Pustelnia parmeńska/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Pustelnia parmeńska
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Zakłady graficzne B. Wierzbicki i s-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. La Chartreuse de Parme
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII

Dzieje czterech następnych lat trzebaby wypełnić dworskiemi anegdotami, równie błahemi jak te które opowiedzieliśmy przed chwilą. Co wiosnę margrabina spędzała z córkami parę miesięcy w Pałacu Sanseverina, lub w willi Sacca nad Padem; czas mijał tam bardzo lubo, rozmawiano wiele o Fabrycym; ale hrabia nie pozwolił mu ani razu przybyć do Parmy. Księżna i minister musieli wprawdzie naprawiać tę lub ową lekkomyślność chłopca, ale naogół Fabrycy trzymał się dość statecznie linji, którą mu wytyczono: wielki pan, który studjuje teologję, ale, w karjerze swojej, nie zanadto liczy na swą cnotę. W Neapolu zapalił się do archeologji, szukał wykopalisk, namiętność ta zastąpiła u niego pasję do koni. Sprzedał swoje angielskie konie, aby kopać w Mizenie, gdzie znalazł biust młodego Tyberjusza, zaliczony do najpiękniejszych zabytków. Odkrycie tego biustu było niemal najżywszą przyjemnością jakiej zaznał w Neapolu. Miał duszę zbyt hardą, aby naśladować innych; naprzykład odgrywać serjo rolę kochanka. Nie brakło mu kobiet, zapewne; ale nie miały dlań znaczenia. Mimo Jego wieku, można było powiedzieć, że nie znał miłości; za co kochały go tem więcej. Nic nie broniło mu działać z najdoskonalszą zimną krwią; młoda i ładna kobieta była dlań zawsze tyle warta co inna młoda i ładna kobieta; z tą różnicą, że ostatnia z brzegu wydawała mu się bardziej nęcąca. Jedna z najbardziej uwielbianych dam w Neapolu robiła dlań szaleństwa przez ostatni rok jego pobytu; zrazu bawiło go to, później znudziło do tego stopnia, iż jednym z uroków odjazdu stało się to, że uwolnił się od względów ślicznej księżnej d’A... W r. 1821, kiedy zdał jako tako wszystkie egzaminy, guwerner jego otrzymał order i podarek, on zaś ruszył wreszcie do owej sławnej Parmy, o której myślał często. Był monsignorem, miał powóz i cztery konie; na stacji przed samą Parmą wziął tylko dwa, a w mieście kazał się zatrzymać przed kościołem świętego Jana. Tam znajdował się bogaty grobowiec arcybiskupa del Dongo, jego stryjecznego pradziadka, autora Genealogji łacińskiej. Pomodlił się przy jego grobie, poczem przybył pieszo do księżnej, która spodziewała się go dopiero za kilka dni. Miała gości; niebawem zostawiono ją samą.
— I cóż, rada jesteś ze mnie? — rzekł, rzucając się jej w ramiona; dzięki tobie spędziłem cztery dość miłe lata w Neapolu, zamiast nudzić się w Nowarze obok kochanki zatwierdzonej przez policję.
Księżna nie mogła ochłonąć ze zdumienia; na ulicy nie byłaby go poznała; wydał się jej jak było w istocie — jednym z najprzystojniejszych. mężczyzn we Włoszech; wyraz zwłaszcza miał coś uroczego. Wysłała go do Neapolu jako śmiałego urwisa; szpicrózga, jaką nosił wówczas ciągle, zdawała się nieodłączną cząstką jego istoty: obecnie, miał wzięcie bardzo szlachetne i bardzo opanowane wobec obcych, sam na sam zaś odnajdywała w nim cały ogień pierwszej młodości. Był to djament, który nie stracił nic na oszlifowaniu. Nie było godziny jak Fabrycy bawił u ciotki, kiedy nadszedł hrabia Mosca; przybył nieco za wcześnie. Młody człowiek wyraził się w tak dobranych słowach o orderze danym jego guwernerowi, a wdzięczność swą za inne dobrodziejstwa, o których nie śmiał mówić jasno, wysłowił z tak doskonałym taktem, iż, od pierwszego rzutu oka, minister ocenił go najkorzystniej. Bratanek twój, szepnął do księżnej, nie przyniesie ujmy żadnemu ze stanowisk, na które zechcesz go wynieść. Dotąd, wszystko szło jak najlepiej; ale kiedy minister, zachwycony Fabrycym i dający baczenie jedynie na jego słowa i gesty, spojrzał na księżnę, uderzył go wyraz jej oczu. Ten młody człowiek robi tu dziwne wrażenie, rzekł sobie. Refleksja ta miała posmak goryczy; hrabia dobiegł pięćdziesiątki; jest to bardzo okrutny wyraz, którego dźwięk może odczuć jedynie człowiek szalenie zakochany. Hrabia był bardzo dobry, bardzo godzien kochania, jeśli pominiemy surowość jego jako ministra. Ale, w jego oczach okrutna pięćdziesiątka powlekała czernią całe jego życie i była zdolna uczynić okrutnym znowuż jego. Od pięciu lat pożycia w Parmie, Gina często budziła jego zazdrość, zwłaszcza w pierwszych czasach, ale nigdy nie dała mu poważnego do niej powodu. Sądził, i słusznie, że jeśli księżna wyróżnia na pozór tego lub owego dworskiego lalusia, to dlatego, aby tem lepiej owładnąć sercem jego, hrabiego. Miał, naprzykład, pewność, że odtrąciła hołdy samego panującego, który, przy tej sposobności, wyrzekł słówko wielce pouczające.
