Resurrecturis (Niewiadomska)/Wojna wszechświatowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resurrecturis |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1921 |
Druk | F. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
„O wojnę powszechną za wolność ludów
Prosimy Cię, Panie!“
„Stu chorągwi szumami nakryty.
Stu chorągwi z przesławnych pól bitwy,
Biały Orzeł wzlatuje w błękity
Ponad ziemie i Polski i Litwy!“
Nie pamiętali ludzie tak pięknego lata. Słońce przyjaźń z ziemią zawarło i świeci tak łagodnie, a serdecznie. Niema słoty, i niema suszy. Zboża na polach stoją jak mur złoty, wysokie, gęste, ciężkie i bogate, a lasy szumią jakąś pieśń błogosławiącą i sypią hojne dary.
Jest tak pięknie, że wszystkim dobrze i nikt nie ma przeczucia złego. Dzieją się rzeczy groźne, ale ludzie nie myślą o nich. Tyle razy straszono wojną...
W Bośni zamordowano następcę tronu austrjackiego z małżonką. Serb rzucił bombę, potem dobiły ich strzały. Co będzie?
I nic jakoś. Śledztwo. Wyznaczono innego następcę tronu. Ucichło wszystko.
Przez cały lipiec cisza — i taka wspaniała pogoda.
Nagle piorun — z tego pogodnego nieba! Austrja wypowiedziała wojnę Serbji.
Rosja wypowiedziała wojnę Austrji, ujmując się za Serbja.
Prusy wypowiedziały wojnę Rosji, ujmując się za Austrją, a jednocześnie Francji, sprzymierzonej z Rosją.
Trzask! trzask! trzask! — pierwsze dni sierpnia wstrząsnęły całą Europę. Zadygotała ziemia.
Ale to nie koniec.
Ponieważ Francji na wschodniej granicy od najścia niemieckiego broni szereg fortec, więc aby je ominąć, Prusy wkraczają do Belgji. Belgja, kraik maleńki i prawie bezbronny, zatrzymać ich nie zdoła, żądają wolnego przejścia, w nagrodę obiecują przyjaźń.
Lecz stała się rzecz nieoczekiwana, prawdziwie wielka rzecz.
Król belgijski Albert odmawia potężnym Niemcom prawa wstępu do swego kraju, śmiało podnosi miecz w obronie prawa i sprawiedliwości. A czyni to z wiedzą i wolą narodu.
Piękny czyn, nieśmiertelny. Słowo nie wstrzyma srogiego Krzyżaka, wkroczą niemieckie hufce na te pola, zdepczą plony, stratują końmi piękne wioski, miasta zamienią w gruzy, skarby, bogactwa zagrabią dla siebie, mieszkańców wymordują z okrucieństwem, — zginie nieszczęsna Belgja.
Tak, padnie ofiarą, ale wierzy, że zmartwychwstanie: prawo zwyciężyć musi.
Bohaterski opór stawiają Niemcom Belgijczycy, bronią się za każdym murem, patrzą na cudne swe miasta zburzone, a tymczasem Francja się zbroi. Francja bezbronna, do wojny nieprzygotowana.
Zuchwała napaść Prus na państwo neutralne, to znaczy nie biorące w tej wojnie udziału — oburza cały świat. Anglja uznaje za swój obowiązek stanąć w obronie prawa przeciw pogwałcicielowi.
„Boże, skarz Anglję!“ rozlega się okrzyk niemiecki — i oto cała Europa w ogniu.
Cała Europa, bo nie na tem koniec: wystąpi Turcja, Włochy, Portugalja, Bułgarja, Grecja, Rumunja, — w szeregach austrjackich walczą od początku Węgrzy, — z państw azjatyckich sprzymierzona z Rosją bierze udział w wojnie Japonja; na pomoc Anglji przybywają pułki hinduskie, australijskie, Burowie; — a gdy wszystko to nie wystarczy, oburzona zbrodniami niemieckich łodzi podwodnych, Ameryka rozstrzygnie straszną walkę.
Więc wojna wszechświatowa: walczą wszystkie części świata, Niemcy stawiają im wytrwały opór. Żelazne państwo.
