Rzecz o Erosie w poezji Fredry
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rzecz o Erosie w poezji Fredry |
Pochodzenie | Sztuka obłapiania Swawolny poemat miłości z r. 1817 |
Wydawca | Koło Bibliofilów |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Tłocznia w Suwałkach |
Miejsce wyd. | Suwałki[1] |
Ilustrator | Edward Guérard |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy ruszał z wielkim cesarzem na podbój świata był już poetą. „Okolicznościami bowiem pchnięty — wspomni Fredro „spoglądając w przeszłość“ po wielu latach w pamiętniku „Trzy po trzy“ — dosiadłem Pegaza“. A że „działo się to w wojsku, a koszary nie salon“, więc pisząc o tych chwilach sub specie temporis, lecz z niewygasłą miłością w sercu, starał się „omglić wszelką szorstkość przedmiotu“. Były zatem te pierwsze poezje, pisane przez 17 letniego porucznika czy też kapitana 5 pułku jazdy w rozgwarze obozowego życia a dotyczące zdarzeń koszarowych, szorstkie co do treści; nie mniej jednak nie musiały być wybredne pod względem formy, skoro kolega obozowy Dąbrowski, który swą wiarę w gwiazdę Napoleona okupił śmiercią pod Możajskiem, zwrócił uwagę, że „w kilku wierszach niema średniówki“. „To była pierwsza oraz jedyna nauka rymotwórstwa, którą w życiu otrzymałem“ — przypomni z rzewnością poeta w tym samym pamiętniku. Nie umniejszyło to jednak faktu, że sława wierszy „przeszła krańce pułku“.
Uczył się bowiem — jak wiadomo — ten komedjopisarz z Bożego natchnienia niewiele, a raczej uczyć mu się zbytnio nie chciało. Lecz rodzice byli temu niewinni, gdyż pan Jacek Fredro dość był dbały o edukację swych sześciu synów. Ani jednak „autokrata umysłowy Hekel, szwajcar o łbie kędzierzawym i kabłąkowych nogach“ (ten nazywał Olesia „sztokfiszem“, chyba nie z powodu pilności i tęgo ciągnął za uszy), ani pan Płachetko, który po latach zginął z rąk własnej służby, ani wreszcie Trawiński — ten łącznie z dwoma najstarszemi latoroślami państwa Fredrów czmychnął od książki zagranicę w szeregi wojsk Księstwa Warszawskiego — nie mogli być dumni z owoców swej pracy; co najmniej zaś potrafili budzić talent twórczy młodego Fredry. O porządnej przeto nauce wogóle nie mogło być mowy.
Trudno zresztą temu się dziwić. Bóg wojny od lat kilku rozwinął już skrzydła do lotu, a w chwili, gdy guwernerzy i „dyrektor nauk szkolnych“ usiłowali młodych Fredrów naginać do zamiłowania w doktrynach, pomruk Bonapartego szedł już przez Europę. Maluczko, a orzeł polski „patrząc w tarcze Franków“ miał wzbić swój lot ku niebu.
„Pan Płachetko nic nie robił, nie robiłem i ja nic. Polowałem, jeździłem konno.“ — „Niczego się nie nauczyłem, wyjąwszy fechtunku, tańcu i ekwitacji.... Zacząłem wprawdzie i lekcje matematyki, ale za trzecią dostałem febry. Z Ignacym Konarskim jeździliśmy konno — a było to we Lwowie w latach 1807—1808 — było nas wszędzie pełno. Lansadowaliśmy najczęściej pod oknami panieńskich konwiktów, a gdy panien nie było w oknie, jeden z nas krzyknął: Gwałt! gwałt!..... co do okien ściagnąć musiało“. — „Nadszedł rok 1809. W naukach żadnej zmiany, przybył tylko rysunek, do którego miałem niejakie usposobienie i taniec.“ — „Książki w rękę nie wziąłem. Jeżelim czytał, to romanse“. — „Miałem wtedy lat szesnaście i z bardzo miernym zasobem naukowym, obok niejakiej znajomości książek różnej wartości i treści, mianowicie francuskich, uczułem pociąg do stanu wojskowego i wstąpiłem w szeregi wojsk Księstwa Warszawskiego, które wkroczyły do Galicji.“
Tak przedstawia sam Fredro w pamiętniku i autobiografji lata i sukcesy swej nauki domowej, a to co mówi o sobie, da się odnieść do całego męskiego potomstwa pana Jacka, z wyjątkiem chyba w pewnej części najstarszego syna, Maksymiljana. Edukacja skończyła się — Oleś Fredro wstąpił w ślady dwu starszych braci, co to z panem Trawińskim poszli, i został żołnierzem. Dalej kształciła go wojna, świat i ludzie.
