<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rzym za Nerona
Podtytuł Obrazy historyczne
Wydawca Wydawnictwo Towarzystwa Szkoły Ludowej
Data wyd. 1925
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



X.


Juljusz Flawjusz Kajusowi Makrowi zdrowia.


Pragniesz nowin, nienasycony żarłoku! Szczęście twoje, iż ja również chciwy jestem zatrudnienia; nie będę ci też skąpił pisania, a tym razem i przedmiotu mi do niego nie zabraknie.
Nie Armenja i Partowie, ale Palatyn i Forum nowin dostarczy.
Zapytujesz o Sabinę, o moją dla niej miłość; ze wstydem wyznać ci muszę, że w niej nie ostygłem, chociaż z porady Greka lekarza, szukam na nią antidotum[1] nawet w ladajakich rozrywkach, byle myśl od trawiącej mnie namiętności oderwać.
Więc nowych coraz pragnę znajomości. Wspominałem już o Kornutusie, Trazeaszu, Persjuszu, Bassusie, o Pizonach, ale tych wszystkich widując rzadko, nie wiele z nich korzystam.
Znudzony, jednego z tych dni w wieczór pogodny kazałem wieźć się za miasto do Tyburu, byle tylko nie widzieć Rzymu, który codzień nieznośniejszym mi się staje. Gościniec tyburtyński dosyć jest, jeśli sobie przypominasz, pusty; droga nie tak uczęszczana. Ci nią tylko jadą, co domy w Tyburze mają, kąpać się chcą w Aquae Albulae[2], dopóki ich Neron nie sprowadzi do sadzawki na Palatynie, lub dalszą w góry przedsiębiorą podróż. Kilka grobowców nad gościńcem, potem tylko pył drogi, przykra woń siarczystych źródeł, leczących rozpustników do nowej rozpusty, nareszcie wzgórza, okryte gajami oliwnemi i dębami, i oto już Hermes nad drogą, wzniesiony przez Mecenasa. Jesteśmy w unieśmiertelnionej przez Horacjusza ustroni.
Na wzgórzu widać świątynię Westy–Drusilli, którą zbudował Kaligula, dalej ogrody i gmachy Mecenasa, dziś nieco opuszczone, zdają się wisieć w powietrzu, i jak pod Partenopą podziemiem ciemnem przejeżdżać potrzeba popod gmachami, które ulubieniec Augusta kunsztownie napiętrzył na góry grzbiecie... Pięknie tu, wspaniale, a ciszej niż w Rzymie. Niestety! i tu jeszcze Rzymian pełno, nie dają lasom spokoju i źródłom czysto płynąć nie dopuszczą, oplugawiając je sobą, jak Neron Aqua Marcia[3], płynącą akweduktem[4], zeszkaradził. Pili potem kapłani, ołtarze i Rzymianie wody z kąpieli Aenobarba![5]
Jechałem dalej, gdy na drodze wóz mój spotkał się z bardzo wykwintnym zaprzęgiem nieznanego mi młodego człowieka. Ponieważ koła naszych big[6] prawie się o siebie otarły, pozdrowiliśmy się wzajemnie. Zdał mi się twarzy przyjemnej, choć zmęczonej i osmutniałej. Wpatrując się weń baczniej, coś jakby dawno mi znanego w rysach jego spostrzegłem.
Ten również patrząc na mnie, odezwał się wreszcie.
— Juljusz Flawjusz! na Jowisza, miłe spotkanie, ale cóż? Flawjusz mnie nie poznał!
Poskoczył z wozu, ja także, podał mi rękę, woźnice strzymali konie, ale badając twarz tę, nie mogłem sobie imienia jej przypomnieć.
— Przebaczcie mi — rzekłem — wina to niedołężnej pamięci mej, dawno też nie spotkaliśmy się, bądźcie pobłażający, dopomóżcie mi nieco, inaczej nazwiska waszego nie przypomnę.
— Nic dziwnego — odpowiedział — nie wyglądam dziś jak przedtem, a minęło lat z dziesiątek, jakeśmy się nie widzieli bliżej. Nie pamiętacież owego ubożuchnego Celsusa, który z Etrurji przybył do Rzymu z matką staruszką, a chadzał z wami razem do szkoły do onego Makroba, co nam wiersze starego Liwjusza Andronika i Hezjoda wykładał. Grywaliśmy nieraz w kątku w sfery[7], lub duodecim scriptorum[8].
