[103]XXI. Pallada u Muz na Helikonie.
Złotorodnego[1] brata dotąd Pallas strzegła;
Wreszcie, w obłok odziana, z Seryfu odbiegła,
[104]
A minąwszy Giaru i Cytnu nadbrzeża,
Gdzie przez morze najbliżej, w kraje Teban zmierza;
Na dziewiczy Helikon szczęśliwie przybywa
I w te do sióstr uczonych[2] słowa się odzywa:
»Wieść niesie, że z opoki Pegaza kopytem
Nowe źródło[3] w tych miejscach zostało dobytem.
Chcę je widzieć, bom była świadkiem, jak z krwi matki[4]
Powstał Pegaz skrzydlaty, ten cudotwór rzadki«.
— »Jakikolwiek cię powód sprowadza, bogini,
Nam — odpowie Uranja — wielką radość czyni.
Prawdę słyszałaś: Pegaz, twórcą wywierzyska«
Rzekła i wiedzie bóstwo, gdzie zdrój święty tryska
Krynicy, końską stopą wydobytej z ziemi;
Przy niej łące, odzianej kwiaty rozlicznemi,
I starożytnym gajom i chłodnej jaskini
Długo się z uniesieniem przygląda bogini,
Z wdzięku miejsca i z nauk szczęśliwemi zowie
Mnemonidy. — Z nich jedna tak bóstwu odpowie:
»O, gdyby do dzieł większych nie wiodła cię chwała,
Godna, ażebyś w naszem gronie przodkowała,
Słusznie chwalisz nauki i miłe schronienie;
Tak, w pokoju, szczęśliwe mamy przeznaczenie.
Ale cóż jest na ziemi świętem dla zbrodniarza?
A wszystko bojaźliwe dziewice przeraża.
[105]
Niedawno Pireneusz chciał nas zelżyć srogo
I dotąd to wspomnienie przejmuje nas trwogą.
Z trackimi do Focydy wpadłszy wojowniki,
Nieprawe rozpościerał rządy wódz ten dziki.
Szłyśmy razem na Parnas; on widzi idące
I takie mówi słowa, czcią obłudną tchnące:
»Zatrzymajcie się, boskiej Mnemozyny cóiy;
Deszcz leje, bliską falę czarne niosą chmury:
Schrońcie się pod mą strzechę. Wszakże bóstwa ziemi
Nie wzgardzają chatkami nawet uboższemi«.
Prośbą jego ujęte, burzą zagrożone,
Znajdujem w jego domu przed deszczem zachronę,
W tem deszcz ustał, Akwilon spędził Austry dżdżyste
I chmury znikły, niebo zostawując czyste.
Chcemy wyjść: on nie puszcza, każe zamknąć bramy,
Gwałt knuje; my na ptaszych skrzydłach uciekamy.
— »Doścignę was« — rzekł gniewnie, na szczyt zamku bieży
I rzuca się za nami z wierzchołka swej wieży,
Padł na wznak, strzaskał czaszkę, ziemia pod nim jękła
I w tem miejscu posoką zbrodniarza nasiękła«.
Jeszcze mówiła Muza: nagle z szczytu drzewa
Słysząc głos witający, bóstwo się zdumiewa;
Spoziera, kto ją witał, daremnie docieka,
Myśli córa Jowisza, że to głos człowieka.
Wtem ujrzała srok dziewięć, co nad swoim losem
Ludzi naśladującym skarżyły się głosem.
Uranja tego dziwu daje wykład taki:
»Dziewice zwyciężone zmieniłyśmy w ptaki.
Ojcem ich był Pieros, pan wielkiej dziedziny,
Matką piękna Euippe; ta możnej Lucyny
[106]
Pomocy i opieki dziewięćkroć wzywała.
Rzesza sióstr była z skarbów i liczby zuchwała;
Bo przebiegłszy Hemonję i ludną Achają,
Nas do walki w śpiewanie w te słowa wzywają:
»Przestańcie próżnym dźwiękiem w prostym słynąć gminie:
Wprzód z nami chciejcie walczyć, tespijskie boginie.[5]
Liczbą równe, gdy w śpiewie was zwyciężym, Muzy,
Dacie nam Aganippę i źródło Meduzy[6];
Gdy będziem pokonane przez wasz śpiew uczony,
Zabierzecie Ematję po śnieżne Peony.
Grono nimf, ty nas słuchaj i sądem spór przetnij«.
Szpetnie było wejść w walkę, lecz ustąpić szpetniej.
