<<< Dane tekstu >>>
Autor Owidiusz
Tytuł Przemiany
Pochodzenie Przemiany
Życie i poezja Owidjusza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Tytuł orygin. Metamorphoseon, Libri Quindecim
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX. Fineusz.

To gdy wodzom cefejskim mówił syn Danai,
Nagle zabrzmiał w komnatach krzyk zgiełkliwej zgrai.
Nie był to głos, radosne zwiastujący gody,
Ale boje gwałtowne i wrogów pochody.
Wesołą ucztę, nagle przemieniono w wojnę,
Z morzem porównać można, gdy fale spokojne
Wściekły wicher z nienacka bystrym wzburzy wiewem.
Wtem, trzęsąc w śpiż okutem jesionowem drzewem,
Pierwszy wpada Fineusz, pokoju wichrzyciel;
— »Oto jestem — zawołał — wziętej żony mściciel:
Ani cię, ród zmyślony, ni skrzydła ocalą!«
Rzekł; chcącego już cisnąć mężobójczą stalą,
Cefej wstrzymał: »Cóż, bracie, za szał tobą miota?
Takąż zyska nagrodę i męstwo i cnota?

Takaż za ocalenie mej córki zapłata?
Nie Persej ci ją wydarł ani wola brata,
Lecz Nereid nienawiść, lecz wyrok Ammona,
Lecz potwora w przepaściach morskich wylęgniona,
Której już Andromeda miała stać się łupem.
Tyś żonę wtedy stracił, gdy stała pod słupem.
A możebyś ty wolał, by nie żyła raczej
I do szczęścia ci mojej potrzeba rozpaczy?
Czy nie dość, że w twych oczach przykutej na skale
Ty, stryj i narzeczony, nie broniłeś wcale?
Inny ją oswobodził: ty chcesz się z nim spierać
I męstwem pozyskaną przemocą odbierać?
Jeśli drogą ci była ręka Andromedy,
Czemu po nią na skałę nie poszedłeś wtedy?
Temu zostaw, co poszedł, co śmiał ją wybawić,
Co nie chciał mnie na starość sierotą zostawić.
I to rozważ, uczuciem rządząc się wyniosłem,
Że ja go nie nad ciebie, lecz nad śmierć przeniosłem«.
On nic nie rzekł, lecz obu dzikiem okiem mierzy
I nie wie, czy w Perseja, czy w brata uderzy.
Krótką waha się chwilę, wreszcie dzidę zwrócił
I z całą siłą gniewu na Perseja rzucił.
Lecz pocisk trafił w łoże[1]. Powstał Persej gniewny,
Cisnął oszczep i byłby wrogowi cios pewny
Zadał, lecz się Fineusz poza ołtarz schronił
I — o zgrozo! — sam ołtarz zbrodniarza obronił.
Jednak cios nie był próżny: przeszedł Reta skronie;
Padł, wyrwano żelazo, on jeszcze po zgonie

Drżący, stoły krwią skrapia. Dopiero zawrzały
Niepowściągnione w dzikim motłochu zapały.
Już nie tają srogiego dłużej przedsięwzięcia,
Że przyszli zamordować i teścia i zięcia.
Lecz uszedł Cefej, bóstwem świadcząc się gościnnem,
Że tego praw zgwałcenia nie on został winnem.
Wtem wojenna Pallada, o brata troskliwa,
Śmiałość w serce wetchnąwszy, tarczą go zakrywa.
Był w tym tłumie wódz Indów; Gangesowi miła
Limnate w kryształowej grocie go powiła.
Atys wiosen szesnastu nie znał w życiu swojem,
Powabny, blask urody świetnym zdobił strojem.
Z szyi łańcuch złocisty, a z ramion młodziana
Spada chlamis tyryjska, złotem przeszywana;
Włosy, mirrą przesiąkłe, spina djadem złoty,
Umie zręcznie opodal celne ciskać groty,
Lecz jeszcze jest bieglejszym w napięciu cięciwy.
Gdy mierzył na Perseja, Persej, zemsty chciwy,
Porwał dymiącą głownię z domowych ołtarzy
I silnej ręki rzutem strzaskał mu pół twarzy.
Likabas pierwszy ujrzał, jak Atys w krwi broczył;
Ścisły go z nim od młodu serc związek jednoczył,
I nie krył, że miłością do młodziana płonął.
Widząc, jak Atys ducha w pośród mąk wyzionął.
Po czczych łzach, gniewem zdjęty, jego łuk porywa,
I rzekł: »Poznasz, Perseju, co może dłoń mściwa;
Nie ucieszysz się długo z twojego morderstwa:
Nienawiść ci zjednało, nie chwałę rycerstwa«.
Jeszcze mówił, już pocisk z cięciwy wyśpieszył,
Lecz chybił i płaszcz tylko Perseusza przeszył.
Ten go przebija szablą, sławną z krwi Gorgony,

