Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXIV
W KTÓRYM ZAMYKA SIĘ DALSZY CIĄG PRZYGODY W SIERRA MORENA

Niniejsza historja powiada, że Don Kichot słuchał z wielką pilnością opowiadania mizeraka — Rycerza Czarnej Góry, który na ten kształt ciągnął swoją opowieść.
— Ktokolwiek jesteście, panie, aczkolwiek Was nie znam, dank Wam składana serdeczny za pełne dworności obejście; chciałbym mieć także sposobność ofiarowania Wam służb moich i odwdzięczenia się Wam za dobre przyjęcie, jakiego doznałem, aliści los przeciwny za Wasz dobry uczynek pozwala mi się odpłacić tylko płonnemi chęciami.
— Mojem zasię pragnieniem — odparł Don Kichot — było i jest Was wspierać, tak, iż postanowiłem nawet nie opuszczać tych gór, wpókibym Was nie odnalazł i nie dowiedział się, czy na zło, trapiące Was, jak na to wskazuje ekstraordynaryjny sposób Waszego życia, niema stosownego remedjum. Nie szczędziłbym starań i trudów, aby je znaleść. A jeśliby Wasze nieszczęście okazało się z rodzaju tych, na które żadnego ratunku już nie masz, umyśliłem, że podzielę z Wami Wasze skargi i płacze, gdyż wiem, że nieszczęśliwi ulgę znajdują, gdy ich współczucie spotyka. A jeśli te szczere intencje choćby tylko na uprzejmość Waszą zasługują, zaklinam Was, panie, na to, coście najbardziej na świecie ukochali, powiedzcie mi kim jesteście i jaka jest przyczyna, która Was k’temu przywiodła, że żyjecie na tem odludziu, niby dzikie zwierzę. Wyraz Waszego oblicza i szaty Wasze wskazują na to, że cierpicie na pomieszanie zmysłów. Przysięgam Wam na zakon rycerstwa, do którego, acz niegodny, należę i na profesję rycarską, którą sprawuję, że jeśli mnie w tem ukontentujecie, służyć Wam będę z całą dobrą wolą i ani na włos prawdzie tych obietnic nie uchybię, choćby przez wzgląd na to, kim jestem, starając się, jeśli to tylko będzie, możliwe, lek stosowny na Wasze cierpienie znaleść, albo też dopomóc je znosić; tak jak Wam przyrzekłem.
Rycerz Lasu, słuchając całej tej przemowy Rycerza Posępnego Oblicza, mierzył go badawczo wzrokiem od stóp do głowy; nakoniec, dobrze mu się przyjrzawszy, rzekł:
— Jeśli macie coś do zjedzenia, dajcie mi na miłosierdzie boskie! Najadłszy się, uczynię wszystko z wdzięczności za okazaną mi uprzejmość.
Natychmiast Sanczo ze swego worka, zaś owczarz z koszałki dobyli żywność, aby biedny oberwaniec mógł swój głód nasycić. Jadł pełen uniesienia i z takim pośpiechem, że po dwa kawały pchał do gęby i raczej połykał je, niż pożerał. Podczas tego ani on ani nikt z obecnych ani jednego słowa nie pisnął.
Wreszcie gdy jeść skończył, dał im znak, aby poszli za nim i zaprowadził ich na małą łączkę, położoną niedaleko stamtąd, u stóp skały. Przybywszy tam, rzucił się na ziemię, bujną trawą pokrytą. Inni poszli za jego przykładem. Oberwaniec, rozparłszy się wygodnie, pierwszy przerwał milczenie i zaczął tą modłą:
— Jeśli chcecie się dowiedzieć, panowie, pokrótce, jak wielkie są moje nieszczęścia, musicie mi przyrzec, że żadnem pytaniem nie przerwiecie wątku tej smutnej historji, gdyż w przeciwnym razie, w tem oka mgnieniu, przerwę moją opowieść.
Te słowa oberwańca przypomniały Don Kichotowi bajkę, którą mu Sanczo opowiadał, gdy to rycerz nasz nie mógł sobie przypomnieć, ile kóz zostało przeprawionych przez rzekę, skutkiem czego cała historia się urwała.