Jedno jego imię już mi zaraz całą historję na pamięć przywiodło; straciłem go z oczów, gdy pretekstę miał zrzucić, nie wiedziałem potem, co się z nim stało. Pamiętałem go tylko, jako ładne, miłe, nazbyt łagodne chłopię, które wszyscy do zbytku lubili dla pięknej jego twarzyczki.
— Witaj mi — rzekłem — pomnę dobrze małego Celsusa, ale dorosły mi znikł z oczów.
— Otóż widzicie — dodał — przez ten czas z odartego chłopaka wyszedłem na wcale majętnego człowieka... mam willę w Tyburze, mam dwa domy w Rzymie, skrzynie nie próżne, naczynia rzezane, posągi marmurowe.
Uśmiechnął się jednak gorzko.
— Mimo to — zawołał — żal mi naszych lat młodych, gdyśmy na przysmak na rogu ulicy kupowali salgama[9], popijając je wodą, zakąsywając plackiem, oblepionym popiołem.
Jakże się to pożywało chciwie, gdy dziś smażone wymiona macior, przyprawne wykwintnie, do ust nie idą. Historja krótka, stary Wentydjusz pokochał się we mnie, potem przyjął za syna, chociażem się o to nie starał, a zmarłszy, zostawił mi majątek... — Westchnął znów Celsus. — Odziedziczyłem po nim — rzekł — nietylko domy, skrzynie, niewolników, niewolnice, ale nawet łaski Cezara. Należę do dworu ucznia Terpnusowego[10]. Co do was, Juljuszu — mówił dalej — wiem wasze dzieje; o nich i o zawodzie, który z waszej przyczyny spotkał Kwintusa po śmierci stryja waszego, mówił Rzym cały długo... Markus postąpił sobie nader dowcipnie... poklaskiwano mu. Was widywałem nieraz z dala w termach i w ulicy... alem się nie zbliżał. Obu nam fortuna sprzyjała...
Spojrzeliśmy sobie w oczy, mnie i jemu, mimo łask jej, nie wesoło z nich patrzało.
— Ale dokądże to jedziecie, bez ładownych wozów, mułów i orszaku — zapytał.
— Tylko do Tyburu, aby świeższem niż rzymskie odetchnąć powietrzem.
— Dobrze więc — rzekł — odetchniecie niem u mnie, a nie w ladajakiej gospodzie u Davusa, któryby was lichem winem napoił; mam tu moje tugurium[11] na górze, winnicę, cień, źródło szemrzące wody czystej, i znajdę wina amforę nie z dzisiejszego konsulatu. Masz li co lepszego do roboty?
Otóż tak się stało, żeśmy razem pieszo poszli za końmi do domu Celsusa i przesiedzieliśmy tu do mroku i księżyca. Alem w towarzyszu innego znalazł, niżelim się spodziewał, człowieka, umysł poważniejszy nad wiek, surowy, namiętności ukojone, smutek wreszcie tych, co dalej widzą, niż inni. W dworaku syna Domicjuszowego były to wcale niespodziane przymioty i podobał mi się wielce, a on także do mnie odrazu przystał.
Pseudourbana[12] Celsusa, choć on ją skromnie szałasem swoim nazywał, całkiem była piękną, szczupłą, ale wygodną. Chłopię czysto odziane podało nam skromną cenę prawdziwie horacjuszowską, cykorję, laganum[13], trochę oliwek i owoców i wino choć nie Falerna... Więcej na wsi nie było. Położywszy się więc, gdy konie popasano, odpoczywaliśmy rozmawiając. Badałem go o przyczynę smutku, przyznał mi się, że znudziło go nieznośne domownictwo przy Rudobrodym, niesmak teraźniejszego życia, z którem pogodzić się nie umiał, a porzucić go nie mógł.
Wieleśmy mówili o Neronie, jego dworze, zajęciach, charakterze i szaleństwach coraz wzrastających.
— Teraz — mówił Celsus — gdy się przebrało miary wszystkiemu, gdy w ulicach nocne sprzykrzyły się uliczne wycieczki, a na moście Milwjusza boi się dostać po łbie, nowe jakieś gotują zabawy; ale was tem trudzić nie chcę — przerwał — boście rzeczy zupełnie obcy.