Na sąd wzięte, przysięgły nimfy i bez zwłoki
Zasiadły krzesła, z żywej ukute opoki.
Wtem, choć los nie rozstrzygnął, kto z walczących zacznie
Ta, co nas do śpiewania wyzwała niebacznie,
Pierwsza o wojnie bogów pieśń nucić zaczęła;
Wielbiąc olbrzymy, tłumiąc wielkich niebian dzieła,
Opowiada, że Tyfoj, wywarłszy się z ziemi,
Zastraszył nieśmiertelnych, że kroki trwożnemi
Pierzchli, ledwie w egipskiej bezpieczni krainie,
Kędy Nil, w siedem ramion rozdzielony, płynie;
Że aż tam miał ich ścigać Tyfoj ziemiorodny,
A przelękli niebianie kształt przybrali zwodny,
Że Jowisz się przemienił w stada naczelnika
[107]
I stąd dotychczas w Libji czczą go w kształcie byka;
Król Delu[7] został krukiem, kotką siostra Feba,
Wenus rybą, a ciołką żona władcy nieba[8],
Bóg cylieński[9] ibisem, syn Semeli[10] kozłem.
Tak ona w uniesieniu śpiewała rozwiozłem.
Wzywają nas — lecz może masz wolnych chwil mało,
Możeby się bogini słuchać nas nie chciało?
— »Owszem, uczyńcie zadość mojemu życzeniu,
Zacznijcie!« — rzekła Pallas i usiadła w cieniu.
Na to Muza: »My naszą zdaliśmy obronę
Najstarszej Kalliopie; włosy rozpuszczone
Wybrana zaraz w węzeł ujęła bluszczowy
I brzmiąc po strunach liry, temi nuci słowy:
»Pierwsza w skiby lemieszem kraje krzywym ziemię
Ceres i pierwsza zbożem darzy ludzkie plemię,
Pierwsza nadaje prawa. Jej to wszystko dary,
Ja w śpiewie czcić, jej składać powinnam ofiary,
Oby tak bóstwa godnym był mój hołd najszczerszy
Jak jest godną bogini nieśmiertelnych wierszy!
Wielka trójkątna wyspa[11] olbrzyma[12] przyciska.
Że dumny nad powietrzne chciał posiąść siedliska.
Dziś jęczy i na sobie ciężką dźwiga ziemię.
Walczy wprawdzie, chce zrzucić gniotące go brzemię,
Lecz mu Pelor auzoński prawicę przytłacza,
[108]
Lewicę Pachyn, uda Lilibej otacza,
Głowę przywala Elna; stąd płomienie z piaskiem
Tyfoj z ust, leżąc na wznak, z strasznym miota trzaskiem.
Nieraz on usiłuje ziemski nacisk zwalić,
Stoczyć ogromne góry i miasta obalić;
Z tego ziemia się trzęsie i drży władca ciemny[13],
Ażeby się na poły kraj nie rozdarł ziemny
I dzień wpuszczony drżących nie przeraził cieni.
W tej obawie król piekieł z podziemnych przestrzeni
Wsiada w rydwan, zaprzężon rumaki czarnemi,
I przegląda podstawy sycylijskiej ziemi.
Gdy żadnej niebezpieczeństw nie dostrzegł przyczyny,
Wolny od trwogi, wracał w podziemne krainy;
Wtem go z szczytu swej góry ujrzy Erycyna[14]
I tak mówi, ściskając skrzydlatego syna;[15]
»Synu, ty siło moja, ty moje pieszczoty!
Wszystkich zwyciężające, weź, Amorku, groty
I serce tego bożka trafną przeszyj strzałą,
Któremu berło piekieł losem się dostało,
Tyś niebian, tyś Jowisza, tyś w jarzmo poddaństwa
Wziął bożków i morskiego samowładcę państwa:
Jednoż piekło się oprze? Rozszerz, drogie dziecię,
Naszą potęgę, zdobądź świata berło trzecie!
O jakżeśmy cierpliwi! Już nawet i w niebie
Gardzą nami i lekko ważą mnie i ciebie.
Już Dyana i Pallas oprzeć nam się śmiały,
Nawet córka Cerery tej samej chce chwały.
[109]
Pomścijmy wspólną hańbę; dziś nam chwila sprzyja;
Z boginią wiecznym węzłem połączmy jej stryja«[16]
Rzekła Wenus; on matki wolę pełnić gotów,
Wybiera jeden pocisk z śród tysiąca grotów;
Nie znajdzie się nad niego hartowniejsza strzała,
Ni taka, coby więcej cięciwy słuchała.
