Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień piętnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 15. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ PIĘTNASTY.

Obudziłem się dość wcześnie i czekając na śniadanie poszedłem na przechadzkę. Spostrzegłem z daleka kabalistę który z siostrą prowadził żwawą rozmowę. Odwróciłem się niechcąc im przerywać, ale wkrótce ujrzałem że kabalista dążył w stronę obozu, Rebeka zaś z pośpiechem ku mnie się zbliżała. Postąpiłem kilka kroków naprzeciw niej i razem udaliśmy się na przechadzkę nieodzywając się prawie do siebie. Nareszcie piękna izraelitka pierwsza przerwała milczenie i rzekła: «Panie Alfonsie, uczynię ci zwierzenie które nie będzie dla ciebie obojętnem, jeżeli w każdym razie los mój nieco cię obchodzi. Porzucam raz na zawsze nauki kabalistyczne. Tej nocy głęboko rozmyślałam nad tem postanowieniem. I na cóż mi ta próżna nieśmiertelność jaką mój ojciec chciał mnie obdarzyć? Czyliż i bez tego nie jesteśmy wszyscy nieśmiertelnymi? Czyliż nie mamy złączyć się razem w przybytku sprawiedliwych? Pragnę używać tego krótkiego życia, przepędzić go z prawdziwym małżonkiem nie zaś z gwiazdami. Chcę być matką, widzieć dzieci moich dzieci i potem znudzona i syta życia, chcę zasnąć w ich objęciach i ulecieć na łono Abrahama. Co mówisz o tym zamiarze?»
«Potwierdzam go z całej siły — odpowiedziałem — ale cóż na to brat twój powiada?»
«Z początku — rzekła — uniósł się szalonym gniewem, ale następnie obiecał mi że to samo uczyni jeżeli będzie musiał wyrzec się córek Salomona. Zaczeka więc dopóki słońce nie wejdzie w znak panny i potem przedsięweźmie nieodzowny zamiar. Tymczasem chciałby dowiedzieć się co to były za upiory które naigrawały się z niego w Venta Quemada i nazywały Eminą i Zibeldą. Nie chciał sam zadawać ci względem nich pytań, utrzymuje bowiem że nie wiesz więcej od niego. Tego wieczora jednak chce przywołać Żyda wiecznego tułacza, tego samego którego widziałeś u pustelnika. Spodziewa się że będzie mógł powziąść od niego niektóre wiadomości.»
Podczas gdy Rebeka tak mówiła, zawiadomiono nas że śniadanie już było gotowem; zastawiono je w obszernej jaskini dokąd pochowano także namioty, gdyż niebo zaczynało pokrywać się chmurami. Niebawem zagrzmiała straszna burza. Widząc że byliśmy skazani na przepędzenie reszty dnia w jaskini, prosiłem starego naczelnika ażeby ciągnął dalej swoją historyę, co też uczynił w tych słowach:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Przypominasz sobie panie Alfonsie historyę księżniczki Monte-Salerno, którą mi opowiadał Giulio Romati, mówiłem ci jakie takowa uczyniła na mnie wrażenie. Gdy odeszliśmy na spoczynek, w pokoju przyświecał nam tylko słaby blask lampy. Lękałem się spoglądać na ciemne kąty izby, zwłaszcza zaś na pewną skrzynię gdzie gospodarz zwykł był przechowywać swój owies i jęczmień. Zdawało mi się że za każdą chwilą ujrzę z niej wychodzących sześciu kościotrupów księżniczki. Zawinąłem się w moją kołdrę ażeby nic nie widzieć i wkrótce zasnąłem.
Dzwonki mułów nazajutrz wcześnie mnie rozbudziły; byłem jeden z pierwszych na nogach. Zapomniałem i o Romatim i o księżniczce i myślałem tylko o roskoszy z dalszego ciągu mojej podróży. W istocie, była ona nader przyjemną. Słońce zakryte nieco chmurami nie paliło nas nadzwyczajnie i mulnicy postanowili cały dzień jechać bez odpoczynku, zatrzymując się tylko przy studni Leones, gdzie droga do Segowji łączyła się z gościńcem do Madrytu. Miejsce to zdobią piękne drzewa, dwa zaś lwy wyrzucające wodę do marmurowej wanny nie mało przyczyniają się do podniesienia jego uroku.
