Pszczółka Maja i jej przygody/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waldemar Bonsels
Tytuł Pszczółka Maja i jej przygody
Wydawca Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Marja Kreczowska
Tytuł orygin. Die Biene Maja und ihre Abenteuer
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XVI.
Walka pszczół i szerszeni.

W państwie pszczół ogromne panowało wzburzenie. Nawet w okresie rewolucji nie było takiego poruszenia. Cały gród szumiał i dzwonił. Nie było ani jednej pszczoły, której by nie ogarnął święty gniew oburzenia i gorące pragnienie zemsty nad wrogiem śmiertelnym. Mimo to ani na chwilę nie wkradł się zamęt czy bezład. Ze zdumiewającą szybkością regimenty zebrały się i stanęły w szyku bojowym.
Czas też był najwyższy. Gdy na wezwanie królowej wysunęły się pułki ochotnicze mające bronić bram grodu; niby szumiące punkciki przylecieli pierwsi wywiadowcy, meldując, że szerszenie nadciągają. Nastąpiła straszna chwila oczekiwania. Pełne powagi i skupienia stały u wnijścia trzy szeregi żołnierzy. Nikt nie mówił — cisza śmiertelna zapanowała wokoło. Tylko w głębi ula słychać było przyciszone rozkazy oficerów, kierujących oddziałami rezerwistów. Można było myśleć, że cały ul pogrążony jest we śnie. U bram, z gorączkowym pospiechem i w głębokim milczeniu pracowały woskoróbki, które otrzymały rozkaz zwężenia wejścia przez zaklejenie go woskiem. Jakby cudem powstały w ciągu niewielu minut dwie grube ściany z wosku, których i najsilniejsze szerszenie nie zdołałyby zburzyć bez znacznej straty czasu. Wejście zwęziło się niemal do połowy.

Królowa zajęła stanowisko, z którego mogła śledzić przebieg walki. Jej adiutanci latali tam i z powrotem. Właśnie powrócił trzeci wywiadowca. Całkowicie wyczerpany, padł u stóp królowej.
— Ja jestem ostatnim, który wraca — wyrzucił z najwyższym wysiłkiem — inni polegli.
— Gdzie szerszenie? — spytała królowa.
— Koło lip — zawołał, po czym w trwodze śmiertelnej wymamrotał: — Słyszycie! słyszycie! Powietrze szumi od skrzydeł olbrzymów!
Nic nie było słychać. Widocznie trwoga podsuwała mu złudne dźwięki; wciąż mu się zdawało, że go ścigają.
— Ilu ich jest? — surowo spytała królowa. — Mów cicho.
— Naliczyłem czterdziestu — szepnął wywiadowca, a jakkolwiek królowa przestraszyła się ogromnych sił wroga, to jednak rzekła głośno i dobitnie:
— Ani jeden z nich nie ujrzy już swej ojczyzny.
Słowa królowej podziałały na żołnierzy i oficerów jak złowróżbna przepowiednia dla wroga, podnosząc zapał i odwagę.
Gdy jednak w chwilę później rozległ się w cichej atmosferze poranku coraz to głośniejszy ostry brzęk, gdy wnijście się ściemniło i wszystkich dobiegł straszny szept tych najokrutniejszych rabusiów i morderców, jacy tylko istnieją w świecie owadów — twarze mężnych pszczółek pobladły, jakby smuga białego światła padła na ich szeregi. Patrzyły na siebie oczyma, w których czaiła się śmierć, a pierwsze oddziały miały pewność[1]
niezbitą, że zanim upłynie minuta, rozstaną się już z życiem.
— Pozwólcie rozbójnikom wtargnąć tu jednemu po drugim, a gdy usłyszycie mój rozkaz, pierwsze szeregi rzucą się na nich równocześnie, po stu na jednego, zaś tylne szeregi będą kryć wnijście. W ten sposób rozdzielimy siły bojowe wroga. Pomnijcie, pierwsze szeregi, że od waszej siły, wytrwałości i męstwa zależy los całego państwa. Bądźcie jednak dobrej myśli. W półmroku napastnicy nie dostrzegą odrazu, jak dobrze jesteśmy uzbrojeni i wtargną niebacznie, by...
