<<< Dane tekstu >>>
Autor Daniel Defoe
Tytuł Przypadki Robinsona Kruzoe
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Tytuł orygin. The Life and Strange Surprizing Adventures of Robinson Crusoe
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIX.
Druga łódź — śmierć głównych buntowników — wymowa Robertsona — gubernator — wypadki na okręcie — wyrok na winnych — przygotowania do opuszczenia wyspy.

Tymczasem szalupa zbliżyła się do lądu. Siedmiu ludzi na ląd wyskoczyło, trzech zaś pozostało na straży. Z gęstwiny lasku otaczającego zamek, mogliśmy się doskonale przypatrzeć, sami nie będąc widziani. Najpierwéj pobiegli do pierwszéj szalupy, lecz wpadli w niezmierne przerażenie, ujrzawszy ją przedziurawioną na wylot, i ogołoconą z masztu, żagli i wioseł.
Przez chwilę stali jakby wrośnięci w ziemię, nareszcie wydali głośny krzyk, a gdy pozostał bez odpowiedzi, wystrzelili na raz. Lecz i tym razem głucha cisza panowała dokoła, echo tylko przeciągłym grzmotem powtórzyło donośny huk ręcznéj broni.
Widać że grobowe milczenie nie bardzo im było przyjemném, albowiem po krótkiéj naradzie, wsiedli na łódź i odbili od brzegu. To wcale nie było mi na rękę; odwróciłem się więc żywo w przeciwną stronę, i wydałem przytłumiony krzyk, tak ażeby go usłyszeli, a nie poznali zkąd pochodzi.

Natychmiast szalupa skierowała się ku lądowi. Widząc to, szepnąłem Piętaszkowi aby z podróżnym udali się w wąwóz zarosły gęsto, a odszedłszy o kilkaset kroków, wydawali krzyki dla zwabienia osady czółna, kiedy zaś odprowadzą ją daleko, by znanemi manowcami do nas wracali.
Podstęp ten przewybornie się udał. Zaledwie majtkowie zbuntowani usłyszeli krzyk w lesie, natychmiast odpowiedziawszy nań, pospieszyli w gęstwinę. Tego nam téż było potrzeba; kiedyśmy pomiarkowali z głosu że już są dość daleko, postanowiliśmy napaść pozostałych na straży.
Wysłańcy nasi przewybornie się sprawili; wydostawszy się z wąwozu i wciąż idąc lasem, wiedli ich z pagórka na pagórek, coraz daléj i daléj, nareszcie wydawane głosy i naszych obu towarzyszy i wichrzycieli znikły w oddaleniu.
Wówczas pospieszyliśmy ku brzegowi; w szalupie był tylko jeden majtek, drugi kąpał się w morzu, trzeci zaś usnął w krzakach. Kapitan poznawszy w śpiącym jednego z dowódzców wichrzycieli, kolbą mu głowę roztrzaskał. Dwaj drudzy poddali się zaraz, tém bardziéj że ich uwiedziono tylko i już poprzednio żałowali przyłączenia się do buntu.
Obadwaj przyrzekli kapitanowi pomagać ze wszystkich sił, z żalem wyznając swą winę:
— Gdybyśmy się — rzekł jeden, — odważyli im sprzeciwić, byliby nas zamordowali; życie poświęcimy za pana, jeżeli tylko zechcesz przebaczyć nam łaskawie.
Kapitan prosił abym uzbroił obudwóch, zaręczając za ich wierność, uczyniłem to, a tak siły nasze zwiększyły się.
Pomiędzy sześciu jeńcami znajdującemi się w jaskini, czterech było takich, którym kapitan i porucznik ufali, że zaś i dwaj majtkowie potwierdzili to zdanie, a zatém kazałem ich przyprowadzić i uzbroić także. Wojsko więc nasze wynosiło dziewięciu ludzi, nie licząc mnie i Piętaszka.
Noc już zapadała, kiedy obaj towarzysze przybyli z swéj wycieczki; wspólnemi siłami wyciągnęliśmy czółno, i przedziurawili jak szalupę; poczém posiliwszy się i wypocząwszy, oczekiwaliśmy na przybycie zbłąkanych.
W godzinę może potém nadciągnął nieprzyjaciel: cała gromada klęła w szkaradny sposób; jeden narzekał na głód, drugi na pragnienie, a wszyscy w ogóle użalali się na próżną włóczęgę, która ich nadzwyczajnie zmęczyła. Utykając co krok w ciemnościach, zbliżyli się wreszcie do szalupy. Nikt sobie wystawić nie zdoła ich pomieszania i przestrachu, gdy ujrzeli ją w podobnym stanie jak pierwszą. Z zajęciem słuchałem ich niedorzecznych uwag: jednym zdawało się że to uczynili dzicy, inni twierdzili iż to sprawka złych duchów zamieszkujących tę zaczarowaną wyspę.