Oparłszy o kolano, gibki róg nagina:
Leci i trafia boga zaostrzona trzcina.
Jest rozległe jezioro przy Ennejskim grodzie;
Dano mu imię Pergus. I w Kaistru wodzie
Nigdy śnieżnych łabędzi więcej nie liczono;
Las uwieńcza te wody i jakby zasłoną
Liśćmi swemi od słońca strzeże je dokoła.
Gałęzie chłodek dają, ziemia wonne zioła,
Wieczna wiosna panuje. W tym gaju szczęśliwa
Prozerpina, gdy lilje i fiołki zrywa,
Gdy śpiesznie zbiera kwiaty w łono i koszyczek,
Nie chcąc się dać uprzedzić od swych rówienniczek,
Widzi ją bóg podziemny, pragnie i wykrada;
Tak nagła jego sercem namiętność już włada.
Przelękniona dziewica, ile tylko zdoła,
Towarzyszek i matki smutnym głosem woła;
A gdy z żalu na sobie własne darła szaty,
Rozsypały się z poły nazbierane kwiaty.
Tak zaś była dziecinnie niewinna ta dziewa,
Że tę stratę rzewnemi aż łzami oblewa.
Leci z wozem zwodziciel, własnemi imiony
Zwąc rumaki, do jazdy zagrzewa szalonej,
A lejc, rdzą napuszczony, w pędzie raz w raz bije
[110]
Grzywy na wiatr podane i wygięte szyje.
Pędzi rączo przez sławny dymy siarczystemi
Staw Palików, z rozpadłej wydobyty ziemi,
Aż tam, gdzie dwumorskiego Koryntu mieszkańce[17]
Wśród dwóch nierównych portów usypali szańce.
Pomiędzy Aretuzą a zdrojem Cyany,
Jest zatoka objęta przez dwie skalne ściany;
Tu, od której bagnisko dostąpiło miana,
Mieszka z nimf najsławniejsza sykulskich, Cyana.
Ta napół z wód wyszedłszy, widząc boga, rzekła:
»Hej, ani kroku dalej! Stój, wszechwładco piekła!
Ty Cererze wbrew woli nie możesz być zięciem!
Prośbą zyskać ją było, nie gwałtownym wzięciem 1
Mogęż się równać? I mnie Anapis polubił,
A przecież ubłaganą, nie musem poślubił«.
Rzekła; wyciąga dłonie, chce mu wzbronić drogi.
Na te słowa w Saturna synu wre gniew srogi;
Popędza straszne konie, dziką złością zdjęty,
I berło swoje ciska w najgłębsze odmęty.
Natychmiast aż do piekieł ziemia się otwarła
I wóz, pędem lecący, w przepaściach pożarła.
Los bóstwa, wód zniewaga rozżala Cyanę;
Długo nosi tajemnie niezgojoną ranę,
W łzach niknie i w te wody rozpływa się cała,
Których wprzód opiekuńczą boginią się zwała.
Widziałbyś, jak jej twarde giąć się jęły kości,
Mięknąć członki, paznokcie pozbywać twardości;
Rozciekły oraz w wodę najwątlejsze cząstki,
[111]
Oczy, powieki, włosy, palce, ciało, chrząstki,
Dalej piersi, grzbiet, boki i barki pobledną
I powoli się w ciekle poniki rozrzedną;
Z żył krew znika i wodzie wolne miejsce daje,
Czegoby dotknąć można, już nic nie zostaje.
Tymczasem smutna matka po wszystkich przestworzach
Ziemskich szukała córki i po wszystkich morzach,
Ani różana zorza ni wieczór radosny
Nie widział jej spoczynku. Zapaliła sosny
Na Etnie ogniorodnej; przy tem świetle, śmiała,
Niestrudzona, wilgotną ciemność przebywała,
I choć dzień gasił gwiazdy, jednakże bez końca
Szukała jej od wschodu do zachodu słońca.
Wtem uczuła pragnienie; lecz wody nie stało,
A usta miała spiekłe. Widzi chatkę małą,
Co była niska, nędzna i słomą poszyta.
Puka we drzwi: niewiasta podeszła ją wita,
A postrzegłszy boginią daje upragnionej
Wody słodkiej, z jęczmienną mąką nawarzonej.
Wtem przed pijącą stanął chłopiec złego serca
I nazwał ją łakomą, zuchwały szyderca.