Jednak obraz „wykształcenia“, jakie wyniósł z domu rodzicielskiego, nie byłby zupełny, gdybyśmy nie uwypuklili go rysem, dla młodych, „górnych i durnych“ lat Fredry wysoce znamiennym. Sam go nam również przekazał.
Był zwyczaj w domu państwa Fredrów, że co niedzielę jeżdzono na mszę do kościoła do Rudek. Państwo Jackowie w karecie, panienki w koczu poczwórnym, młodzież na koniach i kucach. „Ale czy my chłopcy umieliśmy pacierz, o to — ledwie do wiary — nikt nigdy się nie spytał. Drwiono sobie przy dzieciach z wszelkiej oznaki religijności. Nie być esprit fort znaczyło tyle, co być głupcem na wielki kamień. Taki był duch czasu i to powszechny.“ Wolnomyślność wieku oświecenia, wyniesiona z domu ojców a sycona niewątpliwie lekturą lat wczesnych, spowiła mgłą nie tylko uczucia religijne młodych Fredrów. Naświetliła również ich pojęcia i zasady obyczajowe; prawdopodobnie wszystkich braci, bo z jednego szli gniazda. Że tak jednak by z „obyczajami“ lat młodych przyszłego komedjopisarza — to pewne. Tem rychlejszy i bardziej szczery był u niego po przesycie nawrót do wiary, praktyk religijnych i nienagannej moralności w twórczości — cech istotnych dla życia i poezji Fredry już w epoce pisania Geldhaba. Narazie w latach, o których mówimy, było inaczej. Ponieważ zaś twórczość, o ile nawet staje czasem poza ramami życia samego twórcy, nigdy nie może być czemś oderwanem od jego poglądów, czyli wyodrębnić się zupełnie od właściwości umysłu i serca — więc nie dziw, iż u młodego Fredry okres wolnomyślności obyczajowej i religijnej wycisnął swe piętno na utworach synchronistycznie zgodnych.
∗ ∗
∗ |
Związek ze środowiskiem był w początkach twórczości autora „Pana Jowialskiego“ silniejszy, niżby to się mogło na pozór wydawać. Dorywczość wykształcenia sprzęgła się z brakiem głębszych tradycyj rodowych („te tradycje już się w ich ojcach bardzo mocno zatarły“ — powiada Kaczkowski w swym pamiętniku) i fundamentów religijnych. Czynniki te sprzyjały wyrobieniu we wczesnej młodości specyficznego poglądu moralnego na życie i — co za tem idzie — wytworzeniu osobnych, swoistych barw przy odbiciu tego życia w literaturze. Nie był zresztą Fredro w tym względzie wyjątkiem; taka była epoka, której był dzieckiem nieodrodnem.
Miał lat 16, gdy poszedł walczyć przy boku cesarza i nie opuścił go prawie do końca. Wojna zaś moralności życia nie utrwala, ani też nie buduje podstaw wiary. „Skoczyłem jak młody sarniuk na kwiecistą łąkę“ — charakteryzuje Fredro swój zaciąg pod sztandary — a my możemy dodać, te skok ten objął również niwę literacką. Wszedł na nią Fredro samorzutnie, bez wykształcenia, jakie bywało przeważnie udziałem innych pisarzy (zdobył je, ale dopiero później), bez tradycyj literackich; szablę zmienił na pióro, nie zdając sobie narazić sprawy jaki autorament i taktyka włada w rejonie ducha, literatury i piękna.
