Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga druga/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Minął lipiec i nadszedł sierpień. Heroiczne a dzikie tchnienie wionęło nad Francyą, dwa widziadła przemknęły na widnokręgu: Marat z nożem w boku, Karolina Corday bez głowy. Wszystko straszliwem się stawało. Co do Wandei, ta pobita w wielkiej strategii, uciekła się do małej i, jak powiedziano już wyżej, groźniejszej; wojna ta stała się teraz ogromną bitwą, pokarbowaną lasami. Zaczęły się klęski armii zwanej katolicką i królewską: rozkaz rządu wysyłał do Wandei armię z pod Moguncyi; osiem tysięcy Wandejczyków straciło życie pod Ancenis; odparto ich od Nantes, wyrugowano z Montaigu, wygnano z Thouars, odpędzono od Noirmoutier, potłuczono pod Cholet, Mortagne i Saumur; ustępowali z Parthenay, opuszczali Clisson, nie mogli się utrzymać w Châtillon, stracili sztandar pod Saint-Hilaire; pobici byli pod Pernic, Sables, Fontenay, Doue, Château-d’Eau, Ponts-de-Cé; ponieśli porażkę pod Luçon, cofnęli się z pod Chataigneraye, uciekli z pod Roche-sur-Yon. Zagrażali jednak Roszelli z jednej strony, a z drugiej, na wodach Guernesey, flota angielska pod rozkazami generała Craig’a, wioząca najlepszych oficerów francuskich pomieszanych z kilkoma pułkami angielskiemi, czekała tylko znaku od margrabiego Lantenac’a, aby ich na ląd wysadzić. Wylądowanie to mogło wrócić zwycięztwo zbuntowanym rojalistom. Pitt wreszcie był złoczyńcą stanu; w polityce bywa zdrada, tak samo jak bywa sztylet w więzi trofeów orężnych. Pitt sztyletował Francyę, a zdradzał zarazem Anglię, kraj swój ojczysty; bo odbierać honor swej ojczyźnie, jest to ją zdradzać. Pod jego zarządem i przez niego Anglia wiodła wojnę punicką; szpiegowała, przemycała, kłamała. Nie wstydziła się niczego, ani łupieztwa, ani fałszerstwa. Poleciła wykupywać łój, którego cena doszła pięciu franków za funt. W Lille znaleziono, przy pewnym Angliku list Prigenta, agenta Pitta w Wandei, w którym pisano: „Nie trzeba żałować pieniędzy; spodziewamy się, że wyrabianie asygnaty odbywać się będzie ostrożnie; najwłaściwsi do tej operacyi są księża przebrani i kobiety. Posłać sześćdziesiąt tysięcy liwrów do Rouen, a pięćdziesiąt tysięcy do Caen.“ List ten odczytał Barrère w Ivonwencyi dnia 1-go sierpnia. Nikczemności te odpierał dzikiemi wybucham i Parrein, a później Carrier srogiemi szkaradami[1]. Republikanie z Metz i republikanie z południa żądali, by ich prowadzono przeciw buntownikom. Naznaczono dekretem utworzenie dwudziestu czterech kompanij pionierów, którym polecono palić płoty i ogrodzenia w Bocage[2]. Niesłychane przesilenie! Wojna ustawała w jednym punkcie po to tylko, aby się zacząć w drugim. „Nigdzie łaski!“ „nigdzie niewolników“ — był to okrzyk stron obojga. Historya pełna była straszliwych cieni.
W owym miesiącu sierpniu wieża la Tourgue była oblężona.
Pewnego wieczora, podczas gdy gwiazdy ukazywać się zaczęły w ciszy zmroku kanikularnego, gdy ani jeden listek nie drgał w lesie, ani jedna trawka nie drżała na równinie, wpośród milczenia nocy zapadającej, ozwał się odgłos ligawki. Odgłos ten wyszedł ze szczytu wieży.
Na ten odgłos trąby wieśniaczej odpowiedział odgłos trąbki wojskowej z dołu.
Na szczycie wieży stał człowiek zbrojny; na dole w cieniu stał obóz.
Wokoło wieży Gauvain odróżnić można było snujące się mrowie postaci czarnych. Było to obozowisko. Tu i owdzie zaczynano rozpalać ognie pod drzewami lasu i między krzakami na płaskowzgórzu; tu i owdzie światełka przebijały ciemność, jak gdyby ziemia zapragnęła ozdobić się gwiazdami równocześnie z niebem. Smutne to są te gwiazdy wojenne! Od strony płaskowzgórza rozciągał się obóz aż do równiny, a od strony lasu zagłębiał się aż w krzaki. Blokowano wieżę.
Rozległość obozowiska oblegających wskazywała, że oddział oblegających był liczny.
