Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Nie mamy potrzeby opisywać co się z Tristanem działo gdy usiadł w salonie.
Wystawić sobie można położenie człowieka od trzech lat rozdzielonego z żoną, wiedzącego, że zawarła inne śluby i właśnie czekającego w mieszkaniu drugiego jej męża, na jéj ukazanie się.
Już prawie pięć minut upłynęło na oczekiwaniu Tristana, gdy drzwi otworzyły się i Ludwika weszła.
Tristan porwał się i zbliżył do Ludwiki.
Znalazł ją piękniejszą niż kiedykolwiek nią była.
Uśmiech na ustach Tristana zdawał się mówić: nie spodziewałaś się mnie ujrzéć nie prawdaż? Otóż jestem! pójdź w moje objęcia! Ludwika, kazawszy sobie opisać osobę na nią czekającą ogrodnikowi, od chwili opuszczenia Amszterdamu, spodziewając się w każdéj godzinie ujrzeć pierwszego męża, w opisie przez służącego zrobionym, w przeczuciu serca swego, w zamilczeniu nazwiska przychodzącego, gdyby była nie poznała, to byłaby odgadła Tristana.
Otwierając drzwi salonu, ujrzała swego męża, zbladła jak gdyby ją już życie opuściło; lecz przemogła swoje wzruszenie, zapanowała nad sobą, i głosem dość spokojnym odezwała się do Tristana:
— Pan żądasz widzieć się z moim mężem?
Gdyby grom był spadł pod nogi Tristana, nie byłby się uczuł tyle ugodzonym ile tém zapytaniem.
Zdało mu się że marzy, że to sen przykry; potarł ręką czoło, spojrzał się na Ludwikę, zobaczył tę samą twarz zachwycającą, ten sam uśmiech na tych ustach, które tak dziwnie do niego przemówiły.
— Tak jest pani, odpowiedział, chcąc dowiedzieć się, do jakiego stopnia żart posuniętym zostanie.
— Nie ma go w domu, panie.
— To samo oznajmił mi właśnie ogrodnik.
— Nie prędko nawet wróci, dodała Ludwika, nie siadając ani prosząc Tristana aby usiadł, jakby w nadziei, że dowiedziawszy się o tém, niebawem się oddali.
Dodajmy jak najprędzéj, że ta nadzieja, bardzo słabo uczepiła się myśli Ludwiki, bo po biciu serca swego, aż nadto domyślała się, jak wielka ważność przywiązaną była do tego widzenia się pierwszego.
— To niepomyślnie! odrzekł Tristan, bo, bardzo wiele zależy mi, na widzeniu się i rozmówieniu o nader ważnych interessach z panem Mametynem... dodał na ostatku z pewnym znaczeniem.
— W takim razie, usiądź pan i czekaj na niego, może też prędzéj niż się spodziewam nadejdzie.
Ludwika pokazała krzesło Tristanowi, sama obróciwszy się tyłem do okna, aby twarz jéj w cieniu pozostała, usiadła na przeciw męża.
— A no! wymówił w duszy Trisian, pewność w jéj ruchach i postępowaniu, robi mnie na honor nie śmiałym; widać, że odegramy scenę zrzędo wyższych komedyi, tak mi się przynajmniéj zdaje. Zacznijmy! i starajmy się dobrze rolę naszą utrzymać i podnieść.
Przez ten czas, Ludwika ze wzruszenia ochłonęła, a ze wzruszenia tém mniéj gwałtownego, że od dawna do niego przygotowaną była; przybrała postawę osoby najgrzeczniéj, słuchającéj tego, co jéj odwiedzający, którego nie śmiała oddalić, zechce powiedzieć.
— Pani! odezwał się wreszcie, jest mniemaniem powszechném, że pani jesteś bardzo kochaną przez pana Mametyna.
— To prawda panie.
— Zapytanie podobne memu, uczynione przez osobę zupełnie obcą, mogłoby się pani wydać nadzwyczaj dziwném, ale ja, jakkolwiek obcym jestem dla pani, mam jednak prawo je zrobić.
Ludwika ani słowa nie odpowiedziała.
— Także i to mówią, że pan Mametyn najmniejszéj i ręczy nie robi, nie poradziwszy się pierwéj pani, dodał jeszcze Tristan.
— Pan Mametyn jest złego rodzaju mężów, jakich się nie łatwo znajduje, bo w istocie tego się tylko w całém pożyciu ze mną wystrzega, co mi najmniejsza nie mówię zgryzotę ale nawet przykrość zrobić by mogło.
