Róża i Blanka/Część trzecia/XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVII.

Lucyan Kernoël po wyjeździć z Joigny wieczorem, przybył do Paryża tak późno, że nie mogąc już udać się na ulicę Tournelle dla poinformowania się o stanie zdrowia księdza d‘Areynes, zatrzymał się w hotelu w okolicy Bastylli, by następnego dnia rano jak najwcześniej odbyć tę wizytę.
Wróćmy do Janiny Rivat.
Rany na głowie, gdy nie są śmiertelnemi, leczą się zazwyczaj dość łatwo.
Powtórzyło się to i z biedną żebraczką od św. Sulpicyasza, którą rybacy po wydobyciu z wody umieścili w oberży Wiktora Lerat.
Gdy Janina odzyskała przytomność i mogła zebrać wspomnienia, objaśniono ją, jakim sposobem ocaloną została.
Sędzia śledczy z Melun, powiadomiony przez d-ra Ringaud, że stan chorej zezwala na wybadanie jej, udał się wraz z pisarzem do oberży i spisał jej zeznanie.
Janina opowiedziała, jak przybył do niej mer z oświadczeniem, że umierający Serwacy Duplat pragnie przed śmiercią wskazać miejsce pobytu jej córek, porwanych przed ośmnastu laty, jak przyprowadził ją nad rzekę i jak następnie jakiś człowiek, wyszedłszy nagle z za krzaku, uderzył ją kijem w głowę.
Wszystko to było prawdą, jednak wywarło na urzędnikach wrażenie sceny, powtórzonej z jakiegoś sensacyjnego romansu.
Byli przekonani, że biedna kobieta jest obłąkaną, chociaż na wszystkie inne pytania odpowiadała logicznie.
Jedno z tych pytań wywołało wzmiankę o księdzu d‘Areynes.
— Jałmużnik z la Roquette? — zapytał sędzia śledczy.
— Tak, panie.
— Zapewne nie wiesz pani, że ksiądz d‘Areynes został zamordowany.
Janina krzyknęła ze zgrozy.
— Czy odszukano zabójców? — zapytała następnie — Nie.
— Więc to ci sami, którzy chcieli zamordować i mnie. Ksiądz d‘Areynes wiedział, że Serwacy Duplat porwał moje dzieci i równie jak ja był przekonanym, iż on nie żyje.
Następnego dnia postawiono Janinie na oczy prawdziwego mera gminy, starego wieśniaka, który nigdy nie słyszał o Serwacym Duplat i w ciągu swego życia był tylko jeden raz w Paryżu i to przed dwudziestu pięciu laty.
Rzecz prosta, że Janina nie znała go.
Z tego wszystkiego wynikało, że zabójcy dla ściągnięcia Janiny w zasadzkę obmyślili bajkę.
Ale gdzie szukać ich?
Janina znała tylko nazwisko Serwacego Duplata.
Sąd w Melun postanowił zażądać objaśnień od sądu paryskiego.
Janinie pozwolono wrócić do swego mieszkania z warunkiem stawienia się na każde żądanie sądu.
Ponieważ biedna kobieta była bez grosza, sędzia śledczy ofiarował jej z własnej kieszeni dwadzieścia franków i hojnie wynagrodził za gościnność rodzinę Lerat.
Doktór Ringaud nie przyjął żadnego honoraryum.
Było to 9-go stycznia.
Janina czując się dość silną, postanowiła powrócić do Paryża dnia następnego.
Przed czterema dniami wyprawiła do Róży na ulicę Feron list, lecz odpowiedzi nie otrzymała.
Nazajutrz opuściła wioskę La Cafe i po południu przybyła na ulicę Feron.

Odźwierna spostrzegłszy ją, odetchnęła swobodniej, nie otrzymawszy bowiem komornego w dniu 8-ym, lękała się, że przepadnie.
∗             ∗

