Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VI/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kchałeś się pan kiedy? zapytała Eufrozyna.
— Kochałem pani.
— Ile razy?
— Raz jeden.
Pani Van-Dick spojrzała na niego z uwielbieniem.
— Oh! jak to pięknie, zawołała, raz jeden tylko się kochać. A onaż kochała pana?
— Tak sądzę.
— A teraz?
— Teraz, ona już nie żyje.
— Biedny młodzieńcze!
I łzy? jakby na rozkaz, zabłysły w oczach Eufrozyny.
— Zapewne to była jaka panienka, którąś pan wykradł, mówiła daléj pani Van-Dick, chcąc wynaleść coś romantycznego w życiu Tristana.
— Nie, pani, to była moja żona.
— Pańska żona?
— Tak jest.
— Pan kochałeś swą żonę! a więc są na świecie żony kochane od mężów.
— Nie powinnaś pani wątpić o tém, że twój cię ubóstwia.
Pani Van-Dick kiwnęła głową.
— To mi wszystko jedno, odparła, bo pan nim się ożeniłeś, toś się zalecał swej żonie, nieprawdaż?
— Tak jest niezawodnie.
— Wieczorem, przechadzaliście się oboje po alejach cienistych i odosobnionych.
— Rzeczywiście.
— Ona ściskała pańską rękę, a w nocy marzyliście jedno o drugiem?
— Tak zupełnie.
— Niestety! westchnęła.
— Ależ tego szczęścia, które pani tak błogo malujesz, samaś doświadczała.
— Nie, i to szczęście jest tylko snem, który się jeszcze nie zamienił w rzeczywistość.
„To nie bardzo pochlebne dla Willema pomyślał Tristan.“
— Ale wzamian tego szczęścia, którego pani żałujesz żeś dotąd nie kosztowała, znalazłaś, szczęście domowe, radość na łonie familii, i spokojność z zapewnienia losu. Jeżeli twoja przeszłość, a w twym wieku pani nie możesz mówić o przeszłości; jeśli zatém twoja przeszłość minęła bez namiętności, to jest spokojnie, to i twa przyszłość będzie bez dolegliwości. Na drodze twego życia, gdzie każdy dzień, mija dla ciebie bez wstrząśnień, twój horyzont ukazuje się zawsze tak czysty jak dnia poprzedniego: nakoniec, marząc tylko o miłości, nie podlegasz jéj złudzeniom, pamiątkom i żalom, mnie zaś, co jestem w równym wieku z panią gdyby pozwolono zrobić wybór między twojem a mojem szczęściem, nie wąchałbym się wybrać twoje, bo pani możesz być jeszcze szczęśliwą, ja zaś już nigdy.
Poczém rzekł sam do siebie.
„Jeżeli ma serce, nie będzie się użalać, że jej odmawiam.”
— Właśnie też chciałam. doświadczyć jednéj z tych gwałtownych namiętności, tego szału miłości, choćby przyszło umrzeć lub cierpieć wiecznie. Zresztą wszystkobym przełożyła nad tę jednostajność, do jakiéj nie jestem zrodzoną.
Pomyślno pan, że już dziesięć lat żyję tym sposobem, a czy sądzisz, że to jest przyjemnością dla kobiety młodéj i jak mówią przystojnéj, żyć z mężem który zajęty jest kupiectwem, i między składami płótna?
„A o kommisancie nic nie wspomina ta poczciwa pani Van-Dick” pomyślał Tristan.
Ah! gdybym w miejsce tego nudnego męża mówiła Eufrozyna z udaną exaltacya, znalazła męża rozkochanego, podobnego panu, byłabym bardzo szczęśliwą! bo pan zdajesz mi się być jednym złych ludzi co szalenie kochają.
— Hola! rzekł sam do siebie Tristan, widząc jakie spojrzenia towarzyszyły przy wymówieniu tych wyrazów. Czyby pani Van-Dick chciała oszukiwać Willema? To prawda, pani, dodał głośno, kochałem szalenie, ale podobna miłość pali serce i zostawia tylko po sobie stos popiołu w którym nie znajdzie ani jednéj iskierki ognia.
Tristan wymówił te słowa głosem żałosnym, w celu zupełnego odczarowania Eufrozyny, gdyby ta, znając go zaledwie od wczoraj, uczuła dlań tę namiętną miłość, jakiej oddawna pragnęła się oddać.