Było już południe kiedyśmy tam przybyli i zaledwie stanęliśmy na miejscu, gdy ujrzeliśmy wielu podróżnych ciągnących drogą od Segowji. Na pierwszym mule otwierającym pochód, siedziała młoda dziewczyna, jak się zdawało, mego wieku chociaż w istocie była nieco starszą.
Zagat prowadzący jej muła był także siedmnastoletni chłopiec, ale przystojny i dobrze ubrany chociaż w zwykłej odzieży stajennych posługaczów. Za niemi postępowała kobieta w pewnym wieku, którą można było wziąść za moją ciotkę Dalanosę, nie tak dla podobieństwa rysów, jak raczej ruchów i całej postaci, zwłaszcza zaś dla tego samego wyrazu dobroci rozlanego na jej twarzy. Służący zamykali pochód.
Ponieważ my przybyliśmy pierwsi, przeto zaprosiliśmy podróżnych do podzielenia naszego posiłku, który rozstawiano pod drzewami; kobiety przyjęły ale ze smutkiem, szczególniej zaś młoda dziewczyna. Czasami spoglądała czule na młodego mulnika, który gorliwie jej usługiwał, na co podeszła dama patrzyła z politowaniem i łzami w oczach. Uważałem dobrze ich zmartwienie i radbym był powiedzieć im coś pocieszającego, ale niewiedząc jak zacząć, zajadałem w milczeniu.
Ruszyliśmy w drogę; dobra moja ciotka przysunęła się do podeszłej damy, ja zaś zbliżyłem się do młodej dziewczyny i widziałem jak młody mulnik pod pozorem poprawiania siodła, dotykał się jej nogi lub ręki, czasami zaś całował jej stopę.
Po dwóch godzinach dostaliśmy się do Elmedo gdzie mieliśmy zatrzymać się na nocleg. Ciotka moja kazała wynieść stołki przed drzwi domu czyli gospody i zasiadła z towarzyszką podróży. Po chwili poleciła mi abym kazał przynieść czekulady. Wszedłem do domu i chcąc poszukać naszych ludzi, znalazłem się w pokoju gdzie ujrzałem młodą dziewczynę w objęciach swego mulnika. Oboje zalewali się rzewnemi łzami. Na ten widok, mało mi serce nie pękło, rzuciłem się na szyję młodego mulnika i rozpłakałem się prawie do szaleństwa. W tem nadeszły obie damy. Moja ciotka niesłychanie wzruszona, wyciągnęła mnie z pokoju i zapytała o przyczynę tych łez. Nie wiedząc dla czego płakaliśmy, nieumiałem jej na to odpowiedzieć. Gdy usłyszała że płakałem bez żadnej przyczyny, niemogła wstrzymać się od śmiechu. Tymczasem druga dama zamknęła się z młodą dziewczyną, usłyszeliśmy jak szlochały razem i nie pokazały się aż przy wieczerzy.
Biesiada nasza niebyła ani długą ani wesołą. Gdy zebrano ze stołu, ciotka moja obróciła się do podeszłej damy i rzekła: «Señora, niech mnie niebo uchowa od złych sądów o bliźnich, zwłaszcza zaś o tobie która wydajesz się mieć duszę dobrą i prawdziwie chrześcijańską. Z tem wszystkiem jednak miałam szczęście wieczerzania z panią i zawsze będę się tem szczyciła. Tymczasem, oto mój synowiec widział jak córka pani ściskała prostego mulnika, wprawdzie pięknego chłopca, z tej strony niemam mu nic do zarzucenia, ale zdziwiłam się uważając że Pani nie znajdowałaś w tem nic nagannego. Bezwątpienia — niemam żadnego prawa... ale mając zaszczyt wieczerzania z Panią — przytem droga do Burgos jest dość daleką...»