— A więc pan Mametyn musiał pani powiedzieć o ofierze i propozycyi jaką mi uczynił.
— Tak jest panie, przyznam się nawet panu, że to co względem pana uczynił, to zrobił jedynie na moje wstawienie się.
— Czyżby to być mogło? na prawdę?
— Tak jest rzeczywiście.
— Jak to! więc jestem tyle szczęśliwy żem nie stracił twego zaufania pani?
— Dziękuj tylko pan przypadkowi, bo prawdziwie przypadek wszystko zrządził.
— Chciéj pani jednakże powiedzieć, ile mu winien jestem wdzięczności, abym wiedział ile dziękczynienia powinienem mu za to złożyć.
— To rzecz bardzo prosta panie: przypadek zrządził, że pan nosisz takie same imię, jakie nosiła osoba którą bardzo kochałam.
— Któréj teraz nie kochasz! odezwał się szybko Tristan, z mocno bijącém sercem na każde rzeczone przez Ludwikę słowo.
— Nie, nie kocham, z wielką mocą i stałością odpowiedziała Ludwika.
— Od dawna już?
— Od sześciu miesięcy.
— I jakim też sposobem mogła ta osoba zciągnąć niełaskę pani na siebie? pani, która jesteś tak piękną, o ile wszyscy cię znają dobrą?
— Przez kochanie innéj kobiety.
— Ta osoba była więc...
— Był to pierwszy mój mąż, panie.
Ludwika tak spokojnie wyrzekła tę odpowiedź, że Tristan odurzony, myślał że marzy.
— I pani go bardzo kochałaś? zapytał po chwili.
— O! bardzo.
— A cóż się stało złym pierwszym mężem pani?
— Od chwili; gdy powtórne zawarłam śluby, nie potrzebuję panu powiadać, że uważam go jakby za umarłego.
— A gdyby też on żył?
— To niepodobna.
— Jednak to się zdarzyć może.
— Natenczas, odrzekła Ludwika, nie poprzestałabym na niepamięci o nim, alebym nim pogardziła.
— A to dla czego?
— Ponieważ człowiek, który, jak mówił, kochał bardzo swoją żonę, a jednakowoż był wstanie opuścić ją w takiém położeniu, w jakiém mój mąż mnie pozostawił, i teraz żyje, nie troszcząc się o jéj byt, szczęście, miłość i życie, taki człowiek, nie powinien spodziewać się od niéj innych uczuć, prócz nienawiści i pogardy; jeżeliby okoliczności zrządziły powszednie mniemanie że już nie żyje, a przypadek zdarzył że nagle by stanął w obliczu żony, która myśląc że jest wdową, poszła powtórnie za mąż, nie z miłości, ale z potrzeby, jeżeli do tego ten człowiek w tejże chwili los swój i schronienie, winien jest jedynie drugiemu mężowi swéj żony, w takim razie, powinien on zapomnieć przeszłości, powinien nie poznać żony, którą jedno słowo nieuważne, jeden ruch i wyraz twarzy nieostrożny zgubić może. Oto jest panie postępowanie, jakie sobie winien obrać człowiek znajdujący się w podobném położeniu, jeżeli mu pozostała choćby najmniejsza cząstka delikatności w sercu; i przekonana jestem że pan podobnie byś sobie postąpił, gdybyś się znalazł na miejscu owego człowieka!
— Prawda pani, odrzekł Tristan, bo zaczął pojmować fałszywe swoje położenie; poznał korzyść jaką Ludwika nad nim miała i zmuszonym był zrozumieć całą prawdę, którą mu powiedziała; to prawda pani, lecz jeżeliby też ten człowiek nie był tyle występnym, ile go pani sądzisz, gdyby tylko okoliczności zmusiły go jedynie do udania się za umarłego i do ucieczki z kraju, gdyby ciężka rana zatrzymała go w oddaleniu od żony, w niemożności wyjścia z domu i ukazania się; czyż i natenczas ten człowiek zasłużyłby sobie tylko na nienawiść i pogardę?
— Jak wychodzić nie można, to pozostaje wolność pisania.
— A jeżeli pisał i pomimo wszystkich zachodów i trudów aby list doszedł po przeznaczenia swego, żadną miarą nie mógł wynaleźć téj któréj szukał, bo ta znikła i nie można było dowiedzieć się co się z nią stało ani gdzie się udała?
— Powinien był sam jéj szukać.