Tymczasem oberwaniec ciągnął dalej:
— Czynię to ostrzeżenie jedynie dlatego, że chcę jaknajprędzej skończyć opowieść o mych nieszczęściach, ponieważ, gdy je sobie na pamięć przywodzę, jeno swój ból zwiększam. Tem prędzej zakończę, gdy nie będziecie czynili żadnego zapytania. Nie omieszkam opuścić niczego, coby jakąś ważność miało, tak, aby Was w pełni zadowolnić.
Don Kichot przyrzekł w imieniu wszystkich obecnych, ze mu nikt przerywać nie będzie, zaś Rycerz-Obdartus, mając już to zapewnienie, zaczął mówić w ten sposób:
— Nazywam się Kardenio, ojczyzną moją jest jedno ze znaczniejszych miast Andaluzji[1], pochodzę ze szlachetnego rodu, rodzice moi są bogaci, zaś nieszczęście moje tak wielkie, że powinni oni opłakiwać mój los, wiedząc, że bogactwami swemi ulgi sprawić mi nie mogą. Dobrodziejstwa fortuny nie wiele znaczą wobec nieszczęść, które niebo zsyła. W tem samem mieście przebywał anioł niebieski, uposażony przez miłość w blask chwały, jakiej tylko człek pragnąć może; taką jest piękność Luscindy, dzieweczki równej mi szlachetnością rodu i bogactwy. Miała więcej szczęścia ode mnie, ale nie dosyć stałości, aby odpowiedzieć godnie szlachetnym uczuciom i zamysłom moim. Ową to Luscindę uwielbiałem i kochałem gorąco od najmłodszych lat moich, ona zaś miłowała mnie z tą szczerością i prostotą, na jaką jej młodzieńczy wiek pozwalał. Rodzice nasi wiedzieli dobrze o naszych wzajemnych skłonnościach i nie sprzeciwiali się im, gdyż spodziewali się, że uczucia te małżeństwem się skończą. Równość urodzenia i majątku usuwała wszelkie przeszkody. Czas biegł, a miłość w sercach naszych rosła; wówczas ojciec Luscindy, przystojność mając na względzie, prosił mnie, abym zaprzestał bywać w jego domu, naśladując w tem rodzica Thisbe, tak opiewanej przez poetów[2]. Ta przeciwność dolała jeszcze oliwy do ognia i powiększyła nasz© miłosne upały. Aczkolwiek językowi nakazano milczenie, nie można jej było narzucić pióru, które, z większą niż języki swobodą, wynurzał kochance wszystko, co w głębi duszy zamknięte było. Nieraz obecność kogoś ukochanego tak konfunduje, że najśmielszy język milknie.
Wielkie nieba! Ileż listów do niej napisałem i ileż czułych odpowiedzi odebrałem! Ileż ułożyłem piosenek i wierszy miłosnych, w których dusza spowiadała się ze swych uczuć, malowała swe pragnienia płomienne, cieszyła się wspomnieniami i wolę swoją hartowała.
Widząc się już doprowadzony do ostateczności, gdy dusza moja trawiła się żądzą ujrzenia jej, postanowiłem natychmiast uczynić to, co mi się wydawało najbardziej stosowne, aby otrzymać upragnioną i dobrze zasłużoną nagrodę; jednem słowem, zwróciłem się do jej ojca, aby mi ją dał w prawe stadło małżeńskie. Odpowiedział mi z wielką dwornością i podziękował za honor, który mu czynię, przysparzając równie i sobie splendoru przez pokrewieństwo z nim; ponieważ jednak ojciec mój żyje, tedy do niego należy się z tem oświadczeniem zwrócić, gdyż jeśli jego wola temu przeciwna będzie, ani jawnie ani pokryjomu Luscinda żoną się moją nie stanie.
Podziękowałem mu za jego łaskawość i, znajdując, iż miał słuszną w tem wszystkiem przyczynę, nadmieniłem, że mój ojciec z pewnością się zgodzi, gdy mu zamysły moje wyjawię.
Nie tracąc chwili czasu, udałem się do ojca mego, aby mu o pragnieniach moich powiedzieć. Wchodząc do komnaty, zastałem go z listem otwartym w ręku. Nim zdążyłem usta otworzyć, podsunął mi go i rzekł:
— Z listu tego dowiesz się, Kardenio, jaką łaskę chce ci książę Ryszard wyświadczyć.