Tu ciotka moja tak się zaplątała że nigdy nie byłaby wybrnęła z kłopotu, gdyby druga dama w sam czas jej przerywając nie była rzekła:
«Tak jest — słuszne pani masz prawo, po tem co widziałaś, pytać się o powody mego pobłażania. Powinnabym o nich zamilczeć, ale widzę że nie przystoi abym ukrywała przed panią cokolwiek się mnie dotyczy.»
To mówiąc zacna dama, dobyła chustki, otarła oczy i zaczęła w te słowa:

HISTORYA MARYI DE TORRES.

Jestem najstarszą córką Don Emmanuela Norugna, ojdora najwyższego sądu w Segowji. W ośmnastym roku życia zostałam poślubioną Don Henrykowi de Torres byłemu pułkownikowi wojsk hiszpańskich. Matka moja umarła na kilka lat wprzódy, ojca utraciliśmy we dwa miesiące po mojem małżeństwie i przyjęłyśmy do naszego domu młodszą moją siostrę Elwirę, która w ówczas miała dopiero czternasty rok ale już na całą okolicę słynęła pięknością. Puścizna po moim ojcu była prawie żadną. Co się tyczy mego męża, ten posiadał dość znaczne dobra, ale przez urządzenia familijne musiał dawać roczne pensye pięciu kawalerom maltańskim i płacić długi sześciu spokrewnionych z nami zakonnic, tak że ostatecznie dochód nasz zaledwie wystarczał na przyzwoite utrzymanie. Wszelako wsparcie roczne, przyznane przez dwór memu mężowi, polepszało nieco nasze położenie.
Było w ówczas w Segowji wiele szlacheckich domów które niebyły zamożniejsze od naszego. Złączone wspólną korzyścią wprowadziły zwyczaj ścisłej oszczędności. Rzadko kiedy jedni drugich odwiedzali, kobiety nie wyglądały przez okna, męzczyzni nie zatrzymywali się na ulicach. Grano wiele na gitarze, wzdychano jeszcze więcej, gdyż to wszystko nic nie kosztowało. Fabrykanci sukna wigoniowego żyli wystawnie, ale ponieważ nie byliśmy w stanie ich naśladować, przeto mściliśmy się gardząc i wyśmiewając ich na wszystkie strony.
Im bardziej siostra moja podchodziła w lata, tem więcej gitar brzęczało na naszej ulicy. Niektórzy z grajków wzdychali podczas gdy inni brzdąkali, lub też wzdychali i brzdąkali zarazem.
Piękności miejskie usychały z zazdrości, ale ta która była przedmiotem tych hołdów, bynajmniej nie zwracała na nie uwagi. Siostra moja prawie zawsze kryła się w swoim pokoju, ja zaś aby nie okazać się niegrzeczną, siadałam w oknie i przemawiałam do każdego kilka wdzięcznych słów. Był to konieczny obowiązek od którego nie mogłam się uwolnić, wszelako gdy ostatni brzdąkacz odchodził, zamykałam okno z niewypowiedzianą przyjemnością. Mąż mój i siostra czekali na mnie w jadalnym pokoju. Siadaliśmy do skromnej wieczerzy, którą ożywialiśmy tysiącznemi żartami z zakochanych. Każdy dostawał swoją część i mniemam że gdyby byli słyszeli co o nich mówiono, nazajutrz żaden niebyłby powrócił. Rozmowy te niebyły bardzo miłosierne, wszelako oddawaliśmy się im z taką roskoszą, że często poźno w nocy szliśmy dopiero na spoczynek.
