Róża i Blanka/Część trzecia/XLVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ależ — zapytał jałmużnik — jakim sposobem nikczemnik ten mógł ulokować Maryę Blankę w domu zdrowia w Joigny?
— Przekupił dwóch jakichś łotrów lekarzy, którzy wydali polecenie zamknięcia i popełnili fałszerstwo.
— Fałszerstwo, mówisz?
— Tak, gdyż Blankę zamknięto nie pod jej właściwem, lecz pod zmyślonem nazwiskiem.
— Co za straszna kombinacya! Więc przybyłeś do Paryża dla rozciągnięcia nadzoru nad pałacem przy ulicy Vaugirard?
— Tak.
— Pocóż ten nadzór, skoro Maryi Blanki tam niema?
— Pragnę dowiedzieć się, co to za osoba, która zastępuje Maryę Blankę i tak podobna do niej, że odgrywa jej rolę.
Ksiądz spojrzał na Lucyana wzrokiem zdumionym.
— Osoba, zastępująca Blankę przy swoim ojcu? — zapytał.
— Tak, w wieku mojej narzeczonej i podobna do niej tak uderzająco, że spostrzegłszy ją wychodzącą z kościoła św. Sulpicyusza, zbliżyłem się do niej i przemówiłem.
— Cóż ona odpowiedziała ci?
— Że omyliłem się i że nie zna mnie.
— Może tylko tak ci się zdawało?
— Nie i każdy inny na mojem miejscu omyliłby się tak samo, gdyż osoba ta miała te same rysy twarzy, to samo spojrzenie, chód i głos Maryi Blanki.
— I mieszka w pałacu przy Gilbercie?
— Tak i uchodzi za jego córkę.
Ksiądz zamyślił się głęboko.
Przypomniał sobie wrażenie, jakie przed kilkoma o miesiącami wywarła Marya Blanka na Janinie Rivat i łatwo rozwiązał tę zagadkę.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy wtem dźwięk dzwonka rozległ się u drzwi.
Rajmund wyszedł do przedpokoju i po chwili wprowadził notaryusza rodziny d’Areynes.
— Witam pana! — zawołał ksiądz. — Szczęśliwy jestem, widząc go w tej chwili.
— I ja jestem szczęśliwym, widząc księdza zdrowszym, przyszedłem bowiem pomówić w interesie ważnym.
— Więc mów pan!
— Stało się, czego spodziewałem się i obawiałem... Niebezpieczeństwo zagraża córce pani Rollin.
— Jakie? — zapytał ksiądz.
— P. Rollin wydaje za mąż pannę Maryę Blankę.
Ksiądz i Lucyan nie spodziewali się takiej komplikacyi.
— Wydaje za mąż? — powtórzyli.
— Tak. P. Rollin pragnąc za jakąbądź cenę posiąść dochody, swej żony, postanowił wydać za mąż swą córkę, która jako żona, będzie mogła dać mężowi plenipotencyę do swobodnego rozporządzania się dochodami z majątku hr. Emanuela. Znając Gilberta, rozumiecie panowie dobrze, że musiał zawczasu umówić się z swym zięciem o podział majątku.
— To rzecz możliwa — odrzekł ksiądz.
— Ale to nie wszystko.
— Cóż jeszcze?
— Zapomniał ksiądz o jego pogróżkach unieważnienia testamentu za pośrednictwem swego zięcia.
— Na to nic nie poradzimy.
Notaryusz ze zdziwieniem spojrzał na księdza, skąd mu się wziął ten spokój? Dlaczego nie obchodzą go dzisiaj groźby, które niedawno brał tak gorąco do serca?
Ksiądz zrozumiał jego myśl, lecz stosując się do wytkniętego sobie planu, nie uważał za właściwe wytłomączyć się.
— Czy jesteś pan pewnym, że to nie plotka?