Jako żołnierz dwie gwiazdy widział nad sobą: cesarza i tego, „któremu Bóg zwierzył honor Polaków“ — jako pisarz był przy poczynaniach twórczości bez wodza. Znał jednak niewątpliwie Voltaire’a i jego „La Pucelle d’Orléans“, niesamowite dzieło, którego historja powstania i percepcja literacka wyjaśnia nam wiele tajników twórczej obyczajowości epoki i rozgrzesza narodziny licznych lekkomyślnych utworów. Wszak Filomata-Mickiewicz czytał na posiedzeniu wybranego koła młodzieży wileńskiej w r. 1817 swą „Panią Anielę“ i w tym samym roku tłumaczył V pieśń „Dziewicy z Orleanu“, poprzedzając przekład znamienną przedmową. A Czeczot oceniając ten przekład na naukowem posiedzeniu Wydziału I. Filomatów w r. 1820 doda, że „już niegdyś nasz poeta, tłómacz Darczanki.... napisał rozbiór całego tego poematu“. W czem leżała siła przyciągająca tego dzieła — zapyta dzisiejszy czytelnik — że w pochodzie myśli literackiej niezwykła przypadła mu rola, że wpływ t. zw. wolterianizmu zasadzał się w poezji głównie na percepcji tego przedewszystkiem utworu Franciszka-Maryi Aroueta (istotne nazwisko Votlaire’a), poczynając od wielkich i małych poetów stanisławowskich aż po zainteresowania literackie Filomatów wileńskich? Czy pociągał w niem jedynie komizm heroiczny, będący w rzeczywistości znacznem zwężeniem Ariosta, odziany w maskę skrajnego cynizmu i zwalania tronów tradycyj religijnych i moralnych? „Dziewica — powiada Gustaw Lanson, znakomity znawca wpływu Voltaire’a na życie duchowe społeczeństw w. XVIII — posiada jeszcze, godność i sztuczność wielkiego rodzaju literackiego. — Dziś nas nudzi ta „haniebna“ Dziewica; straciła swój jad jednocześnie ze swoim wdziękiem. Szczegóły i kuplety nie maskują nam chłodu tej swawoli, ciągnącej się przez dwadzieścia jedną pieśni. Ale nie tak sądzono w w. XVIII! Ta wesołość parodji, która dotykała wszystkiego, ta niewyczerpana werwa, która roztaczała przed oczyma tyle obrazów pełnych bufonerji albo wyuzdania, przywdziewała formę, która, jak sądzono, miała dokładność bez skazy i akademicką elegancję arcydzieł.... Ludzie z towarzystwa, kobiety nawet i księżniczki, bez skrupułów szukali w nich rozrywki...“
Lecz nie tylko Voltaire odsłaniał „nagość“ w literaturze, nie tylko on jeden puścił genialne wodze frywolnego, cynicznego humoru i obyczajowej swobody, zdzierając zasłonę z tego, co przyjęte w życiu, uważane było za występek godny stosu jako zjawisko literackie. Czynił to również jego współzawodnik — Piron, znany niewątpliwie młodemu Fredrze; pisał tego samego rodzaju utwory — Lafontaine. To były niezawodnie niektóre z owych „francuskich książek różnej wartości i treści“ — jak je nazwie później Fredro — z których poznawał najpierw literaturę francuską, „zanim ze staczającym po drodze krwawe bitwy Napoleonem doszedł do Paryża“, gdzie poznał teatr francuski, i zanim „w parę lat później szczęśliwy trafunek sprowadził mu żyda antykwarjusza — a miał być nim ponoś protoplasta lwowskiego rodu antykwarjuszy Iglów — co chodząc po domach z książkami przyniósł Moliera“. Przedtem „jedną tylko komedję tego mistrza miał sposobność widzieć na scenie paryskiej...“!
Nie pod wpływem zatem Moliera i Goldoniego poczynała się najwcześniejsza twórczość Fredry, nie oni patronowali narodzinom jego talentu. Ojcowie komedji francuskiej i włoskiej owładnęli nim dopiero później. Pierwszym „niecenzuralnym“ występom talentu towarzyszył przedewszystkiem wpływ Vollaire’a i jego „Dziewicy Orleańskiej“. Dzieło, które wywarło tak silny wpływ na rękopiśmienną (bo przeważnie w rękopisach dotychczas pozostającą) twórczość Trembeckiego, Naruszewicza, Węgierskiego — żeby nie wspominać już o mniejszych rymotwórcach epoki Stanisławowskiej, jak Minasowicz, Molski i inni — które było przedmiotem zainteresowań literackich Filomatów wileńskich, stało się również kanonem dla twórczości młodego Fredry. W dziele Voltaire’a, jak w ładnym innym utworze racjonalizmu francuskiego, wystąpiła w pełni światła moralność wieku oświecenia, która uzgodniona pod wielu względami z praktyką życia obyczajowego odsłoniła nagość i prawdę tego życia. Eros, palony gdzieindziej na stosie, fruwał tu bezkarnie. „Fredro — jak słusznie zaznaczył Adam Grzymała-Siedlecki we wstępie do pamiętnika „Trzy po trzy“ — należał z wychowania do ludzi XVIII stulecia, do savoir vivre’u przedrewolucyjnego; dla tych ludzi było pewną nieprzyzwoitością zajmować się zbyt skrupulatnie złem; oni mogli z tego żartować, ośmieszać zło, albo odwrotnie twierdzić, te ono wcale złem nie jest, ale nie znali gustu do rwania włosów nad złem, nie odchodząc odeń“.