Pewnego wieczora gdy mówiliśmy o ulubionym przedmiocie, Elwira przybrawszy poważną postać, rzekła: «Czy uważałaś moja siostro, że jak tylko wszyscy brzdąkacze odejdą z ulicy i zagaśnie światło w naszym bawialnym pokoju, słychać dwie lub trzy ballady, śpiewane raczej przez mistrza niż przez zwykłego dilettanta.» Mąż mój potwierdził te słowa i dodał że sam już uczynił był tę samą uwagę. Przypomniałam sobie że w istocie słyszałam coś podobnego, i zaczęliśmy żartować z mojej siostry i nowego jej kochanka. Jednakowoż zdało nam się że przyjmowała te żarty z mniejszą wesołością jak zazwyczaj.
Nazajutrz, pożegnawszy brzdąkaczów i zamknąwszy okno, zgasiłam światło i zostałam w pokoju. Wkrótce usłyszałam głos o którym siostra mi mówiła. Śpiewak zaczął od uczonej przygrywki, po czem zawiódł pieśń o roskoszach tajemnicy, drugą o bojaźliwej miłości i potem nic już nie słyszałam. Wychodząc z pokoju, ujrzałam moją siostrę przysłuchującą się podedrzwiami. Udałam że nic nie widzę, ale przy wieczerzy uważałam że często zadumywała się i wpadała w roztargnienie.
Tajemniczy śpiewak codziennie powtarzał swoje serenady i tak przyzwyczaił nas do swoich pieśni, że dopiero wysłuchawszy go, siadaliśmy do wieczerzy. Stałość ta i tajemnica rozbudziły ciekawość Elwiry i wywarły na nią wrażenie. Śród tego, dowiedzieliśmy się o przybyciu do Segowji nowej osoby która mocno zajęła wszystkich. Był to hrabia Rowellas, wypędzony z dworu i jako taki nader ważny w oczach mieszkańców prowincyi. Rowellas urodził się w Vera-Cruz; matka jego, rodem Mexykanka, wniosła w dom jego ojca ogromny majątek, ponieważ zaś w ówczas Amerykanie dobrze byli widziani u dworu, młody zatem kreol przebył morze w nadziei otrzymania tytułu granda. Możesz sobie wyobrazić señora, że urodziwszy się w nowym świecie nie wiele miał pojęcia o zwyczajach starego. Pomimo to jednak ćmił zbytkiem i sam nawet król raczył bawić się jego prostodusznością. Gdy atoli wszystkie jego dziwactwa pochodziły z wygórowanej miłości własnej, skończył na tem że powszechnie się z niego śmiano.
Młodzi panowie mieli w ówczas zwyczaj wybierania każdy damy swych myśli. Nosili ich barwy i w niektórych razach ich cyfry, jak naprzykład w sawehach, czyli tak nazwanych karuzelach.
Rowellas, który był niesłychanie dumny, wywiesił cyfry księżniczki Asturyi. Królowi myśl ta bardzo się podobała, ale księżniczka czując się mocno obrażoną, posłała nadwornego alguazila, który aresztował hrabiego i zawiózł go do więzienia w Segowji. Po wysiedzeniu ośmiu dni w zamknięciu, przeznaczono mu miasto za więzienie. Powód tego wygnania nie był nader zaszczytnym, wszelako hrabia wszystko umiał obracać na swoją korzyść. Z przyjemnością więc rozmawiał o swojej niełasce i dawał do zrozumienia, że księżniczka nie była obojętną na jego oświadczenia.
Rzeczywiście, Rowellas posiadał wszystkie rodzaje miłości własnej. Był przekonanym że umiał wszystko i że każdy zamiar potrafił przyprowadzić do skutku, szczególniej zaś chełpił się ze sztuki zwalczania byków, śpiewania i tańca. Nikt nie był dość niegrzecznym aby się z nim sprzeczał o dwa ostatnie przymioty, byki tylko nie okazywały tak wykwintnego wykształcenia. Wszelako hrabia przy pomocy swoich matadorów uważał się za niezwyciężonego.
Powiedziałam ci już, że domy nasze były zamknięte wyjąwszy dla pierwszych odwiedzin, które zawsze przyjmowaliśmy. Mój mąż był człowiekiem powszechnie ważonym, równie dla urodzenia jako dla zasług wojskowych, Rowellas przeto uznał za stosowne zacząć od naszego domu. Przyjęłam go na balkonie, ów zaś stał na dworze, wedle zwyczajów naszego kraju, które kładą znaczny rozdział między nami a męzczyznami przychodzącymi nas odwiedzać.
