Rozrywki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozrywki |
Pochodzenie | Prawidła życia |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Łatwe myśli były takie:
— Praca jest potrzebna, nauka jest potrzebna, a rozrywka — to jakby nagroda, tylko dodatek.
I tak samo:
— Chleb, zupa, mleko są pożywieniem, a cukierki i owoce są tylko smaczne, ale niepotrzebne.
Właśnie tak dawniej ludzie myśleli.
Dopiero później zrozumieli, że jest inaczej. Teraz jest już wiele książek o grach i zabawach, gazety piszą o sportach i zawodach tak samo, jak o ważnych sprawach. W szkołach godzina gimnastyki jest lekcją gier i zabaw ruchowych. Jest szacunek dla pracy i dla odpoczynku, dla nauki i dla rozrywki. — Zresztą, nie tak znów łatwo powiedzieć, co jest pracą, a co jest rozrywką.
Jeden czyta książkę i myśli, że to praca, a dla drugiego czytanie jest najmilszym wypoczynkiem. Przyjemnie kopać ziemię, krajać karton i dyktę, rysować, lepić, wycinać, grać na harmonijce i na skrzypcach, więc czy to rozrywka czy praca?
Piesze wycieczki, pływanie, wiosłowanie, rower, ślizgawka, biegi, skoki. — Ręce, nogi, plecy bolą, zmęczony jest człowiek, ale zadowolony.
No bo prawda: każdy inaczej pracuje i odpoczywa inaczej. Jeden lubi sam, drugi w gromadzie, jeden lubi w ciszy, drugi hałaśliwie. Trochę inne są zabawy dziewczynek i chłopców, młodszych i starszych. — Nawet jednego nudzi to, co drugiego bawi, jednego drażni i gniewa, co drugi właśnie lubi. Są ludzie spokojni i ruchliwi, każdy lubi coś innego i inaczej, więc niech sobie nie przeszkadzają.
Zauważyłem, że najbardziej gniewa, jeżeli ktoś przeszkadza w zabawie. Dawniej myślałem, że to nic ważnego. Gniewałem się bardzo, jeżeli przeszkadzał w odrabianiu lekcyj, zabrał zeszyt albo pióro i drażnił się i nie chciał oddać. Jeśli to samo zrobił z piłką, myślałem, że to żart i nie warto się gniewać. Jeśli gonili się, a ktoś zatrzymał tego, który goni albo ucieka, też nie ważna sprawa. Jeżeli bawili się w chowanego, a zdradził kryjówkę, też niewinny żart. Nawet oszukiwanie przy zabawie wydawało mi się niewarte gniewu. Naprzykład nie trafił, a mówi, że właśnie trafił, albo nie była jego kolej, a on coś zrobił w zabawie, co mu się nie należało.
— Głupstwo, poco się złościć.
Aż raz na kolonji zrozumiałem. To tak było:
Na werandzie było mało chłopców: dwaj grali w warcaby, jeden budował z klocków domek, jeden czytał, jeden grał sam w piłkę. — Reszta bawiła się w lesie i przed domem. — Nagle wchodzi na werandę taki nielubiany, dokuczliwy. — Naprzód rozłościł grających w warcaby, bo zaczął się wtrącać i radzić. — Potem zaczął ruszać klocki i drażnić się z tym, który budował. — Potem przyczepił się do tego, co czytał:
— Pokaż co czytasz, pokaż, czy są obrazki.
Nareszcie począł przeszkadzać temu, który bawił się piłką.
Czasem dziewczynki tańczą, a jeden zacznie błaznować, rozpychać się i warjować. Albo cała grupa śpiewa chórem, a jeden umyślnie fałszuje i wrzeszczy. Albo ktoś opowiada bajkę, a takiemu nie chce się słuchać.
— Odejdź, — mówią.
— A co, nie pozwolisz mi siedzieć?
Na złość przerywa, mąci, jątrzy.
Ułożyłem takie prawidła zabaw:
1. Nie wolno — nie wolno — nie wolno przeszkadzać, ani ździebło mniej nie wolno przeszkadzać w zabawie, niż w nauce.
2. Tak samo nie wolno bez pozwolenia ruszać ani piłki, ani pudełka, ani patyka, ani kamyka, jak nie wolno brać cudzego pióra ani zeszytu ani książki.