Urwała, gdyż w bramie ukazała się głowa pierwszego rozbójnika. Powoli i ostrożnie poruszały się macadełka, szczypce otwierały się i zamykały, a na widok ten krew krzepła w żyłach; wreszcie wcisnęło się do otworu olbrzymie prążkowane cielsko i silne skrzydła. Pancerz błyszczał w świetle wnikającem z zewnątrz.
Jakby dreszcz przebiegł szeregi pszczół, ale żadna z nich nie wydała najlżejszego szmeru.
Szerszeń cofnął się cicho, meldując swoim:
— Ul śpi! Ale wejście jest do połowy zamurowane i niema strażników. Nie wiem, czy to dobry znak, czy też zły.
— Dobry! odpowiedział głos z zewnątrz. — Naprzód!
Na rozkaz ten wskoczyło równocześnie dwóch olbrzymów, a za niemi bezszelestnie tłoczyła się cała masa migocąca, prążkowana, opancerzona. Widok był straszny. Już ośmiu rozbójników znajdowało się w ulu, a wciąż jeszcze nie zabrzmiał rozkaz królowej. Czyżby zdrętwiała ze strachu i nie mogła wydobyć głosu? Czy rozbójnicy wciąż jeszcze nie widzieli, że po prawej i lewej stronie stłoczone i na śmierć gotowe stały w cieniu połyskliwe szeregi żołnierzy?...
Wtem padł rozkaz z góry:
— W imię wiecznego prawa i w imię królowej, brońcie państwa!
Rozległ się brzęk napełniający powietrze i rozlegający się po całym grodzie jak żaden inny okrzyk bojowy. Zdawało się, że cały ul rozleci się od tego grzmiącego szumu, a gdzie przed chwilą widać było poszczególne szerszenie, teraz tarzały się ciemne, skłębione masy. Jeden z młodych oficerów pszczół, nie czekając końca rozkazu, uderzył pierwszy, pragnąc pierwszy ponieść śmierć bohaterską. Pełen zapału, gotów do ataku, rzucił się na pierwsze słowo komendy na stojącego najbliżej rozbójnika, a jego ostre żądło utorowało sobie drogę między głową, a pancerzem napierśnym, prosto do szyi przeciwnika. Widział jeszcze, jak szerszeń z wściekłym okrzykiem skurczył się z bólu, że przez chwilę wyglądał jak czarno-żółta, błyszcząca kula, poczem potworne żądło rozbójnika wbiło się w samo serce młodego oficera, który umierając, zobaczył siebie i śmiertelnie ugodzonego wroga w skłębionej chmurze pszczół. Jego śmierć bohaterska spotęgowała dziki zapał bojowy i pragnienie poświęcenia dla dobra ojczyzny; to też atak pszczół po trupie pierwszego poległego żołnierza, stał się fatalnym dla napastników.
Jednakowoż szerszenie są od niepamiętnych czasów zaprawione do zbójeckiego rzemiosła, a mord i grabież to codzienne ich zajęcie. Jakkolwiek pierwszy masowy atak pszczół, rozbił częściowo ich siły, to jednak niewielkie im tylko wyrządził szkody. Bo żądła pszczół nie przebijały pancerzy tych olbrzymów, a siła i wytrwałość szerszeni rychło im zapewniła przewagę. Ich przenikliwe okrzyki bojowe, w przerażenie wprawiające wszystkie istoty żyjące, zgłuszyły okrzyki pszczół. Wszak nawet człowiek boi się ostrzegawczego brzęku szerszenia i najchętniej ustępuje mu z drogi, zanim się wda w walkę.
Napadnięte w ulu szerszenie szybko sobie uświadomiły, że przedewszystkiem muszą sobie torować drogę, by nie zamykać wnijścia dalszym żołnierzom. Toczyły się więc, osaczone przez tylokrotnie liczniejsze pszczoły, ku dalszym ciemnym drogom i korytarzom. Okazało się, jak dobrze obmyślonym był rozkaz królowej! Zaledwie u wnijścia powstało trochę wolnego miejsca, natychmiast zajmowały je tylne szeregi żołnierzy do dalszej obrony. Był to stary, wypróbowany sposób walki. Gdy szerszeń wdzierający się do ula wyczerpał swe siły, pszczoły również udawały zmęczenie i pozwalały mu wtargnąć do wnętrza. Ale zawsze udawało się wedrzeć tylko jednemu rozbójnikowi, bo zaledwie dalszy napastnik zaczął się dobijać do bram, rój nowych żołnierzy obsadzał pozornie niestrzeżoną bramę. A poprzedni rozbójnik, wyczerpany długą walką stawał nagle wobec błyszczących szeregów nowych żołnierzy pszczelich, którzy jeszcze nie brali udziału w walce i najczęściej w pierwszej już potyczce ulegał tak ogromnej przewadze liczebnej.
