlachcic wyniosły i dumny, jak sam król, bowiem z gór pochodził.[2] Nie umieliśmy zachować swoich afektów tajności, tak, aby wieści o nich nie doszły do uszu pani, która, chcąc zapobiec szemraniu ludzi, poswatała nas i ślub nam wziąć kazała w świętym kościele rzymsko-katolickim. Z tego stadła przyszła na świat córka, aby położyć kres szczęśliwości mojej (jeżeli już jakiejś szczęśliwości doznałam) nie, abym miała umrzeć przy porodzie, który był szczęśliwy i w swoim czasie odbyty, ale dlatego, że mój mąż wkrótce potem umarł z doznanego przestrachu, z czego WPan sam zadziwiony zostaniesz, gdy będę miała stosowną porę opowiedzieć mu o tem.
W tem miejscu pani Rodriguez zaczęła płakać rzewliwie, poczem rzekła do Don Kichota:
— Niech mi Wasza Miłość wybaczy z łaski swojej, panie Don Kichocie, ale to siły moje przechodzi, ile razy wspomnę mego nieboraka, oczy mi się łzami napełniają. Na mą duszę, z jaką to tęgą miną woził moją panią na krzyżu mulicy, czarnej jak heban. Kolaski i krzesła nie były wówczas w zwyczaju, jak dzisiaj i damy jeździły wierzchem, siedząc z tyłu za giermkami. Nie mogę przynajmniej tego pominąć, chcąc okazać dokładność i udatność mego męża nieboraka. Gdy razu pewnego wjechał w ulicę Świętego Jakóba w Madrycie, która jest wielce ciasna, ujrzał tą samą ulicą jadącego, alkada dworskiego, którego dwaj słudzy poprzedzali. Gdy tylko dzielny mój giermek go spostrzegł, zawściągnął cugli mułowi, dając poznakę, że chce zawrócić i złączyć się z jego orszakiem. Tymczasem moja pani, co wraz z nimi na mule siedziała, rzekła doń pocichu: Co czynisz nieszczęsny? Zali nie widzisz, że ja tu jestem? Alkald, człek grzeczny, wstrzymał swego konia i rzekł: „Jedź swoją drogą dalej Mości Panie, gdyż ja będę towarzyszył pani Kasildzie (takie było nazwisko mojej pani)“. Mój mąż, trzymając biret w ręku, upierał się jeszcze ciągle towarzyszyć alkaldowi. Widząc to, moja pani, pełna gniewu i zniecierpliwienia, wyciągnęła wielką szpilkę, a raczej kolec i wbiła mu w brzuch, tak, iż z głośnym krzykiem spadł na ziemię, pospołu z swoją panią. Alkald i dwaj słudzy nadbiegli, aby go podnieść. Cała brama Guadalajera[3] była w poruszeniu, chcę rzec: wszyscy włóczędzy i próżniacy, co się tam znajdują. Pani wróciła piechotą do domu, mój mąż zasię schronił się do sklepu cyrulika, mówiąc, że ma brzuch na wylot przebity. Poszły słuchy o wielkiej dworności mego męża, tak iż chłopcy biegali za nim po ulicach. Dlatego, jakoteż i z przyczyny, że miał wzrok krótki, pani go odprawiła, z czego takie zmartwienie odniósł, iż nie wątpię, że stało się to jego śmierci powodem.
Zostałam wdową, obciążoną córką, która porastała w piękność, jak morze w pianę. Dzięki zachwaleniu, że jestem zręczna do różnych robót domowych, księżna, moja pani, która małżonką księcia pana wkrótce zostać miała, wzięła mnie pospołu z córką do królestwa Aragonu. Dni szły i schodziły, ino ja córka rosła, a wraz z nią wzrastał wdzięk całego świata. Śpiewa, jak słowik, tańczy jak myśl, skacze jak szalona, pisze i czyta, niby bakałarz, i rachunki robi, jak skąpiec. Nic nie mówię o jej schludności, gdyż woda co płynie nie jest czyściejsza. Winna mieć teraz, jeśli dobrze pamiętam, szesnaście lat, pięć miesięcy i trzy dni, jeden mniej albo więcej. W córce mojej zakochał się syn bogatego rolnika, który mieszka we wsi, należącej do mego pana księcia i niedaleko stąd się znajdującej. W samej rzeczy nie umiem powiedzieć, jak się to stało, dość, że się zwąchali i że on, pod obietnicą ożenienia się, uwiódł moją córkę, teraz zaś nie chce słowa dotrzymać. Chociaż książę wie o tym dobrze, bo nie raz, ale sto razy przed nim się użalałam, prosząc go, aby przykazał temu rolnikowi ożenić się z moją córką, przecie ledwie mnie chce wysłuchać i daje pozór, że nic nie słyszy. Ta jest przyczyna, że ojciec zwodziciela jest tak bogaty, iż nieraz pożycza księciu pieniędzy i poręcza za niego tak, iż książę nie chce go sobie narazić w najmniejszej rzeczy.[4] Chciałabym przeto, WPanie, abyście wzięli na siebie pomszczenie tej krzywdy i sprawili to bądź przez prośby, bądź siłą oręża, gdyż według tego, co mówią, Wasza Miłość przyszedł na świat, aby mścić się za krzywdy, naprawiać błędy i dawać wspór uciśnionym. Obróć WPan oczy na sieroctwo mojej córki, na jej wdzięczność, młodość i wszystkie te przymioty, jakie posiada i o których już namieniałam, bo na mój honor i sumienie, upewniam, że wśród młódek, u dworu księżnej pozostających, nie ma żadnej, co by dorastała do rzemyczka jej trzewika, nawet ta, co ją Altsidorą zowią i za najwdzięczniejszą i najudatniejszą dzierżą, gdy ją do mojej córki przyrównać, o dwie mile z tyłu pozostanie. Musicie wiedzieć, Wasza Miłość, że nie wszystko złoto, co się świeci. Ta Altsidora ma więcej pyszności niż piękności, więcej płochości niż wstrzemięźliwości, a do tego nie jest całkiem zdrowa, jak to wnosić można po cuchnącym oddechu, którego znieść nie można, gdy się przez chwilę w bliskości niej pozostaje. Jako i księżna... ale trzeba zmilczyć, gdyż mury zwykle mają uszy.