— Ależ, gdybym przyjęła ofiary Waszej Dostojności, rzekła księżna śmiejąc się, z jakiem czołem odważyłabym się stanąć przed hrabią?
— Byłbym prawie równie zawstydzony jak pani. Drogi hrabia! mój przyjaciel! Ale ten kłopot bardzo łatwo usunąć, myślałem już o tem: zamknęłoby się hrabiego do cytadeli na resztę życia.
W chwili przybycia Fabrycego, księżna była tak szczęśliwa, że nie zastanawiała się, co jej oczy mogą nasunąć hrabiemu. Wrażenie było głębokie, a podejrzenie nieuleczalne.
Książę przyjął Fabrycego w dwie godziny po jego przybyciu; pani Sanseverina, zdając sobie sprawę z korzystnego wrażenia jakie ta improwizowana audjencja musi sprawić na publiczności, starała się o nią od dwóch miesięcy. Łaska ta dawała Fabrycemu od pierwszej chwili wyjątkowe stanowisko; pozorem było to, że młody człowiek przejeżdża jedynie przez Parmę udając się do swej matki. W chwili gdy uroczy bilecik księżnej oznajmił władcy że Fabrycy oczekuje jego rozkazów, Jego Dostojność nudził się. Ujrzę, powiadał sobie, jakiego pociesznego bigota, z miną uniżoną lub obleśną. Komendant miasta zdał mi już sprawę z jego pierwszej wizyty u grobu wuja arcybiskupa. Książę ujrzał rosłego młodzieńca, którego, gdyby nie fjoletowe pończochy, byłby wziął za młodego oficera.
Niespodzianka ta spłoszyła nudę. Oto chwat, rzekł sobie, dla którego będą mnie prosili o Bóg wie jakie fawory, wszystkie jakiemi mogę rozporządzać! Przybywa, musi być wzruszony; wyciągnę go na politykę jakobińską, zobaczymy co mi opowie.
Po zdawkowych uprzejmościach, książę rzekł:
— I cóż, monsignore, czy ludy Neapolu są szczęśliwe? Czy króla tam kochają?
— Wasza Dostojność, odparł Fabrycy bez wahania podziwiałem, przechodząc ulicą, doskonałą postawę żołnierzy J. K. Mości; elita jest pełna szacunku dla swych panów, jak być powinno; ale wyznaję, że nigdy w życiu nie zniósłbym, aby człowiek z gminu odezwał się do mnie o czem innem niż o robocie za którą go płacę.
— Do kata! pomyślał książę, co za namaszczenie! to mi ptaszek doskonale ułożony! poznaję panią Sanseverina. Książę, ubawiony, rozwinął wiele zręczności, aby rozgadać Fabrycego w tym drażliwym przedmiocie. Młody człowiek, podniecony niebezpieczeństwem, znajdował cudowne odpowiedzi: jestto niemal zuchwalstwo, rzekł, objawiać swą miłość dla króla; winni mu jesteśmy ślepe posłuszeństwo. Tak daleko posunięta ostrożność niemal irytowała księcia: zdaje się, pomyślał, że to jakiś inteligentny jegomość zjechał nam z Neapolu; nie lubię tego plemienia; człowiek inteligentny, choćby wyznawał najlepsze zasady, i nawet szczerze, zawsze jest skuzynowany z Wolterem i Russem.
Ta wzorowa postawa i nienaganne odpowiedzi wydały się księciu zuchwalstwem: zawiódł się. W mgnieniu oka przybrał ton dobroduszny i, wjechawszy w kilku słowach na zasady rządu i społeczeństwa, wygłosił, przykrawając je do okoliczności, parę frazesów z Fenelona, których nauczono go na pamięć w dzieciństwie na cel publicznych audjencyj.
— Te zasady dziwią cię, młodzieńcze, rzekł do Fabrycego (nazwał go monsignore na początku audjencji i zamierzył uczcić go monsignorem przy pożegnaniu, ale w toku rozmowy uważał za korzystniejsze, podatniejsze dla patetycznych zwrotów, wołać go poufałem przyjacielskiem mianem); te zasady dziwią cię, młodzieńcze; wyznają, iż nie są podobne do tartynek absolutystycznych (tak się wyraził), które możesz czytać co dzień w moim urzędowym dzienniku... Ale, dobry Boże, cóż ja ci cytuję? dzienniki muszą być dla ciebie światem zupełnie nieznanym.
