Róża i Blanka/Część trzecia/L
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynęło trzy dni.
Nadeszła sobota, dzień, wyznaczony dla podpisania ślubnego kontraktu pomiędzy Maryą Blanką i wice-hrabią Jerzym de Grancey.
Ceremonia miała się odbyć ściśle według programu, zapowiedzianego księdzu d‘Areynes przez notaryusza jego rodziny.
Cały pałac oświetlony był rzęsiście, salony przybrane w kwiaty i najrzadsze rośliny egzotyczne.
Obiad dany był na trzydzieści osób, między któremi zasiedli notaryusze, świadkowie, członkowie rady familijnej Maryi Blanki, sędzia pokoju okręgu Vaugirard, jako prezydujący rady i kilku klubowych przyjaciół Granceya.
W liczbie gości znajdował się i wielce poważny ksiądz Libert.
Róża wyglądała prześlicznie, mimo to jednak jakiś cień smutku widoczny był w jej oczach i twarzy.
Powodem jej melancholii była myśl, że ta, którą wskazano jej jako matkę, była zdala od niej, zamknięta w domu obłąkanych.
Róża myślała również i o Janinie Rivat, którą kochała jak matkę i którą pragnęłaby widzieć biorącą udział w jej tryumfie.
Możeby wtedy była szczęśliwą.
Zapewne, Jerzy Grancey nie wywoływał w niej wstrętu, możemy nawet dodać, że uważała go za mężczyznę przyjemnego, ale nie dostrzegała w swem sercu uczucia narzeczonej.
Obiad był bardzo wystawny i biesiadnicy wielce ożywieni, jeden tylko notaryusz rodziny d‘Areynes nie brał udziału w powszechnej wesołości.
O godzinie dziesiątej wszyscy powstali od stołu i udali się do salonu, gdzie miał być odczytany kontrakt ślubny.
Ceremonia ślubu cywilnego i kościelnego miała się odbyć po upływie pięciu dni.
Goście zajęli miejsca przy stole, na którym pomiędzy dwiema lampami, pokrytemi abażurami koronkowemi leżał spisany na pargaminie, dokument ślubny.
Notaryusz wziął go do rąk, odkaszlnął i wśród ogólnej ciszy odczytał warunki kontraktu, następnie podał je narzeczonej, która ręką nieco drżącą na wskazanem przez niego miejscu podpisała:
Poczem wręczył pióro jej przyszłemu mężowi.
Ten ujął je i bez najmniejszego wahania podpisał:
Ale, zaledwie nakreślił ostatnią literę swego nazwiska, gdy drzwi salonu otworzyły się i na progu stanął ksiądz d’Areynes.
Był jeszcze bladym i tak osłabionym, że Lucyan Kernoël i Rajmund podtrzymywali go z obu stron.
Po wejściu ich drzwi przymknęły się.
Zebrani spostrzegłszy księdza, którego, gdyby nie życie koncentrujące się w oczach, można było poczytać za upiora, zmieszali się i powstali. Gilbert, Depréty i Duplat doznali wrażenia, jakiego doświadcza zbrodniarz, gdy niespodzianie chwyta go ręka żandarma.
Przestrach ten obezwładnił ich i przykuł do posadzki.
Ksiądz d’Areynes powoli postępował naprzód.
Tak podszedł aż do stołu, przy którym z piórem w ręku stał mniemany wice-hrabia i wskazując kontrakt ślubny, rzekł:
— Więc popełniłeś nową zbrodnię Gastonie Depréty — zbrodnię fałszerstwa.
Przerażona Róża, zbladła i cofnęła się.
Goście spoglądali po sobie zdumieni, nie, rozumiejąc tej niespodziewanej interwencji księdza, lecz przeczuwając jakąś scenę, straszną.
Wreszcie Gilbert spostrzegłszy, iż przestrach jego może wywołać pewne podejrzenie, zapanował nad nim i tonem imponującym rzekł:
— Co znaczy ta niesmaczna komedya, mości księże d‘Areynes? Po co pan przybyłeś, skoro nikt go nie wzywał?
— Przyszedłem zapytać coś pan uczynił ze swą córką Maryą Blanką! — odrzekł ksiądz.
— Maryą Blanką? — powtórzył Gilbert wzruszając ramionami. — Czy wraz ze zmysłami straciłeś pan i wzrok? Przecież patrzysz pan na Maryę Blankę!
I ręką wskazał siedzącą na krześle i płaczącą Różę.
— Kłamiesz pani! To nie Marya Blanka!... Marya Blanka tam! — zawołał ksiądz wskazując drzwi, któremi wszedł do salonu.