A Likabas, już śmierci cieniem omroczony,
Upada przy Atysie; śmierć mu rozwesela
Ta myśl, że niezadługo ujrzy przyjaciela.
Amfimedon i Forbas, chciwe boju wodze,
Pośliznąwszy się na krwią zbryzganej podłodze,
Padli; lecz im wstać nie dał miecz Perseja silny,
Temu w bok, temu w szyję niosąc cios niemylny.
Nie tym samym orężem wpadł na Erytona,
Którego dłoń toporem była uzbrojona;
Ale porwał oburącz ważącą nad miarę,
W płaskorzeźby ozdobną, z miedzi laną czarę,
Tę silnie w męża rzuca: tryska krew szkarłatna,
Legł na wznak rycerz, brzękła zbroja nieprzydatna,
Fineusz się z Persejem spotkać nie ośmiela,
Tylko grot zdala ciska na nieprzyjaciela.
Trafem przeszył Idasa, co w bojach ćwiczony,
Wolał przecie do żadnej nie mieszać się strony.
»Gdy mię na bój wyzywasz, wrogiem ci się stanę;
Miej, co pragniesz — rzekł Idas — przyjm ranę za ranę!«
To mówiąc, z ciała swego dobył tkwiącej strzały,
Lecz krwi ujściem na ziemię upada omdlały.
Legł Odyt, wódz Cefeja, od Klimena dzidy,
Z Hipseja rąk Protenor, Hipsej z rąk Lincydy.
Znajdował się w ich gronie Ematon sędziwy,
Czciciel bogów i cnoty przyjaciel prawdziwy;
Do walczenia orężem wiek miał nieprzystojny,
Więc walcząc choć wymową, chce wstrzymać od wojny.
Gdy się trzyma ołtarza, Chromis mieczem błyska,
Ściął mu głowę, ta wpada w pośrodek ogniska;
Język jeszcze bełkoce, a ostatnie tchnienie
I ostatnie przekleństwo ulata w płomienie.

Potężni na kułaki Ammon z Broteaszem
Polegli pod zwycięskim Fineja pałaszem.
Legł i kapłan Cerery pod jego potęgą,
Ampik, białą na skroniach przepasany wstęgą.
I ty, synu Japeta, śmierć znalazłeś w boju,
Nie na boje przyzwany; ty, śpiewak pokoju,
Przybyłeś z dźwiękiem liry łączyć śpiew wesoły,
Ożywiając dzień godów i biesiadne stoły.
Stałeś zdala, trzymając nie wojenną lutnię.
Ujrzał cię srogi Pettal i rzekł ci okrutnie:
»Idź, śpiewaku! Twych pieśni niech słuchają piekła!«
Mieczem lewą skroń przeciął: hojnie krew pociekła.
Padł śpiewak, lecz mdła ręka jeszcze struny trąca,
Wychodzi z nich melodja, ale smutkiem tchnąca.
Mści się Likormas, wprawny w Marsowe zapasy;
Z drzwi prawych oderwawszy ogromne zawiasy,
Strzaskał czaszkę szydercy; ten padł i dał ducha,
Tak odurzony ciosem, jak wół od obucha.
Zginął z Perseja strony odważny Melanej
I Doryl, najbogatszy z roli posiadanej;
Nikt w Libii obszarów więcej nie uprawiał
I nikt liczniejszych stodół i brogów nie stawiał.
Temu w łono grot ostry zadał cios śmiertelny.
Co widząc sprawca rany, Halcyonej dzielny,
Rzekł: »Cóż ci się, bogaczu, z tylu ziem zostało?
Ledwie masz teraz na czem martwe złożyć ciało«.
Nadbiega mściciel Persej i dobywa z rany
Oszczep, jeszcze wokoło skrzepłą krwią zbryzgany,
Przeszywa skroń zwycięscy; z obu stron tkwi strzała.
Wielu rycerzy padło, lecz zostało więcej.
Wszyscy jednego zguby pragną najgoręcej,