Wypadkową tych źródeł, założeń i światopoglądu moralnego była produkcja literacka Fredry „ta, o której się nie mówi“, wyprzedzająca w rzeczywistości poważną działalność komedjopisarską, otworzoną „Geldhabem“, pisanym w r. 1818. Jeśli bowiem pominiemy wzmianki o pierwszych próbkach pisarskich z lat dzieciństwa i o wierszykach urabianych na kowadle życia wojskowego i jego zdarzeń, jeśli komedyjka „Intryga na prędce“ z r. 1815, udostępniona dopiero w czasach ostatnich, może być uważana jedynie za zjawisko przedwstępne wobec twórczości poważnej, której punkiem wyjścia jest „Geldhab“ — to dwa swawolne poematy młodości, poza kilku drobiazgami z „Pamiętnika lwowskiego“, wypełniają okres dwu lat życia Fredry, lata 1815–17, kiedy to młodzi Fredrowie nadawali ton hulankom i zabawom młodzieży sfer wyższych Lwowa. Z uśmiechem pobłażliwości musiała błąkać się myśl poety po tych latach i wypadkach; z frasobliwością dyktowaną pozycją społeczną i miarkowanym wstydem przystojnym wiekowi, lecz i radością, jaką budzą różane, choć lekkomyślne, ale niepowrotne kroki młodości, krążyło niezawodnie wspomnienie autora „Zemsty“ około „tragedji“ o królowej Brandlomanji i poematu o arkanach sztuki miłości, gdy pisząc pod koniec życia poetycką autobiografię „Pro memoria“ przedstawiał narodziny swej poezji:
„Wyjechaliśmy razem nie z równych pobudek,
Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek.
Tęskniłem za obozem..... nudziłem się przeto
I ażeby coś robić, zostałem poetą.....
................
Wróciłem, prawdę mówiąc, bez celu do kraju.
Lecz z pękiem doświadczenia różnego rodzaju.....
„I ażeby coś robić.... został poetą....“ Poezja wypłynęła więc z pustki życia i — dodajmy — pitagorejskiej filozofji młodości. Zanim jednak doświadczenie przeobraziło się w kanwę, na tle której komedja Fredry miała nam okazać świat poety i jego ludzi — płocha Muza młodości wiódła je przez krótki czas manowcami poetyckiej weny. Z odskoków myśli i groteskowej igraszki poetyckiego wigoru zrodziły się dwa swawolne utwory Fredry: jeden znany i ogłoszony drukiem w r. 1919, a zamknięty w ramach parodji koturnowej tragedji pseudoklasycznej — drugi dotąd nieznany, okazujący się obecnie, kroczy śladami opowiadającego poematu Voltaire’a. Rdzeń pointy w obydwu utworach jednaki: odwieczny problem miłości, lecz nie tej literackiej, stylizowanej w duchu epoki i estetyki tworzenia; ale miłości ludzkiej i prostej, odartej z osłon pruderji, branej tak, jak ją bezpośrednio życie przynosi.
∗ ∗
∗ |
Zapyta ktoś, czy to literatura, a przedewszystkiem poezja, i gdzie legitymacja wydawnicza do uprzystępniania tych rubaszności? Pytanie stare, jak dzieje twórczości, lecz zawsze na czasie, jak zygzaki w natchnieniach poetów i malarzy! Zaprzątało ono już starożytnych (bodaj ze względu na Owidjusza, Katulla i Priapea) — a odpowiedź dał na nie stary, mądry Seneka: Nil humanum turpe.... Wieki średnie przyjmując i rozwijając sam problem w twórczości nie pytały wcale, czy potrzebna dlań legitymacja artystyczna.... Czasy zaś nowsze bardzo rozmaicie rozstrzygały to zagadnienie, zależnie od narodu, tendencji czasu i stosunków. Pruderja i ortodoksja moralna wiodła niejednokrotnie wyznawców i piewców Erosa na stos lub pod słup szubienicy a dzieła ich skazywała na zagładę. Lecz cudem ocalałe poszczególne egzemplarze są dziś ozdobą największych zbiorów świata!