Obóz zblizka otaczał fortecę; od strony wieży podbiegał aż do skały, na której stała, a od strony mostu aż do parowu.
Drugi odgłos ligawki dał się słyszeć, a po nim znów odgłos trąbki.
Ligawka zapytywała, a trąbka odpowiadała.
Ta trąba wieśniacza zapytywała obóz w imieniu wieży.
— Czy można z tobą mówić?
A trąbka wojskowa odpowiadała w imieniu obozu:
— Tak.
Ponieważ w owe czasy Wandea nie była uznaną za stronę wojującą i w moc postanowienia władzy, nie wolno było porozumiewać się za pomocą parlamentarzy „z rozbójnikami,“ starano się więc radzić sobie w zdarzeniach, uznawanych przez prawa narodów w wojnie domowej. Ztąd przy sposobności mogła się porozumiewać trąba wieśniacza z trąbką wojskową. Pierwsze odezwanie się było tylko zawiązaniem stosunku, drugie stanowiło zapytanie: Czy chcecie słuchać? Jeśli trąbka milczała na ten drugi odzew, znaczyło to odmowę; jeżeli odpowiedziała, znaczyło to zezwolenie i zgadzano się na rozejm kilkochwilowy.
Gdy trąbka na drugi odzew odpowiedziała, człowiek stojący na wieży przemówił i oto co posłyszano:
— Ludzie, którzy mnie słuchacie, jestem Gougele-Bruant, przezwany Niebiesko-żercą, bom wielu waszych natłukł, i przezwany także Wilkołakiem, bo was nabiję więcej jeszcze niż dotąd nabiłem. Ucięto mi pałaszem palec na lufie mojej własnej fuzyi, przy napadzie na Granville; kazaliście zgilotynować w Laval mojego ojca, moją matkę i siostrę moją Jakóbkę, osiemnastoletnią dziewczynę. Wiecie więc kto jestem.
Odzywam się do was w imieniu Jego Jasności margrabiego Gauvain de Lantenac, wicehrabi de Fontenay, księcia bretońskiego, dziedzica na Siedmiu Lasach, mego pana.
Wiedzcież tedy z góry, że Jego Jasność margrabia zanim się zamknął w tej wieży, w której go blokujecie, rozdał wojnę między sześciu naczelników, pomocników swoich; Delière otrzymał kraj między drogą do Brestu a drogą do Ernée; Tretonowi dał kraj między Roë i Laval; Jaquetowi, zwanemu Kroi-żelazo, pobrzeża Wyższej Mayenny; Gaulier, zwany Wielki Piotr, dostał Château-Gonthier; Lecomte’a przeznaczył do Craon; Fougères oddał panu Dubois-Gyu, a całą Mayennę panu de Rochambeau. Tak więc, choćbyście wzięli tę forteczkę, końca całej sprawie nie będzie, a gdyby i Jego Jasność życie położył, Wandea Boża z Wandeą królewską żyć będą.
Wiedzcie o tem, że mówię to wszystko, żeby was uprzedzić. Jego Jasność jest tu, obok mnie. Ja jestem ustami, przez które przechodzą jego wyrazy. Wy, co nas oblegacie, zachowajcie się cicho, bo ważną jest rzeczą, abyście posłyszeli co powiem.
Nie zapominajcie, że wiedziecie z nami wojnę niesprawiedliwą. My jesteśmy ludźmi z tutejszego kraju, a walczymy uczciwie i pod wpływem łaski Bożej żyjemy w prostocie i czystości, jak ziółko rosą pokryte. Rzeczpospolita zaczęła nas napastować, ona wniosła niepokój na nasze błonia, ona popaliła nasze domy i zbiory z roli, skartaczowała nasze folwarki, a nasze żony i nasze córki musiały boso uciekać do lasów, gdy jeszcze pieżga zimowa nie umilkła.
Wy, co tu jesteście i słyszycie mnie, ścigaliście nas po lasach, a teraz nas otoczyliście w tej wieży; pozabijaliście i porozpraszaliście tych, którzy się do nas przyłączyli. Macie armaty; zgromadziliście do swojej kolumny garnizony i poczty z Mortain, z Barenton, z Teilleul, z Landivy, z Evran, z Tintenias i z Vitré; zaczem idzie, że was jest cztery tysiące pięćset atakujących nas, którzy się w dziewiętnastu bronimy.
Mamy ammunicyę i żywność.
Udało się wam założyć minę i wysadzić w powietrze kawał skały i kawał naszego muru.
Zrobiło to otwór u stóp naszej wieży, a ten otwór jest wyłomem, przez który wejść możecie, chociaż ten wyłom jest tylko u spodu, a wieża, ciągle mocna i niewzruszona, tworzy nad nim sklepienie.