Skoro tylko ksiądz d‘Areynes odzyskał tyle sił, że mógł opuście łóżko, zażądał pokazania sobie księgi, w której przyjaciele i znajomi, przybywający po wiadomości o stanie jego zdrowia, zapisywali swe nazwiska.
Siadł w wielkim fotelu przed stolikiem i oparłszy głowę na poduszce, uważnie przeglądał podpisy.
Z wieloma nazwiskami spotykał się po raz pierwszy, inne zaś wywoływały w nim dawne wspomnienia.
Były tam podpisy dygnitarzów duchownych, uwolnionych z więzienia przestępców, przybyłych dla okazania swej wdzięczności za udzielane pociechy i pomoc, wreszcie ojców rodzin, uratowanych od nędzy i rozpaczy.
Nagle ksiądz d’Arcynes drgnął, przeczytał bowiem nazwisko Gilberta Rollina.
Namarszczył czoło, lecz odpędził od siebie myśl nieżyczliwą i czytał dalej.
Tuż pod podpisem Gilberta wypisane było nazwisko wice-hrabiego Jerzego de Grancey.
— Nie znam — szepnął.
Następnie odczytał podpis: Ksiądz Libert.
I ten nie był mu znanym.
Wszyscy trzej nikczemnicy byli tak bezczelnymi, że pragnąc dowiedzieć się o śmierci swej ofiary, przybyli do mieszkania jej i zapisali swe nazwiska.
Ksiądz d‘Areynes szukał nazwiska Janiny Rivat, lecz nie znalazł go.
— Dlaczego ona nie przyszła? — mówił raczej z niepokojem, niż z wyrzutem, wiedząc, że nie można było obwiniać jej o niewdzięczność lub zapomnienie.
Do pokoju wszedł Rajmund z wiadomością o przybyciu Lucyana Kernoëla.
— Lucyan w Paryżu! — proś go natychmiast.
Rajmund wprowadził gościa.
— Więc ksiądz żyje! — zawołał Lucyan, podbiegając do księdza i ujmując jego dłonie — Chwała Bogu!...
— Żyję i jestem już prawie wyleczonym. Po raz drugi w przeciągu ośmnastu lat Bóg nie chciał powołać mnie do siebie.
— A zabójca?
— Po co mamy szukać go, skoro w razie odkrycia byłby ukaranym?
— To już za wiele miłosierdzia.
— Nie, jest to nakaz Chrystusa, który przebaczył swoim katom. Ale mówmy raczej o tobie, nie o mnie. Jakim sposobem znalazłeś się w Paryżu i dla czego tak prędko opuściłeś d-ra Giraux?
— Przybyłem do Paryża, by czuwać nad domem zbrodni.
— Odpowiedź zbyt dramatyczna... Nie rozumiem.
— Ponieważ ksiądz nie wie co się stało.
— Więc objaśnij mnie.
— Powiem wszystko — odrzekł Lucyan, jeżeli ksiądz zapewni mnie, że wiadomość ta nie wywoła w nim wzruszenia i nie zaszkodzi zdrowiu.
— Możesz mówić bez obawy. Cokolwiek byś mi powiedział, nie zdziwię się... Wszystkiego spodziewam się i domyślam się o jakim mówisz domu... Przy której on ulicy?
— Przy ulicy Vaugirard.
— Spodziewałem się tego. Chodzi o Gilberta, prawda?
— Tak jest.
— Wiem oddawna co sądzić o niem, żaden postępek jego nie zdziwi mnie.
— Nawet gdybym powiedział, że jest trucicielem?
— Nawet to. Gdy wypędzał mnie z domu swej żony, powiedziałem mu: Zobaczymy się w więzieniu la Roquette! I nie były to słowa na wiatr rzucone! Znajdzie się on tam! A teraz opowiadaj! Cóż dzieje się na ulicy Vaugirard?
— Mówiłem księdzu przed miesiącem, że Gilbert Rollin opuścił nagle Paryż i wywiózł córkę na południe Francyi.
— I uważałem to za dobre.
— Otóż, czy wie ksiądz kogo zastałem w domu zdrowia, gdym przybył tam przed kilkoma dniami?
— Kogo?
— Maryę Blankę!
— Maryę Blankę! — powtórzył ksiądz głosem zmienionym.
— Tak, Maryę Blankę prawie dogorywającą, pozbawioną mowy i przytomności... Maryę Blankę otrutą belladoną w celu uczynienia jej obłąkaną!
— Boże mój! — jęknął jałmużnik, ocierając pot z czoła.
Rajmund dał księdzu kilka kropel zaleconego przez lekarza kordyału, który wzmocnił jego siły i uspokoił wzruszenie.
— Więc to Gilbert odwiózł Maryę Blankę do domu zdrowia w Joigny? — zapytał.
— Nie.
— A kto?
— Jego wspólnik.
— Co za wspólnik?
— Kryminalista uwolniony z Numei.
— Jak się nazywa? — zapytał ksiądz, mając na myśli Duplata.
— Gaston Depréty, niegdyś dependent adwokata, noszący dziś zmyślone lub przywłaszczone nazwisko wice-hrabiego Jerzego de Grancey.
Jałmużnik przypomniał sobie podpis na liście wizyt, pomieszczony pod nazwiskiem męża Henryki.
— Jerzy Grancey — powtórzył — uwolniony kryminalista, wspólnik Gilberta Rollina?
— Tak.
— Czy jesteś pewnym?
— Tak, jak jestem pewnym tego, że w tej chwili rozmawiam z księdzem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.