Gniewna Ceres napoju nie zdoławszy dopić,
Wolała mówiącego resztą słodzin skropić.
Krople przyschły na twarzy; gdzie miał wprzód ramiona,
Ma golenie, ze zmianą dostaje ogona.
Żeby zaś szkodzić nie mógł, postać przybrał drobną
I mniejszy od jaszczurki, ma szczupłość podobną.
I gdy baba się dziwi i nad losem płacze
I chce dotknąć potworka, ten zmykając, skacze.
Tak za swą dokuczliwość wziąwszy ukaranie,
Przybrał natychmiast skrzeczka postać i nazwanie.
[112]
Jakie bogini morza przebyła i kraje,
Długo mówić: śledzącej świata nie dostaje.
Powraca do Sykanji; tam, gdyby nie zmiana,
Wszystko by jej życzliwa odkryła Cyana.
Chcącej mówić, na ustach i na głosie zbywa
I nie ma czem wyjawić prawdy, nieszczęśliwa.
Znak przecie jawny daje i znaną od matki,
A w zdroju przez przypadek upuszczoną rzadki
Prozerpiny przepaskę ponad wody zjawia
I Cererze strapionej nową boleść sprawia.
Widząc tę jej przepaskę bezładne rwie włosy
I własną ręką w piersi mnogie daje ciosy.
W niepewności na wszystkie użala się kraje,
Niewdzięcznym chce za karę odjąć urodzaje.
Najbardziej ją oburza kraj przedtem jej luby,
Sykanja, gdzie znalazła pewny ślad swej zguby.
Tam pługi skibokrajcze srogą kruszy ręką,
Tam oraczów i woły jedną niszczy męką.
Każe polom zawodzić, truje płodność w ziarnie,
Sławna z żyzności ziemia ugoruje marnie.
Niknie siew, ledwie zeszły i zielony jeszcze:
Tu go zbytni skwar gubi, tu zbyteczne deszcze;
To jest wichrów, to gradów, to nawałnic pastwą,
A rozsypane ziarna chciwe zbiera ptastwo.
Perz niewykorzeniony, osty i kąkole,
Tłumiąc pszenne posiewy, zachwaszczają rolę.
Wtem wstając z wód elejskich[18] i włos mokry z czoła
Zebrawszy, Aretuza tak do bóstwa woła:
»O ty, po całym świecie szukanej dziewicy
[113]
I zbóż matko! zaniechaj trudów i tęsknicy.
Wiernej i wdzięcznej tobie przestań ziemi szkodzić:
Nic nie winna, porwaniu nie mogła zagrodzić.
Nie za ojczyzną błagam: jak gość tu przychodzę.
Ojczyzną moją Piza, w Elidzie się rodzę
I tylko w Sykanji jak pielgrzymka staję;
Lecz ta ziemia nad wszystkie droższą mi jest kraje;
Tu mam domowe bogi, tu najmilej bawię.
Nową moją siedzibę zachowaj łaskawie!
Czemu z dawnej ojczyzny przez dalekie morze
Aż tu przyszłam, opowiem w sposobniejszej porze,
Gdy twoje znikną troski i smutek przeminie.
Mnie ziemia przejście daje; przez ciemne jaskinie
Tu wyszedłszy, spoglądam na odwykłe gwiazdy.
Gdy Styksem wśród podziemnej przepływałam jazdy,
Dojrzałam własnem okiem twojej Prozerpiny:
Jest smutną, lecz królową ponurej krainy,
Lecz błyszczącą w pieczarach najpierwszą koroną,
Lecz wszechmocną monarchy piekielnego żoną«.
Usłyszawszy te słowa, matka osłupiała,
Stała długo zdumiona, jakby niema skała.
Aż przyszedłszy do siebie, pośpiesza w niebiosy
I z zachmurzoną twarzą, z rozpierzchłemi włosy
Tak mówi do Jowisza: »Matka nieszczęśliwa
Za swoją krwią i twoją błagać cię przybywa.
Jam z łask wyszła, lecz ojca niech wzruszy dziecina:
Żem ją, biedna, zrodziła, to ma być jej wina?
Oto mi się znalazła wreszcie córka luba,
Jeśli, ach, znalezieniem zwie się pewna zguba,
Jeśli jest znalezieniem posłyszenie o niej!