— Wasza Dostojność najłaskawiej wybaczy; nietylko czytuję dziennik parmeński, który wydaje mi się wcale nieźle redagowany, ale uważam, wraz z nim, że wszystko co uczyniono od śmierci Ludwika XIV w roku 1715, jest zbrodnią i głupstwem. Najważniejsza sprawa dla człowieka, to jego zbawienie, nie może być na tym punkcie różnicy zdań, a to szczęście ma trwać całą wieczność. Słowa wolność, sprawiedliwość, szczęście mas, są bezecne i zbrodnicze; Wszczepiają nałóg roztrząsali i nieufności. Izba poselska nie ufa temu co ci ludzie nazywają ministerjum! Skoro raz się zrodzi ten nieszczęsny nałóg, słabość ludzka stosuje go do wszystkiego, człowiek w końcu nie ufa Biblji, nakazom Kościoła, tradycji etc., i z tą chwilą jest zgubiony. Choćby nawet — twierdzenie to jest ohydnym fałszem i zbrodnią — ta nieufność wobec powagi władców pomazanych przez Boga dawała szczęście przez jakieś dwadzieścia lub trzydzieści lat, do których każdy z nas może sobie rościć pretensje, cóż jest pół wieku albo cały wiek w porównaniu z wiekuistemi mękami? etc.
Ze sposobu w jaki Fabrycy mówił, widać było, iż stara się przelać swoją myśl w słuchacza; jasne było, że nie recytuje wyuczonej lekcji.
Niebawem książę poniechał walki z tym młodym człowiekiem, którego prostota i powaga onieśmielały go.
— Żegnam, monsignore, widzę że wychowanie w Akademji duchownej w Neapolu jest bez zarzutu. Zupełnie naturalne jest, iż, kiedy te zasady padną na tak wyborny umysł, rezultat musi być świetny. Żegnam. — I obrócił się plecami.
— Nie spodobałem się tej figurze, pomyślał Fabrycy.
A teraz, pozostaje nam przekonać się, rzekł książę skoro został sam, czy ten piękny chłoptaś zdolny jest do namiętności dla czegoś; w takim razie byłby kompletny... Czy można inteligentniej powtarzać lekcje ciotki? Zdawało mi się że ją słyszę; gdyby u mnie wybuchła rewolucja, ona redagowałaby Monitora, jak niegdyś San-Felice w Neapolu. Ale San-Felice, mimo jej dwudziestu pięciu lat i urody, powieszono troszeczkę! Ostrzeżenie dla zbyt inteligentnych dam. Uważając Fabrycego za wychowanka ciotki, książę mylił się; rozumni ludzie na tronie lub w jego pobliżu, tracą niebawem wszelkie odczucie; tępią dokoła siebie swobodę rozmowy, która wydaje się im grubiaństwem; chcą widzieć jedynie maski i mają pretensje sądzić o piękności cery; a najzabawniejsze, że uważają się za bardzo przenikliwych. W tym wypadku, naprzykład, Fabrycy wierzył mniej więcej we wszystko co mówił; prawda iż nie zastanawiał się ani dwa razy na miesiąc nad temi wielkiemi sprawami. Był żywy, inteligentny, ale wierzący.
Pęd do wolności, moda i kult szczęścia mas, któremi nabił sobie głowę wiek dziewiętnasty, były w jego oczach jedynie herezją, przeznaczoną by minąć jak inne, ale zabiwszy wprzód wiele dusz jak zaraza panująca w okolicy zabija wiele ciał. Mimo to, Fabrycy czytywał z rozkoszą dzienniki francuskie, popełniając nawet nieostrożności aby się o nie wystarać.
Kiedy Fabrycy wrócił, oszołomiony jeszcze audjencją, i opowiadał ciotce podrywki księcia, pani Sanseverina rzekła: — Musisz teraz natychmiast iść do O. Landriani, naszego zacnego arcybiskupa; idź pieszo, wejdź cicho na schody, nie rób hałasu w przedpokoju; jeżeli ci każą czekać, tem lepiej, po tysiąc razy tem lepiej! słowem, bądź apostolski!
— Rozumiem, rzekł Fabrycy, to jakiś typ z rodziny Tartufa.
— Ani trochę, to wcielona cnota.
— Nawet po tem co uczynił, odparł Fabrycy zdziwiony, w epoce stracenia hrabiego Palanza?
— Tak, moje dziecko, nawet. Ojciec arcybiskupa był urzędniczkiem w ministerjum finansów, z drobnej mieszczańskiej rodziny: to tłumaczy wszystko. Landriani posiada umysł żywy, rozległy, głęboki; jest szczery, kocha cnotę: jestem przekonana, że gdyby cesarz Decjusz wrócił na świat, on ścierpiałby męczeństwo, jak Polyeucte w operze, którą dawano tu w zeszłym tygodniu. Oto piękna strona medalu, a oto jego strona odwrotna: z chwilą gdy znajdzie się w obecności panującego, lub bodaj pierwszego ministra, tyle wielkości olśniewa go; miesza się, czerwieni, fizycznem niepodobieństwem jest mu powiedzieć nie. Stąd owe rzeczy, których się dopuścił i które mu zjednały tak smutną sławę w całych Włoszech; ale czego świat nie wie, to tego, że, kiedy opinja oświeciła go co do procesu hrabiego Palanza, skazał się za pokutę na chleb i wodę przez trzynaście tygodni, tyle tygodni ile jest głosek w nazwisku Davide Palanza. Mamy tu na dworze niezmiernie sprytnego łajdaka, nazwiskiem Rassi, wielkiego sędziego lub generała poborcy który, wówczas gdy chodziło o śmierć hrabiego Palanza, opętał ojca Landriani. W okresie owej trzynastotygodniowej pokuty, hrabia Mosca, przez współczucie, a trochę przez złośliwość, zapraszał go na obiad raz lub nawet dwa razy na tydzień; zacny arcybiskup, aby nie być niegrzecznym, jadł jak wszyscy, uważał bowiem iż odbywać publiczną pokutę za czyn zatwierdzony przez monarchę trąciłoby zuchwalstwem i jakobinizmem. Ale wiadomo było, że, po każdym obiedzie, na którym obowiązek wiernopoddańczy zmusił go do jedzenia ze wszystkimi, nakładał sobie za pokutę dwa dni o chlebie i wodzie.