Musicie wiedzieć, Mości Panowie, że książę Ryszard jest grandem[3] Hiszpanji i że jego majętności w najżyźniejszej okolicy Andaluzji leżą. Przeczytałem list i znalazłem go tak uprzejmym, że nawet ojcu memu wziąłbym to za złe, gdyby się nie był przychylił do prośby w nim wyrażonej. Książę żądał, abym przybył natychmiast tam, gdzie on się znajduje, pragnie bowiem, abym stał się towarzyszem jego starszego syna. Będzie miał o to staranie, aby zapewnić mi stan, odpowiedni do szacunku, jaki żywi dla mojej osoby.
Przeczytawszy list, oniemiałem; ojciec mój rzekł zasię:
— Wyjedziesz stąd w przeciągu dwóch dni, Kardenio, aby spełnić wolę księcia. Podziękuj Bogu, gdyż otwiera ci się droga ku przyszłości i będziesz mógł osiągnąć to, na co zasługujesz.
Do tych słów dodał jeszcze kilka rad ojcowskich.
Nadszedł dzień mego wyjazdu. Tejże nocy widziałem się z Luscindą i uwiadomiłem ją o wszystkiem, co się stało. Poszedłem także do jej ojca, błagając go, aby nie rozporządzał losem swojej córki, dopóki nie dowiem się, czego książę Ryszard żąda ode mnie. Przyrzekł mi, że tak uczyni, ona zaś potwierdziła wszystko tysiącem przysiąg i serdecznych szlochów.
Nakoniec wyjechałem do księcia Ryszarda, który przyjął mnie tak życzliwie, iż wzbudziło to zazdrość we wszystkich obecnych na jego dworze, gdyż wydawało im się, iż łaska, okazywana mi przez księcia Ryszarda, będzie połączona z uszczerbkiem dla nich.
Ale najbardziej zadowolony z mego przybycia był drugi syn księcia, imieniem Ferdynand, młodzieniec miły, kształtny, serdeczny, który po upływie pewnego czasu tak rozmiłował się we mnie, że wiele o tem mówiono, a chociaż starszy jego brat równie mnie przyjaźnią otaczał i wiele świadczył mi faworów, jednakoż nie można było tych uczuć porównać z afektami, które żywił dla mnie Ferdynand.
Ponieważ między przyjaciółmi nic tajnego niemasz, Don Ferdynand, upewniony o mojem do niego przywiązaniu, powierzył mi wszystkie myśli swoje i wyznał, iż miłość niespokojnym go czyni. Zakochał się okrutnie w pięknej dziewczynie, córce bogatego rolnika, który był wasalem księcia, jego ojca. Dziewica ta była tak piękna, mądra i szlachetna, że wszyscy ludzie, znający ją, nie umieli zdać sobie sprawy, w którym z tych przymiotów przodek trzyma. Rzadkie zalety urodziwej wieśniaczki tak przejęły serce i umysł Ferdynanda, iż, aby tylko cnotę jej zwyciężyć i woli swej powolną ją uczynić, postanowił dać jej słowo, że ją za żonę weźmie, gdyż inaczej nie mógłby przecież tego wszystkiego dopiąć.