Eufrozyna nie przestawała haftować, ale jéj oczy, zamiast być utkwione w pracownią Willema jak dawniéj, zwracały się ukradkiem na Tristana, który trzymając pióro w ręku, kreślił coś na papierze.
— Co to pan robisz? zapytała Eufrozyna.
— Rysuję część ogrodu, do którego przytyka ten starożytny dom, zawierający w sobie tyle piękności.
— Muszę się pana o coś zapytać, panie Tristan.
— I owszem.
— Ale czy zezwolisz na to? dodała Eufrozyna łącząc wszystkie powaby uśmiechu i spojrzenia.
— Możesz że pani o tém wątpić?
— Nie śmiem.
I Eufrozyna zrobiła minkę, jaką uwielbiamy u dzieci piętnastoletnich, a która jest tak śmieszną u kobiet mających lat przeszło trzydzieści.
— Ośmiel się, pani, odrzekł Tristan, bo go już ta scena nie bawiła, i zaczął się obawiać, że co dotąd uważał za kokieteryą, było cos jeszcze gorszego.
— A zatém chciałabym, żebyś pan odmalował mój portret.
— Z największą, przyjemnością, a nawet wdzięcznością, bo malarz jest dumny i szczęśliwy, kiedy może oddać twarz posiadającą tyle wdzięku.
— Pan jesteś tyle dobrym, a zatém zezwalasz?
— Nawet oto proszę.
— Jesteś zachwycający, i mówiąc to pani Van-Dick, wyciągnęła swą pulchną rączkę, na któréj Tristan złożył pocałowanie.
— A więc rzecz skończona, i od dziś jestem na twoje rozkazy.
— Od jutra, jeśli pani pozwolisz.
— Jak się panu podoba.
— Tylko proszę o sekret.
— Czy przed panem Van-Dick?
— Przed wszystkimi.
— Bądź pani spokojna, nikt o tém wiedzieć nic będzie.
— Czy to będzie miniatura?
— Tak jest pani, odpowiedział Tristan z namysłem, jeden z tych portretów, co niewidocznie przechodzą z ręki do ręki, i które mogą bez najmniejszego podejrzenia spoczywać całe życie na sercu. Pan wszystko odgadujesz, odparła Eufrozyna, czerwieniąc się i rzucając poufne spojrzenie na Tristana, nie można przed panem nic ukrywać: tak jest, życzę sobie mieć podobny portret. Poczém Eufrozyna rzuciła okiem ku oknu, a Willem zdawał się zrozumieć to spojrzenie, co chciało wyrzec: „Myślę o tobie.”
Następnie Tristan powstawszy rzeki sam do siebie: „portretem z nią się z kwitujęt“.
— A cóż! pan wstajesz? zawołała pani Van-Dick, tonem, jakby miała powiedzieć:
„Jakto, twoja matka nie żyje?
— Tak jest, pani.
— Pan odchodzisz?
— Nie, idę tylko do syna pani, któremu mam dać dzisiaj pierwszą lekcyą.
— Dla syna, opuszczasz matkę?
— Muszę koniecznie.
— Idź więc panie Tristan, ale po skończonéj lekcyi proszę wrócić, trochę sobie porozmawiamy; bo niema rozmowy, jak z Francuzami.
— Jeżeli Pani pozwolisz...
— Rozkazuję! po czém pani Van-Dick znowu wyciągnęła rękę ku Tristanowi, który zniósł odważnie tę ostatnią próbę, a zaledwie wyszedł z pokoju, wydał, westchnienie dowodzące radość, że się od niéj uwolnił.
Eufrozyna zaś, gdy została sarną, wstała, poszła do lustra przejrzeć się, czy w czasie téj rozmowy toaleta jéj nie zrujnowała się: poczém przypatrując się sobie z uwielbieniem, uśmiechnęła się ustami i oczyma, rozważyła czy ten uśmiech był jéj do twarzy; następnie zająwszy swe miejsce przy oknie posiała Willemowi drugi podobny uśmiech, którego tylko co się nauczyła.
Willem, widać tym uśmiechem swéj kochanki był zachwycony, bo nigdy bardziéj twarz Hollendra nie zajaśniała taką radością, jak w chwili, kiedy ujrzał postać uśmiechającą się Eufrozyny.
Tristan zaś nie spieszył się bardzo z ukończeniem lekcyi z Edwardem; kazał pójść chłopcu do swego pokoju, sam zaś obróciwszy się do okna, z łatwością mógł śledzić umizgi (strzelania oczami) Willema i Eufrozyny, które stawały się tém więcéj czulsze, gdy pani Van-Dick nie miała potrzeby strzedz się.