Jego Wielebność O. Landriani, tęga głowa, człowiek wielkiej nauki, ma tylko jedną słabostkę; chce być kochany: dlatego rozczul się na jego widok, a za trzecią wizytą pokochaj go na dobre. W połączeniu z twojem urodzeniem, to wystarczy aby cię uwielbiał. Nie okaż zdziwienia że cię odprowadza na schody; zachowuj się jak człowiek przywykły do tych względów: arcybiskup jest poprostu na kolanach przed szlachectwem. Poza tem bądź skromny, namaszczony, nic błyskotliwego, żadnych sprytnych odpowiedzi. Jeżeli go nie spłoszysz, będzie za tobą przepadał: a pomyśl, że trzeba aby z własnego popędu zrobił cię swoim wielkim wikarjuszem. Hrabia i ja będziemy zdziwieni i nawet zmartwieni tą szybką karjerą; to jest nieodzowne ze względu na księcia.
Fabrycy pobiegł do pałacu arcybiskupa: szczęśliwym trafem, pokojowiec zacnego prałata, nieco głuchy, nie usłyszał nazwiska del Dongo; oznajmił poprostu młodego księdza imieniem Fabrycy. Arcybiskup miał u siebie proboszcza niezbyt przykładnych obyczajów, którego wezwał aby go połajać. Właśnie udzielał mu reprymendy, co było dlań rzeczą nader przykrą, tak że nie chciał dłużej się z nią nosić; kazał tedy czekać trzy kwadranse stryjecznemu wnukowi wielkiego arcybiskupa Askania del Dongo.
Jak odmalować jego rozpacze i przeprosiny, kiedy, odprowadziwszy proboszcza do przedpokoju i spytawszy, za powrotem, oczekującego nań człowieka czem może mu służyć, ujrzał fjoletowe pończochy i usłyszał nazwisko Fabrycego del Dongo? Bohater nasz był tak ubawiony przygodą, iż, na tej pierwszej wizycie, ucałował w wylewie czułości rękę świętego prałata. Trzeba było słyszeć arcybiskupa, jak powtarza z rozpaczą: del Dongo wyczekujący w przedpokoju! Uważał sobie za obowiązek — jako usprawiedliwienie — opowiedzieć mu całą historję z proboszczem, jego przewinę, jego tłumaczenie się, etc.
Czyż to możliwe, mówił sobie Fabrycy wracając do pałacu Sanseverina, aby to był człowiek, który przyśpieszył śmierć biednego Palanzy!
— Cóż myśli Wasza Ekscelencja? rzekł Mosca, widząc go wchodzącego do księżnej (hrabia nie pozwalał, aby Fabrycy nazywał go Ekscelencją).
— Spadam z obłoków; nic się nie znam na ludziach: gdybym nie wiedział jego nazwiska, założyłbym się, że ten prałat nie potrafiłby patrzeć jak zarzynają kurczę.
— I wygrałbyś, odparł hrabia; ale kiedy jest wobec panującego lub choćby wobec mnie, nie umie się sprzeciwić. Co prawda, aby wywrzeć pełne wrażenie, muszę mieć żótłą wstęgę na piersiach; gdybym był we fraku, sprzeciwiłby się może, toteż kładę zawsze mundur na jego przyjęcie. Nie naszą jest rzeczą niweczyć urok władzy, dzienniki francuskie podkopują go dość szybko; mania szacunku będzie żyła ledwie tyle co my, a ty, mój bratanku, przeżyjesz uszanowanie. Tak, ty będziesz zacnym człowiekiem.
Fabrycy lubił bardzo towarzystwo hrabiego; był to pierwszy niepospolity człowiek, który raczył z nim mówić bez obłudy; pozatem mieli jedno wspólne upodobanie, mianowicie archeologję i wykopaliska. Z drugiej strony, hrabiemu pochlebiała uwaga z jaką młodzieniec go słuchał; ale zachodziła tu kapitalna przeszkoda: Fabrycy mieszkał w pałacu Sanseverina, żył w pobliżu księżnej, okazywał z całą niewinnością że ta bliskość jest jego szczęściem: a Fabrycy miał oczy i płeć rozpaczliwie świeże! Oddawna już Ranucy Ernest IV, który rzadko spotykał się z odmową, dotknięty był tem, że cnota księżnej, znana na dworze, nie uczyniła wyjątku dla jego osoby. Widzieliśmy, że spryt i przytomność umysłu Fabrycego uraziły go od pierwszego dnia. Nie dobrem okiem patrzał na wzajemną czułość, którą on i ciotka Jego okazywali tak nieopatrznie; uważnie nadstawiał ucha na plotki dworaków, niewyczerpane w tej mierze. Przybycie młodego człowieka i owa tak niezwykła audjencja stanowiły przez miesiąc temat gawęd dworskich; co nasunęło księciu pewną myśl.