Przygotowujecie się teraz do szturmu.
Co się nas tycze, a najprzód Jego Jasności magrabiego, który jest księciem Bretanii i świeckim przeorem opactwa Najświętszej Panny w Lantenac, gdzie królowa Joanna ufundowała mszę codzienną; potem innych obrońców wieży, do których należą jegomość ksiądz Turmeau, na wojnie Wielkie Serce; mój kamrat Guinoiseau, który jest kapitanem Zielonego obozu; mój kamrat Śpiewaczek, kapitan obozu Owsianego; mój kamrat Fujarka, kapitan obozu Mrówek; i ja, wieśniak, urodzony w miasteczku Daon, gdzie płynie strumyk Moriande — my wszyscy mamy wam jedną rzecz powiedzieć.
Słuchajcie wy, którzy tam stoicie u spodu wieży.
Mamy w swoich rękach trzech zakładników, to jest troje dzieci. Dzieci te przybrane zostały przez jeden z batalionów waszych i należą do was. Gotowi jesteśmy oddać wam te troje dzieci.
Ale pod jednym warunkiem.
A to pod takim, że będzie nam wolno wyjść swobodnie.
Jeśli się na to nie zgodzicie, to posłuchajcie. Atakować nas możecie w dwojaki sposób: przez wyłom od strony lasu, albo przez most od strony płaskowzgórza. Budynek od strony mostu ma trzy piętra. Na dolnem piętrze, ja, Wilkołak, który do was mówię, kazałem ustawić sześć beczek smoły i ułożyć sto pęków suchych gałęzi; na piętrze najwyższem jest słoma; na piętrze środkowem są książki i papiery. Drzwi żelazne, prowadzące z mostu do wieży, są zamknięte, a klucz od nich ma Jego Jasność przy sobie. Zrobiłem otwór pod temi drzwiami i przeprowadziłem przez niego lont nasiarkowany, którego koniec jeden zatopiony jest w beczce ze smołą, a drugi koniec ja będę miał pod ręką wewnątrz wieży. Zapalę go, kiedy mi się żywnie spodoba. Jeśli nie zechcecie nas ztąd wypuścić, to troje dzieci umieszczone będą na drugiem piętrze, między smołą znajdującą się na piętrze pod niemi, do której lont dochodzi, a słomą na piętrze nad niemi; zaś drzwi żelazne będą do nich zamknięte. Jeśli napadniecie na nas od strony mostu, to sami wzniecicie pożar w budynku; jeśli uderzycie przez wyłom, to my podpalimy; jeżeli zaś będziecie usiłowali dostać się do nas i przez most i przez wyłom, to ogień powstanie odrazu przez was i przez nas — a w każdym razie te troje dzieci zginą.
Teraz zgódźcie się albo nie zgódźcie.
Jeśli przystaniecie, to wyjdziemy.
Jeśli nie przystaniecie, to dzieci zginą.
Skończyłem.
Umilkł człowiek mówiący z góry wieży.
Głos z dołu zawołał:
— Nie przystajemy.
Był to głos surowy, odezwał się krótko. Głos inny, mniej twardy, stanowczy jednak, dodał:
— Dajemy wam dwadzieścia cztery godziny, żebyście się poddali.
Nastąpiło milczenie, a potem się znów ten sam głos odezwał:
— Jutro o tej si mej godzinie, jeśli się nie poddacie, przypuścimy szturm.
A pierwszy głos dodał:
— I wówczas już nie będzie pardonu.
Na ten głos posępny odpowiedział inny z góry. W przestworze między dwoma blankami widziano wychylającą się wysoką ciemną sylwetkę, w której przy świetle gwiazd można było rozpoznać groźną postać margrabiego Lantenac’a. Postać ta zapuściła wzrok w ciemność i zdając się kogoś szukać, zawołała:
— Aha! to ty, klecho!
— Tak, to ja, zdrajco! — odparł twardy głos z dołu.
- ↑ WysŁany do Nantes dla powściągnięcia niechętnych, przekroczył zakres danych sobie surowych poleceń i kazał mordować bez sądu wszystkich uwięzionych. Zgładził tym sposobem ze świata blizko 12,000 ludzi w Nantes, prócz tych, których dla opróżnienia więzień przepełnionych kazał wywozić na Loarę w statkach z dnem dającem się usunąć i tym sposobem po stu naraz topić. Zginął na rusztowaniu za te zbrodnie w grudniu 1794 r.
- ↑ Część Wandei, tak zwana wówczas od pokrywających ją licznych gajów, dziś nie istniejących; mieszkańcy tamtejsi wielki brali udział w wojnie domowej, będącej przedmiotem niniejszego opowiadania.