Zniewolony jego przyjaźnią do mnie, starałem się odwieść go od tego zamysłu, przywodząc mu różne racje i nie szczędząc najbardziej wymownych przykładów. Aliści, przekonawszy się, że to wszystko nie zda się na nic, umyśliłem, że najlepiej będzie, gdy zdam ze wszystkiego sprawę jego ojcu, księciu Ryszardowi. Sprytny Don Ferdynand jakby przeniknął mój zamiar i zestrachał się, wiedząc, że obowiązek podwładnego może mi kazać wyjawić tę rzecz ukrytą, tak bardzo przeciwną honorowi domu książęcego. Aby mnie oszukać i podejść, rzekł mi, iż nie znajduje lepszego środka na pozbycie się tej namiętności, która go tak niewoli, jak oddalić się na kilka miesięcy. Pojedziemy we dwóch, do mego ojca, pod pokrywką, że udajemy się tam, dla zakupu koni, z których miasto nasze słynie[4]. Zaledwiem go usłyszał, tak mówiącego, gdy, afektami memi przynaglony, przyklasnąłem jego zamysłom, jakby one najlepsze i najszlachetniejsze były. Odkrywała mi się dobra okazja zobaczenia mojej Luscindy. Pełen tych myśli i pragnień, zgodziłem się na jego plany i dodałem mu jeszcze odwagi, prosząc, aby jaknajprędzej zamiar ten uskutecznił, gdyż oddalenie nawet najtrwalsze uczucia niszczy. Don Ferdynand, jak się później dowiedziałem, cieszył się już wówczas wdziękami pięknej wieśniaczki, z tytułu praw małżonka, czekając na stosowną chwilę, aby wyjawić ojcu szaleństwo, jakie popełnił. Wszelako u wielu młodych ludzi miłość jest żądzą, mającą na celu jeno zaspokojenie zmysłów. Gdy już osiągną to, czego pragną, to, co mniemali być miłością, kończy się, nie mogąc przejść przez granicę, którą sama natura ustanowiła. Kres ów, wierę prawdziwej miłości jednak nie dotyczy. Gdy już Don Ferdynand zaspokoił swoje chuci, afekty jego gorące oziębły i pragnienia ostygły. Jak dawniej, przez podstęp, tak teraz, w samej rzeczy, oddalić się pragnął. Książę pożegnał się z synem i rozkazał mi, abym mu w drodze towarzyszył. Przybyliśmy do mego rodzinnego grodu. Ojciec mój przyjął Ferdynanda z należną czcią, ja zasię natychmiast pobiegłem do Luscindy. Wszystkie uczucia odżyły we mnie, aczkolwiek nie były martwe ani uśpione. Na me nieszczęście zwierzyłem się ze wszystkiego Don Ferdynandowi, gdyż zdało mi się, że nie należy nic skrywać przed nim, przez wzgląd na przyjaźń, jaką mnie otaczał. Wysławiałem piękność, wdzięk i szlachetność Luscindy z takiem uniesieniem, iż pochwały te rozbudziły w nim pragnienie poznania dziewicy, tylu przymiotami uraczonej. Zapragnąłem, nieszczęsny, spełnić jego życzenie i pokazałem mu ją któregoś wieczoru przy blasku pochodni, gdy się z okna wychyliła, co czyniła zwykle, gdy rozmawiała ze mną.
Ujrzawszy ją, w szatki domowe przybraną[5] i cudną nad podziw, zapomniał w tem okamgnieniu o wszystkich pięknościach, które w swem życiu oglądał. Osłupiał i oniemiał, zdało się nawet, że zmysły postradał, i zapłonął miłością niezwykłą, jak się o tem dowiecie z dalszej o mem nieszczęściu opowieści. Traf zdarzył, że któregoś dnia znalazł list Luscindy, pisany do mnie, w którym przynaglała mnie, abym corychlej poprosił jej ojca o jej rękę. Wówczas jeszcze większym rozgorzał płomieniem, przede mną pilnie skrywanym.
List wydał mu się tak pełen słodyczy, uczucia 1 szlachetności, że, przeczytawszy go, rzekł, iż w osobie Luscindy zawiera się cały wdzięk piękności i wszystkie przymioty, któremi dzielić się muszą białogłowy całego świata. Muszę wyznać w tej godzinie, że aczkolwiek nie wiedziałem jeszcze wówczas, dla jakiej to racji Don Ferdynand Luscindę wysławia, jednakże pochwały z jego ust słyszane, zbyt miłe mi nie były. Zaczynałem się go obawiać i mieć się na baczności, gdyż ustawicznie tylko o Luscindzie chciał mówić ze mną i tak gwałtem ku temu zwracał sposobność, że obudziło to we mnie podejrzenie i zazdrość, aczkolwiek Luscinda nie dawała żadnego pozoru po sobie i nie zachwiała się w swej wierności do mnie.
Don Ferdynand starał się zawsze czytywać moje listy, pisane do Luscindy, i jej odpowiedzi, tłumacząc się, że wielkie mu sprawiał ukontentowanie rozum, który z nich przebijał.
Pewnego dnia Luscinda poprosiła mnie, abym dał jej do lektury książkę rycerską: „Amadisa z Galji“ która ją w wielki zachwyt wprawiała.