Upewniłem go, że słuchać będę wszystkiego, co mi zechce powiedzieć, z zajęciem, bom ciekaw spraw Nerona i jego dworu, i otoż, co mi Celsus dalej rozpowiadał. Dzielę się tem z tobą.
Donosiłem ci o powstaniu sekty, zwanej chrześcijanami, która się tajemnie rozszerzać zaczęła. Lekceważono ją zrazu, ale nietylko do Rzymu się wcisnęła; po całem państwie, jak mówią, zabobon ten się rozlewa. We wszystkich niemal podległych Rzeczypospolitej krajach, sekta owa ma swych wysłańców i tajemnych siewaczy, którzy ją szczepią pomiędzy ludem i niewolnikami. Pierwszemu ona podobno obiecuje podział majętności równy, drugim swobodę i obywatelstwo. Zapowiada chwilę, gdy senatorów, rycerstwa, niewoli nie będzie, ale dziwna równość wszystkich. Grozi to państwu wywrotem i nową wojną niewolniczą, straszniejszą od pierwszej, gdyż chce równości bez wyjątku nietylko ludzi ale narodów, obala niewolę, barbarzyńców z obywatelami Rzymu kładzie na jednej linji, i bogactwy pogardzać każe, a ołtarze bogów i świątynie wywracać.
Mało zrazu zważano na opowiadanie religji nowej, chcąc ją tak jak wszystkie inne podbitych ludów przyjąć do rzymskiego panteonu[14]. Ale jej wyznawcy okazują się nieprzyjaciołmi wszelkiej wiary innej i zamyślają o zagładzie bogów Rzymu i Grecji, nowego jednego na ich miejsce stawiąc demona, przywiezionego z Judei.
Śmiano się z tych biedaków, mieszkających jak Troglodytowie po jamach, kryjących się w pomroce i ciemnościach, lecz oto już podobno niema domu, któregoby niewolnicy choć w części do tego spisku nie należeli.
Zatrważa to wszystkich, nawet plebs[15] Rzymu, bo niewolnicza ludność przechodzi znacznie tutejszą miejscową. Cóż gdyby ten motłoch ze wszystkich świata stron przybyły, ciemny, rozuzdany, barbarzyński, przeciwko panom, rycerstwu i senatowi miał się porwać? Kapłani ze swej strony radzą, jak ratować wiarę zagrożoną. Przed dniami niewielu Silwjusz, Flamen dialis[16] zwołał do siebie innych kolegów duchownych i senatorów, aby naradzić się, co czynić wypadało. Niektórzy za małą to rzecz sobie poczytywali, ale kapłani wogóle są przerażeni, bo świątynie coraz bardziej stoją pustkami, lud od ostygłych ołtarzów ucieka, nikt ofiar nie składa, a wiar i obrzędów zabobonnych namnożyło się bez liku... Ta mnogość wiar czyni, jakby żadnej nie było.
Za najszkodliwszą z sekt, które powstały, uważają chrześcijan, którzy opowiadają o swoim Bogu jedynym i jego cudach, niemi lud bałamucąc do tego stopnia, że mu życie wieczne obiecują. Silwjusz, powstając mocno przeciwko bezbożności wieku, usiłował przekonać senatorów, że tu szło zarówno o państwo jak o religię, gdyż ona z bytem jego ściśle była związana. Poszanowanie prawa, zachowanie porządku, wszystko zawisło od utrzymania wiary dawnego Rzymu, której Cezar był najwyższym kapłanem. Sprawa więc to nie samych duchownych, dowodził, ale Rzeczypospolitej i trwałości jej.
Senatorowie przyznawali mu słuszność, popierali inni flamini, i stanęło na tem, aby Cezar skutecznie zapobiegł dalszemu szerzeniu się potajemnych obrzędów.
Wszyscy innego nie widzieli ratunku nad edykt przeciwko chrześcijanom, srogie i ogólne ściganie ich, wytępienie doszczętu, surowe prawa wreszcie przeciwko przybyszom, co nową tę wiarę przywozili ze sobą. Przerażeni byli senatorowie samą myślą niebezpieczeństwa Rzeczypospolitej, którą barbarzyńcy, lud wiejski i niewolnicy mogli, wywracając wszelki porządek i prawo, w pierwotnych wieków ciemności pogrążyć. Pilno też działać chciano, aby potajemne stowarzyszenie niewolników i przybyszów urosnąć nie miało czasu, albo, co gorzej, by wichrzyciele niektórzy z rycerstwa i patrycjatu (o których mówiono, że do sekty przystali) nie skorzystali z niej i nie stanęli na czele.