„Boski“ Piotr Aretino skazany za swe swawolne sonety na śmierć przez srogiego kardynała Ghiberti w ucieczce salwował życie. Współczesny mu a zarazem jego przeciwnik Nicolo Franco był mniej szczęśliwy; za podobną zbrodnię został na rozkaz Piusa V powieszony. W niedługi czas potem słynny w swej epoce Cynthio degli Fabrizio na stosie odpokutował twórczą niemoralność. Alione d’Asti musiał patrzeć, jak ogień trawił jego „Opera erotica“; sam skazany został na dożywotnie więzienie.
W XVII w. Urban VIII posłał na stos Ferrante Pallavizini’ego za to, że w 26 roku życia napisał słynną książkę „Alzibiade Fanciullo a scuola“. Autor zginął — książka ocalała w 4 egzemplarzach. Francja, zrazu liberalna, poszła w XVII w. śladami Włoch. Szczęście miał proboszcz z Mesnil-Jourdain, Mathurin le Picard, twórca dzieła wydanego w Rouen w r. 1622 p. t. Bicz rozpustnika. W 25 lat po wydaniu poszukiwano autora; gdy jednak przekonano się, że już nie żyje, odkopano jego zwłoki i spalono na stosie.
Nie lepiej działo się tu w w. XVIII. Młody szlachcic z Abbeville w Pikardji, de la Barre, młodzieniec z najlepszej rodziny i siostrzeniec przeoryszy klasztoru w tej samej miejscowości, został oskarżony o to, że śpiewał słynną erotyczną odę Pirona. (Szczęśliwi Trembecki i Fredro, że nie żyli wówczas we Francji; obaj przerabiali Pirona!) Miał ponadto nosić przy sobie, jak zeznawali świadkowie, książki: „Filozofka Teresa“ i „Furtjan Kartuzów“ — dwa najwybitniejsze utwory ówczesnej literatury erotycznej francuskiej. Za te zbrodnie kawaler de la Barre poniósł śmierć. W uwzględnieniu jednak dostojnego rodu, młodości i nieskazitelnego życia, udzielono mu „łaski“: mógł wybierać rodzaj śmierci pomiędzy szafotem a stosem. Kawaler wybrał pierwsze; a wstępując w r. 1766 na szafot rzekł do towarzyszącego mu księdza: „Nigdybym nie przypuścił, aby młodego szlachcica można stracić z powodu takich głupstw“. — Powiedzenie godne filozofa....
Ten szereg obłędów prawa i omamień człowieczeństwa możnaby bardzo pomnożyć i prowadzić przez kraje i narody. Nie na wiele jednak by się to przydało i nie potrafiłoby wybielić ciemnych plam ludzkości. Albowiem Kros palony na stosie miał i mieć musi zawsze siłę nieśmiertelnego ptaka feniksa. Opala tylko skrzydełka; tęcz te mu odrastają, a on fruwa i psoci w literaturze i sztuce dalej, niepomny najczęściej, gdzie granica, której mu przekroczyć nie wolno. Płochliwy i niebezpieczny bożek, niebaczny na kary, ma jeden szczególny przywilej. Dała mu go zapewne matka Afrodyta jako bogini miłości. Mami twórczość i twórców, godzi w nich swą strzałą, każąc śpiewać hymny na swą cześć lub na płótnie przedstawiać swe psoty. Wybiera zaś najczęściej prawdziwych twórców, na których padła iskra nieba, i godzi w nich, przeważnie w młodych latach ich życia; i tak długo ich zwodzi, póki nie złożą mu należnego trybutu. Nie uznaje jednak mistyfikacji i nią się brzydzi. Wstrętne mu podsuwanie miedzi zamiast złota (sam bowiem ma kołczan i strzały z tego kruszcu — tak go przynajmniej starożytność przedstawiała) a szacherkę bezprawną na swoją niekorzyść nazwał: „pisarką nierządu (pornografią)“. Gdzie jednak granica między czystem tchnieniem boga a zatrutą studnią jego fałszerzy? Odpowiedź na to może dać tylko talent twórcy i sztuka!