— Na duszę moją zaklinam Was — zawołał Don Kichot — powiedzcie pani Rodriguez, jaką to rzecz ma księżna?
— Na takie zaklęcie — odparła ochmistrzyni — nie mogę odmówić WPanu opowiedzenia całej prawdy. Zważyliście, panie Don Kichocie, piękność pani mojej księżnej, jej płci, która błyszczy, niby ostrze dobrze ochędożone, jej policzki, co są jak karmin z mlekiem zmieszany i oczy, z których jedno jest słońcem, a drugie księżycem, a także jej dziarską postawę — wierę, gdy swym krokiem ziemię depta, zdawa się, że gdzie stąpnie, wszędzie zdrowie i czerstwość kwitną. Owóż wiedźcie, Wasza Miłość, że zawdzięcza to przedewszystkiem Bogu, a później dwom aperturom, któremi wychodzą wszystkie złe humory, co ich ma pełno w sobie, jak powiadają medycy.
— Panno Święta! — zawołał Don Kichot. Zaliż to podobna, aby moja pani księżna miała takie ścieki? Nie uwierzyłbym w to, gdyby mi rzekli o tem karmelici bosi. Skoro jednak pani Rodriguez tak powiada, tedy muszę dać wiarę. Te ścieki jednakoż, w takiem miejscu umieszczone, muszą odprowadzać raczej bursztyn płynny, niż złe humory; poczynam miarkować, że takowe apertury winny być wielce skuteczne dla zdrowia.
Ledwie Don Kichot skończył mówić te słowa, gdy z wielką gwałtownością otworzyły się drzwi komnaty. Na ten łoskot pani Rodriguez wstrząsnęła się tak, iż jej świeca z rąk wypadła. W komnacie stało się tak ciemno, jak w paszczęce wilczej — jako się to mówić zwykło. Nieboraczka-dama poczuła, że ktoś ją chwyta za gardziel dwiema rękoma i ściska tak, że się jej oddech tamuje, podczas gdy ktoś inny szybko zadziera jej spódnicę i bez słowa zaczyna jej wymierzać pantoflem, czy czemś podobnem, tyle plag, tyle plag, iżby się każdy użalił.
Don Kichot, aczkolwiek litość odczuwał, przecie nie poruszył się na swem łożu, nie widząc, coby to być mogło i obawiając się, aby nawałnica razów nie spadła także na niego.
Obawa ta nie była płonna, bowiem niemi kaci, wychłostawszy na wybór damę, rzucili się na Don Kichota i odjąwszy mu kołdrę, oporządzili go tak szybko i niemiłosiernie, że nie zdążył się przed razami kułaków obronić. Wszystko to stało się w cichości nadzwyczajnej.
Bitwa trwała prawie przez pół godziny, poczem widziadła zniknęły.
Dama Rodriguez podniosła się, wdziała suknię i zasłonę, stęknęła boleśnie nad swoją niedolą i odeszła, nic nie mówiąc do Don Kichota, który potłuczony i zmordowany srodze, pomieszany i zamyślony pozostał sam w tem miejscu. Pozostawmy go tam tymczasem, aczkolwiek pałamy żądzą dowiedzenia się kim był ów przewrotny czarnoksiężnik, go go oporządził. Obaczym to w dalszej porze, bowiem naprzód trzeba powrócić do Sanczo Pansy, jak tego porządek dziejów wymaga.
- ↑ W celu odróżnienia od Asturie di Santander. Historja donji Rodriguez przypomina historję ochmistrzyni w dziele „Pasagero“ Figueroa.
- ↑ Z „Gór“ to znaczy z północy Kastylji i Leónu. Z „Diablo Cojuelo“ Guevara wiadomo, że „górale“ (montaneses) szczycili się ze starożytnego swego pochodzenia. W górach zaczęła się bohaterska wojna o niepodległość narodową z Maurami t. z. „reconquista“ (718 — 737). Powstały wówczas małe królestwa: Oviedo i León.
- ↑ Było to miejsce zwykłych spotkań próżniaków i włóczęgów. W jednej ze swych nowel przedstawia Cervantes żonę pewnego sędziego, która codziennie spędza ranek koło bramy Guadalajara, mówiąc źle o bliźnich i zbierając lub rozsiewając plotki. Już za czasów Cervantesa z bramy Guadalajara została tylko nazwa. Bramę zniszczył pożar w 1582 r.
- ↑ Rodriguez Marin wskazuje na źródło tej opowieści, „Floresta espanola“ Toledańczyka, Melcnor le Santa Cruz. Był to zbiór opowieści i anegdot, opublikowany w 1574 roku.