— Z tem postanowieniem — mówił Celsus — senatorowie Decjusz i Licinus poszli do Nerona... Byłem przytomny, gdy z pokorą o posłuchanie prosili, przynagleni przez kapłanów. Cezar zrazu był dosyć rad im, bo niecierpiąc senatorów, przy każdej zręczności naigrawać się z nich lubił, a był też pewien, że bez pochlebstwa nie przyjdą, czczego kadzidła będąc chciwy.
— Tak li mówicie o Cezarze? — spytałem.
— Nie dziwuj się — odparł — niema zaciętszych nieprzyjaciół nad domowników i dworaków. Myślicie, że przykuty, przywykłem do złotych kajdan i w nich się lubuję? że łaski tego człowieka rozum i sąd mi odejmują? Jeżeli wy go, zdala widząc tylko, nienawidzicie, cóż dopiero my, patrząc nań ciągle i zbliska? Nie stracone dlań zostały przykłady, które mu dali Tyberjusz, Kaligula, Klaudjusz; skorzystał z nich, przejął od nich wszystko, ale posunął dalej sztukę naigrawania się z ludzi, nad którymi panuje. Sądzi się najmniej być bogiem, jako Apollinowi drugiemu wolno mu wszystko, nawet Marsjasza żywcem odrzeć ze skóry, byle potem pięknie zaśpiewał... Ale władzca świata — dodał Celsus — nudzi się jak prosty śmiertelnik, szuka zabawy jak rozpieszczony dzieciak, goni za kadzidłami nienasycony, choćby ich miał w stajennych szukać smrodach. Dziś cytarzysta, jutro poeta, dalej woźnica cyrkowy, aktor, skoczek, rozpustnik, któremu żadna nie starczy rozwiązłość — nie wie, co począć z życiem i szaleje. Nigdy dwa razy jednej sukni nie włożył, nigdy ludzkiego nic i przyrodzonego smaku jego nie zaspokoiło. Seneka chciał go uczonymi otoczyć i wywieść na filozofa i retora, ale pazury lwie wyrosły z pod togi, zwierz dziki zawył rozwścieczony. Czasem z chorobliwego szału zrywa się, nie wiedząc, co czynić i staje zwierzęciem tem straszliwszem, że nie namiętność nim żadna ale fantazja miota rozpłomieniona — wyda się to potomnym baśnią, czemu żywych oczy wierzyć nie chcą.
Takim jest Neron. Gdyby go cnota jeszcze zabawić mogła, gdyby stotysięczny tłum jej poklasnął, możeby na chwilę znowu został cnotliwym. Nie jest okrutnym z natury, jest nim z zepsucia.
— Gdy senatorowie weszli — mówił Celsus dalej — a dostrzegł po ich twarzach, że coś nieśli poważnego i o sprawie Rzeczypospolitej mówić mieli, zmieniło się jego usposobienie.
Wiecie zapewne, iż niecierpi tych wszystkich, którzy choć pozornie władzę z nim dzielić mogą; cały stan patrycjuszów jest mu nienawistnym, i radby go wytępić, aby tylko ciemnemu ludowi panować. Już to samo, że oni śmieli bez niego o czemś pierwsi pomyśleć, czegoś żądać, coś radzić, obraziło Cezara; krwią napłynęła mu twarz plamista, oczy siwe pobladły, jak bywa, gdy gniew wewnętrzny nim miota, szarpnął na sobie suknię, i podniósłszy się na łożu, czekał.
Stali tak na progu ojcowie, a Neron na łożu z kości słoniowej, okrytym purpurą tyryjską, leżał, oczyma blademi mierząc ich milczący i chmurny. Zdawało się, że ich na śmierć tem wejrzeniem piętnował. Patrzałem zdaleka, upokorzony jego siłą a ich przestrachem. Zaniemieli starcy; nie rychło przyszli do słowa — jeden na drugiego spoglądał, chcąc się nim wyręczyć. Licinus wreszcie bąkać coś zaczął, wielbiąc Cezara Augusta, Ojca Ojczyzny. Wrócił mu głos potrosze i dosyć zręcznie w przygotowanej mowie odmalował postrach nietyle o państwo, co o świętą osobę Cezara.