Zdawało się nawet Tristanowi, że go uwiadomiła o portrecie, sądził przynajmniéj z oznak zadowolenia, jakie okazywał kommissant, gdyż o mało ubranie na nim nie popękało takie wykonywał obroty.
Jednakże nasz bohater znudzony jednostajnemi miłostkami kochanków, chcąc sumiennie udzielać lekcye synowi Van-Dicka, przekonał się po licznych zapytaniach, że chłopiec umiał tylko czytać i pisać i to jeszcze bardzo niedokładnie, bo wiele słów pisał ortografią dziwaczną i nieużywaną.
Tristan westchnął sobie, pomyślawszy ile trudności przezwyciężyć musi, ale że tylko początek zdawał mu się być trudnym, a raz przyzwyczajony do zalotności matki i do syna nieuka, uznał, ze dom kanału książęcego nie będzie dlań bardzo nieprzyjemnym.
Tristan z tych dwóch niedogodności, przekładał drugą, bo zamiast powrócić do pani Van-Dick, pozostał aż do obiadu słuchając różnych głupstw Edwarda, Van-Dick przyjechał podług obietnicy, podczas obiadu Tristan uważał że Willom wpatrywał się w Eufrozynę, jak Paweł w Wirginią.
Zresztą, kommissant, który ośmielił się coś powiedzieć wprzód się dobrze zaczerwieniwszy, zdawał się mieć jakąś szczególną skłonność do Tristana.
Z szacunku, jaki zrazu dla niego uczuł, zamiast przejść prosto do zazdrości, jak czynią pospolicie ludzie nikczemni, pałał żądzą zawarcia prawdziwéj przyjaźni z swym nowym towarzyszem; spodziewał się bowiem, nabrać tego odznaczenia się wyższości francuskiéj, jakie cechowały Tristana, bo niechcemy pozbawiać go egoizmu nieodłącznego naturze ludzkiéj. Tristan pojął od razu życzenie Willema, i robił wszystko co mógł, aby nie żenować kommissanta, bo nie mając najmniejszej chęci współubiegania się z nim wołał mieć w nim przyjaciela.
Na nieszczęście, jeszcze raz powtarzamy, Willem był bojaźliwy, a pierwsze kroki Tristana mocno go zakłopotały; wstydząc się równie swego języka, jak ubrania, nie mógł okazać naszemu bohaterowi uczuci zapału jakimi tchnął dla niego. Potrzeba zatem było aby Tristan odgadł te uczucia w spojrzeniu i uśmiechu Willema, w których można było dostrzedz, dzięki i życzliwość.
Tak więc, Tristan, stal się prawdziwym rywalem Eufrozyny, bo jeżeli Willem patrzył na swą kochankę z miłością, to na Tristana z uwielbieniem; jeżeli całe serce oddal piękności kochanki, to oczy wyłącznie zwracał na ubiór swego przyjaciela. Co rano Willem przybiegał powitać Tristana, a jeśli ten ostatni miał na sobie inną chustkę lub kamizelkę niż dnia poprzedniego, Willem podziwiał je podobnie jak niewiadomy, kiedy, po wyleczeniu go, pierwszy raz ujrzy światło dzienne, i zbliżywszy się do niego, powtarzał:
— Co za piękną chustkę pan masz na szyi.
— Panie Willem odrzekł Tristan, mam dwie zupełnie takie, czy pozwolisz ofiarować sobie jedną z nich?
— Nie wiem czy mogę....
— Racz przyjąć, powiedział Tristan, przedmiot ten pochodzi z Francyi, podobnego nie znajdziesz pan tutaj.
Willem nieskończenie dziękował, a Tristan życzył sobie nie tylko przyjęcia daru, ale nawet sam mu tę chustkę na szyję zawiązał, a chwile te były dniami szczęścia dla Willema.
Ponieważ jednak nasz Hollender był młodzieniec bardzo delikatny, i nic nie przyjmował bez wywzajemnienia się, robił zatem podobnego rodzaju prezenta Tristanowi. Tylko obawiając się iżby nie uczynił złego wyboru, kupował mu najczęściéj chustki na szyję czarne i kamizelki ciemne, nad których pięknością unosił się Tristan i natychmiast się w nie ubierał.
