<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Przykładne dziewczątka
Podtytuł Zajmująca powieść dla panienek
Pochodzenie Przykładne dziewczątka
Wydawca Księgarnia Ch. I. Rosenweina
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Ilustrator Marian Strojnowski
Tytuł orygin. Les Petites filles modeles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXV.
Tragiczny wypadek.

Minęło kilka tygodni od czasu tej wizyty u Hurelów. Zacny staruszek przychodził nieraz do dworu i zwykle był mile witany.
Pewnego dnia czekano po południu. Eliza zaproponowała dzieciom wycieczkę do lasu po orzechy, żeby uzbierać je dla Wikci Hurel i posłać cały koszyk. Dziewczynki przyjęły ten projekt z radością i każda z koszyczkiem w ręku zbierała skrzętnie, starając się mieć jak najwięcej.
— Patrzcie, moje drogie, czyż mój koszyczek nie jest najbardziej wypełniony? wołała Stokrotka z dumą potrząsając swym koszyczkiem.
Kamilka i Madzia uznały, że tak jest w istocie, ale Zosia dowodziła, że ma więcej orzechów od Stokrotki.
— Stokrotce zawsze się zdaje że wszystko robi najlepiej, — rzekła — wzruszając ramionami.
— Mówię tylko prawdę — odpowiedziała Stokrotka — a ty się gniewasz, bo jesteś zazdrosną.
— Zazdrosną? Wiecie co? To paradne! Mam być zazdrosną o tę garstkę orzechów!
— Tak, tak, zazdrościsz mi, że uzbierałam więcej od ciebie — mówiła Stokrotka zaperzona.
— Twój wspaniały zbiór nic a nic mnie nie obchodzi. Masz oto dowód.
I to rzekłszy, Zosia trąciła z całych sił koszyczek Stokrotki. Wszystkie orzechy rozsypały się po ziemi.
Elizie nie udało się uratować zdobyczy biednej Stokrotki, która rozpaczliwie krzyknęła:
— Moje orzeszki!.. Moje orzeszki!.. Kamilka i Madzia orzuciły Zosię spojrzeniem pełnem wymówek i poczęły gorliwie zbierać plon rozsypany.
— Stokrotko, weź moje orzechy! zawołała wreszcie Kamilka, chcąc pocieszyć strapioną.
— I moje również — dodała Madzia — będziesz miała zbiór wspaniały.
Stokrotka otarła załzawione oczy i ucałowała gorąco swe dobre przyjaciółki. Zosia stała zawstydzona i szukała sposobu naprawienia swej winy.
— Weź także moje — rzekła, podając swój koszyczek Stokrotce i nieśmiejąc podnieść na nią oczu.
— Dziękuję bardzo, mam dość i bez twoich — odburknęła Stokrotka.
— To niegrzecznie odmawiać — skarciła ją Madzia. Zosia oddając tobie orzechy, uznaje się tem samem winną; nie należy już dąsać się na nią.
Stokrotka spojrzała na Zosię trochę krzywo, nie wiedząc dobrze co jej uczynić wypada. Zosia wyglądała bardzo żałośnie, to ją wzruszyło nieco, ale nie mogła jeszcze przemóc gniewu.
— Uściśnijcie się, moje drogie, — zachęcała Kamilka — i pogódzcie się co prędzej. Widzisz Zosiu, że Stokrotka nie jest już zagniewana, a ty moja — rzekła — spójrz na Zosię i zrozum, że jest zmartwiona mocno i żałuje swego uniesienia.
— Widzę, że już nigdy nie poprawię się z moich wad i nie potrafię być podobną do was — odezwała się Zosia. Unoszę się byle o co, obraziłam Stokrotkę i bardzo mi jest przykro, że to zrobiłam.
— Nie myśl już o tem — będziemy znów dobremi przyjaciółkami — odparła Stokrotka — całując Zosię, a Kamilka dodała:
— Nie trać nadziei, Zosieńko, nie można poprawić się tak prędko, jak sądziłaś. Stałaś się już o wiele lepszą niż przedtem byłaś; z każdym miesiącem korzystna w tobie następuje zmiana.
— Dziękuje ci za dodanie mi otuchy, moja miła, ale porównując się z tobą i Madzią widzę jak bardzo dużo mi braknie aby wam dorównać.
Zanadto jesteś skromną, moja Zosiu, i przeceniasz nas, nieprawdaż, Stokrotka?
— O nie, Zosia ma zupełną słuszność, ani ona ani ja nie jesteśmy was warte, odpowiedziała Stokrotka. Choć by naprzykład ta nasza niefortunna wyprawa do lasu! Czyż która z was postąpiłaby tak nieoględnie? A moja historja z wiśniami... A Zosi z orzechami? O tak, wy jesteście obie sto razy od nas lepsze!
— Jesteśmy przecież starsze, a więc i rozsądniejszemi być musimy — rzekła Kamilka, całując Stokrotkę.
— Słyszę turkot powozu, to pewno mamusie nasze wracają ze spaceru, zawołała Madzia — chodźmy zapytać je, czy nie spotkały przypadkiem Hurela.
Dziewczynki pobiegły na ganek. Stokrotka poczęła dopytywać matkę, czy nie widziała Hurela, który ma zabrać dla Wikci, uzbierane przez nie orzechy.
Okazało się jednak, że poczciwy człek nie pojawił się, nie spotkano go na drodze, choć zwykle mniej więcej w tych godzinach przybywał do dworu.