— Nie, gdyż pierwsza zapowiedź w merostwie w kościele została ogłoszoną. Zresztą, jeden z moich kolegów przychodził do mnie jako nowy notaryusz rozdziny d‘Areynes dla zredagowania intercyzy, zastrzegającej rozdział majątków, wymagany przez testament hr. Emanuela. Widocznie, chcą udać, że szanują jego wolę, zanim przystąpią do unieważnienia go.
— Kiedy kontrakt ślubny ma być podpisany?
— Za cztery dni, więc w sobotę.
— O której godzinie?
— O dziesiątej wieczorem, zaraz po obiedzie, wyprawionym przez Gilberta Rollina notaryuszom i świadkom państwa młodych.
— Jak się nazywa narzeczony?
— Wice-hrabia Jerzy de Grancey.
Ksiądz i Lucjan jednocześnie krzyknęli ze zdziwienia.
— Czy panowie znają go? — zapytał notaryusz.
— Tylko ze słyszenia.
— Podobno rodzina bardzo porządna, starożytna... Rodzice jego nie żyją, jak widzę z papierów, które man u siebie. Wice-hrabia jest ostatnim członkiem rodu.
— Czy dawno widział pan Maryę Blankę? — zapytał ksiądz.
— Widziałem ją wczoraj.
— Czy jest szczęśliwą z tego małżeństwa?
— Nie wydawała mi się smutną.
— Czy nie zauważył pan w niej żadnej zmiany?
— Żadnej.
— Otóż, kochany rejencie, nie mam powodu do opierania się temu małżeństwu. Możesz pan pisać kontrakt ślubny. Niech się stanie, co ma być... Jeden Bóg jest panem naszych losów.
Notaryusz pożegnał się i wyszedł, nie pojmując nowego, tak niespodziewanego usposobienia księdza d‘Areynes.
Jałmużnik i Lucyan pozostawszy sami, spojrzeli, po sobie.
— To szczyt łotrostwa! — zawołał ksiądz.
— Szczyt zbrodni i nikczemności — odrzekł Lucyan. — Ale zkąd oni wzięli tę dziewczynę tak podobną do Maryi Blanki, że w błąd wprowadza wszystkich?
— Cierpliwości! Wkrótce dowiemy się zkąd ją wzięli, ale w samem podstawieniu masz dowód, jak energicznie Marya Blanka opierała się woli Gilberta. Stanęła na przeszkodzie, więc postanowiono usunąć ją, otruto i pod fałszywem nazwiskiem wysłano na śmierć do szpitala waryatów, zacierając zarazem wszelki ślad podstawienia. To potworne! Lecz powtarzam: cierpliwości! godzina kary zbliża się!...
— I kary bez litości, prawda?
— Bez litości!
U drzwi dzwonek odezwał się znowu.
Po kilku minutach Rajmund z twarzą rozpromienioną wszedł do pokoju.
— Proszę księdza — zawołał — to Janina Rivat pragnie zobaczyć się z księdzem.
— Sam Bóg ją przysyła — odrzekł ksiądz — wprowadź ją!
Janina blada, chwiejąca się na nogach, z głową obwiązaną podeszła do księdza d’Areynes i uklękła, ale on ujął jej ręce i kazał powstać.
— Moja biedna Janino, jak ja dawno nie widziałem cię — rzekł. — Miałem już posyłać Rajmunda do ciebie. Czy byłaś chorą?
— Byłam ranną... Chciano mnie zamordować.
— Zamordować! — jednocześnie powtórzyli Raul, Lucyan i Rajmund.
— A tak.
— Kto?
— Serwacy Duplat.
— Ten sam, którego uważaliśmy za zmarłego.
— Któż inny wciągnąłby mnie w zasadzkę? Komuż by, jeśli nie jemu zależałoby na mojej śmierci.
— Jak że to było?
Janina opowiedziała jakim sposobem pod pozorem odszukania jej córek zaprowadzono ją nad rzekę.
— Biedna matka!... Biedna kobieta!... Jakim sposobem ocalałaś?