Miał w swojej gwardji prostego żołnierza, który niezwykle dobrze znosił wino; człowiek ten pędził życie w szynkowniach 1 zdawał wprost panującemu sprawę z ducha armji. Carlone nie miał wykształcenia, inaczej byłby dawno awansował. Obowiązkiem jego było stawić się do dnia w pałacu gdy zegar wieżowy bił południe. Chwilę przedtem, książę sam spuścił żaluzję w pokoiku przytykającym do gotowalni Jego Wysokości. Wrócił nieco po dwunastej i zastał gwardzistę. Książę miał przy sobie ćwiartkę papieru i kałamarz i podyktował żołnierzowi następujący list.
„Wasza Ekscelencja jest niewątpliwie człowiekiem wielkich zdolności; temu właśnie głębokiemu Jej rozumowi zawdzięczamy, iż Państwo cieszy się tak dobrym rządem. Ale, drogi hrabio, powodzenie nie obywa się nigdy bez odrobiny zawiści; lękam się, aby świat nie bawił się nieco pańskim kosztem, jeżeli twoja przenikliwość nie przeniknie, że pewien młody człowiek miał szczęście obudzić — może mimowoli — miłość wielce niecodzienną. Szczęśliwy ten śmiertelnik ma dopiero dwadzieścia trzy lat; — co zaś, drogi hrabio, wikła nieco sprawę, to że i ty ja mamy dwa razy tyle. Wieczorem, na pewien dystans, hrabia jest uroczy, świetny, dowcipny, miły; ale rano, zbliska, dobrze zważywszy, nowoprzybyły ma może więcej powabów. Otóż, my kobiety przykładamy wiele wagi do puszku młodości, zwłaszcza gdy same przebyłyśmy trzydziestkę. Czy nie słychać już o tem, aby tego miłego młodzieńca przywiązać do Dworu zapomocą jakiejś tłustej posadki? I któż najczęściej wspomina o tem Waszej Ekscelencji?“
Książę wziął list; dał żołnierzowi dwa talary.
— Masz tu poza swoją płacą, rzekł oschle; i bezwarunkowe milczenie, lub najwilgotniejszy dół w cytadeli. Książę miał w biurku zbiór kopert z adresami znaczniejszych osób, kreślonemi ręką tego samego żołnierza, który uchodził za nieumiejącego pisać i nie pisywał nawet swoich szpiegowskich raportów: książę wybrał odpowiednią kopertę.
W kilka godzin później, hrabia Mosca otrzymał pocztą list; obliczono porę w której mógł nadejść i, w chwili gdy listonosz, którego widziano wchodzącego z listem, wyszedł z pałacu, zawołano hrabiego do Jego Wysokości. Nigdy jeszcze faworyt nie był pogrążony w cięższym smutku: aby się nasycić jego przygnębieniem, książę wykrzyknął:
— Chcę dziś wytchnąć swobodnie z przyjacielem, a nie pracować z ministrem. Głowa mnie dziś boli szalenie, a co więcej, oblegają mnie czarne myśli.
Czy potrzeba tłumaczyć fatalny humor, w jakim znajdował się pierwszy minister, hrabia Mosca de la Rovere, w chwili gdy mu wolno było opuścić dostojnego pana? Ranucy Ernest IV biegły był w dręczeniu serc; bez zbytniej przesady, mógłbym tu użyć porównania o tygrysie, który lubi igrać ze swą ofiarą.
Hrabia kazał się odwieźć do domu w galopie; krzyknął wchodząc aby nie wpuszczano żywej duszy, kazał powiedzieć służbowemu audytorowi że może odejść (mierziła go świadomość, że w pobliżu znajduje się żywa istota) i zamknął się w galerji obrazów. Tam wreszcie mógł się poddać swej wściekłości; tam strawił wieczór bez światła, przechadzając się tam i z powrotem, jak człowiek nie panujący nad sobą. Starał się nakazać milczenie swemu sercu, aby skupić całą uwagę na to, co mu należało uczynić. W męce, któraby przejęła współczuciem najokrutniejszego wroga, powiadał sobie: Człowiek, którego nienawidzę, mieszka u księżnej, spędza z nią wszystkie chwile. Mamż wziąć na spytki którąś z pokojowych? To niebezpieczne; ona jest taka dobra! płaci hojnie! ubóstwiają ją! (Któż, wielki Boże, jej nie ubóstwia?) Oto pytanie, podjął z wściekłością:
Czy mam objawić zazdrość, która mnie pożera, czy też nie wspominać o tem?
Jeżeli zmilczę, nie będą się kryli przedemną. Znam Ginę, to kobieta rządząca się pierwszym popędem; postępowanie jej jest niespodzianką dla niej samej; gdy chce sobie nakreślić rolę zgóry, wikła się; zawsze, w rozstrzygającej chwili, przychodzi jej nowa myśl, za którą leci jak za czemś najlepszem i psuje wszystko.
Jeżeli nie zdradzę niczem swego męczeństwa, nie będą się kryli, i będę widział co się dzieje.