Wziął: przebaczę, lecz niech jej powrotu nie broni,
[114]
Bo czyż ten, co ją porwał sposobem zdradzieckiem,
Wart twego dziecka — bo już nie jest mojem dzieckiem?«
— »Wspólne mamy — rzekł Jowisz — o dziecię staranie;
Lecz dając rzeczy każdej prawdziwe nazwanie,
Nie gwałt, lecz miłość widzę w tym Plutona czynie.
Zięć taki będzie chlubą nam i Prozerpinie.
Zezwól! Choćby nic nie miał: jest Jowisza bratem.
Czyliż nie dość tej chwały? Włada trzecim światem,
Mnie losem tylko uległ. Lecz gdy dręczy ciebie
Chęć rozwodu, niech stanie Prozerpina w niebie,
Zezwalam, byle w piekłach nie tknęła potrawy,
Bo takie są niezmienne srogich Park ustawy«.
Rzekł; Ceres się spodziewa córki, lecz nie zgadła,
Co gotują wyroki, bo córka już jadła.
Gdy bowiem po przepysznym błąka się ogrodzie,
Z obciążonego drzewa granat rwie w przechodzie
I siedem jąder wyssie. Podziemnej krainy
Jeden z mieszkańców widzi ten czyn Prozerpiny,
Askalaf, co go Orfne i Acheron rodzi,
Widzi, wypaple, drogę do nieba zagrodzi.
Oburzenie przejmuje Erebu królowę;
Więc Flegetońską wodą skrapia świadka głowę:
Zaraz dziób ostry, pierze i z żółtemi skrzydły
Oczy dostał ogromne ten potwór obrzydły.
Nabrzmiała głowa, długie wyrosły mu szpony,
Ledwie wzbija się w górę gnuśnemi ramiony.
Jest z niego ptak szkaradny, żałością przenika
Leniwy puhacz, straszny wieszcz dla śmiertelnika.
Ten wziął karę za swoją osławę zbrodniczą;
Lecz skąd wy, Achelojdy, mając twarz dziewiczą,
Zyskałyście od ptaków skrzydła nieodmienne?
[115]
Gdy Prozerpina kwiaty zbierała wiosenne,
Wtedy miłe Syreny z nią się zabawiały,
A przebiegłszy już za nią świata okręg cały,
Chcąc, by świadkiem ich troski było także morze,
Pragnęły się na skrzydłach unosić w przestworze.
Przystały bogi. Pierze ich ciało pokryło;
By jednak śpiew, czarowną niewolący siłą,
Ten ich dar niepojęty mógł im zawsze zostać,
Zachowały głos ludzki i dziewiczą postać.
Z bratem smutną pogodzić pragnąc Saturnównę[19],
Jowisz rok cały dzieli na dwie części równe;
I Prozerpina, dwóch państw królowa szczęśliwa,
Sześć miesięcy raz z matką, raz z mężem przebywa;
Zaraz twarz jej jest insza i myśl jest zmieniona;
Czoło, co chmurne było nawet dla Plutona[20],
Zajaśniało jak słońce, kiedy chmury dżdżyste,
Niknąc, odkryją niebo pogodne i czyste.
Pyta Ceres, już dzieckiem ciesząca się swojem:
»Skąd płyniesz, Aretuzo? Czemuś świętym zdrojem?«
Uciszyły się wody, bogini z nich wstaje,
O miłości Alfeja taką sprawę zdaje:
»Byłam nimfą w Achai; przebiegać gór siodła,
Sieci zręcznie zastawiać — zawszem w tem prym wiodła.
Choć nie dbałam, czy moje wdzięki kto pochwali,
Choć tylko mężną byłam, pięknością mię zwali,
A to, co inne nimfy za szczęścieby miały,
[116]
Mnie nie cieszyły wdziękom dawane pochwały;
Nie chciałam się podobać, bałam się kochania.
Raz, pamiętam, gdy borem wracam z polowania,
Był żar, a trudy żaru przyczyniały hojnie.
Widzę strumień bez wiru, płynący spokojnie,
Czysty, iżbyś kamyczki zliczył wszystkie na dnie,
A cichy, iż czy bieży, widz z trudem odgadnie.
Blado zielone wierzby i wodne topole
Rozpościerały cienie na nadbrzeżne pole.
Zbliżam się, naprzód stopą dotykam się wody,
Wnet się cała zanurzam w wodzie dla ochłody.