Zresztą, Tristan jakeśmy już wyżéj powiedzieli, miał wielką skłonność do Willema, podobał mu się bowiem jego sposób myślenia, prosty, szczery, owa naiwność posunięta aż do pokochania Eufrozyny; zresztą, czuł, że Willom tak go uwielbiał, iżby się w ogień za nim rzucił, co też z drugiéj strony Tristan byłby nieochybnie dla Willema uczynił. Jest w naturach ludzkich, sobie przeciwnych i różnorodnych, coś nawzajem przyciągającego się. I tak, jeżeli znajdziemy dwóch ludzi, którzy nie są w stanie zrozumieć się, jeżeli ich dwa charaktery nie potrafią się z sobą zgodzić, to jednym z nich jest Tristan a drugim Willem; jeden wykwintny w całym układzie, a drugi niezgrabny w ruchach; tamten wystrojony jak człowiek światowy, ten zaś jik kommissant; tamten duchowy i pełen powabów, ten nie śmiały wmówię i wątpiący osobie; tamten sceptyk do kobiet, ten zaś ufny w miłości pani Van-Dick.
A jednakże, obadwa mieli jakiś znak wspólny po którym się poznali, a tym znakiem było serce; także Wiliom niewstydził się podziwiać i wychwalać wszystkich zalet jakie posiadał Tristan, pragnąc od niego je nabyć a ten zaś wcale nie był dumny z ich posiadania, chciałby był ile możności zaszczepić je w swym przyjacielu.
Zresztą, jak stworzenie nic może być zupełnie opuszczone od Boga, i ma w sobie jakiś ukryty przymiot, który kiedyś ukaże się światu, tak wypada zbliżyć światło do tego kosztownego kamienia, którego musimy szukać wgłębi duszy jak perły na głębinie Oceanu. Gdyby nie było nurków, nie mielibyśmy pereł.
Tristan więc, jak biegły nurek, odkrył serce bez skazy Willema, ale nie poprzestał na tém i rzekł do siebie: „obok téj kopalni złota, musi być jakaś żyła kruszcu, po któréj wynajdę drugą kopalnią.“
I w tém nie pomylił się.
Tak więc Willom, który wydawał się śmiesznym gdy nic nie mówił, lub gdy chciał co powiedzieć, skoro ułożył sobie jaką myśl oddał ją bardzo loicznie i nacechowaną rozsądkiem: najwięcéj go kosztowało wymówienie pierwsze go zdania, poczém wymówiwszy je i przełamawszy zaporę wstrzymującą słowa, jakkolwiek rumienił się i obawa tłumiła dźwięczność głosu, i podziwiał wszystkich jasnością wyrażeń, a nawet zwracał na siebie uwagę przez wiadomości jakie posiadał.
Tak też i Tristan, gdy pierwszy raz zobaczył Willema otwierającego usta, i nie śmiało mówiącego, śmiał się z niego, teraz zaś, miał największą przyjemność. Ośmielił go, zachęcając do mówienia i okazując znaki zadowolenia. Pochlebiał mu, jak głaszczą konia lękliwego gdy ma przechodzić miejsca napełniające go strachem, i Willom zwolna nabierając odwagi, stał się jednym złudzi, którzy chociaż swą rozmową nie zachwycają, przynajmniéj z przyjemnością posłuchać ich można.
Z tego to powodu nastąpiło zbliżenie tych młodych ludzi, nie zbliżenie udano rąk, które się zrywa jednym kaprysem, ale zbliżenie serc, które sprawia, że jeden na drugiego może liczyć, że obadwa doskonale się porozumiawszy, kiedyś mogą żądać wzajemnéj usługi, któréj pewnie jeden drugiemu nie zdoła odmówić.
Nie trzeba jednak rozumieć, żeby Willem i Tristan stali się odtąd nierozłącznymi, bynajmniéj, widywali się ledwie dwie godziny na dzień, ale zbliżali się ku sobie z serdecznością, i ile razy się widzieli, sprawiało im to wiele szczęścia. Oto wszystko.
Ale może mnie zapytacie, dla czego ten poczciwy i szlachetny Willem oszukuje swego pryncypała uwodząc jego żonę?
Na to tak wam odpowiem:
Mąż, nie bywa oszukany gdy wierzy w miłość swéj żony, gdy kocha ją, i gdy nie wie, że ona kocha innego. Ale pan Van-Dick nie był z tego rodzaju mężów.
A zresztą, jeżeli znajdziecie przejrzysty i świeży strumyk, który ma wam ugasić pragnienie, a obok niego z jednéj strony cień a z drugiéj słońce, czy was to niepokoi, że pod tą przezroczystą wodą znajduje się chwast wraz z mułem?