Tak; ale dając temu wyraz, stworzę nowe okoliczności; pobudzę do zastanowienia; uprzedzę wiele okropnych rzeczy, które mogą się zdarzyć... Może ona go oddali (hrabia odetchnął), wówczas prawie-że wygrałem partję; gdyby nawet Gina była na razie nieco markotna, uspokoję ją... a ten niehumor, cóż naturalniejszego?... kocha go jak syna od piętnastu lat. W tem cała nadzieja: jak syna... ale nie widywała go od Waterloo; ale, od powrotu z Neapolu, to inny człowiek, zwłaszcza dla niej. Inny człowiek! powtórzył z wściekłością; i ten człowiek jest uroczy; ma zwłaszcza ów wyraz naiwny i tkliwy, oko pełne blasku, które przyrzeka tyle szczęścia! a takich oczu księżna nie widuje na naszym dworze!... Miejsce ich zajęło ponure lub sardoniczne spojrzenie. Ja sam, znękany polityką, władając jedynie dzięki wpływowi na człowieka który chciałby mnie ośmieszyć, jakąż minę muszę mieć nieraz! Ach, jakiebądź czyniłbym wysiłki, spojrzenie moje jakże musi być stare! Czyż moja wesołość zawsze nie sąsiaduje z ironją? Powiem więcej — trzeba dziś być szczerym — czy przez moją wesołość nie przegląda, jako rzecz bardzo bliska, absolutna władza... i złość? Czy czasem nie mówię sobie, zwłaszcza gdy mnie kto podrażnił Mogę wszystko co zechcę? a nawet dodaję to głupstwo: powinienem być szczęśliwszy niż inni, bo mam to, czego inni nie mają; wszechwładzę w trzech czwartych rzeczy... Bądźmyż sprawiedliwi! przyzwyczajenie do tej myśli musi psuć mój uśmiech... musi mi dawać pozór egoizmu... zadowolonego... A jaki jego uśmiech jest uroczy! oddycha szczęściem pierwszej młodości i rodzi je.
Nieszczęściem dla hrabiego, wieczór był gorący, duszny, zwiastujący burzę; czas, który, w tym kraju, nastraja do gwałtownych decyzyj. Jak oddać wszystkie rozumowania, wszystkie obrazy, które, przez trzy śmiertelne godziny, torturowały tego namiętnego człowieka? Wreszcie, rozwaga zwyciężyła, jedynie pod wpływem tej refleksji: Prawdopodobnie jestem szalony; łudzę się że rozumuję, a jedynie kręcę się aby znaleźć mniej okrutną pozycję; przechodzę mimo jakiejś rozstrzygającej racji, nie widząc jej. Skoro tedy zaślepia mnie nadmierny ból, idźmy za owem prawidłem, zalecanem przez wszystkich mędrców, które nazwano rozwagą.
Zresztą, gdy raz wymówię nieszczęsne słowo zazdrość, rola moja wytyczona jest na zawsze. Przeciwnie, nie rzekłszy nic dziś, mogę powiedzieć jutro: zostaję panem sytuacji. Próba była zbyt silna, hrabia byłby oszalał, gdyby potrwała dłużej. Odczuł chwilową ulgę: uwaga jego zatrzymała się na anonimowym liście. Od kogo może pochodzić? Tu nastąpił przegląd nazwisk i refleksja Przy każdem: to rozerwało go na chwilę. W końcu, hrabia przypomniał sobie złośliwy błysk jaki strzelił z oczu księcia, kiedy, pod koniec audjencji, wyrzekł: Tak, drogi przyjacielu, zgódź się z tem: rozkosze i zabiegi tryumfującej ambicji, nawet nieograniczonej władzy, niczem są wobec szczęścia, jakie daje wzajemna miłość. Jestem człowiekiem wprzód nim jestem panującym i kiedy mam to szczęście że kocham, kochanka moja ma do czynienia z człowiekiem nie z monarchą. Hrabia zestawił tę chwilę złośliwej ucięty z owem zdaniem w liście:...temu właśnie głębokiemu rozumowi zawdzięczamy, iż Państwo cieszy się tak dobrym rządem. To zdanie księcia; wykrzyknął; u dworaka byłoby ono zbyt nieostrożne; autorem listu jest Jego Wysokość.
Po rozwiązaniu zagadki, drobna radość, spowodowana przyjemnością odgadnięcia jej, ustąpiła niebawem okrutnej wizji uroków Fabrycego, która zjawiła się na nowo. Był to niby olbrzymi ciężar, który spadł na serce nieszczęśliwego. Cóż znaczy od kogo jest anonim wykrzyknął z wściekłością; czyż fakt, który mi on odsłania, mniej przez to istnieje? Ten kaprys może zmienić moje życie, rzekł jakby dla usprawiedliwienia swego szaleństwa. W pierwszej chwili, jeśli go kocha jak kochanka, Gina pojedzie z nim do Belgirate, do Szwajcarji, w jakikolwiek kąt świata. Jest bogata, a zresztą, gdyby miała żyć rok cały o kilku ludwikach, co jej to znaczy? Czy nie wyznała mi, niespełna przed tygodniem, że pałac jej, tak dobrze urządzony, tak wspaniały, nudzi ją? Trzeba czegoś nowego tej tak młodej duszy! I z jaką prostotą nastręcza się to szczęście! Porwie ją, nim pomyśli o niebezpieczeństwie, nim pomyśli aby się mnie użalić. A ja jestem tak nieszczęśliwy! wykrzyknął hrabia zalewając się łzami.
