Rozmowa towarzyska
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozmowa towarzyska |
Pochodzenie | Zwierzenia histeryczki |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Goście zbierali się zwolna, a każdy wchodzący starał się zająć innych jakąś mniej lub więcej ciekawą wiadomością. Weszła pani Ida i zaraz rzucono się do niej z zapytaniem o zdrowie męża, słynnego literata. Pani Ida usiadła i odpocząwszy trochę, powiedziała:
Czy ja wiem właściwie, jaki jest stan! Leczy go trzech doktorów, ale przyznam się, do żadnego z nich nie mam zaufania.
Doktór Bruchnalski, staruszek, stojący koło mnie, trącił mnie łokciem i zapytał równocześnie:
A dlaczego Pani nie ma zaufania do tych lekarzy?
Pani Ida z wyrazem zdumienia na twarzy odrzekła:
Dlaczego? Prosta rzecz. Wykowski ma zawsze taką minę, jakby pacjenta miał już kłaść do trumny, Lesicki znów ciągle lekceważy chorobę i sypie dowcipami, a Breziński! Boże kochany — gdzie jemu do medycyny! Ciągle tylko szpera w książkach, próbuje nowych leków i ciągleby pisał nowe recepty, a prócz tego zajmuje się jakąś fizyką czy chemią!
Bruchnalski, z natury żywy, zatarł ręce i szepnął mi do ucha: kolego, będzie ciekawa dyskusja — słuchajcie!
A jakiż lekarz, podług Pani zdania, budzi w niej zaufanie?
Pani Ida oparła się wygodnie i malowniczo w fotelu i westchnąwszy, rzekła: Panie doktorze, ja mam zaufanie tylko do takiego lekarza, który potrafi zawsze trafić do danego mego usposobienia.
Wielkie słowo — pani Ido — krzyknął niemal Bruchnalski, przerwała mu jednak zaraz pani Marja, wesoła i sympatyczna kobietka.
A ja znowu mam zaufanie tylko do takiego lekarza, który mi imponuje, suggestjonuje i który każe mi mieć takie usposobienie, jakie uważa w danej chwili za najstosowniejsze.
Racja — krzyknął Bruchnalski.
A ja znów, wtrąciła pani Zofja, mam zaufanie tylko do lekarzy starszych, spokojnych, bo wierzę, że tylko oni mają doświadczenie z praktyki.
Bruchnalski przytakiwał: zupełnie słuszne zapatrywanie.
Lecz pani Stefanja zaraz zaoponowała: a ja znowu sądzę, że właśnie tylko młody lekarz, pełen zapału i energji, może wzbudzić zaufanie, wolny on jest od szablonu, poświęca się pacjentowi całą duszą, kształci się ciągle i idzie z postępem wiedzy.
I to słuszne — szepnął Bruchnalski.
Na to zerwał się z krzesła, mecenas Krzywoski i niemal krzyknął: ależ moi Państwo, albo rozmawiamy logicznie, albo nie, panie co chwila wygłaszają djametralnie różne zdania, a doktór Bruchnalski im przytakuje. Cóż to kpiny czy co — doktorze, odpowiedzcie nam serjo?
A Bruchnalski jakby czekał na tę chwilę, wysunął się na środek salonu, poprawił okularów, oparł się o poręcz i w pozie posła z parlamentu przemówił: Myli się Pan mecenas, gdy sądzi, że nie rozmawiamy logicznie. Te panie miały zupełną rację, bo pojęcie zaufania do lekarza jest bardzo nieuchwytnem.
W życiu możemy mieć uzasadnione zaufanie do kogoś jedynie wtedy, gdy go znamy lub gdy kto go nam poleci, lub stracić do niego zaufanie, gdy on nas zrazi, lub tego zaufania nadużyje. Do lekarza zaś nabiera się często zaufania zupełnie inaczej.
Już sam wygląd lekarza nieraz o tem decyduje. Są n. p. pacjenci, którzy przerażają się tem, że lekarz ma wzrost bardzo wysoki, jest zbudowany jak atleta, ma rękę potężną, a znowu u innych lekarz wątły i nizki nie wzbudzi zaufania. Jedni wymagają od lekarza wytwornego stroju, eleganckich manier i dystynkcji, innych zachęci znów zaniedbany ubiór, rubaszność i opryskliwość. Raz imponuje pacjentowi energja lekarza, a drugi raz pragnąłby w lekarzu widzieć i wyczuć łagodnego, cichego i współczującego przyjaciela. Dlatego też p. Ida miała świętą rację, mówiąc: że ma zaufanie tylko do takiego lekarza, który potrafi zawsze trafić do danego usposobienia chorego.