Te drzwi otworzyły się i rzeczywista Marya Blanka, wsparta na ramieniu Janiny Rivat, przekroczyła próg.
Za niemi widać było postępujących: doktora Renege Giraux i jego brata Piotra.
Na widok żebraczki od św. Sulpicyusza Róża uśmiechnęła się przez łzy i zawołała:
— Mamo Janino!... ach! kochana mamo Janino!...
Trzej nikczemnicy widząc swoje ofiary, które uważali za nieżyjące, zrozumieli, że wszystko zostało odkryte i że jedyna nadzieja ratunku pozostawała w ucieczce.
Z pochylonemi głowami rzucili się ku drzwiom, ale za niemi stali już agenci policyjni z rewolwerami w rękach.
Na widok wymierzonej ku sobie broni, cofnęli się, drżąc z przerażenia i wściekłości.
Do salonu wszedł prokurator w towarzystwie sędziego śledczego i szefa policy!
— Gilbercie Rollin, Gastonie Depréty i Serwacy Duplat — rzekł ten ostatni — aresztuję was w imieniu prawa. Posiadamy dowody wszystkich waszych zbrodni! Znaleźliśmy je w mieszkaniu u księdza Liberta przy ulicy Bonapartego, u wdowy Potonnier przy ulicy Baulets, u mniemanego wice-hrabiego de Grancey przy ulicy Baumartin, u d-ra Giroux w Joigny, a gdyby potrzeba było ich jeszcze więcej, znajdziemy je tutaj, u Gilberta Rollina.
Szef policy i podszedł do fałszywego księdza Liberta i zdejmując mu z głowy perukę i tonsurę, rzekł:
— No Duplat, stary recydywisto! pokaż nam swą twarz zbójecką!
Oblicze ex-kapitana komuny wstrętne, napiętnowane wszelkiego rodzaju nadużyciami, objawiło się w oślepiającem świetle lamp.
Duplat podobny był w tej chwili do człowieka, znajdującego się w ostatniej fazie upojenia alkoholem.
Gilbert i Gaston Depréty, chociaż wiedzieli, że nikt im nie uwierzy, wołali:
— Jesteśmy niewinni! Wszystko to jest kłamstwem!
— Nie! Jest prawdą! — w przystępie wściekłości zawołał Serwacy Duplat. — Nie warto zapierać się! Mają dowody! Ujęli nas! Nie wykręcajmy się i bądźmy zuchami do końca!
Mówił to z pianą na ustach i zataczając, wzrokiem dzikim.
— Na co przyda się zaprzeczać? — mówił dalej przez zęby. — Byłoby to głupotą, gdyż mają nas w swych rękach i nie wypuszczą więcej!... Prawda, porwałem dzieci Janiny Rivat... jedno z nich sprzedałem Gilbertowi Rollinowi za sto pięćdziesiąt tysięcy franków, w celu zastąpienia jego dziecka zmarłego zakopanego w piwnicy domu nr. 39 przy ulicy Servan... Drugie zaniosłem do przytułku dobroczynności... To one obie... smarkate... wyrosły...
— Moje dzieci... moje dzieci kochane! — wołała Janina Rivat, obejmując ramionami obie dziewczyny.
Duplat ryczał dalej:
— Prawda, chciałem nad brzegiem Sekwany z moim wspólnikiem Gastonem Depréty, zabić żebraczkę od św. Sulpicyusza... I to prawda, że Gilbert Rollin truł Maryę Biankę, jedną z sióstr, by na jej miejsce podstawić Różę, byłą infirmerkę w przytułku w Blois. W kościele św. Sulpicyusza wpakowaliśmy nóż w plecy jałmużnika z Roquette, aby się pozbyć tego klechy, sprawcy naszego nieszczęścia dzisiejszego! Lecz cóż z tego wszystkiego? Zaryzykowaliśmy grubo, bo chodziło o dobrą stawkę! Przegraliśmy! cóż robić? Możecie nas wiązać, osadzić w więzieniu! Prowadźcie do Mazas przed sąd... a później pod gilotynę!...
Przerwał na chwilę, pogroził pięścią księdzu d‘Areynes i mówił dalej:
— A ty, klecho, nie pokazuj mi się pod gilotyną!... Napróżno starałbyś się oczyścić moje sumienie! Chcę skończyć jak żyłem... bez Boga i żalu!
Z groźnie podniesioną pięścią postępował ku księdzu.
Agenci zagrodzili mu drogę i związali ręce.