Połechtało to dumę Nerona, zresztą dawało rozrywkę, siadł na łożu i rozesłał zaraz wyzwoleńców, zwołując na radę, kogo myśl mu przyniosła, między innymi i Kornutusa, chociaż go cierpieć nie może. Sam się znalazł niewołany Seneka; cierpko go przyjął Neron, ale tem słodziej uściskał.
Oddawna mu on już cięży, bo często się go wstydzić musi; starzec to czuje i tem mniej się oddala od dworu, lękając się skazania na wygnanie, donosicieli i gorszego może losu...
Gdy wszyscy się zgromadzili, kazał Neron Licinusowi rzecz powtórzyć. Słuchali milczący. Cezar to ramionami ruszał, to bezmierny gniew i strach, to niecierpliwość znudzonego okazywał.
— Wiadomo — dodał Decjusz — że się na plugawe obrzędy swe zbierają w arenariach, więc zamurować wnijścia, zasypać otwory, otoczyć jamy, wymorzyć głodem, wydusić dymem. Po mieście ścigać, chwytać i mordować bez litości, nie przebaczając nikomu, jaką bądź suknią okrytemu... Wkońcu Cezar może ogłosić edykt przeciw wyznawcom zabobonu cudzoziemskiego, jako na nieprzyjaciół Rzeczypospolitej.
Toż samo prawie mówił Licinus, godzili się inni, że trwogą ich potrzeba było wytępić, lubo Seneka sądził, że sam postrach bez zbytniego krwi przelewu starczy.
Przyszła kolej na Kornutusa.
— Ten — rzekł Cezar, pokazując nań palcem — powie prawdę, nie oglądając się na nic, a pewnie taką, o jakiej my nie śniliśmy.
I śmiał się; stojąc za drzwiami, patrzałem na Kornutusa, który podniósł głowę nieulękniony i powoli mówić zaczął:
— Dlaczegożbym prawdy nie miał rzec, Cezarze...? prawda należy bogom i cezarom! powiem ją... Wszystko, coście uradzili, dobre jest, jeśli z fałszem do czynienia macie; a jeśli z prawdą, nie przyda się na nic.
— Śmieliżbyście twierdzić — przerwał Decjusz — że w tym zabobonie jest prawda?
— A skądże wy wiecie, że to fałsz? — zapytał Kornutus — wy i ja równie nie znamy go; któż tu jest chrześcijaninem, aby nas objaśnił, kto z nimi bliżej obcował? Nikt; przeto wiemy o tem tyle, ile wie motłoch uliczny, który lada baśń powtarza łatwowierny; wiemy, ile wiedzą niewiasty od przestraszonych kapłanów, co żyją ze świątyń a głodu się boją. Ja nie twierdzę, żeby tam prawda była — dodał — ale pewnym nie jestem, czy tam jej niema. Jeżeli zaś znajduje się choć odrobina prawdy w nauce tej, prześladowanie i krew nie pomogą, prawda zwycięży.
— Więc cóż przeciwko niej? — spytał Neron.
— Przeciwko prawdzie nic...
— Ani potęga moja?
— Ani nawet wasza, Cezarze — odparł Kornutus. — Możecie ogniem i mieczem rozkazać zniszczyć całe kraje, ale nie zetniecie głowy ani jednej wiekuistej prawdzie. Gdyby się ją wam udało udusić w kolebce, nazajutrzby się urodziła na nowo.
Neron zbladł i zagryzł usta, wiecie zapewne, że równie Herkulesem się zowie, jak Apollinem.
— Nie jestem więc wszechwładnym? zapytał.
— Nie, Cezarze! życie odjąć możecie, ale je dać nie w waszej mocy — tylko bogowie stwarzają.
— Nie uznajesz więc mnie bogiem?
— Ziemskim, Cezarze — rzekł Kornutus — ale nie tym, który z niebios włada ziemią.
Milczeli. Kornutus pochylił głowę.
— Prześladowanie, krew, postrach, wszystko to dobre przeciwko barbarzyńcom — rzekł — ale bezsilne przeciw prawdzie.
— Czy i wy nie zostaliście chrześcijaninem? — zapytał szydersko Licinus.
— Dotąd nie — rzekł Kornutus spokojnie — ale gdyby mi się ich bóg zdał prawdziwym bogiem, dlaczegóżby nie?