Jedni też lubią lekarzy wesołych i żartobliwych, a drudzy ten ich zdrowy humor poczytują za lekceważenie chorego i choroby.
Najtrudniejszem też zadaniem lekarza jest odczuć, jakiego traktowania pacjent w danej chwili wymaga. Wielu chorych nie cierpi, gdy lekarz postępuje szablonowo, nie brak jednak takich, którzy żądają tego szablonu, widząc w nim wielką rutynę i pewność siebie u lekarza. Ponadto pojęcie zaufania do lekarza mięsza się często z przyzwyczajeniem do lekarza. Mówi się n. p.: Mam zaufanie do dra X., bo leczy mnie już od kilku lat. Wtem okoliczności tak się złożą, że wezwać trzeba dra Y. i chory potem mówi: wprawdzie dr. X. leczył mnie długo, jednak nabrałem do dra Y. odrazu więcej zaufania. Dowody, jakich dostarczył lekarz swoją sumiennością, nauką, poświęceniem przez tyle lat, znikły jak sen jaki złoty pod wpływem jakiegoś chwilowego usposobienia czy dorady. Nie było to więc zaufanie zupełne, lecz przyzwyczajenie. Paradoksem zaś nazwaćby można to, że ludzie leczą się latami u lekarza, twierdząc mimo to, że nie mają zupełnie do niego i tak zaufania. Zaufanie do lekarza wywołuje najczęściej suggestja i blask jego sławy i słusznie też powiedział jeden ze starszych medyków: „pacjent, idąc do sławnego lekarza, nabiera do niego zaufania już na schodach“. Lecz może zaufanie to zaraz stracić, n. p. gdy ów sławny człowiek potwierdzi opinję poprzednich lekarzy, która pacjentowi się nie podobała, lub zapisze mu jakiś lek, który on już zna lub brał bez skutku.
Zaufania do lekarza nie mają z zasady ludzie prości, a także ci, względem których lekarz występuje zarazem w charakterze urzędowym, n. p. jako lekarz kasowy, kolejowy, wojskowy i t. p. Nie wzbudzi też zaufania lekarz, który pacjentowi lubującemu się w chorobie swojej, oświadczy to otwarcie, lub też chce mu wykazać, że właściwie nic poważnego mu nie brakuje.
Często idzie się do lekarza „z całym zaufaniem“, by żądać od niego jakiejś przysługi. Gdy lekarz zaś odmówi, bo n. p. uczynić tego absolutnie nie może, traci się to zaufanie zaraz, a nieraz czuje do lekarza, żal, lub go się nawet obgaduje. A zaufanie do lekarza to rzecz ważna, nieraz decydująca o skuteczności kuracji. Muszę tu wspomnieć wreszcie i o tem, że pacjent traci bardzo często zaufanie do lekarza, gdy ten na końcu kuracji poruszy należną mu kwestję honorarjum!
Zaufanie też do lekarza, jest to jedna z tych subtelnych czynności psychologicznych, która niema żadnych logicznych reguł i podstaw i dlatego też rozmowa nasza wydawała się mecenasowi nie logiczna.
Bruchnalski skończył — zaległa cisza, a na twarzach obecnych czytałem jakieś dziwne uczucia, których dokładnie określić nawet by było trudno. Po chwili dopiero zaczęli wszyscy mówić i przyznawali mówcy rację, lecz z obecnych jedynie mecenas Krzywoski odczuł najlepiej to wszystko, bo zbliżył się do Bruchnalskiego — uścisnął mu rękę gorąco i rzekł: złote słowa twoje, doktorze, teraz jasno widzę, jak często wymagamy od was nadludzkich niemal rzeczy, żądamy, byście nas poznali lepiej, jak my siebie sami znamy, chcemy, byście odczuwali nasze kaprysy, a wasze cenne rady wydają się nam tylko wtedy dobremi, gdy podacie je w formie, która wydaje się nam przez nas samych wymyśloną i pożądaną.