Nałożono również łańcuszki Gilbertowi i Gastonowi Depréty, poczem prokurator kazał odesłać ich do więzienia.
Gdy wyszli z sali, a wktrótce za nimi oddalili się zdumieni goście, urzędnicy dokonali rewizyi w apartamencie Rollina.
Po upływie pół godziny w salonie pozostali tylko dawny wikary od św. Ambrożego, Lucyan de Kernoël, Raymund Schloss, notaryusz rodziny d‘Areynes, d-r Giraux z bratem i Janina Rivat z córkami.
Janina ująwszy ręce Róży i Blanki, uklękła z niemi przed księdzem.
— To ksiądz powrócił mi córki — rzekła głosem przerywanym łkaniami — księdzu zawdzięczam szczęście ostatnich lat życia... Dziękuję! dziękuję!...
Ksiądz wziął wyciągnięte ku niemu dłonie obu dziewcząt i łącząc je na głowie Janiny, odrzekł:
— Przysiągłem umierającemu na mych rękach waszemu ojcu czuwać nad waszą matką i nad mającem przyjść na świat dziecięciem!... Zbrodniarze utrudnili mi to zadanie... odwlekli... lecz ostatecznie Bóg dozwolił mi dotrzymać słowa... Jemu należy dziękować... Jego Imię należy błogosławić!...
∗ ∗
∗ |
Następnego dnia po tym wieczorze strasznym znaleziono Gilberta nieżywego, leżącego na podłodze celi więziennej. Zapalenie mózgu zabiło go w przeciągu jednej nocy.
Najwinniejszy z trzech zbrodniarzów uniknął tym sposobem wymiaru sprawiedliwości ludzkiej i może lepiej się stało, przynajmniej nazwisko Henryki nie zostało splamione piętnem wyroku hańbiącego.
Serwacy Duplat, oskarżony o zabójstwo nad brzegiem Sekwany i Gaston Depréty o zbrodnię popełnioną w kościele św. Sulpicyusza, uznani za winnych bez okoliczności łagodzących, skazani zostali na karę śmierci.
Głowy ich spadły pod gilotyną jednego dnia i stoczyły się w jeden kosz.
Henryka pozostała wdową.
Lucyan Kernoël opuścił zakład d-ra Giroux i osiadł w domu zdrowia w Auteuil, gdzie poświęcił się wyłącznie uzdrowieniu nieszczęśliwej kobiety.
Kilkomiesięczne usiłowania jego uwieńczone zostały powodzeniem względnem.
Henryka odzyskała zmysły, ale wielce osłabiony jej umysł wymagał wielkiej troskliwości.
Oprócz śmierci męża, której nie można byłe przed nią ukryć, pozostawiono ją w niewiadomości wszystkich innych wypadków. Żyje dotychczas szczęśliwa, otoczona troskliwością Janiny Rivat, Róży i Maryi Blanki, żony Lucyana de Kernoël, którą zawsze uważa za swą córkę, dzielącą swe serce pomiędzy nią i swą matką rzeczywistą.
Sprostowanie aktu urodzenia dwóch córek Janiny Rivat dokonane zostało bez wiedzy Henryki.
Raul d‘Areynes, przekonany, że czyn jego zgadza się z wyrażoną przez hr. Emanuela wolą podziału majątku, zażądał unieważnienia testamentu i uzyskawszy je, połowę dóbr oddał Henryce, drugą połowę zachował przy sobie. Obie zaś części przeznaczone zostały dla dzieci Lucyana de Kernoël i dla spodziewanych potomków Róży, która zaślubiła młodego artystę malarza, wielce utalentowanego i kochającego ją.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A Palmira?
Piękna prasowaczka z Champigny, wdowa Potonnier, dobra lecz nieoględna w szafowaniu swem sercem miała nieszczęśliwą myśl udania się pewnego wieczoru do jednego z teatrzyków podmiejskich na przedstawienie „Pięknej Gabryeli“.
Występujący w tej sztuce w roli pierwszorzędnej młody artysta wydał jej się ideałem piękna i elegancyi.
Zachwycona jego grą, wyraziła mu ona swe uznanie podczas antraktu i zyskała tem tak wielką wdzięczność iż młody aktor odwiózł ją do domu.
W trzy miesiące później stanęła z nim na kobiercu ślubnym, zgodziwszy się w intercyzie na wspólność majątkową.
Od tego nieszczęsnego dnia jest bitą siedm razy na tydzień, jej zaś hotel, obciążony długami, wkrótce ma być wystawiony na sprzedaż przez licytację publiczną.
Biedna Palmira!...