Zaledwie Don Kichot usłyszał te słowa, rzekł:
— Gdybyście mi na przodku historji Waszej rzekli, że Jej Dostojność panna Luscinda, w księgach rycerskich się lubowała, nie trza byłoby już i innych pochwał, abym mógł poznać jej rozum wysoki. Nigdybym jej nie widział tak mądrej, jakeście ją tu wystawili, gdyby jej braknąć miało upodobania do tak szlachetnej lektury. Nie potrzeba mi więcej słów na pochwałę jej piękności, cnoty i roztropności, gdyż wystarczają mi jej gusta, aby ją ogłosić za najpiękniejszą i najmądrzejszą białogłowę całego świata. Szkoda panie, że wraz z „Amadisem z Galji“ nie posłaliście jej także „Rogera z Grecji“, gdyż wiem, że panna Luscinda wielkie upodobanieby znalazła, czytając o losach Daraidy i de Garaya, o zmyślności pasterza Darinela[6] i, przeglądając jego wiersze nieoszacowane, w Bukolikach zawarte, które sam z wielkim wdziękiem, szczerością i talentem śpiewał. Ale jest jeszcze czas, aby temu brakowi zaradzić i to bardzo łatwo, jeśli tylko zgodzicie się, panie, towarzyszyć mi do mojej wsi. Tam będę mógł Wam dać z górą trzysta dzieł, będących rozkoszą mojej duszy i szczęściem życia mego, chociaż właśnie w tej chwili przypomniałem sobie, że nie posiadam już ani jednej księgi, dzięki niecnym sztuczkom złośliwych i zawistnych czarnoksiężników. Wybaczcie mi, panie, że złamałem obietnicę i przerwałem Waszą opowieść, ale gdy jest mowa o rycerzach błędnych, albo o rzeczach rycerstwa dotyczących, niemożliwą jest rzeczą, abym zachował milczenie, tak jak niemożliwe jest, aby promienie słońca grzać nie miały, a księżyc nie miał sprowadzać wilgotności[7]. Przebaczcie mi tedy i ciągnijcie dalej.
Podczas gdy Don Kichot mówił te słowa, Kardenio pochylił głowę na piersi, wydając się być bardzo zamyślonym. I aczkolwiek Don Kichot po raz drugi zachęcił go do mówienia, on ani oczu nie podniósł, ani milczenia nie przerwał. Gdy już dobry kęs czasu upłynął, podniósł się i rzekł:
— Nikt mi tego z myśli nie wybije i niema na świecie takiego, coby mnie mógł przekonać (każdy kto inaczej sądzi, jest nicponiem i łajdakiem), że ów grubijanin, mistrz Elisabeth[8], nie miał konszachtów z królową Madesimą.
— O, jako żywo nie! — przerwał Don Kichot, wielkim gniewem zapalony, zakląwszy siarczyście, jak to miał w zwyczaju — wielka to jest złośliwość albo, lepiej mówiąc, grubijaństwo! Królowa Madasima była wielce czcigodną damą, i wara sądzić, aby tak wielka monarchini miała się pospolitować w miłostkach z jakimś tam cyrulikiem. Każdy, kto powie inaczej, skłamie, jako niegodny łajdak! Gotów mu będę dowieść tego, pieszo lub konno, zbrojnie lub bez broni, potykając się z nim we dnie lub w nocy, jak mu się podoba!
Kardenio przyglądał mu się bacznie. Już go był schwycił paroksyzm szaleństwa, tak iż nie był w stanie skończyć swej historji. Zresztą i Don Kichot słuchaćby jej nie mógł, oburzony do żywego obrazą, wyrządzoną królowej Madesimie. Dziwna, że jej stronę trzymał z takim uporem, jakby była jego prawdziwą damą. Do tego stanu przywiodły go te przeklęte księgi!
Mówię więc, że gdy Kardenio, owładnięty szałem, usłyszał, że mu przeczą i obrzucają go niesłusznemi wyzwiskami, takiemi jak łajdak i inne, nie w smak mu te żarciki poszły; podniósłszy tedy z ziemi wielki kamień, który w pobliżu leżał, grzmotnął nim z taką siłą w brzuch Don Kichota, iż rycerz nasz zwalił się na ziemię jak długi. Sanczo Pansa, nie mogąc ścierpieć podobnego obejścia się ze swym panem, rzucił się ze ściśniętemi pięściami na szaleńca, ale obszarpaniec, jednem uderzeniem pięści, zwalił go do swych stóp, później wskoczył na niego i dowoli go tarmosił a prał po bokach, co się zmieści. Pasterza, który przybiegł na ratunek Sanczy, nielepsze spotkało przyjęcie. Wymłóciwszy ich dowoli, pozostawił ich na ziemi, sam zaś oddalił się spokojnym krokiem i znikł w górskiej kniei.