— Wszak wam już w lesie mówiłem — dowodził sternik, — że nas zły duch wodzi po tych przeklętych bezdrożach, gdzie sobie nogi pozbijałem; toż głos ich zupełnie odmienny od ludzkiego, a wy głupcy utrzymywaliście wciąż, że to wołanie naszych towarzyszy. Łaziliśmy jak niedołęgi po lesie, a tymczasem szatan popsuł nam czółno, i jeszcze trzem pozostawionym łby poukręcał. I cóż teraz poczniemy?
Wrzący zapalczywością kapitan, chciał natychmiast uderzyć na wichrzycieli, ale go powstrzymałem, tłumacząc że wśród ciemności walka mogłaby wziąść zły obrót, i łatwo który z naszych ledz od wystrzałów.
Podczas téj cichéj rozmowy, sternik główny podżegacz buntu wpadł w największą trwogę, wołał kilkakrotnie zaginionych towarzyszy, a gdy mu żaden nie odpowiadał, zaczął sobie z rozpaczy wyrywać włosy, płakać i załamywać ręce.
Widząc że już dłużéj nie zdołam powstrzymać kapitana, poleciłem mu aby w towarzystwie podróżnego podpełznął ku sternikowi, i z nim najprzód skończył. Wkrótce znajdowali się obaj zaledwie o trzydzieści kroków od niego. Wśród ciszy nocnéj, przerywanéj tylko wyrzekaniami majtków, rozległy się dwa silne strzały. Od pierwszego legł sternik, podróżny zranił drugiego z naczelników tak ciężko, że w godzinę późniéj ducha wyzionął.
Huk strzałów i jęk padających, był hasłem ogólnego ataku; wypadliśmy na przerażoną hałastrę. Wśród ciemności przeciwnicy nie mogli rozpoznać naszéj liczby, a echo powiększając siłę wrzasku wydanego przez nas, przeraziło ich zupełnie. Korzystając z przestrachu wichrzycieli, nakazałem majtkowi imieniem Robertson, aby zawezwał ich do poddania się na łaskę i niełaskę.
— Tom Smith! — krzyknął Robertson, — poddaj się natychmiast i zawezwij drugich aby to uczynili, bo w téj chwili grad kul was zasypie, nieszczęśliwi!
— Czy to ty Robertsonie? — zapytał Smith z trwogą.
— Ja stary łotrze, twój kolega z duszą i ciałem, skrępowany jak kołowrot kotwiczny. Ci zacni panowie, bodaj im szatan łby poukręcał, trzymają mię jak w kleszczach; zaklinam was zbrodniarze, rzucajcie broń, bo za chwilę i tak ją będziecie musieli puścić, jak wam kule pogruchotają czaszki!
Poklepałem po ramieniu Robertsona za tę dzielną przemowę, i podałem mu flaszkę z rumem, któréj wcale nie odepchnął.
— Komuż mamy się poddać — zapytał drżącym głosem Smith.
— Komu? i ten się pyta jeszcze komu? Wytrzeszczże lepiéj oczy nietoperzu: czyż nie widzisz pięćdziesięciu muszkieterów, których gubernator oddał pod dowództwo kapitana; daléj plackiem na ziemię! sternik już poszedł do swego kmotra lucypera, Will Fry oddaje bluźnierczą duszę w jego szpony, czy chcecie żeby i wasze powędrowały do piekła, niegodziwcy!
— A czy nam darują życie — zagadnął inny.
— Cicho na Boga Atkinsie! — zawrzeszczał Robertson, — nie odzywaj się ty przynajmnéj sprawco wszystkiego złego. Jeżeliś przyczynił się do uwiedzenia tych biednych ludzi, swym bezbożnym językiem, to nie pozbawiajże ich życia przez dłuższe ociąganie.
— Wszyscy otrzymacie przebaczenie — zawołał kapitan, — wszak znacie mój głos.
— To głos kapitana — zawołał Smith.
— A zatém wszystkim obiecuję łaskę — powtórzył, — wyjąwszy Willa Atkinsa.
— Na miłość Boską, przebacz mi kapitanie — zawołał Atkins, — alboż już jestem tak bardzo złym, żebym się nie mógł poprawić.
— Tyś pierwszy rzucił się na mnie i skrępował — odrzekł kapitan, — dla ciebie nie ma przebaczenia!