Rowellas mówił wiele i z łatwością. Pośród rozmowy moja siostra weszła i usiadła przy mnie. Hrabia tak był zachwyconym pięknością Elwiry że stanął jak skamieniały. Wyjąkał kilka wyrazów bez żadnego związku i następnie zapytał jaka była jej ulubiona barwa? Elwira odpowiedziała że dotąd żadnej nie dała pierwszeństwa.
«Pani — przerwał hrabia — ponieważ oznajmiasz mi taką obojętność, z mojej strony nie wypada mi jak przywdziać smutek, i kolor ciemny będzie odtąd jedyną moją barwą.» Moja siostra wcale nie przyzwyczajona do podobnych grzeczności, niewiedziała co ma na to odpowiedzieć. Rowellas wstał, pożegnał się z nami i odszedł. Tego jeszcze wieczora dowiedzieliśmy się, że wszędzie gdzie był z odwiedzinami o niczem nie mówił jak tylko o piękności Elwiry, nazajutrz zaś doniesiono nam że zamówił czterdzieści ciemnych liberyi wyszywanych złotem i czarnym jedwabiem. Odtąd nie usłyszeliśmy więcej tkliwych wieczornych pieśni.
Rowellas znając zwyczaj szlachetnych domów Segowji, który nie pozwalał często przyjmować, z pokorą poddał się swemu losowi i przepędzał wieczory pod naszemi oknami, razem z młodzieżą dobrze urodzoną która wyświadczała nam ten zaszczyt. Ponieważ nie otrzymał godności granda, większa zaś część naszych młodych znajomych należała do kastylijskich Titolados, panowie ci zatem uważali go za równego i stosownie z nim postępowali. Wszelako bogactwa nieznacznie odzyskały swoją przewagę. Wszystkie gitary umilkały gdy on grał i hrabia przewodził tak w rozmowie jak i na koncertach.
Ta wyższość nieczyniła jeszcze zadość dumie Rowellasa; pałał niepowściągnioną chęcią potykania się z bykiem w naszej obecności i tańcowania z moją siostrą. Oświadczył nam więc z wielkim szumem: że kazał sprowadzić sto byków z Guaramy, i otoczyć parkanem obszerny plac tuż obok amfiteatru, gdzie po skończeniu widowisk towarzystwo będzie mogło przepędzać noce na tańcach. Kilka tych słów uczyniło niesłychane wrażenie w Segowji. Hrabia postanowił wszystkim zawrócić głowy i jeżeli nie zniszczyć, to przynajmniej nadwerężyć wszystkich majątki.
Zaledwie rozeszła się wieść o walce byków, gdy na raz ujrzano naszych młodych ludzi biegających jakby oszołomionych, uczących się postaw przyjętych w walkach, zamawiających bogate szaty i szkarłatne płaszcze. Sama odgadniesz, señora, co przez ten czas porabiały kobiety. Przymierzały wszystkie jakie tylko miały suknie i stroje na głowy, jednem słowem sprowadzono modniarki i krawców a kredyt zastąpił miejsce bogactw. W dzień potem, Rowellas o zwykłej godzinie przyszedł pod nasze okna i rzekł nam: że kazał przywieść z Madrytu dwudziestu pięciu pasztetników i cukierników i prosił nas abyśmy zawyrokowały o ich zdolnościach. W tej samej chwili wzrok nasz napełnił się widokiem służących w ciemnej liberyi szamerowanej złotem, którzy na złocistych tacach przynosili chłodniki.
