[306]
Sta Federico imperatore in Como...
Rada.
Pod Como legł obozem cesarz Rudobrody.
Do Medyolanu goniec biegi przez góry, wody,
Jak wicher, i do miasta wleciał błyskawicą.
— „Obywatele!“ — wołał, wciąż pędząc ulicą, —
„Do konsula Gherarda wiedźcie mię co żywo.“
Konsul na wielkim placu był właśnie. Nad grzywą
Rumaka pochylony, goniec zdał mu z siodła
Sprawę — i pędził dalej, gdzie go droga wiodła.
Konsul dał znak natychmiast — wzruszył się gród cały:
„Na radę wszyscy!“ — trąby rozgłośnie zabrzmiały.
„Na radę wszyscy!“ — trąby rozgłośnie zabrzmiały.
Lecz nie wstał jeszcze z gruzów dom radny w spaniały
Z potężną kolumnadą, nie było mównicy,
Nie było dzwonu, ni też wysmukłej wieżycy,
Na któréj niegdyś wisiał. Więc na gołej ziemi,
Śród złomów, gruzów, chwastów, między drewnianemi
Domkami, w zacieśnionej uliczce bez końca,
Radzili w złotych blaskach majowego słońca
Rajcowie Medyolanu. Przez okna dokoła
Patrzała gawiedź kobiet i dzieci wesoła.
„Obywatele“ — konsul rzekł posępnie, — „stali
Goście do nas, wraz z wiosną, Niemcy zawitali,
[307]
Jak co rok. W norach swoich północnych święcili
Zbójcy Wielkanoc, poczem nie zwlekając chwili
Spadli na nas piorunem. Dwaj podli biskupi
Przez Engadyn ich wiedli. O! tych każdy kupi.
Wierne serce i nową potęgę wojskową
Pozyskał Rudobrody z piękną cesarzową;
Como idzie z nim, Ligę rzuciwszy kryjomo.“ —
Tu krzyknął lud zebrany: „Zatrata na Como!“ —
„Obywatele“ — znowu konsul ciągnął daléj, —
„Skoro Niemcy swe wojsko pod Como zebrali,
Wnet wpadną na margrabiów najbliższych granicy,
Na Monferrat i Pawię. Więc, Medyolańczycy,
Postanowić nam trzeba, czy mamy próżniaczo
Czekać z bronią, aż Niemcy przyjść tu do nas raczą,
Słać posłów do cesarza, czy też za murami,
W otwartem polu, zbrojnie spotkać się z wrogami?“ —
„W otwarłem polu!“ — krzyknął z zapałem lud cały,
„W otwarłem polu zbrojnie dobijać się chwały!“
Tutaj wystąpił na przód Alberto Giussano.
Głową i ramionami przewyższył zebraną
Wkoło konsula rajców gromadę swarliwą.
Potężny, jak latarni wieżyca nad grzywą
Fal rozhukanych, stał tam, hełm trzymając w dłoni;
Włos ciemny, połyskliwy, spływa mu ze skroni
Na kark tęgi, szeroki i barki potężne;
Słońce świeci mu w lice otwarte i mężne
I w tysiąc blasków igra wkoło jego głowy.
Jak straszna burza letnia huczy głos gromowy.
„Medyolańczycy, bracia! Wszak nie zapomniano
„U nas pierwszego marca?“ — rzekł Albert Giussano —
[308]
„Gdy pojechali nasi nędzni konsulowie
Do Lodi i tam mieczów dobywszy w połowie
Przysięgali mu wierność. We cztery dni potem
Pojechało nas trzystu, by wspaniałych, złotem
Wyszywanych, trzydzieści sześć naszych sztandarów
Pod nogi jemu rzucić. Oprócz innych darów,
Burmistrz Guitelmo podał mu od zburzonego
Miasta klucze na tacy. Wszystko do niczego.“
„Czy pamiętacie“ — mówił Alberto Giussano, —
„Ów dzień szóstego marca? Chciał, by mu oddano
Na łaskę i niełaskę — lud, wojsko, sztandary!
Z trzech bram miasta rajcowie wyszli, jak ofiary,
Carroccio jak do boju strojne chorągwiami
I masy ludu smutne, płaczące, z krzyżami.