— Łaski! łaski! kapitanie! — zawołali drudzy.
— Złóżcie wprzódy broń buntownicy — zagrzmiał głos kapitana, — potém będziemy mówili o łasce.
Natychmiast wichrzyciele broń złożyli, a kiedyśmy ich związali i zaprowadzili do lasku, kapitan przemówił surowo przedstawiając całą obrzydliwość i niegodziwość występku, jakiego się dopuścili, oraz smutne następstwa popełnionéj zbrodni.
— Chcieliście mię zostawić na wyspie bezludnéj — dodał kończąc przemowę, — ale Bóg inaczéj rozrządził. Wyspę tę ma pod swą władzą gubernator angielski, jego więc błagajcie o przebaczenie, gdyż ja tu nie mam władzy rozkazywania; przechodzicie teraz pod sąd jego.
Więźnie najpokorniejszemi słowami obiecywali poprawę i prosili kapitana, ażeby się raczył wstawić za niemi do gubernatora.
Ma się rozumieć, że tym gubernatorem byłem ja, lecz stałem zdaleka, nie mieszając się wcale do téj rozprawy. Wysłuchawszy wszystkiego wysłałem porucznika, który zbliżywszy się do kapitana, rzekł:
— Panie! jego excelencya gubernator życzy sobie z nim mówić.
— Powiedz pan jego excellencyi, że jestem na jego rozkazy — odrzekł kapitan.
Więźniowie słysząc te słowa, uwierzyli że w istocie gubernator z oddziałem wojska znajduje się w pobliżu, a widząc odchodzącego kapitana, raz jeszcze błagali go, żeby się za niemi wstawił.
Naradziliśmy się pocichu. Wypadło z tego, aby Atkinsa i dwóch najzuchwalszych odprowadzić do jaskini, do reszty zaś przemówić, dać im zupełne przebaczenie, pod warunkiem aby dopomogli do odzyskania okrętu.
Podczas gdy Piętaszek z podróżnym i jednym z najzaufańszych majtków konwojowali więźniów, niosąc z sobą żywność dla nich i schwytanych poprzednio, odbyliśmy naradę względem zdobycia napowrót statku.
Przedewszystkiém należało zbadać usposobienie majtków obdarzonych przebaczeniem, o ile mają chęć wspierać nasz zamiar.
Kazałem ich przywołać przed siebie.
Ciemność taka panowała wokoło, że nie mogli widzieć jak wielka liczba była wojska pod moimi rozkazami.
— Słuchajcie i zważcie pilnie co wam powiem: mógłbym was wszystkich kazać natychmiast rozstrzelać, a moim ludziom kazać zdobyć statek i wywieszać całą osadę, ale kapitan wasz być może za gorąco wstawia się za wami. Jeden tylko jest sposób zasłużenia sobie na łaskę: jeżeli o własnych siłach odzyskacie okręt, natenczas wam przebaczę, jeżeli nie, rozkażę mym bateryom rozpocząć ogień przeciwko statkowi, wyszlę łodzie na jego zdobycie, a wówczas wszyscy będziecie wisieli na rejach.
— Excellencyo — zawołał Smith, — przysięgamy wam na wszystko, że będziem walczyć do ostatniéj kropli krwi, walczyć jak szatani, aby odzyskać cześć i dobre imię, a dać dowód kapitanowi, że nas tylko uwiedziono.
Siły któremi mogliśmy uderzyć na okręt stojący na kotwicy, składały się: z czterech jeńców wziętych w lesie podczas bitwy, że jednak jeden był ranny w bok, zatém na trzech tylko można było liczyć; następnie dwóch wziętych ze straży czółna, pięciu którzy w téj chwili zaprzysięgli wierność, nakoniec kapitan, porucznik i podróżny; w ogóle trzynastu. Ja z Piętaszkiem nie należeliśmy do wyprawy, gdyż należało strzedz zamku, i sześciu uwięzionych w jaskini.
Natychmiast wzięto się do naprawy przedziurawionych statków, co poszło bardzo prędko. Założyliśmy napowrót maszty, stery i żagle. W szalupę wsiadł kapitan, podróżny i pięciu majtków, na drugiém czółnie płynąć miał porucznik i pięciu innych majtków. Zanim odbito od brzegu, przemówiłem raz jeszcze do osady:
— Płyńcie z Bogiem i sprawcie się dobrze, a zaręczam wam słowem gubernatorskiém, że wszystko pójdzie w niepamięć; lecz jeżeli za godzinę nie usłyszę umówionego z kapitanem sygnału na znak odzyskania okrętu, natychmiast zasypię was kulami z moich bateryj, poczém odwróciwszy się do Piętaszka, rzekłem rozkazująco:
— Niechaj porucznik Dickson i kadet Maxwel wsiądą natychmiast w kanonierki[1], i przetną okrętowi drogę do ucieczki; po dwudziestu ludzi na każdym statku będzie dosyć. Płynąć stroną przeciwną, a wrazie przedłużenia się buntu, żadnemu nie dawać pardonu.