Przysiągł sobie nie iść do księżnej tego wieczora, ale nie mógł zapanować nad sobą; nigdy oczy jego tak bardzo nie pragnęły jej widoku. Około północy zaszedł do niej, zastał ją samą z bratankiem; o dziesiątej pożegnała gości i kazała zamknąć drzwi dla wszystkich.
Na widok serdeczności panującej między temi dwiema istotami, oraz naiwnej radości księżnej, okropna trudność stanęła przed oczyma hrabiego, i to niespodzianie! nie pomyślał o tem w czasie długich dumań w galerji obrazów: jak ukryć zazdrość?
Nie wiedząc jakiego pozoru się chwycić, napomknął, iż tego wieczora książę bardzo źle był dlań usposobiony, sprzeciwiał mu się we wszystkiem, etc. Z boleścią ujrzał, że księżna zaledwie go słucha i że nie zwraca uwagi na te okoliczności, które przedwczoraj jeszcze byłyby przedmiotem nieskończonych domysłów. Hrabia spojrzał na Fabrycego: nigdy ta piękna twarz nie wydała piu się równie szczera i szlachetna! Fabrycy słuchał z większą uwagą niż księżna kłopotów, o których opowiadał hrabia.
W istocie, myślał, ta głowa łączy nadzwyczajną dobroć z wyrazem jakiegoś naiwnego i tkliwego wesela, które jest wręcz nieodparte. Zdaje się mówić, że jedynie miłość i jej upojenia ważne są na tym świecie. Ale, mimo to, niech się nastręczy jakiś szczegół wymagający inteligencji, spojrzenie jego budzi się i przejmuje zdumieniem.
Wszystko jest proste tym oczom, bo wszystko widzą z wysoka. Wielki Boże! jak walczyć z takim wrogiem? A, koniec końców, czem jest życie bez miłości Giny? Z jakim zachwytem słucha ona przemiłych wyskoków tego młodego umysłu, który dla kobiety musi się zdawać czerni jedynem w święcie!
Okrutna myśl chwyciła hrabiego jak spazm: zasztyletować go wobec niej, i zabić się potem?
Przeszedł się po pokoju, ledwie trzymając się na nogach, ale z rękę zaciśniętą konwulsyjnie na rękojeści sztyletu. Żadne z dwojga nie zwracało uwagi na jego zachowanie. Rzekł, iż ma wydać rozkaz lokajowi; nie słyszeli go nawet; księżna śmiała się z rozczuleniem z jakiegoś powiedzenia Fabrycego. Hrabia zbliżył się do lampy w salonie i spojrzał czy sztylet jest ostry. Trzeba być uprzejmym i wytwornym wobec tego młodzieńca, powiadał sobie wracając do nich.
Obłęd go się chwytał; zdawało mu się, że nachylają się do siebie, wymieniają pocałunki, tu, w jego oczach. To niemożliwe, w mojej obecności! powiadał sobie, rozum mi się miesza. Trzeba zachować spokój; jeśli będę niegrzeczny, księżna zdolna jest, jedynie przez urażoną ambicję, pojechać za nim do Belgirate; i tam, lub w czasie podróży, przypadek może wywołać słówko, które określi to, co czują wzajem dla siebie; w jednej chwili wszystko się spełni... Samotność uczyni to słowo rozstrzygającem; zresztą, skoro raz księżna odejdzie, co począć? a jeżeli, zwyciężywszy mnóstwo przeszkód ze strony księcia, pokażę swoją starą i stroskaną twarz w Belgirate, jakąż rolę będę grał wobec tej pary oszalałej szczęściem?
Tutaj nawet, czemże jestem innem niż terzo incomodo (ten piękny włoski język stworzony jest, zaiste, dla miłości)! Terzo lncomodo (trzeci, który zawadza)! Cóż za ból dla rozumnego człowieka czuć że gra tę ohydną rolę a nie móc tego przemóc na sobie aby wstać i odejść!
Hrabia bliski był wybuchu lub przynajmniej zdradzenia swej boleści, tak rysy jego były zmienione. Kiedy, krążąc po salonie, znalazł się blisko drzwi, uciekł wołając życzliwie i serdecznie: Dobranoc, dzieci! — Trzeba unikać krwi, rzekł sobie.
Nazajutrz po tym okropnym wieczorze, po nocy spędzonej to na rozbieraniu zalet Fabrycego, to na wybuchach najpiekielniejszej zazdrości, hrabia wpadł na myśl, aby zawołać młodego lokaja; człowiek ten zalecał się do dziewczyny zwanej Chekina, garderobianej i ulubienicy księżnej. Szczęśliwym trafem, ów młody służący był stateczny i oszczędny i pragnął miejsca odźwiernego przy jednej z publicznych budowli w Parmie. Hrabia kazał mu, aby natychmiast sprowadził Chekinę, swą kochankę. Usłuchał; w godzinę później, hrabia zjawił się niespodzianie w pokoju, gdzie dziewczyna. znajdowała się ze swym przyszłym. Hrabia przeraził, ich oboje mnogością złota które im dał, poczem ozwał się do Ghekiny, patrząc jej prosto w oczy:
— Czy księżna romansuje z monsignorem?