Niemcy są pewne siebie. Dawno oczekiwały tej godziny, przygotowały się do niej zupełnie. Nagromadziły skarby nieprzebrane w złocie, zbożu i sile zbrojnej: mają olbrzymie działa, zeppeliny, gazy trujące, niewyczerpany zapas amunicji, wojsko pewne i wyćwiczone.
Któż się z nimi porównać może?
Wprawdzie Belgja im trochę pokrzyżowała plany: w ciągu tygodnia Prusak miał stanąć w Paryżu, a tymczasem pod koniec sierpnia zaledwie doszedł do Marny, i tam wielka bitwa wstrzymała pochód tryumfalny. Wstrzymała, bo Francuzi mieli czas się przygotować. Takie tam przygotowanie w ciągu paru tygodni. Ale zawsze. Nie stanęli z gołemi rękami i kraj nie jest otwartą bramą. Flota angielska także nie pomaga. Ha, to przedłuży wojnę. Wielka szkoda, ale cóż robić? Zamiast za kilka miesięcy, może za lat parę Niemcy staną się panami świata, ale kto na tem straci?
To samo na granicy wschodniej. Następca tronu niemieckiego w przeddzień rozpoczęcia wojny powiedział w Sobotach do pięknej warszawianki, która z nim grała w tennisa:
— Do zobaczenia za tydzień w Warszawie.
Więc i w Warszawie mieli być w ciągu tygodnia i też się nie udało. Widocznie rachunek nie był zupełnie dokładny.
Wogóle mądry Niemiec jakoś źle rozpoczął i zraża sobie wszystkich. Po co naprzykład taka dziwna srogość a nawet okrucieństwo względem kuracjuszów, którzy w granicach państwa niemieckiego spędzali to nieszczęsne lato? Zamiast krótkiego rozkazu: — Wyjechać natychmiast! — a choćby odwieźć wszystkich do granicy specjalnemi, zamkniętemi wagonami, — robi się coś takiego, czego nie było jeszcze w dziejach świata. Jak trzodę chlewną tłoczą ich gromady w towarowych wagonach, przerzucają z miejsca na miejsce, bez rzeczy, bez pieniędzy, bo tylko marka niemiecka ma wartość, bez pożywienia, zamykając na noc w szopach, oborach i stajniach, rozdzielając rodziców z dziećmi. Jedni dostają pomieszania zmysłów, słabsi umierają w drodze. Wreszcie wyrzucają te ofiary gwałtu na granicy państw neutralnych, głównie Szwajcarji i Szwecji.
Ci jeszcze wrócą po kilku tygodniach, ale ileż tysięcy uwięziono w Niemczech. Wyobrażali sobie, że to na parę miesięcy, a tymczasem wojna nie skończyła się tak prędko, trzeba więźniów żywić choć najlichszą strawą i wkońcu — odesłać. Bo wyżywienie to za ciężki obowiązek.
Nie byłoby o to troski: pamiętali przecież o wszystkiem i zapasy mają niemałe, lecz Anglja nie dopuszcza dowozu żywności. — Jej potężna flota stoi na straży portów i niema tędy handlu ani komunikacji. Więc choć zapasy duże, niewiadomo dzisiaj, na jak długo wystarczyć muszą, i trzeba oszczędzać. Po roku odechciało im się żywić obcych i odesłali jeńców.
To już było przyznanie się do błędu.
Zresztą w Niemczech dobrze, mało śladów wojny, ich granice bezpieczne. Na obce ziemie przerzucili klęski i wszystkie okropności walki: tam spalone miasta, zburzone kościoły, zdeptane łany, obszary całe bezludne i puste; — w Niemczech spokojnie żną żeńcy na łanach, zielenią się w jesieni młode zboża, sady uśmiechają się pięknym owocem, a na wiosnę okryją świeżym kwiatem. W miastach spokojna praca: idą fabryki, szkoły, tak jak było. Ludzi mniej tylko, mężczyzn w sile wieku: gdzieś tam walczą i giną. Ale to daleko, huku armat nie słychać, a po każdej bitwie wywieszają flagi i brzmi radosny okrzyk: Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Tu i owdzie jednak w rodzinie żałoba. Ha, trudno, dla ojczyzny. W szpitalach ranni, — opieka nad nimi troskliwa. Tylko chleba przyskąpo, oszczędność surowa, obliczono dzienną porcję dla każdego i więcej nie dostanie. Ani kupić nie może, ani użyć własnych zapasów. Tak każe rozum, a więc tak być musi.