Po raz ostatni przed nim z carroccio zabrzmiały
Trąby — i zadrżał nagle, pochylił się cały
Wyniosły maszt sztandaru i dumnie wiejąca
Chorągiew nasza padła. On dotknął jej końca.“
„Czy pamiętacie“ — mówił Alberto Giussano, —
„Jak w pokutnej odzieży, z twarzą łzami zlaną,
Bosi, w strykach na szyi, na głowie z popiołem,
W proch padaliśmy przed nim i pokornie czołem
Biliśmy w ziemię, albo jak wznosząc ramiona
O litość go błagała ludność przerażona.
Rajcy, księża, rycerze, wszystko naokoło
Płakało. Głuchy na to, stał dumnie, wesoło,
Od cesarskiej chorągwi nie ruszając krokiem,
I patrzał na nas zimno swem błyszczącem okiem.“
„Czy pamiętacie“ — mówił Alberto Giussano, —
„Jak nazajutrz hańbiące prośby powtarzano.
[309]
Ujrzawszy cesarzową, co na nas patrzała
Z za krat okiennych, ludność klękła przed nią cała
I błagała, by rzekła doń za nami słowo:
— O piękna, jasnowłosa, wierna cesarzowo,
Przynajmniéj nad naszemi zlituj się żonami! —
Cofnęła się od okna; a on, chcąc z wojskami
Przejść przez miasto swobodnie, kazał zwalić mury
I bramy, co tak dumnie strzelały do góry.“
„Czy pamiętacie?“ — mówił Alberto Giussano, —
„Dziewięć dni czekaliśmy; na dziesiąty rano
Przyszedł wyrok (już z wojskiem cały rój wasali
Biskupów, książąt — odszedł): — W osiem dni najdaléj,
Zabrawszy rzeczy, z miasta precz ma iść, co żywie;
Tak cesarz pan rozkazać raczył miłościwie. —
U Sant’Ambrogio z jękiem tłumy się skupiły,
Obejmowały płacząc ołtarze, mogiły;
Lecz i z kościoła wnet ich wyrzuciła rada
Wściekłych, jak psy, żołdaków niemieckich gromada.“
„Czy pamiętacie“ — mówił Alberto Giussano,
„Smutną kwietnią niedzielę, gdy opłakiwano
Razem mękę Chrystusa z męką Medyolanu?
Ze wszystkich cudnych świątyń, poświęconych Panu,
Trzysta wieżyc wyniosłych z łoskotem runęło;
To nie koniec — straszliwsze ujrzeliśmy dzieło:
Przez gęstą, białą dymu, kurzawy oponę
Wyjrzały nasze domy w gruzach, rozwalone,
Jakby stosy szkieletów gdzieś w trupiarni staréj,
A pod niemi z mieszkańców tysiączne ofiary.“
Tak mówił pełen bólu Alberto Giussano.
W końcu zakrył rękoma twarz łzami zalaną
[310]
I zaszlochał; przed ludem stał całym, a przecie
Nic wstydził się, lecz płakał, szlochał, jako dziecię.
I wszczął się rozgwar głuchy, jakby oddalony
Ryk stada dzikich zwierząt; przez okna, balkony
Wyjrzały zewsząd blade, wynędzniałe lica
Kobiet — a każdéj wielka, rozwarta źrenica
Zdawała się skry sypać, grozić niechętnemu.
Wszystkie krzyczały: „Śmierć mu! śmierć Rudobrodemu!“
„Teraz już“ — rzekł z zapałem Alberto Giussano, —
„Teraz już ja nie płaczę. Tak, nas zwyciężano,
Lecz dzisiaj na nas kolej — i my zwyciężymy!
Patrzcie: ocieram oczy i patrząc przez dymy
W górę na złote słońce, klnę się blaskiem jego:
— Będą mieć nasi zmarli już dnia jutrzejszego
Dobrą wieczorem w czyscu o bitwie nowinę,
Ja sam ją im zaniosę — bo ja pierwszy zginę!“
Lud krzyknął: „Lepiej posłać tam cesarskich pono!“
Z uśmiechem zaszło słońce po za Resegoną.
GIOSUÈ CARDUCCI. IL PARLAMENTO.
|