— Lecz, może zbrodnia którą niewinnie popełnił, zatrzymywała go; może bał się być aresztowanym.
— Jeżeli był niewinny to usprawiedliwienie się nastąpić koniecznie musiało, a zresztą, żona warta była aby się naraził dla niéj na chwilowe uwięzienie. Zresztą przebaczyłabym mu jeszcze, gdyby zamiast uciekania z kochanką, samotnie był się schronił, i gdyby chcąc dojść przyczyny jego ucieczki, nie postrzeżono obok mniemanego niebezpieczeństwa, stawianego przez niego za wymówkę, nie postrzeżono mówię, nowéj jego miłości.
Na to Tristan nie miał co odpowiedzieć.
Bohater nasz, w niepojętém znalazł się przygnębieniu.
Lecz po chwili, jakby mu zabłysła myśl nowa, lub pewna droga w zbłąkaniu, uchwycił się jej z całą siłą i zapytał Ludwiki:
— A dla czego panią, mąż jéj pierwszy porzucił?
— Dla odebrania sobie życia.
— Dla czegóż chciał sobie życie odebrać?
— Dla zostawienia mnie wolną, niezależną przez śmierć jego i abym mogła wejść w szczęśliwszy od pierwszego związek małżeński.
— A więc, pani, zdaje mi się, że uczucia wzbudzające w nim takie postanowienie i poprzedzić mające śmierć jego, nie było niegodne.
— Ależ kiedy śmierć nie nastąpiła, milczenie jego niegodne wymówki.
— Przeciwnie, ma wielką i ważną wymówkę.
— Jaką? proszę mi wytłumaczyć.
— Tę, że kuszenie zadania sobie śmierci, nie wzbogaciło go i że pani nie mógł znaleść. Przypuściwszy że byłby cię znalazł, w takim razie czekało go nieochybne uwięzienie, nędza gorsza niż ta któréj dotąd doznał, oczekiwała ciebie i jego. Natenczas powiedział sobie: „ukrywając życie moje, dokonam poświęcenia które śmierć moja miała dokonać; Ludwika mnie zapomni i nie dziś, to jutro, to późniéj znajdzie szczęście którego jéj dać nie mogłem. To jest, co sobie mówił i za co pani osądziłaś go pogardy godnym.
— Tém więcéj wierzę panu, że jeżeli istotnie takie były myśli męża mego, jakie mi pan opowiadasz, to teraz powinienby, gdyby mnie znalazł, być szczęśliwym że chęci jego spełnione zostały. Zapomniałam go, znalazłam bowiem szanownego człowieka, na jakiego rachowałaby mnie uszczęśliwił i los mi zapownił, i gdybym go teraz ujrzała, może na rachubę tego wszystkiego co mi pan teraz powiedziałeś, przytłumiłabym w sobie wszystkie do niego żale moje, i na znak dziękczynienia wyciągnęłabym rękę do niego.
Trisian własną bronią, został pobity.
Nie podobieństwem było być bardziéj obraźliwie spokojną, jak w téj chwili nią była Ludwika.
— Pani masz słuszność, zawsze słuszność, zgnębiony do szczętu odrzekł Tristan, opadając prawie w głąb fotelu, to też i okrutnie nadużywasz korzystnego swego względem mnie położenia.
— Ależ panie, odrzekła Ludwika nie mogąc ukryć wzruszenia, przyznaję, że położenie jest szczególne, wyjątkowe, lecz raz przypuściwszy że to położenie istnieje, pozostaje nam tylko roztrząsanie powodów, których skutkiem takie położenie wypadło, i które któremu miałoby prawo czynić wyrzuty, które któremu pozostało wierne i bez winy. Ja właśnie w téj chwili rozważałam to sobie. Czyż pytałam się mego męża, jakie przez te przeszło dwa lata życie prowadził? Czy zmuszałam go, zdawać mi rachunek z miłostek jego? nie pozostawiłamże mu własnéj jego woli? i chociaż dowiedziałam się w Medyolanie o związku jego ze śpiewaczką, tutaj o namiętności jego dla pani Van-Dick, czyż ścigałam go wymówkami, czyż trudziłam go moją miłością? Unikałam go i owszem, ile tylko w mocy mojéj było, i powinien pojąć, że nie ma prawa wymagać odemnie rachunku z życia, dziwacznémi, lecz mimo woli mojéj, nieuchronnemi miotanego okolicznościami, dla czego chociaż może nie na zawsze, ale chwilowo życie moje z życiem jego rozdzielam.