— Yes, mylord! — odrzekł Piętaszek, odchodząc niby dla spełnienia moich rozkazów.
Nareszcie wyprawa odpłynęła. Ostatnie słowa moje musiały nawróconym majtkom napędzić strachu i zachęcić ich do użycia wszelkich sił dla odzyskania okrętu, gdyż wrazie niepowodzenia, śmierć im groziła od mniemanych bateryj i szalup kanonierskich.
W trzy kwadranse późniéj około saméj północy trzy wystrzały działowe z okrętu dały mi znać, że się wszystko powiodło szczęśliwie. Aby załogę utrzymać w mniemaniu że baterye w istocie znajdują się na wyspie, wypaliłem potrzykroć z méj sześciofuntówki, znajdującéj się na strażnicy. To, jak mi późniéj opowiadał kapitan bardzo zbawienny wpływ wywarło i zjednało mu nietylko ślepe posłuszeństwo, lecz nawet poświęcenie, gdyż okazał się wspaniałym, mogąc a nie karząc śmiercią wichrzycieli.
Ucieszony szczęśliwém powodzeniem, czując się nadzwyczaj zmęczonym, poszedłem do zamku z Piętaszkiem, a pochwili obadwa spaliśmy jak zabici. Nad ranem zbudził nas bardzo bliski wystrzał działowy. Wybiegłem na strażnicę i ujrzałem kapitana płynącego ku brzegowi w szalupie; okręt zaś o parę set sążni od wyspy stał na kotwicy.
Włożywszy paradny mundur znaleziony na portugalskim okręcie, kapelusz i szpadę, wybiegłem naprzeciw kapitanowi, który właśnie na ląd wyszedł, a ujrzawszy mię, rzucił się na szyję i zaczął ściskać mówiąc:
— Zbawco mój! przyjacielu! oto twój okręt ze wszystkiém co się na nim znajduje.
— A więc przecież po czternastu latach wygnania ujrzę moją ojczyznę! Bóg zlitował się nademną i położył koniec długiéj pokucie. Myśl ta wycisnęła łzy z moich oczu, mimo starannego powstrzymania się, wybuchnąłem głośnym płaczem.
Gdym przyszedł do siebie, kapitan opowiedział mi szczegóły odzyskania okrętu.
— Przybliżywszy się do niego, rozkazałem Smithowi aby oznajmił straży, iż odszukawszy towarzyszy, przywozi ich z sobą. Ciemność nocy nie dozwoliła rozpoznać czacie, ilu i jakich ludzi przybywa; spuszczono drabinę, po któréj wdarliśmy się na pokład. W mgnieniu oka straż porwano i związano tak szybko, że żołnierz nie był w stanie wydać okrzyku. Na pokładzie ujrzałem cieślę okrętowego, najzagorzalszego z wichrzycieli; aby nie robić hałasu, zamiast strzelić przeszyłem mu pierś szpadą. Porucznik z czterema ludźmi zbiegł do kuchni, aby pochwycić kucharza, podżegacza téj sprawy, ja zaś z podróżnym i sześciu majtkami poskoczyłem do kajuty kapitana obranego przez buntowników. Drzwi były zwewnątrz zaparte: wysadziliśmy je. Na ten łoskot nędznik zerwał się z łóżka, lecz nim miał czas sięgnąć po broń, roztrzaskałem mu kulą czaszkę.

Wystrzał zwabił resztę osady w liczbie dwunastu. Ujrzawszy zabitego kapitana buntowniczego i poznawszy mię, jedni rzucili broń zdając się na łaskę, paru zaś chciało uciekać, ale nadchodzący porucznik z swym oddziałem schwycił ich i skrępował. Naówczas rozkazałem poddającym się wykonać przysięgę wierności, co téż chętnie uczynili, zwłaszcza że Robertson swoją wymową napędził im wielkiego strachu, opowiadając o gubernatorze i wysłanych statkach dla przecięcia ucieczki. Wystrzały twoje potwierdziły prawdę słów jego, i tak odzyskałem statek. Zwłoki dowódzcy wichrzycieli kazałem obwiesić na rei głównego masztu.