Gdy pląsam i z przyjemnej rozrywki się cieszę,
Wtem słysząc jakiś szelest, na bliższy brzeg śpieszę,
»Dokąd lecisz?« — z wód Alfej woła niespodzianie —
Ach»Ach, dokąd, Aretuzo?« — powtarza wołanie,
Co sił i tchu uciekam; Alfej szybszym nie był,
Lecz silny, byłby prędzej dalszy zawód przebył.
Ja słabieć już poczęłam, on był wytrzymały;
Biegnę polem, bezdrożem, przez bory, przez skały.
Słońce z tyłu świeciło; przed mojemi nogi
Ogromny cień postrzegam w istocie, czy z trwogi:
Lecz w istocie słyszałam jego nóg stąpienie
I włosy mi rozwiało tuż gorące tchnienie,
Znużona biegiem, wołam: »Ocal nieszczęśliwą,
Ty, której łuk nosiłam i groty z cięciwą,
Dyktynno!« — Wysłuchała bogini błagania,
Zaraz mię nieprzejrzanym obłokiem zasłania.
Utajonej w pomroce szuka bóg dokoła,
Daremnie mgłę obchodzi i daremnie woła.
Dwakroć minął to miejsce, gdziem ukryta była,
Dwakroć rzekł: »Aretuzo, Aretuzo miła!«
[117]
Co podówczas cierpiałam, nieszczęsna? — To może,
Co owca, kiedy wilka usłyszy w oborze,
Co zając, gdy psów widząc, pod drzewiną stoi,
Cały drżący, i z miejsca wyruszyć się boi.
Nie odszedł jednak Alfej; patrzy, śladu niema,
Mgłę i miejsce pilnemi uważa oczyma.
A mnie wraz przelęknioną zimny pot okrywa,
I całe w modrych kroplach ciało się rozpływa.
Gdzie stąpię, zdrój wytryska, z włosów wody cieką
I prędzej, niż to mówię, już zostałam rzeką.
W rzece poznał mię jeszcze Alfej rozkochany
I natychmiast się w własne rozciekłszy bałwany,
Porzucił ludzką postać, by się złączyć ze mną.
Dyana grunt rozwarła w pieczarę podziemną:
Uciekam do Ortygji. Ta, Dyanie miła
Dla nazwy[21], tu mi na świat przejście otworzyła?«.
Skończyła Aretuza. — Cerera dwa smoki
W wóz wprzęgłszy, zaraz w górne wznosi się obłoki.
Pędząc powietrzem staje w Atenach bogini
I dar Tryptolemowi z wozu swego czyni,
Każąc częścią w nowiny i ugorną rolę,
Częścią ciskać nasiona w uprawione pole.
Nad Europą i Azją młodzian uniesiony,
Wreszcie z wozem w scytyjskie obraca się strony.
Panował tam król Linkus. W zamku jego staje;
O powód przyjścia, imię i ojczyste kraje
Pytany, odpowiada: »Tryptolem się zowię,
W sławnych Atenach moi mieszkali przodkowie.
[118]
Ja nie pieszo przez lądy, nie w łodzi przez morze,
Ale tu przez powietrzne przybyłem przestworze,
Dary Cerery niosę; rozsiane po ziemi,
Nagrodzą zbóż dostatkiem, pokarmy milszemi«.
Barbarzyniec nie przestał na młodziana łasce,
Ale sam za rolnictwa chcąc ujść wynalascę,
W nocy gościa nachodzi. Ceres w tym zamiarze
Wstrzymuje go i zmianą w ostrowidza karze.
Na świętym wozie młodzian swobodnie się wznosi
I Cerery po świecie dobrodziejstwa głosi«.
Skończyła Kalliope. Nimfy palmę chwały
Mieszkankom Helikonu w śpiewaniu przyznały.
Gdy zwyciężone jeszcze rzucały oszczerstwa,
Rzekłam: »Nie dość zuchwalstwa: potrzebaż szyderstwa?
Nie zniesiemy cierpliwie, zbrodnia przeszła miarę:
Pójdziem za głosem gniewu, wymierzym wam karę«.
Śmieją się Ematydy i z gróźb naszych szydzą.
Gdy chcą na nas wznieść ręce, nagle z trwogą widzą,
Jak im całe ramiona piórami obrosły
I jak się im na barkach czarne skrzydła wzniosły.
Widziały własne usta zakończone dziobem
I zaraz w nowe ptastwo tym przeszły sposobem.
Uniosły się na dawnych ramionach w obłoki
I dziś hańbą są gajów, szczebiotliwe sroki.
Jednak dawna w nich wada została po zmianie:
Nieznośne wielomówstwo i czcze świegotanie«.
|