Na upadek jednego sprzysięgły się krocie
Wbrew wierze, gościnności, zasłudze i cnocie.
Dzieląc ojciec i matka żal nowej małżonki,
Jękami napełniają pałacu przedsionki;
Lecz je głuszy szczęk broni i jęk rannych ludzi.
Nawet bóstwa domowe krwią walczących brudzi
Dzika Bellona, wściekłe rozpalając boje.
Zuchwały Finej zbiera liczne roty swoje
I wpada na Perseja. Jak grad lecą groty,
Do skroni, twarzy, oka kierując swe loty.
Rycerz, o słup oparty, mając grzbiet warowny,
Walczy i zapęd zgrai wstrzymuje gwałtowny.
Wpadał Echemon z prawej, Molpej z lewej strony;
Lecz jak tygrys, gdy długim postem wygłodzony,
Słyszy dwóch stad ryczenie, sam sobą nie włada,
Nie wie, gdzie wpaść, a pragnie wpaść na oba stada;
Równa wątpliwość miota sercem Perseusza;
Mieczem naprzód Molpeja do ucieczki zmusza.
A tu grozi Echemon; lecz mu się nie szczęści:
Pałasz, o słup trącony, na dwie prysnął części,
A ostry koniec utkwił w szyi swego pana.
Nie jest jeszcze śmiertelną Echemona rana;
Wtem Persej przelękłemu, choć już ręce składał,
Swoją cylleńską[2] szablą ostatni cios zadał.
Widząc jednak, że męstwo ulegnie przemocy,
Krzyknie: »Muszę ja szukać u wroga pomocy;
Ale wy, przyjaciele, odwracajcie twarze!«
To rzekłszy, gdy Meduzę rycerzom pokaże,

Pierwszy Tescel zawołał: »Mnie cud nie przestrasza;
Innych szukaj!« — To mówiąc, chciał dobyć pałasza,
I w tej postawie został posągiem kamiennym,
Ampiks Lincydę ciosem chciał zgładzić odmiennym:
Już się zamierzył mieczem i jak się zamierzył,
Tak stał się nieruchomym kamieniem — już nie żył.
Nilej, co ród od Nila siedmiornego[3] zmyślił,
I w dowód siedem ujści tej rzeki wykryślił
Na swej złotem i srebrem błyszczącej się tarczy:
»Giń — rzekł — a niech ci myśl ta za pociechę starczy,
Żeś tu od bohatera tak wielkiego zginął,
Co i rodem szlachetnym i odwagą słyną«.
Nie skończył słów ostatnich: usta się rozwarty,
Lecz się już przez nie dźwięki całe nie przedarły.
»Nie na widok Meduzy, lecz z nikczemnej trwogi
Stanęliście, jak wryci — woła Eryks srogi —
Dalej za mną! Na miecze spotkajmy się z mężem,
Co nas chce czarodziejskim pokonać orężem!«
Biegł; w tem przywarł do ziemi, stanął, jak głaz, zbrojny.
Ten słuszną odniósł karę niegodziwej wojny.
Ale jeden, co bronił Perseusza śmiało,
Akontej, ujrzał potwór: i on został skałą.
Astyag z długim mieczem na niego uderza;
Ale gdy głośno brzękło żelazo rycerza,
Odbiwszy się od skały rycerz z zadumienia
I z widoku Meduzy w kamień się przemienia.
Nazbyt byłoby długo liczyć zgraję całą;
Walczyło jeszcze dwustu, dwustu skamieniało.
Dopiero się niesłusznej Finej wojny wstydzi.
Cóż robić? Wszędzie tylko czcze posągi widzi.

Swych poznaje, na pomoc wzywa po imieniu,
Ciał dotyka, własnemu nic wierząc wejrzeniu.
Byli głazem: odwraca oczy, dłonie składa
I tak Perseuszowi swe prośby przekłada:
»Przemogłeś, bohaterze! Przebacz, bądź wspaniały,
Odwróć ten potwór, ludzi zmieniający w skały!
Nie przywiodła mię zawiść, nie żądza korony,
Lecz tylko broń podniosłem dla zdobycia żony.
Ty zasługę, ja dawność mieliśmy po sobie,
O najmężniejszy! wszystko odstępuję tobie,
Życie mi tylko zostaw!« — Gdy tak kornie prosi,
Nie śmie spojrzeć na tego, do kogo dłoń wznosi.
— »Przyjmij, co ci dać mogę, dar tchórzowi drogi;
Nie dotknę cię żelazem — rzecze Persej srogi —
I pomnik ci wystawię nielada i trwały,
I długo w domu teścia stał będziesz, wspaniały.
O jakże się po stracie pocieszy ma żonka,
Skrycie na niedoszłego gdy zerknie małżonka!«
Tę z szyderstwem Perseusz zakończywszy mowę,
Ukazał czarodziejską Finejowi głowę.
On twarz cofnął, lecz zmiana już się dokonała,
Już oko jego skrzepło, już twarde, jak skała.
Lecz postać winowajcy przy trwogi wyrazie
Z oznaką nikczemności pozostała w głazie.





  1. »Łoże«, na którem starożytnych obyczajem spoczywał podczas uczty Perseusz, wsparty na lewem łokciu.
  2. »Cylleńską« — tyle, co Merkurego, który się urodził na górze Cyllene w Arkadji; stąd metonimia.
  3. »Siedmiorny« — mający siedm ujść.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Owidiusz i tłumacza: Bruno Kiciński.