Ale do okrzyków bojowych przyłączały się już od dłuższego czasu jęki umierających i rannych, bolesne westchnienia trwogi śmiertelnej i ostatnich pożegnań. Straszne żądła szerszeni poczyniły okropne spustoszenia w szeregach pszczół. Pod tarzającemi się gromadami walczących, leżały całe stosy trupów. Uwięzione szerszenie rychło zrozumiały, że został im odcięty odwrót i że żaden z nich nie ujrzy już światła dziennego. Więc wałczyły rozpaczliwie na śmierć i życie. Po dłuższej walce zaczęły jednak ulegać jeden po drugim, gdyż zaszła pewna okoliczność bardzo korzystna dla pszczół. Nie wyczerpała się wprawdzie siła olbrzymów, natomiast wyczerpywał się stopniowo jad ich żądeł, tak że ukłucia ich nie były już śmiercionośne. Zranione pszczoły wiedziały, że odzyskają zdrowie, a to je przejęło poczuciem zwycięstwa i spotęgowało zapał bojowy, podtrzymywany zresztą bólem za poległemi.
Zwolna uciszało się na placu boju. Głośne nawoływania szerszeni, walczących przed wnijściem do ula, nie budziły echa u towarzyszy, którym udało się wtargnąć.
— Wszyscy zginęli — rzekł dowódca szerszeni pełen rozpaczy, odwołując szturmujących do bramy grodu. Huf ich stopniał do połowy. Aż do nich dolatywał brzęk rozwścieczonego ula.
— Musiał ktoś zdradzić — rzekł znów dowódca. — Pszczoły były przygotowane.
Niedobitki zgromadziły się na topoli, zasłaniającej ul od zachodniego wiatru. Na dworze rozjaśniało się z każdą chwilą, a jutrzenka złociła już wierzchołki lip Zaczęły się odzywać głosy ptaków i rosa spadła na ziemię. Bladzi i drżący z wściekłości, wojownicy otoczyli dowódcę walczącego ze sobą, czy dać upust żądzy mordu, czy iść za głosem rozsądku. Nie, niepodobna narażać na zgubę całego hufca. Niechętnie, trzęsąc się z gniewu i obrażonej dumy, postanowił jednak wysłać posła do pszczół, dla ratowania jeńców.
Wybrał najmądrzejszego z oficerów i zawołał nań po imieniu.
Zgnębione milczenie było odpowiedzią. Jest snąć wśród jeńców.
Wybrał więc innego, szybko, pełen nagłej trwogi o swoich, którzy nie wrócili. Szum w grodzie pszczelim słychać było w całej okolicy.
— Spiesz! zawołał dowódca, wsuwając posłowi do ręki białą gałązkę jaśminu — bo mogą jeszcze nadejść ludzie, a wtedy będziemy zgubieni. Powiedz, że cofniemy się i na zawsze gród ich pozostawimy w spokoju, jeśli nam wydadzą jeńców.
Poseł pomknął jak strzała, przed bramą grodu podniósł do góry białą gałązkę kwiecia i usiadł na desce u wnijścia.
Natychmiast zameldowano królowej, że przybył parlamentarz, aby przedłożyć warunki pokojowe, a władczyni wysłała do niego swych adjutantów. Wysłuchawszy o co chodzi, przesłała mu odpowiedź następującą:
— My, pszczoły, wydamy zwłoki poległych, jeśli je chcecie zabrać. Jeńców niema żadnych. Wszyscy, którzy wtargnęli do naszego grodu, przypłacili to życiem. Waszemu zapewnieniu, że nie będziecie nas już napadać, nie dajemy wiary. Możecie wrócić, kiedy wam przyjdzie ochota, a zawsze was spotka taka sama odprawa jak dzisiaj. Jeśli chcecie walczyć w dalszym ciągu, to i my gotowi jesteśmy jak jeden mąż stanąć do boju o honor i ojczyznę.