— Nie, rzekła po chwili milczenia dziewczyna zbierając odwagę... nie, jeszcze nie, ale on całuje często ręce pani, śmiejąc się coprawda, ale bardzo czule.
Po tem świadectwie, nastąpiło jeszcze sto odpowiedzi na tyleż wściekłych pytań hrabiego; jego niespokojna zazdrość kazała ciężko zapracować tym biedakom pieniądze, które im rzucił; w końcu uwierzył w to co mu mówili; doznał niejakiej ulgi. — Jeżeli kiedy księżna dowie się czegoś o tej rozmowie, poślę twego narzeczonego na dwadzieścia lat do twierdzy, i nie ujrzysz go aż z siwemi włosami.
Minęło kilka dni, w ciągu których znowuż Fabrycy postradał, całą wesołość.
— Zaręczam ci, mówił do księżnej, że hrabia Mosca mnie nie lubi.
— Tem gorzej dla Jego Ekscelencji, odpowiadała z pewną zawziętością.
Nie to był istotny powód niepokoju Fabrycego. Położenie, w jakiem los mnie pomieścił, jest wręcz niemożliwe, powiadał sobie. Jestem najpewniejszy że ona się nie zdradzi nigdy; obawiałaby się wymownego słowa niby kazirodztwa. Ale jeżeli pewnego wieczora, po szalonym i nieopatrznym dniu, uczyni rachunek sumienia, jeśli się jej wyda żem odgadł skłonność jaką raczy mieć do mnie, jakąż rolę będę grał w jej oczach? Ściśle rolę casto Giuseppe (przysłowie włoskie, aluzja do pociesznej roli Józefa wobec żony eunucha Putyfara).
Dać jej do poznania, że nie jestem zdolny do miłości? Nie mam dosyć wrodzonego statku, by stwierdzić ten fakt w sposób, któryby nie był jak dwie krople wody podobny do grubiaństwa. Zostaje mi, jako ucieczka, jedynie jakaś wielka miłość zostawiona w Neapolu; w takim razie trzebaby tam wrócić na dwadzieścia cztery godzin: myśl roztropna, ale czy to warto? Pozostałaby jeszcze jakaś niewybredna miłostka w Parmie, co mogłoby jej być przykre; ale wszystko lepsze niż ohydna rola mężczyzny który nie chce się domyślić. Ta droga mogłaby, to prawda, narazić mą przyszłość; trzebaby, zapomocą ostrożności i kupnej dyskrecji, zmniejszyć niebezpieczeństwo. Okrutne w tych wszystkich myślach było to, że w istocie, Fabrycy kochał księżnę o wiele bardziej niż kogobądź w świecie. Trzeba być bardzo niezręcznym, mówił sobie z gniewem, aby się tak lękać, że się nie potrafi przekonać o tem, co jest istotną prawdą! Nie czując się na siłach aby się wyplątać z tej pozycji, stał się posępny i drażliwy. Coby się ze mną stało, wielki Boże! gdybym się poróżnił z jedyną istotą, do której jestem gorąco przywiązany? Z drugiej strony, Fabrycy nie mógł się zdobyć na to, aby popsuć niebacznem słowem tak rozkoszne szczęście. Życie jego było tak pełne uroków! Serdeczna przyjaźń lubej i ładnej kobiety była czemś tak słodkiem! Co się tyczy praktycznych warunków życia, opieka jej stwarzała mu tak miłą porcję przy tym dworze, którego wielkie intrygi, dzięki niej która mu je tłumaczyła, bawiły go jak komedja. Ale lada chwila piorun może mnie obudzić! powiadał sobie. Jeśli te wieczory tak wesołe, tak tkliwe, pędzone prawie sam na sam z kobietą tak uroczą, doprowadzą do czegoś więcej, ona będzie sądziła, że znalazła we mnie kochanka; będzie żądała uniesień, szaleństw, a ja mogę jej zawsze ofiarować przyjaźń ale nie miłość: natura odmówiła mi tego wzniosłego szaleństwa. Ileż wymówek będę musiał znieść w tej mierze! Zdaje mi się, że jeszcze słyszę księżnę d’A***, a wszak ja drwiłem sobie z księżnej! Będzie sądziła, że to brak miłości do niej, gdy to jest brak miłości we mnie; nie zechce tego zrozumieć.Często, pod wrażeniem jakiej dworskiej anegdotki, która w jej ustach ma ten niezrównany wdzięk, pustotę — a zresztą potrzebna jest dla mego wykształcenia! — całuję jej rękę, czasem lica. Co począć, jeśli ta ręka uściśnie moją w pewien znaczący sposób?
Fabrycy pojawiał się codziennie w najznaczniejszych i najmniej wesołych domach w Parmie. Kierowany radami hrabiego, zręcznie nadskakiwał panującemu księciu i jego synowi, księżnej Klarze-Paulinie i arcybiskupowi. Miał pozycję, ale to nie uśmierzało jego śmiertelnej obawy poróżnienia się z ciotką.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.