Skończywszy opowiadanie, kapitan prosił mię abym udał się na okręt w charakterze oficera umocowanego przez gubernatora do osądzenia winnych i odprowadzenia okrętu do Anglii.
— Aby utrzymać w błędzie osadę — dodał, — powiedziałem że gubernator rozkazał mi skierować okręt ku przeciwnemu brzegowi wyspy, gdyż nie chce patrzeć na wichrzycieli, ani ich sam sądzić, ponieważ lęka się aby go sprawiedliwa nie uniosła surowość.
Poleciwszy Piętaszkowi jakie ma odłożyć rzeczy dla zabrania do Europy, sam naradzałem się z kapitanem jak sobie postąpić z jeńcami będącemi w jaskini. Atkins i dwóch innych, byli to łotrzy niepoprawni. Zabrawszy ich z sobą, musielibyśmy trzymać wszystkich trzech w więzach, i w najbliższej osadzie angielskiéj wydać w ręce sprawiedliwości. Kapitan ukarawszy już kilku buntowników śmiercią, nie chciał powiększać rozlewu krwi.
Na mój rozkaz przyprowadzono sześciu skrępowanych wichrzycieli, naówczas rzekłem:
— Jego excellencya gubernator wysłał mię, abym was osądził!
— Łaski! łaski, — zawołali chórem.
— Łaski! — odpowiedziałem z pogardą, — teraz jéj żebrać umiecie, a nie wachaliście się podnieść rękę na kapitana, i zabrać okręt, aby się puścić na rozbój morski. Jego excellencya zwróciwszy statek właścicielowi, udzielił żałującym przebaczenie, przez wzgląd że dopomogli sami do jego odzyskania. Jednakże wina nie mogła ujść bezkarnie: oto kapitan buntowniczy wisi na rei, — mówiłem daléj, wskazując na okręt, — sternik, cieśla, Will Fry i trzech innych już nie żyją, teraz koléj na Atkinsa, kucharza i Harrego. Z rozkazu gubernatora jesteście skazani na śmierć, a kara dla przykładu całéj osady, zostanie wykonaną na okręcie.

Trzej obwinieni zaczęli gorzko płakać.
Wówczas kapitan i porucznik, zaczęli mię błagać, ażebym winnym przebaczył, do czego przyczyniły się także prośby innych majtków.
Długi czas opierałem się pozornie prośbom, nakoniec rzekłem:
— Dobrze więc, ponieważ tak bardzo za wami prosi wasz kapitan, zostaniecie przy życiu, lecz będziecie skazani na wygnanie w jednéj z pustych okolic téj wyspy, pod warunkiem nie przekraczania granic wam naznaczonych, w przeciwnym bowiem razie zostaniecie przez żołnierzy naszych schwytani, i bez miłosierdzia na miejscu rozstrzelani.
Winowajcy padli mi do nóg z radości, dziękując za darowanie życia. Postanowiłem dać im mieszkanie na folwarku, dlatego zaś zabroniłem opuszczać wyznaczonego miejsca, aby nie złupili broni i sprzętów przeznaczonych dla Hiszpanów, i nie dowiedzieli się, że oprócz ich trzech, nikogo więcéj na wyspie nie ma.
Spodziewałem się że nastraszeni potęgą mniemanego gubernatora, nie ośmielą się wyjść z kryjówek, dopóki tamci nie przypłyną. Tymczasem zaś pozostawiłem im kilka korcy zboża, siekierę, nóż, nieco gwoździ, oraz łuki i strzały wybrane z broni zdobytéj na ludożercach, niechcąc dawać strzelb w ręce takich ludzi.
We dwa dni potém zabrawszy wszystkie rzeczy wyrobione przezemnie, jako to: ubrania i pościel z koziéj skóry, nieco garnków, lampkę, stół, krzesełka, parasol, oraz pieniądze zachowane w jaskini, których nieznany właściciel utonął podczas rozbicia okrętu portugalskiego, a żaden z jego towarzyszy już nie żył, zamierzyliśmy podnieść kotwicę.

Przy wnijściu do zamku zostawiłem list do Hiszpana po portugalsku napisany, aby Atkins jeżeli go znajdzie, nie rozumiał. W liście tym doniosłem mu o zamurowanym składzie amunicyi w jaskini, jako téż poleciłem, aby zawsze miał na baczności zostawionych Anglików, i uważał ich za podległych swéj władzy.






  1. Płaskie statki wiosłowe, używane do obrony wybrzeży.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Daniel Defoe.