Lecz dość o tych przewrotnych sprawach, tem bardziej, że psoty Erosa w twórczości polskiej są dotąd mało znane i — o ile nie uległy zniszczeniu, gdyż czas i ludzie ich nie oszczędzali — kryją się przed okiem człowieka, którego zwą drukarzem. A jednak zbadane kiedyś być muszą; bez nich bowiem obraz polskiej twórczości literackiej i artystycznej, a dodajmy również wyobrażenie o kulturze obyczajowej nie byłoby zupełne, tem więcej, że Eros wprzęgał w swą służbę często niepoślednich przedstawicieli pióra i pęzla. Pominąwszy bowiem dawniejszą literaturę (tam Eros godzi nieraz nie strzałą, lecz ciężką włócznią), sama epoka Stanisławowska w całym jednym swym dziale poszła w służbę swobodnego Erosa. Wiek XIX dorzucił do jej dziejów nazwiska szanowne: Fredro, Ujejski (opis lwowskich domów publicznych, poemat w oktawach pisany pod wybitnym wpływem Beniowskiego, współczesne rysunki piórkowe) — a nawet Grottger (miał jego obraz olejny tego rodzaju w swych zbiorach nieodżałowany Adolf Sternschuss; dziś zapewne w lamusie Muzeum Narodowego).... Nie mówmy o niektórych listach Krasińskiego.... Byli tylko ludźmi.... To tylko fragmentaryczne etapy drogi Erosa! Pozatem literatura i sztuka erotyczna stała się pewnym odłamem człowieka-twórcy, który w nich w nie jednych okresach swego życia szukał wypowiedzenia się, okazując swój profil ogólnoludzki, a często indywidualny, człowieczy. Bez znajomości tych zjawisk obraz twórcy nie będzie zupełny. I w tem należy widzieć legitymację do udostępnienia tych rzeczy dla wybranych....
Tylko: Ne misceantur sacra profanis..... bo prawdziwy bóg Eros uzna to za mistyfikację, a nadto on sam pospólstwa nie znosił. Wszystkie przynajmniej jego psoty w mitologji dotyczą tylko wybranych....
Czy jednak — zapyta niejeden — nie ubliża się pamięci wielkich ludzi przez udostępnienie utworów, będących tylko znamieniem chwilowych odskoków w ich twórczości, czy nie rozwiewa się nimbu historji i nie obniża ich kultu? Może niejednokrotnie oni sami uważali je za tajemnice życia, których strzegli? Na pytania powyższe literatura i sztuka Zachodu dawno już dała odpowiedź! Jakie zaś były intencje samych twórców i czy autorstwo swe osłaniali współcześnie mgłą anonimu — rozpatrywanie tych kwestyj prowadzi często do wyników ciekawych i charakterystycznych. Ogólnie, biorąc, uczciwość i jawność w służbie Erosa była przeważnie większa, niż szczerość i uprawnienie moralne tych, co wiedli go na stos. U Fredry historja rękopisów dwóch erotycznych utworów młodości rzuca na powyższe pytanie światło jasne, prawdziwie słoneczne. Poświaty w tych smugach świetlnych niema zupełnie. Był człowiekiem i tego nigdy się nie zapierał. Pierwiastki ludzkie w postaciach jego komedyj stanowią też kościec ich nieśmiertelnego życia.