Sanczo podniósł się i wściekły za to, że go tak bez powodu poturbowano, pobiegł zemścić się na owczarzu. Utrzymywał iż to wszystko stało się z jego winy, gdyż nie ostrzegł, iż człeka tego szaleństwo od czasu do czasu się ima. Gdyby o tem wiedzieli, mieliby się na baczności. Pasterz odparł, że ich przecież przestrzegał, a jeśli ostrzeżeń nie słyszeli, to już nie jego w tem wina! Sanczo znów coś przymówił owczarzowi, a owczarz Sanczy, i taki był koniec tych przymówek, że porwali się za brody i tak chwacko zaczęli się kułakami okładać, iż gdyby Don Kichot ich nie rozbroił, w kawałkiby się rozszarpali. Sanczo, nie puszczając owczarza, krzyczał:
— Ostawcie mnie, WPanie, Rycerzu Posępnego Oblicza; ten człek jest tylko prostakiem, jako i ja, i rycerskiego pasowania nie dostąpił, mogę więc bez nijakiego hazardu potykać się z nim w równej walce, jak na człowieka poczciwego przystało, aby pomścić się za krzywdę, jaką mi uczynił.
— Prawda jest — odparł Don Kichot — ale i to wiem, że on nie ponosi winy za to, co się stało.
Tak mówiąc, rozdzielił ich i spytał pasterza, gdzieby mógł znaleźć Kardenia, gdyż wielkim pałał pragnieniem dowiedzenia się końca jego historji. Pasterz odpowiedział jak pierwej, że nie wie dokładnie, gdzie się jego kryjówka znachodzi, ale jeśli Don Kichot jeszcze kęs czasu w tych stronach się zatrzyma, ani chybi spotka go jeszcze w stanie szaleństwa lub przy zdrowych zmysłach.




  1. Wydostawszy się z gór na dolinę Tamujar, Sanczo, który miał zamiar okrążyć całą Sierra Morena, znalazł się w najbardziej dzikiem, górskiem ustroniu, czyli koło Puerto Déspènaperros, w Andaluzji.
  2. Znana jest powszechnie historja miłości Pirania i Tisbe. Wola rodziców sprzeciwiała się ich związkowi. Nieszczęśliwi kochankowie mogli rozmawiać tylko przez otwór w murze, który rozdzielał domy ich rodziców. Z opowieści Owidjusza (Metam. IV 55 — 166) wielu poetów czerpało natchnienie, opiewając legendę tę do znudzenia. Szekspir czyni z niej parodję w „Śnie nocy letniej“.
  3. Aluzja do Księcia Ossuna. Grand Hiszpanji — był najwyższym tytułem szlachectwa. Prócz innych przywilejów, przysługiwał grandom przywilej nieodkrywania głów w obecności króla.
  4. Miastem tem była Kordoba, chlubiąca się z chowu najlepszych rumaków Hiszpanji.
  5. W tekście „sayo“. Covarrubias tłumaczy: „se dixo sayo el vestido de la muger de los pechos abaxo y lo de arriba saynelo“. Franciosini w słowniku hiszpańsko-włoskim mówi, że „sayo“ to „busto della donna“ — to znaczy górna część kobiecej sukni: stanik.
  6. Daraida, Garaya, Darinel są bohaterami dzieła Feliciano de Silva: „Don Florisel de Niqua (Salamanka 1551). Pierwszy to książę Agesilaos, syn Don Falanges i Alastrajaera, drugi — Don Arlanges, książę Hiszpanji. Darinel, syn bogatego chłopa z Tirel, zakochał się w księżniczce Onoloria, wychowanej, jako pasterka, nad brzegami Nilu. Częste apostrofy do kwiatów na łące i ptasząt w powietrzu odnoszą się do ich miłości. O Felicjanie de Silva i o jego eklogach mówił już Cervantes w Kapit. VI.
  7. Długo wierzono, że od księżyca zależy wilgotność i świeżość nocy. Dante mówi: „il freddo della luna“.
  8. Sławny lekarz z romansów rycerskich, który niejednokrotnie leczył Amadisa z Galji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.