3. Jeżeli jeden nie chce, jeżeli jednemu się nie podoba, niech odejdzie, ale nie wolno mówić:
— Jeżeli nie chcecie mnie, albo nie chcecie tak, jak ja, będę wam przeszkadzał.
Dziwiło mnie dawniej, skąd chłopcy tak prędko poznają nowego kolegę, tak odrazu wiedzą, kto będzie miły, a kto nie. Potem zrozumiałem: najłatwiej poznać w zabawie. — Zaraz mówią:
— Stawiak, rozporządzalski, obrażalski, wtrącalski, niedotykalski, lizus, warjat, złośnik, skarżuch, beksa.
Nieprawda, że dzieci są kłótliwe. (Dorośli więcej się złoszczą, gdy im przeszkodzić). Ileż to razy słyszałem, jak mówią:
— No dobrze, powiedz, jak ty chcesz.
Albo:
— My tak chcemy, a komu się nie podoba, może się nie bawić.
Widziałem, jak chętnie dopuszczają do wspólnej zabawy i małych i słabych i niezgrabnych, byle się nie kłócili i nie żądali takiego udziału w zabawie, jaki im się nie należy.
Nieprawda, że w zabawach nie chcą się słuchać, jeżeli niema dorosłego. — Przeciwnie, w zbiorowych zabawach sami chcą, by znalazł się ktoś rozumny, sprawiedliwy, przez wszystkich lubiany, który powie, jak ma być, kto co ma robić, a ustąpi, jeżeli chcą inaczej albo nawet jeden się upiera; że umie łagodzić spory i uważa, żeby nie zanadto dokazywać, żeby się coś nie stłukło, nie podarło, żeby nie było bójki albo łez.
— Dobry kolega, z nim przyjemnie — mówią.
Zauważyłem ciekawe zjawisko, ale długo nie mogłem zrozumieć.
Więc jeżeli chłopcy mają bieganą zabawę, długo wszystko idzie dobrze. — Nagle pokłócą się o byle co, i to mnie właśnie dziwiło, że o głupstwo, — i że tak łatwo zaraz się pogodzą: — Naprzód odrazu wszyscy przestają grać, schodzą się obie partje, i zaczyna się spór. I tak samo powie ktoś nagle:
— No już. Przestańcie. — Wszystko jedno. — Zaczynamy.
Znów zgodnie wracają do przerwanej gry. Troszkę czasem coś zmienią, albo jeden odchodzi, a zastąpi go inny.
Nareszcie domyśliłem się.
Czasem zabawa jest bardzo przyjemna, więc szkoda przerwać, a są bardzo zmęczeni. Nikt nie chce się przyznać, że zmęczony i chce odpocząć, więc niby coś mu się nie podoba. To nawet nie kłótnia, a rozmowa. Jeżeli w pobliżu jest ławka, paru usiądzie i czeka, aż się skończy.
Dorośli inaczej odpoczywają, niż młodzi. Zmęczony dorosły odpoczywa godzinę, pół godziny; młody spocony, bez tchu, pada na ławkę, a po trzech minutach już się zrywa.
Matka mówi:
— Posiedź trochę, odpocznij. Patrz, jak, ty wyglądasz, jak ci serce bije.
No właśnie: już dosyć odpoczął.
Raz długo w polu przyglądałem się; śpiewały skowronki. Pomyślałem, że serce skowronka musi być podobne do serca zdrowego, wesołego chłopca: lubi zmęczenie i prędko odpoczywa.
Człowiek lubi wysiłek. Lubi, żeby mu się udało, chce wiedzieć, czy potrafi, co może, mimo trudności chce skończyć i zwyciężyć, przekonać siebie i innych, że silny i zręczny.
Zresztą siedzenie męczy. Jeżeli w człowieku uzbiera się siła, a nie może jej zużyć, siedzi jakby głodny ruchu, znudzony, jakby zatruty.
Właśnie dlatego pauzy szkolne są tak bezładne i przykre, szczególnie jeśli niema dużej sali rekreacyjnej. Więcej pchania i potrącania, niż zabawy; kilku się rozbija, a reszta kryje się po kątach; wiedzą, że i tak nic z tego nie będzie.