Nie potrwa to długo. Niemiec ma sposoby: aby koniec wojny przyśpieszyć — przerazi!
I zaczyna przerażać rzeczywiście. Ludzie sobie wyobrażali, że w XX wieku podczas wojny biją się wojska, a spokojna ludność może pracować jak zwykle, choćby nawet nieprzyjaciel wszedł do kraju. Jakaż okropna pomyłka!
Nieprzyjaciel gorszy niż pożar i trzęsienie ziemi. Gdzie on przejdzie, zostają krew i gruzy. Ziemia zryta okopami, niezdatna do uprawy, piękne lasy spalone, miasta zbombardowane, szczątki wspaniałych świątyń, odwiecznych pamiątek, i zbiorowe mogiły poległych i pomordowanych. Niemcy zabijają starców, uprowadzają młode i zdrowe kobiety, mężczyzn zdolnych do pracy, matkom odbierają dzieci.
Nad miastami zdala od linji bojowej krążą zeppeliny i rzucają bomby, giną dzieci, kobiety, niewinne ofiary.
Ich kule wypełnione materjałem wybuchowym, który rozsadza kości i szarpie muskuły. Kula dum-dum niesie śmierć albo kalectwo, jej rany są okropne.
I jeszcze coś nowego, czego nie znano dotąd: na obóz nieprzyjacielski wypuszczają gazy trujące. Na obóz? Tylko w kierunku obozu, całą przestrzeń ogarnia zabójcze powietrze, śmierć niesie! Giną dziesiątki tysięcy żołnierzy, umierają w mękach, bez rany, konają na ręku niosących im pomoc.
Kto ją nieść może? Ludność okoliczna otruta również zabójczym wyziewem. Ale ratować trzeba. Na wieść o nieszczęściu przybywają sanitarjusze w maskach ochronnych na twarzy. Jakiż straszny widok przed nimi! Tysiące martwych ciał, — inni konają w męczarniach. Martwe konie i bydło w całej okolicy, ptactwo leży na ziemi niby owoc wiatrem strącony, wyginął wszelki twór, rośliny zwiędły i pożółkły, na ogromnej przestrzeni zamarło wszelkie życie.
Straszne obrazy i nieznane dotąd spustoszenia, ale to jeszcze niewszystko. Głód grozi coraz bardziej, wojna się nie kończy, państwom sprzymierzonym czyli koalicji przybywają posiłki coraz nowe, i oto nowy sposób przerażenia, złamania przeciwnika: łodzie podwodne.
— Chwilkę cierpliwości, narodzie niemiecki, — przemawia cesarz Wilhelm, — zaraz nas będą prosili o pokój. My ogłodzimy całą Europę, nam zboże łodzie podwodne dowiozą. Gdy przekonamy o tem przeciwnika, nie będzie mógł walczyć dalej. Wybrzeża Europy w naszej będą mocy, pomimo całej potęgi licznej angielskiej floty.
I łódź podwodna, wbrew prawom narodów, zatapia pierwszy statek pasażerski, wiozący podróżnych z Anglji do Ameryki.
Milcząca dotąd Ameryka rzuca groźbę:
— Pierwszy statek amerykański, zatopiony przez łódź podwodną, stanie się hasłem wypowiedzenia wojny.
Lecz Niemcy się nie boją: Ameryka nie ma gotowego wojska. Nim je wyćwiczy, to wojna się skończy. Wiedzą oni, ile lat pracy kosztuje przygotowanie dobrego żołnierza. Ameryka może wypowie im wojnę i na tem się skończy, bo czem wojować będzie?
Giną statki angielskie, francuskie, portugalskie i brazylijskie. Toną podróżni i zapasy zboża, niebezpiecznie teraz puszczać się na morze. Nakoniec tonie okręt Stanów Zjednoczonych.
Wojna wypowiedziana. Ameryka łączy się z koalicją, prezydent Stanów Zjednoczonych Wilson rzuca na szalę zwycięstwa potęgę całej części świata.