Wdowa opowiedziała wiadome już czytelnikom szczegóły i dodała ze łkaniem:
— Nikczemnicy ci, jak gdyby nie dość było tej jednej zbrodni, uprowadzili nadto i zamordowali biedną dziewczynę, która pielęgnowała mnie i kochała; jak matkę!... Nie znalazłam jej w mieszkaniu!... Biedne dziecko zniknęło, a że nikt nie wie co z nią się stało, więc widocznie zamordowano ją.
Ksiądz d’Areynes i Lucyan słuchali słów Janiny i wzruszeni, drżąc z oburzenia i zgrozy.
— O jakiej dziewczynie mówisz, Janino? — zapytał ksiądz, wiedząc naprzód jaką otrzyma odpowiedź.
— O kim mówię? O Róży, tej młodej infirmerce, która taką troskliwością otaczała mnie w szpitalu w Blois i kochała tak, że uciekła ztamtąd do mnie do Paryża; o tej, którą miałam przy sobie i kochałam jak córkę rodzoną! Zabrali ją!... zabili!...
Teraz wszystkie wątpliwości księdza d’Areynes znikły, jego dotychczasowe podejrzenia zarysowały mu się w umyśle jako fakty wyraźne, prawie namacalne!
I Lucyan zaczynał domyślać się prawdy.
— Czy to ta sama dziewczyna, co tak podobna do córki pani Rollin, że spotkawszy ją w kościele św. Sulpicyusza, wziąłeś jedną za drugą?
— Ta sama, proszę księdza.
— Czy ona niema nazwiska?
— Nie ma.
— Więc jest dzieckiem znalezionem?
— Tak, i zadeklarowanemu w merostwie jedenastego okręgu 28 maja 1871 r.
— Przez kogo?
— Przez jakiegoś p. Juliusza Servaise‘a.
— Juliusza Servaise‘a? — powtórzył ksiądz.
— Tak... Wręczyła mu ją matka umierająca na ulicy la Roquette...
— Ależ — zawołał Rajmund — dziewczyna ta zapisaną jest w księdze merostwa tego samego dnia co panna Marya Blanka, córka pani Rollin!
— Janino — rzekł ksiądz tonem uroczystym — ufaj Bogu, nie trać nadziei. Bóg ulitował się nad tobą i spełni twoje pragnienia!...
— Bóg ulitowa1, się i spełni moje pragnienia? — odrzekła Janina głosem urywanym ze wzruszenia. — A więc... moje dzieci... Bóg wróci mi je?
— Wróci...
— Kiedy?
— Niedługo.
Janina krzyknęła z radości.
— Czyż to prawda? Czyż to być może? Mogę temu uwierzyć?
— Możesz i powinnaś.
— Więc zobaczę moje córki?... Uścisnę je?...
— Przyrzekam ci to... nawet przysięgam... Wracaj do siebie biedna matko i czekaj, aż Rajmund przyjdzie do ciebie... Idź, matko nieszczęśliwa, coś tyle wypłakała i przebolała!... Twoje łzy i cierpienia już się skończyły... Idź!... będziemy czuwali nad tobą!
Janina ucałowała ręce księdza i ze łzami w oczach, lecz z sercem przepełnionem szczęściem odeszła do siebie.
— Więc ksiądz rozwiązał tę zagadkę? — zapytał Lucyan.
— Rozwiązałem i zrozumiałem wszystko! Serwacy Duplat był wspólnikiem Rollina we wszystkich jego zbrodniach, z których najdawniejsza spełnioną była przed ośmnastu luty... Dziecko Henryki zmarło zapewne zaraz po przyjściu na świat, a dla odziedziczenia majątku hr. Emanuela potrzeba było dziecka żyjącego! Duplat wiedząc o tem, skradł córki Janiny Rivat i jedną sprzedał Rollinowi bez wiedzy mojej kuzynki, drugą zaś oddał do zakładu dobroczynności publicznej. Ta ostatnia jest właśnie Różą, uchodzącą dzisiaj za Maryę Blankę, swą siostrę, gdyż obie są córkami Janiny Rivat. Znajdziemy dowody!
— I znajdziemy zabójcę księdza! — dodał Rajmund.