Zosia poczęła tupać nóżkami i gniewać się, że tak każe na siebie czekać.
— Przyrzekł przynieść raki o dwunastej, wzruszając ramionami — czy podobna, aby prostak jakiś ośmielał się zmuszać nas do czekania. Należało by go ukarać i nie dać orzechów dla córki.
— Ów prostak, jak powiadasz, wyratował nas z niebezpieczeństwa, gdyśmy były w lesie — rzekła Stokrotka z żywością — jesteś bardzo niewdzięczną, moja Zosiu.
— Już znowu unosisz się, Stokrotko, czy nie możesz mówić spokojnie, nie drażniąc Zosi? rzekła Madzia, starając się nie dopuścić do sprzeczki.
— Bo i po cóż Zosia obraża poczciwego Hurela? odparła Stokrotka.
— Nic mnie on nie obchodzi, obrażać go nie myślę, ale wolę już z dwojga złego pójść przygotować lekcje, niż oczekiwać tutaj na jego przybycie.
To rzekłszy Zosia miała się już oddalić, nie słuchając już wykrzykników oburzenia Stokrotki, która zapewniała, że na miejscu Hurela nie dała by wcale raków przyrzeczonych.
W tej chwili zdyszany koń Hurela zatrzymał się przed gankiem. Dziewczynki zastanawiały się dlaczego bez jeźdźca przybywa i dlaczego jest cały zmoczony.
Przywołały Elizę dla rozjaśnienia tej zagadki. Służąca nie umiała też sobie wytłómaczyć co mogło się stać z Hurelem? Poszły wszystkie razem gościńcem, niespokojne wielce czy nie przytrafił się jaki przypadek.
Nad rzeką stała gromadka ludzi rozprawiających z ożywieniem. Eliza przeczuwając jakieś nieszczęście, zatrzymała dzieci na gościńcu, a sama pobiegła dowiedzieć się co zaszło. Z przerażeniem usłyszała z ust robotnika, że wyciągnięto właśnie z wody ciało biednego Hurela i że wszystkie środki przywrócenia go do życia na nic się nie zdały.
Dzieci zatrwożone oczekiwały przybycia Elizy, a dowiedziawszy się o strasznym wypadku, płakały rzewnie.
— O mój Boże! zawołała Zosia przygnębiona, więc w tym momencie, gdym urągała temu biedakowi jego już nie było na świecie!...
— Trzeba zawiadomić nasze panie — zauważyła Eliza — może znajdą sposób osłodzenia ciężkiego ciosu rodzinie zmarłego. My nic poradzić nie możemy ani Topielcowi nieszczęsnemu, ani żonie, Wikci, Teofilkowi.
— Możemy tylko modlić się i prosić Boga, by go przyjął do swojej chwały a żonie i dzieciom dał siły do zniesienia tak wielkiego bólu — odezwała się Kamilka z powagą.
— O tak, tak — mówiła Stokrotka płacząc — Kamusia zawsze ma zacne pomysły i mamusie nasze będą też modliły się o to.
Dziewczynki wpadły do salonu i opowiedziały pośpiesznie o wypadku, który również przeraził dobrą panią Marję i jej towarzyszkę. Obie postanowiły pójść zaraz nad rzekę i przekonać się, czy istotnie niemożna uratować Hurela.
Dzieci pozostały w domu, oczekując z niecierpliwością powrotu swych matek. Okazało się jednak, że nie ma żadnej nadziei. Siostra i szwagier Hurela zabrali trupa na wóz, aby odwieść go do wioski; przedtem uprzedzono ostrożnie żonę o spadłem na nią nieszczęściu.
Cały dzień mówiono wciąż o Hurelach, panie przemyśliwały czem im przyjść z pomocą.
Nazajutrz wybrały się w odwiedziny do biednej wdowy, której rozpacz nie miała granic, Wikcia też płakała po całych dniach i nocach, a Teofil, pozostający na służbie w oddalonem dość mieście nie mógł jeszcze nadjechać. Wezwano go listownie aby przybył na pogrzeb.
Zosia dowiedziawszy się, że Hurelowie są w ciężkim materjalnem położeniu, zaproponowała, żeby każda z dziewczynek płaciła im po złotemu tygodniowo ze swych oszczędności, co stanowiło by szesnaście złotych miesięcznie.
— Będą przynajmniej mieli na chleb — rzekła ze współczuciem.
— Widzisz, Zosieńko, że przyszedł ci bardzo dobry pomysł, na jaki byś nie zdobyła się z pewnością przed rokiem — szepnęła jej Kamilka na uszko.
Mamusie pochwaliły zamiar dziewczynek, dodając jeszcze szczodry dar od siebie. Co tydzień Hurelowa otrzymywała różne podarunki ze dworu. Dzieci pamiętały zawsze o dołączeniu od siebie owoców, ciastek i różnych przysmaków, których wyrzekały się chętnie w celu zrobienia przyjemności osieroconej rodzinie. Dzięki staraniom pani Marji nie zbywało na nieczem Hurelowej i jej córce, które otrzymywały suknie, prowianty i pomoc pieniężną. Pani Rosburgowa ze swej strony udzielała również dużo różnych pożytecznych rzeczy, a gdy w rok później Wikcia miała zaślubić bardzo porządnego młodzieńca, panie zajęły się jej wyprawą i weselem, a Hurelowa zamieszkała odtąd przy dzieciach, błogosławiąc aż do śmierci swe zacne opiekunki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.