∗ ∗
∗ |
A gdy wielki cesarz „wyjechał“ na Elbę — Fredro powrócił do Rudek. Tu, albo raczej we Lwowie, gdzie przeważnie przebywał, doszła go wieść o studniowem panowaniu i epilogu wielkiej epopeji napoleońskiej na św. Helenie. „Po powrocie resztek wojsk Księstwa Warszawskiego — powiada w autobiografji — powróciłem i ja do rodzinnego Lwowa, gdzie się znalazłem pośród młodzieży, która razem ze mną opuściła zawód wojskowy. Urok bohaterstwa, żywe zajęcie się nowością, nadały tej młodzieży pewną udzielność w kołach towarzyskich, tak że ona jedna ton nadawała zabawom, zebraniom się, zgoła codziennemu trybowi życia“. — „Ujrzałem się w tym wirze i byłem przezeń porwany ( — miał wówczas lat 21 — ) a choć wewnętrznie czułem niesmak, a tem samem potrzebę ukazania jak w zwierciedle fizjognomji tego społeczeństwa temu samemu społeczeństwu, aby się zreflektowało i weszło w siebie, nie śmiałem przecież chwycić za pióro, nie mając jeszcze objawienia autorskiego zawodu.“
Wyznanie to wymaga sprostowania. „Wewnętrzny niesmak“ i „potrzeba ukazania jak w zwierciedle fizjognomji społeczeństwa“ zrodziły się dopiero później, gdy „uczucie, sięgające jeszcze gdzieś w sferę wspomnień młodocianych — jak powiada najlepszy znawca Fredry, Eugeniusz Kucharski — stało się stanem świadomym duszy w r. 1817.“ Lecz datę tę należy przesunąć, zwłaszcza jeśli idzie o sumę refleksji życiowej, jaką obudzenie tego uczucia u Fredry wywołało. Spokojne uświadomienie, że psotny dotychczas wobec niego bóg miłości ugodził go poważnie swą strzałą, a miłość ku Zofji z Jabłonowskich Skarbkowej nie jest jedynie „ogniem“ i „namiętnością“, dokonało się nieco później i splotło czynnikiem równoczesności z „objawieniem autorskiego zawodu“. Stało się to w r. 1818 — w epoce powstawania „Geldhaba“. W rok później (w październiku r. 1819) w liście do brata Maksymiliana tak ujął tę sprawę: „Napawam się rozkoszą — żyję cały w obecności, przeszłość i przyszłość niczem jest dla mnie. Gdzie wzrok poruszę, wszędzie spostrzegam coś stosownego z uczuciem, które mnie zajmuje. Obrzydła każda inna uciecha. W miłości tylko naszej wszystkiego tylko źródło mieć chcemy“. Umieszczając zaś w t. II. „Pamiętnika lwowskiego“ z r. 1818 artykuł p. t. Rzut oka na teraźniejsze wychowanie młodzieży — wywodził: „Zdaje mi się, że dobrze by było, aby po skończeniu nauk młodzieniec mierny mający majątek oddał się zaraz jakiemu bądź stanowi, żeby nie miał tej pauzy w życiu, w której dla siebie tylko żyje. Smutno spędziwszy kilka lat w mieście w ucztach i zabawach, o jutrze nigdy nie myśląc, pójść dorabiać się majątku na małej cząstce posiadłości, albo zasiąść w jakiem biurze i tam dnie całe przesiadywać. Każdy jakiś cel w życiu mieć powinien, do niego postępować i użyteczną uczynić bytu naszego na świecie nader krótką chwilę....“ Uczucie przesytu z powodu „pauzy w życiu, w której żył tylko dla siebie“ i niesmak z powodu „spędzonych kilka lat w mieście w ucztach i zabawach“ łącznie ze świadomością, że kocha prawdziwie i że jest kochanym, dokonały przełomu w psychice Fredry. „Każdy jakiś cel w życiu mieć powinien“, wydzwaniał mu rytm uderzeń serca; „potrzeba ukazać jak w zwierciedle fizjognomię społeczeństwa temu samemu społeczeństwu, aby się zreflektowało“, głosił rozum, bogaty w obserwację i refleksję.
Prędzej zatem, niżby można się spodziewać, mijał „okres kipiącej i szalejącej młodości“. Dwudziestopięcioletni naonczas Fredro, świetny ex-oficer napoleoński, rzuca życie salonów lwowskich, zapomina o hulankach i swawolach i przenosi się na zapadłą wieś do Jatwięg. Grot Erosa uświadomił w poecie bogactwo ducha, własną treść życia, zdolną to życie wypełnić.
Wśród niepokojów i utrapień serca, w niepewności, czy prawa jego będą kiedykolwiek zaspokojone, wśród „wieśnych wczasów i pożytków“, gospodarskich zajęć, roskoszy i zmartwień, między pracą na roli a dopełnianiem w chwilach wolnych niedomagań wykształcenia — nabierał życia Fredro-obywatel i Fredro-pisarz, ten, którego duszę, upodobania, myśli i poglądy odnajdujemy w komedjach. Równocześnie rodziła się wielka komedja polska, wyłaniał z chaosu twórczego świat ludzi Fredrowskich. A w nim nie było już miejsca na figle psotnego bożka miłości, który zwichrzył kilka młodzieńczych lat życia poety.