Nazajutrz, powtórzyła się ta sama historya i mąż mój słusznie począł się gniewać. Nie uznawał za stosowne, aby drzwi naszego domu stały się miejscem publicznych schadzek. Raczył poradzić się mnie w tej mierze; byłam, jak w ogóle, zawsze tego samego zdania, postanowiliśmy więc wyjechać do małego miasteczka Villaca, gdzie posiadaliśmy dom i grunta. Tym sposobem nawet łatwiej mogliśmy zastosować naszą teoryą oszczędności, chybić kilka balów i widowisk hrabiego i następnie oszczędzić kilka niepotrzebnych wydatków na stroje. Ponieważ jednak dom w Villaca wymagał naprawy, musieliśmy zatem odłożyć nasz wyjazd do trzech tygodni. Jak tylko zamiar ten został rozgłoszony, natychmiast Rowellas nie krył się z swoją boleścią jakoteż z uczuciami któremi pałał ku mojej siostrze. Elwira tymczasem, jak mi się wydaje, zupełnie zapomniała o tkliwym wieczornym głosie, pomimo to jednak przyjmowała oświadczenia hrabiego z przyzwoitą oziębłością.
Powinnam była wspomnieć, że w ówczas syn mój miał dwa lata — od tego czasu znacznie wyrósł, jak to señora widziałaś, on to bowiem jest tym młodym mulnikiem który podróżuje z nami. Chłopiec ten, nazwany Lonzeto, był jedyną naszą pociechą, Elwira kochała go równie jak własna matka i mogę wyznać że on nas tylko rozweselał gdy byłyśmy znudzone ckliwemi oświadczeniami jakie wyprawiano pod naszemi oknami.
Zaledwie postanowiliśmy udać się do Villaca, gdy Lonzeto zachorował na ospę. Łatwo pojąć naszą rozpacz; dnie i noce przepędzaliśmy przy jego łóżku a przez cały ten czas tkliwy wieczorny głos znowu wyśpiewywał tęskne pieśni. Elwira płoniła się jak tylko śpiewak zaczynał przygrywać, pomimo to jednak gorliwie zajmowała się Lonzetem. Nareszcie wyzdrowiało drogie dziecię, okna nasze znowu otworzyły się dla wzdychających, ale tajemniczy śpiewak umilkł.
Jak tylko pokazałyśmy się w oknie, wnet Rowellas stawił się przed nami, oznajmił że walka byków tylko z naszego powodu była spóźnioną i prosił abyśmy naznaczyły dzień widowiska. Odpowiedziałyśmy na tę grzeczność jak się należało. Nareszcie wyznaczono ów sławny dzień na następną niedzielę, która niestety zbyt wcześnie nadeszła dla biednego hrabiego.
Nie będę wdawała się w opisy szczegółów tego widowiska. Kto widział jedno, ma wyobrażenie o reszcie. Wiadomo jednakże, że szlachta nie potyka się tak jak ludzie gminnego urodzenia. Panowie wjeżdżają konno i zadają bykowi jeden raz rehhonem, czyli dzirytem, poczem powinni sami otrzymać jedno uderzenie, ale konie już są tak wyuczone że cios rozjuszonego zwierzęcia zaledwie draśnie je po grzbiecie. Wtedy szlachetny przeciwnik ze szpadą w ręku zeskakuje z konia. Ażeby to się powiodło, trzeba mieć Toros-francos, czyli żeby byk był otwarty nie zaś złośliwy. Tymczasem służba hrabiego przez zapomnienie wypuściła Toro marahho, który był przeznaczony do czego innego. Znawcy natychmiast poznali błąd, ale Rowellas był już w szrankach i niebyło sposobu wycofania się. Udał że niepostrzega grożącego mu niebezpieczeństwa, zatoczył koniem i zadał bykowi raz dzirytem w prawą łopatkę, sam zaś przewinął rękę i pochylił ciało między rogi zwierzęcia jak tego wymagały przepisy sztuki.