Cezar milczał. Szły potem rady różne, w których już Kornutus nie miał udziału, postanowiono tępić chrześcijan, bo wszyscy wołali, że Rzeczpospolita, podkopana przez nich, upaść może, więc dla ocalenia jej wszelkich środków użyć było godziwem. Neron zamknął im usta, sobie ich obmyślenie zostawując.
A gdy odchodzić mieli, Silwjusz rzekł jeszcze:
— Nie ważcie tego lekko; kto wie, czy i na waszym dworze, wśród waszych pretorjan, w pośród sług i wyzwoleńców, nie macie już potajemnych chrześcijan.
Uderzyło to Nerona, zadumał się, ale po chwili już zdawał się o tem nie myśleć, wziął lutnię i począł śpiewać, nie wiem czemu, zburzenie Troi... potem przybrany w diadem złocisty, popędził na watykański cyrk swój, z niego zanieść się kazał do łaźni, wrócił na Palatyn i pisał coś, przyśpiewując, a do wieczerzy, która trwała późno w noc, powołał zwykłych swych towarzyszów, miejsce konsularne dając Sporusowi. Na czole jego nie widać było troski, owszem rozbudzoną wesołość, taką, jaka zwykle wielkie wybuchy poprzedza. Wśród rozmów wracał nieustannie do ulubionego przedmiotu, aby Rzym na nowo odbudować i dać mu imię nowe Neropolis.
Ktoś z przytomnych szepnął, że Roma[17] z tych samych składa się zgłosek, co Amor[18], i że to imię święte niedarmo nosi stolica... ale Nero odparł, że z małą zmianą Eros[19] w jego imieniu też się znajduje...
Oto masz powtórzone rozwlekłe opowiadanie Celsusa, który wnosi, że się na jakąś burzę zabiera. Kiedy jednak wybuchnie, nikt przewidzieć nie potrafi. Rzucony postrach chrześcijan tak dalece tkwi w duszy Nerona, podsycany przez jakiegoś wróżbitę z Azji, że nocą zrywa się, krzycząc, jakby go już ścigano, i przez Eumenidy prześladowanym się być mieni.
Mnogich zbrodni wspomnienia dosyć, by furje spocząć nie dały.
Z opowiadania Celsusa nieledwiebym wnosił, że jakiś spisek knuje się przeciwko Cezarowi; wspominał wielu, którzy podzielają jego zdanie, a między innymi Senecjona ze dworu, Pizona z obcych.
Razem powróciliśmy z nim dosyć późnym wieczorem do Rzymu, a tu płacąc mu jego gościnność, zaprosiłem do siebie na drugą wieczerzę, która się niemal do dnia przeciągnęła. Pytałem go o Leljusza, nicem się o nim dobrego nie dowiedział. W wielkich jest u Cezara łaskach, ale je nieograniczonem okupuje upodleniem...
Miałżeby człowiek tak nikczemny uwieść kobietę taką jak Sabina, stokroć nad siebie wyższą? Gubię się w domysłach, ale w sprawach kobiecych co najmniej prawdopodobne, to częstokroć najbliższe, co bezrozumne, to możliwe. Sądzę, że mi w mojem strapieniu choć politowania nie odmówisz, bom zaiste godzien litości. Bądź zdrów, a szczęśliwszy ode mnie.







  1. Środek przeciw truciźnie. Odtrutka.
  2. Kąpiele siarczane w pobliży Tivoli pod Rzymem.
  3. Nazwa wody i wodociągu z r. 144 przed Chrystusem.
  4. Akwedukt. Kanał prowadzący wodę. Wodotok.
  5. Aenobarbus — Miedzianobrody, Rudobrody, przydomek Nerona.
  6. Biga — wóz parokonny.
  7. Gra w piłkę.
  8. W grze »12-tu linij«, dwanaście linij na tablicy.
  9. Salgama — rodzaj konfitury; konserwy z owoców w soli.
  10. Uczeń Terpnusowy — to zn. Neron. Terpnus był słynnym lutnistą i nauczycielem Nerona.
  11. Chałupa, chata.
  12. Budowla wiejska, naśladująca miejskie domy.
  13. Naleśniki.
  14. Panteon — świątynia w Rzymie, w której cześć oddawano wszystkim znanym bogom.
  15. Lud.
  16. Kapłan Jowisza.
  17. Rzym.
  18. Bożek miłości po łacinie.
  19. To samo po grecku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.