To smutne: spokojni nie nauczą się bronić swoich praw, a łobuzerja panoszy się i rozzuchwala.
Wiele miałem najtrudniejszych myśli na temat, co robić, by zuchwałą pięść zastąpić sprawiedliwością. Różne próby robiłem.
Jest dwudziestu chłopców. Chcę dać piłkę. Kto się pcha i pierwszy krzyczy:
— Ja!
Kto pochwyci i jaki zrobi użytek?
Już teraz częściej, zamiast dokuczliwego i samolubnego: „ja“ — słyszy się szlachetne: „my“, — zamiast samowoli, spotyka się przepisy i prawa gry. — Jest sędzia, niestety niezawsze sprawiedliwy.
Często egoizm jednostek zastępuje równie przykry i niski egoizm partji, grupy, obozu. — Trzeba się nauczyć z godnością przegrywać, uczciwie oceniać wartość przeciwnika.
Pamiętam, grali raz chłopcy w „dwa ognie“. Z jednej strony zostało trzech, z drugiej strony został jeden tylko chłopiec. Stała się rzecz nadzwyczajna: odrazu ich wszystkich trzech wybił. Jakoś tak mu piłka sama wracała do ręki; tamci oszołomieni już wcale się nie bronili.
Rozległy się oklaski. Bili brawo i winszowali i zwycięscy i zwyciężeni, swoi i przeciwnicy, — cieszyli się wszyscy. — Łzy wzruszenia stanęły mi w oczach, i nie wstydzę się tych łez.
O, tak być powinno! — Nie zazdrość, dąsy i skargi, przechwalanie się i poniżanie przeciwnika, a rycerskie poczucie wartości własnej i cudzej, dumna ufność w swe siły, mimo niepowodzenia, pewność, że równy z równym się zmaga, szacunek dla człowieka.
Wiele się poprawiło. Pamiętam złe, przeklęte czasy zbójeckich bójek i ciskania kamieniami. Wiele bójek widziałem. Pod wpływem gier sportowych i bójki nawet wyszlachetniały.
Gdy widzę bójkę dwóch chłopców równej siły, nie przerywam jej nagle, tylko przyglądam się razem ze wszystkimi.
Lepiej poczekać, bo jeśli zaraz się wtrącić, budzi się jeszcze większa zaciętość.
Rzadko bójka wynika przypadkowo, często uraza wzajemna trwa długo, zanim nastąpi wybuch. Owszem, są tacy, którzy często i chętnie pchną albo uderzą młodszego albo słabszego — tego surowo zabraniam, i koledzy nie pozwolą. Ale wiem, że nawet złośnik i awanturnik nie lubi bójek, gdy wie, że oberwie.
Więc powiadam, że dawniej bili się tak, żeby sprawić najwięcej bólu, teraz tylko, żeby obezwładnić. Już podobne do zmagań sportowych.
Na zakończenie krótkiego rozdziału dam ważne prawidło:
— Nie należy wstydzić się zabawy. Niema zabaw dziecinnych.
Niesłusznie mówią dorośli, a za nimi powtarzają zarozumialcy:
— Taki duży, a bawi się jak dziecko. — Taka duża bawi się jeszcze lalkami.
Nie to ważne, w co się bawić, a jak, i co się przytem myśli i czuje. Można się rozumnie bawić lalką, a głupio i dziecinnie grać w szachy. Można ciekawie i z fantazją bawić się w straż, pociąg, polowanie, w indjan, a bezmyślnie czytać książki.
Znałem chłopca, który nietylko czytał, ale sam pisał ładne wiersze i opowiadania, a najmilszą zabawką jego byli żołnierze: miał całe pułki różnej broni i różnych narodów, ustawiał na stole, oknie, podłodze, krzesłach, rysował mapy i plany.
Nie wstyd bawić się z dziewczynkami i z młodszymi.
Zauważyłem, że młodzi niezawsze chętnie mówią o swoich zabawach i krępują się, jeżeli dorosły się przysłuchuje: boją się, żeby nie być wyśmianym, bo nie umieją bronić swych młodych marzeń.
Nie mówię:
— Bawcie się w to i to. Bawcie się z takimi.
Do zabawy potrzebny miły towarzysz i natchnienie, więc swoboda.