Zraniony byk udał że ucieka ku drzwiom ale zwracając się nagle, poskoczył na hrabiego i podniósł go na rogi z taką gwałtownością, że koń upadł zewnątrz on zaś został w szrankach. Wtedy byk powrócił na niego, zaczepił rogiem kołnierz jego sukni, zakręcił nim w powietrzu i odrzucił go na drugą stronę placu walki. Po czem widząc że ofiara wymknęła się jego wściekłości, jął szukać ją rozjuszonemi oczyma i nareszcie spostrzegłszy hrabiego leżącego prawie bez duchu, poglądał nań z coraz wzrastającą złością, kopał ziemię nogami i bił biodra ogonem. W tej samej chwili jakiś młody człowiek wskoczył w szranki, pochwycił szpadę i płaszcz czerwony Rowellasa i stanął przed bykiem. Złośliwe zwierze uczyniło kilka mylnych obrotów które jednak nie oszukały nieznajomego, nareszcie wściekły byk pochyliwszy rogi do ziemi, uderzył na niego, wbił się na przedstawioną mu szpadę i padł martwy u stóp zwycięzcy. Nieznajomy rzucił szpadę i płaszcz na byka, spojrzał na naszą lożę, skłonił się nam, wyskoczył ze szranków i znikł w tłumie. Elwira uścisnęła mnie za rękę i rzekła: «Jestem pewną że to nasz tajemniczy śpiewak.» —
Gdy naczelnik cyganów kończył to opowiadanie, jeden z jego powierników przyszedł zdawać mu sprawę z dziennych czynności, prosił nas więc abyśmy pozwolili odłożyć dalszy ciąg do jutra i wyszedł zatrudniać się rządami swego małego państwa.
«W istocie — rzekła Rebeka — przykro mi że przerwano naczelnikowi jego opowiadanie. Zostawiliśmy hrabiego leżącego w szrankach i jeżeli do jutra nikt go nie podniesie, lękam się aby nie było za poźno.»
«Nie obawiaj się — przerwałem — i bądź pewną że bogacza nie tak łatwo opuszczą; możesz zaufać jego służbie.»
«Masz słuszność — mówiła żydówka — wreszcie nie to mnie niepokoi, ale chciałabym dowiedzieć się o nazwisku wybawcy i czyli to jest ten sam tajemniczy śpiewak?»
«Ależ, zdawało mi się — zawołałem — że pani wiesz o wszystkiem.»
«Alfonsie — odparła — nie wspominaj mi więcej o naukach kabalistycznych, pragnę tylko to wiedzieć co sama słyszę, i niechcę znać innej nauki jak tylko uszczęśliwienia tego kogo pokocham.»
«Jak to? więc uczyniłaś już wybór?»
«Bynajmniej — o nikim dotąd nie myślałam; niewiem dla czego wyobrażam sobie że człowiek mojej wiary z trudnością zdoła mi się podobać, nie zaślubię nigdy człowieka waszego wyznania, zostaje mi więc tylko jaki Mahometanin. Powiadają że mieszkańcy z Tunis i Fez są nader piękni i przyjemni. Abym tylko znalazła człowieka z czułem sercem, niczego więcej nie wymagam.»
«Ależ, dodałem, dla czegoż ta odraza do Chrześcijan.»
«Nie pytaj mnie o to, wiedz tylko że nie mogę zmienić wiary, chyba na mahometańską.»
Sprzeczaliśmy się jakiś czas tym sposobem, gdy jednak rozmowa zaczęła upadać, pożegnałem młodą izraelitkę i przepędziłem resztę dnia na polowaniu. Wróciłem dopiero na wieczerzę. Zastałem wszystkich nader wesołych. Kabalista rozprawiał o Żydzie wiecznym tułaczu, utrzymywał że był już w drodze i niebawem przybędzie z głębi Afryki. Rebeka rzekła: «Panie Alfonsie, ujrzysz tego który znał osobiście przedmiot twego ubóstwiania.» Słowa te żydówki, mogły mnie zaplątać w niemiłą dla mnie rozmowę, zacząłem więc mówić o czem innem. Bylibyśmy szczerze pragnęli usłyszeć tego wieczora dalszy ciąg historyi naczelnika cyganów, ale prosił nas o pozwolenie odłożenia jej na jutro. Udaliśmy się na spoczynek i zasnąłem nieprzerwanym snem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.