Lecz Eros — niecnota nie zmartwił się tem zbytnio. Poleciał na Litwę, gdzie w Wilnie składał mu właśnie w tym roku 1817 dań należną niedawny wychowanek Dominikanów nowogrodzkich, mozoląc się nad przekładem „Darczanki“.
∗ ∗
∗ |
„W owej epoce, od r. 1816 do 1830, Fredrowie (a było ich sześciu i tylko najstarszy z nich Maksymilian mieszkał w Warszawie), Stanisław Skarbek (przyszły fundator sceny lwowskiej), obydwa Batowscy, Nereusz Hoszowski, Kutas Komorowski, Adam Chołoniewski i kilku innych synów zamożniejszych rodzin, wszyscy pełni dowcipu i nieprzebranego humoru, trzymali się razem i byli duszą owoczesnego towarzystwa lwowskiego, które za ich przewodem bawiło się nadzwyczajnie wesoło. Były to czasy niczem niezamąconego spokoju po Kongresie Wiedeńskim; podczas wojen napoleońskich każdy dopełnił swych obowiązków, było cokolwiek sławy, sumienia były czyste, materyalnie wszystkim jakakolwiek się działo, więc się bawiono. Było tam dużo pustoty, a zarazem i trochę swawoli, do której Lwów po wszystkie wieki był skłonny; były także i wiersze swawolne, których nie możnaby nigdzie drukować, i było ich dużo, bo na każdy najdrobniejszy skandal składano epigramata albo go opowiadano rymami w kształcie bajek. Wszakże pomimo tej swawoli, duch, który żył w tej młodzieży, był poczciwy, zacny i honorowy, odbijały się w nim echa humanitarnych idei wielkiej rewolucji francuskiej a zarazem wszystkie wzniosłe uczucia nowożytnego rycerstwa z czasów napoleońskich, ale uczucia te były polskie i pełne tej świadomości nowo odrodzonego narodu, który po rozbiorach wstał z martwych z krwi własnej i pełnym chwały orężem w ręku dał świadectwo o sobie od Alp i Pireneów do Moskwy i Berezyny. Około r. 1825 ta młodzież zaczęła się uspokajać ( — „uspokojenie“ wielkiego Fredry nastąpiło, jak wiadomo, o wiele wcześniej — ), wielu z nich się pożeniło, a wszyscy się mniej więcej ustatkowali i zajęli się administracją swoich majątków, w czem okazali się ludźmi porządku, ładu, a nawet takiej zręczności, jakiej się po nich nie można było spodziewać...“
W ten sposób przedstawia tę wesołą młodzież w swym „Pamiętniku“ Zygmunt Kaczkowski. A obraz owych czasów „pełnych tryskającego humoru“ uzupełnia opowiadaniem „pewnej starszej matrony“ o roli, jaką spełniali Fredrowie wśród „zabaw w one lata...“
„Wtenczas tu Fredry chodzili na głowach i nie można było się nigdzie obrócić, aby się nie natknąć na Fredrę. Trzeba się było chować przed nimi, bo i z ołtarza byliby zdjęli, a do tego jeszcze i takie wiersze pisali, że nawet starszym uszy od nich trzeszczały.... Poważniejsi ojcowie familji, mianowicie ze starożytnych bez przerwy w pierwszym rzędzie stojących rodów, mocno na nich za to nosem kręcili, a przytem puszczali w obieg złośliwe wieści, że nawet niewiedzieć, skąd się ci Fredrowie wzięli na świecie. Ale wieści te były tylko złośliwe.“
Takim wierszem, od którego niewątpliwie współczesnym, nawet starszym, „uszy trzeszczały“, — jak zapewniała Kaczkowskiego poważna matrona przed 100 laty — utworem tak swawolnym, że „nie możnaby go nigdzie drukować“, co już dodawał jako swą własną opinię autor „Murdeliona“ — jest młodzieńczy poemat ojca komedji polskiej o rozpustnych swawolach Erosa....
Czy spalą go na stosie jak w dawnych wiekach? Twórca kary już się nie lęka.... Pięćdziesiąt już bowiem lat mija, jak przeszedł w grono nieśmiertelnych....