Dowódca szerszeni zbladł, wysłuchawszy tej odpowiedzi. Zacisnąwszy pięście staczał z sobą ciężką walkę wewnętrzną. Chętnie uczyniłby zadość naleganiom wojowników, domagających się zemsty, ale rozum nakazywał odwrót.
— Wrócimy jeszcze — zgrzytnął, pełen wściekłości. Jak mogło się stać coś podobnego? Czyż nie jesteśmy silniejsi i potężniejsi od narodu pszczół? Dotąd każda wyprawa pod mojem dowództwem kończyła się zwycięsko. Jakże mi teraz stanąć przed obliczem królowej? I trzęsąc się z gniewu, powtarzał raz po raz: — Jak mogło się stać coś podobnego? Chyba tylko wskutek zdrady haniebnej.
Wtedy starszy szerszeń, którego królowa uczyniła swym doradcą i powiernikiem, odparł:
— Tak, jesteśmy silniejsi i potężniejsi, ale w narodzie pszczół jedność panuje i zgoda, i to im właśnie daje przewagę. Żadna z nich nie dopuściłaby się zdrady, natomiast każdej chwili poświęciłaby życie i szczęście dla dobra ogółu.
Dowódca zaledwie zwracał uwagę na słowa przyjaciela.
— Nadejdzie dla mnie chwila odwetu — mruczał, pieniąc się z wściekłości. — Co mnie obchodzą cnoty tych świętoszków? Ja jestem rozbójnikiem i umrę jako rozbójnik. Ale dalsza walka obecnie byłaby szaleństwem. Bo i cóż nam z tego przyjdzie, że zniszczymy cały gród pszczeli, a żaden z nas nie wyjdzie żyw z tej fortecy? I zwracając się do wysłannika, zawołał:
— Zażądaj zmarłych. Cofamy się.
Odpowiedziało ponure milczenie. Wysłannik odleciał.
— Musimy być przygotowani na podstęp ze strony wroga — rzekła królowa pszczół, wysłuchawszy poselstwa. Wydała rozkaz, by dwa nowe oddziały żołnierzy ustawiły się u wnijścia, zaś woskoróbki i tylne straże miały usunąć z grodu zwłoki poległych.
Zabrano się więc do roboty. Poprzez stosy poległych, wynoszono trupy rozbójników i wyrzucano je jedne po drugich. W ponurem milczeniu rój szerszeni usadowionych na topoli, przyglądał się zdaleka, jak martwe ciała ich towarzyszy, spadały na ziemię. Widok ten, pełen żałoby, jeszcze straszniejsze wywoływał wrażenie w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Dwudziestu i jeden poległych, którzy zginęli śmiercią bohaterską, leżało oto na trawniku, pod murami ocalonego grodu. Ani kropelka miodu, ani jeden jeniec nie wpadł w ręce wroga. Szerszenie uniosły zwłoki poległych i uleciały. Walka była skończona — pszczoły zwyciężyły na całej linji.
Ale jak strasznemi ofiarami zostało okupione to zwycięstwo! W okół leżały trupy, na ulicach i korytarzach i ciemnych placach, przed wylęgarniami i zbiornikami miodu. Smutną robotę spełniały pszczoły w ten piękny ranek letni, przepojony słońcem i zapachem kwiatów. Należało usunąć zmarłych, a rannych opatrzyć i otoczyć opieką. Zanim jednak nadeszło południe, w ulu wrzała znów zwykła praca. Bo pszczoły ani nie święciły zwycięstwa, ani nie rozpaczały długo nad poległymi. Każda z nich zamknąwszy w sobie i triumf zwycięstwa i żałobę z powodu strat poniesionych, spełniała swój obowiązek pracy. Dziwny bo to naród, ten naród pszczół.





  1. Brak strony. Treść (oznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania z 2016 roku, opartego na innym egzemplarzu poniższej edycji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Waldemar Bonsels i tłumacza: Maria Feldmanowa.