— Oh! to okrutne! okrutne wszystko co pani mówisz, zawołał Tristan, zrywając się z miejsca, bo jeżeli mąż pani żyje, jeżeli cię kocha...
— To będzie dla niego ukaraniem, odrzekła Ludwika wstając także.
— Więc pani jesteś nieubłaganą?
— To nie ja nią jestem, ale sam Bóg.
— Więc pani kochasz Pana Mametyna?
— Jak córka tylko kochać ojca może.
— I on nigdy nie był mężem twoim?
— Prócz nazwy, przysięgam na matkę moją!
— Natenczas trzeba mu wszystko wyznać.
— I wydrzeć temu starcowi mającemu może dwa lub trzy lata do życia, ostatnią nadzieję, ostatnią pociechę, ostatnią rozkosz życia! przyjąć go wtedy gdy mnie mąż opuszcza, nosić jego imię, przyuczyć go do przywiązania którego się już nie spodziewał, stać się jedyną rodziną jego, przyjąć od niego majątek, starania, opiekę, a potém jak się spodoba memu mężowi przypomnieć sobie, że ja żyje, nikczemnie porzucić starca i pozwolić mu umierać samotniéj przeklinać mnie i bluźnić Bogu może! Bo człowiek umierający, (a bezwątpienia by umarł), nie mający innego otoczenia prócz pamiątek bez nadziei, boleści bez przerwy, skłonny jest przeklinać tych z których przyczyny taką śmierć ponosi i Boga który na to zezwala. Porównaj pan tych dwóch ludzi, a zobaczysz, że propozycya twoja, jest nikczemnością.
— No, ale cóż wreszcie chcesz począć? dopóki był między nami przedział, dopókiśmy się nie spotkali, postanowienie twoje mogło mieć miejsce, lecz teraz kiedy cię znajduję, kiedy cię widzę, kocham... jak możesz wymagać abym żył oddalony od ciebie? to niepodobna, nie, niepodobieństwo abym przystał na twoje żądanie. Ludwiko namyśl się.
— Trzeba jednakże tak jakem mówiła postąpić sobie.
— A jeżeli ja zezwolenia mego odmówię?
— To wyjedziemy.
— A jeżeli ja wezwę na pomoc prawa?
— W takim razie mnie i siebie zniesławisz. Żaden trybunał nieuwierzy prawdzie, którą mu powiemy. Nie, wierz mi przyjacielu, tyś młody, jam także młoda; jakkolwiek smutną jest przeszłość nasza, może być zatartą w pamięci przyszłością, któréj nie pragnę, bo musiałabym życzyć śmierci człowiekowi, którego czczę i szanuję, lecz ta przyjść musi z porządku natury; czekajmy jéj, prosząc Boga aby jak najpóżniéj przyjść mogła.
— Cóż ja odtąd aż do owego czasu pocznę?
— Co chcesz. Dawniéj miałeś chęć do podróżowania, więc podróżuj.
— Żartujesz Ludwiko, teraz właśnie nie chwila po temu.
— No! to zostań przy nas, jeżeli to wolisz; przyjmij w osobie pana Mametyna ojca, który cię ukocha, a we mnie uważaj pełną poświęcenia przyjaciółkę, resztę zdaj na Boga. Wszakżesz tyś tego chciał co nastąpiło, nieprawdaż?
— Prawda, odpowiedział Tristan spuściwszy głowę, a przebaczysz że mi to wszystko?
— Przebaczę, odrzekła Ludwika, nawet może kochać cię będę.
W téj chwili, dzwonek od ogrodu dał się słyszeć, Ludwika pokazała ręką Tristanowi aby usiadł i sama tak jak na początku tej rozmowy usiadła także.
W parę minut potém, wszedł służący oznajmując:
— Panie! pan Mametyn wrócił.
— Poproś pana żeby tu przyszedł do salonu; powiedz mu, że ja z panem Tristanem czekamy na niego.
I Ludwika wstała, położyła rękę swoją na ustach Tristana, ten ją pocałował jak wtenczas kiedy będąc jeszcze młodą dziewczyną, pierwszy raz tak zrobiła.
W minutę potém, wszedł pan Mametyn. Usłyszawszy otworzenie drzwi salonowych, Tristan cały zmieszany, ledwie był wstanie podnieść się z krzesła, Ludwika pobiegła do niego i nadstawiła mu czoło które pocałował.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.